shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

poniedziałek, 11 maja 2015

Gabrysiowa dezaprobata rosła z każdą chwilą

Diana  Gabriel   Jasmine  Kai   Elizabeth  Yennefer  Melissa  Set   Nathaniel   Marlene  Rebecca 

       W końcu! Znalazła ją. Dlaczego wcześniej nie mogła na to wpaść? Bo gdzie szło najszybciej znaleźć Dianę, jak nie w barze, pubie, klubie? Zbędne skreślić... Syknęła pod nosem, podchodząc do dziewczyny i wyrwała jej papierosa z pomiędzy palców, zaciągając się. — Ja jebię! — wycedziła na wstępie, w swoistej formie: "cześć". Od razu przeszła do sedna, opierając się z frustracją o ścianę klubu — Nie załatwił tego, ogarniasz? Miesiąc czasu i on tego, kurwa, nie załatwił, skurwiel... — zaciągnęła się znów i zacisnęła palce na papierosie, aż połamał się na pół, wtedy oddała go Dianie —Co się dzieje? — dopytała już mniej "entuzjastycznie" o kwestię Nocnych Łowców.
       Nie żeby była jakąś palaczką z zamiłowania, ale poczęstował ją jakiś całkiem przystojny gość zapewne, żeby im się lepiej rozmawiało, zdążyła jednak zamienić z nim może ze dwa słowa, kiedy wparowała Jaim, ze swoim "cześć". Na słowa dziewczyny brunetka zmarszczyła brwi z początku nie bardzo wiedząc o co jej chodzi, no i jeszcze zabrała jej fajkę. Mruknęła coś pod nosem, zdążyła bowiem zapomnieć o akcji, kiedy przyszło im zwiewać przed jakimś kolesiami, którzy postanowili urządzić siebie małe polowanie. - Skurwiel...? - wymruczała, bo jednak coś jej tam świtało. Mówisz o Jaredzie..? Czy jak mu tam było...? -Zgadywała jednocześnie odebrawszy od rudej papierosa, a wdząc, że juz za wiele z niego nie będzie, zgasiła go w popielniczce. Rozejrzała się po sali. - Polujemy na jakieś czarownice, czy coś w tym guście. Sama nie wiem dokładnie - westchnęła zgarniając z blatu swojego drinka i upiła łyk.
     — Wiesz, taki sukinsyn, co to go inaczej nie można nazwać niż urodzoną mendą. Gnój taki, co mu mamut na serce nadepnął. I nie dość, że je zmiażdżył to jeszcze skamieniałości zostawił. Ughhh!— była wyraźnie rozdrażniona. Opadła na kanapę na przeciwko Diany i oparła się głową o stolik mrucząc jeszcze całą wiązankę jakiś słów pod nosem, czego nie było wyraźnie słyszeć przez jej ramiona — ... zabiję! — zakończyła już wyraźniej i niechętnie uniosła wzrok mrużąc oczy — To zawsze tego nie robimy?
     Rozejrzała się po sali w poszukiwaniu Melissy, w końcu gdzieś się tu kręciła, tak samo jak i reszta. -Teoretycznie tak.. Ale pytaj Mel, ona zna szczegóły, ja piję drinka. Tobie też polecam zamówić.
     — Mel? — powtórzyła za nią, nie kojarząc nikogo o tym imieniu — eheee. Nie, dzięki. Szkoda mi kasy.
     - Melissa - powiedziała ilustrując spojrzeniem rudą. -Poznałaś ją ostatnio w Instytucie - wyjaśniła, chociaż szczerze powiedziawszy jakoś nie szczególnie jej zależało na tym czy Jaim sobie przypomni czy nie. Dopiła drinka i odepchnęła od siebie szklankę, po czym oparła się o oparcie kanapy. -W sumie jak mamy coś robić, to może lepiej, żebyś jednak była trzeźwa - mruknęła mając na uwadze skłonności rudej do ściagania na siebie wszelkiej maści kłopotów.
     Chodziła po tłocznym klubie w tę i z powrotem, sprawdzając nawet najmniejszy zakamarek sensorem. Wytropienie organizacji Czarowników, którzy bawili się czarną magią, znacznie utrudniało notoryczne wibrowanie urządzenia. Demonicznej energii było tu pełno. Na każdym kroku Eilodony zagadywały Przyziemnych, ale Melissa miała ważniejsze sprawy na głowie, aby integrować. Westchnęła teatralnie i spojrzała na sensor. Skupisko czerwonych kropek widniało w tym samym punkcie. Oparła się o ścianę i zaczęła po prostu obserwować, a nóż na coś natrafi. Tak też się stało. Podejrzane typki weszły do Klubu Requiem i zaczęły zmierzać na pierwsze piętro. Nocna Łowczyni wyciągnęła komórkę i napisała wiadomość do Nate’a. Przydadzą się posiłki. Zaczęła iść w stronę schodów, gdy jej spojrzenie przykuły dwie osoby siedzące na kanapie. – Diana. Jaimie. – Skinęła głową w geście przywitania. – Znalazłam ich. Są na piętrze. – Odruchowo wskazała na górę. – Idziecie? – Zapytała widząc szklanki.
     Wywróciła oczami na słowa Jaim, po czym przeniosła spojrzenie na Mel, która właśnie do nich podeszła. -Ich? Znaczy wiesz ilu ich jest czy idziemy w ciemno? -Zagadnęła zbierając się, żeby podnieść tyłek z kanapy.
     Zamyśliła się przez krótką chwilę. – Około dziesięciu. Prawdopodobnie przywołają demona, czy coś w tym stylu… - Założyła ręce na piersi. – Napisałam do Nate’a. Poczekajmy na posiłki, jest ich za dużo i na dodatek ta cała magia… - Wzdrygnęła się mimowolnie. Magia, tracenie nad czymś kontroli. Nie przepadała za Czarownikami. Potrafili wymazywać pamięć i podsuwać fałszywe wspomnienia. To co robili było nieludzkie.
     Jak zwykle będąc na mieście nie zabrała ze sobą broni. Schowała telefon do kieszeni i spojrzała na Mel. -Siadaj, to pewnie chwilę zajmie zanim wszyscy się ogarną, żeby tu dotrzeć - westchnęła po czym zerknęła jeszcze w kierunku baru zastanawiając się nad kolejnym drinkiem.
     Pierwsza akcja, nieźle. Właśnie dostała telefon od Diany, potrzebowali posiłków. Mówiła coś o jakimś klubie Requiem, o czarownikach. Tylko jak ona, na Anioła miała się tam dostać? Hmm, musiałaby teraz kogoś znaleźć. Wyszła na korytarz, nie za bardzo wiedząc od czego zacząć, gdy zobaczyła ciemnowłosego chłopka zmierzającego w stronę zbrojowni. - Hej, zaczekaj! - krzyknęła. - Hej! Do ciebie też pisali? - zawołała jeszcze raz. Poczuła wibracje i spojrzała na ekran smartphone'a; Diana prosiła o miecze.
       -Dziesięciu czarowników i demon? Wybornie - wymruczała nie kryjąc ironii, po czym wyciągnęła telefon i napisała smsa do Lenny. "Jeśli jesteś jeszcze w instytucie weź mi dwa miecze. "
     Przytaknęła i zajęła miejsce naprzeciwko Nocnych Łowczyń. Wyjęła swoją turkusową stelę i zaczęła kreślić runy, które mogłyby się przydać podczas konfrontacji. Zerknęła na Jaimie, gdy skończyła znak szybkości. Nie pałała do niej zbytnią sympatią. Dziewczyna miała ciężki charakter i całym swoim jestestwem odpychała ludzi. Mel mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem i kontynuowała kreślenie run. Sama była zbyt ciekawska, więc może się jakoś z nią dogada.
     Zawiesiła spojrzenie na Mel, bo tak na dobra sprawę nawet nie znała planu działania. -Mamy ich sprzątnąć, unieszkodliwić obcinając im kilka kończyn, czy może ładnie poprosić, żeby przestali? -zagadnęła zerkając w kierunku schodów na piętro.
       Oderwała wzrok od znaku nieustraszoności. – Mamy ich unieszkodliwić, a potem stawią się przed radą i ona zadecyduje co z nimi zrobić. – Pierw oczywiście będą musieli stanąć przed Kai’em, jako, że on obejmował posadę przedstawiciela czarowników i jego głos będzie decydujący, ale uznała, że to nieistotna informacja dla misji. Nocni Łowcy zawsze dostawali najgorszą robotę.
    Miał kiepski dzień. Tak, pan Crow także je miewał. Zawalił ostatni wyścig, dojechał drugi, a za drugie miejsca niestety nie płacą. No cóż, Nate był tak uzależniony od wygranej, że ciężko mu było przełknąć ten fakt, tym ciężej, że przegrywał rzadko. Siedział w pokoju, usiłując dopasować choćby parę dźwięków do nowej kompozycji, jednak nawet gitara nie chciała z nim dziś współpracować. Kiedy dostał wiadomość od Melissy w pierwszej chwili chciał rzucić tylko jakąś kurwą i wyłączyć telefon, jednak w drugiej przez rozgoryczenie przebiła się świadomość, że Mel nie napisałaby do niego w błahej sprawie. Odchrząknął więc tę całą irytację życiem, przetarł zarośniętą mordę dłonią i opierając instrument z pokoju, wybył z pokoju by się przygotować. Tak naprawdę potrzebował tylko miecza i dwóch noży, choć nie wiedział czego powinien się spodziewać. Słysząc za sobą głos, którego nie rozpoznał, przystanął nagle w drodze do zbrojowni, by okręcić ciemny łeb w stronę nieznajomej i błysnąć rąbem kła jak złe psisko. Był to jedynie blady cień, przebłysk, bowiem już po chwili jego rysy ostygły. - Hę? - mruknął, zbyt zaintrygowany tym, że krzyczy do niego jakaś obca, by przetrawić od razu treść pytania. - Ach, tak. Też się wybierasz? - bardziej rzeczowo się chyba nie dało. Dostąpił dwa kroki, otwierając drzwi zbrojowni. - Jeśli tak to chwytaj to co potrzebne, podwiozę Cię, będzie szybciej. - no ale przedstawić się zapomniał, no cóż, jakoś nie myślał o tym, by nawiązać nową znajomość akurat teraz, kiedy trochę im się śpieszyło.
      - Ach... Pewnie jeszcze mamy obwiązać ich ładną czerwoną wstążeczką, i napisać specjalną dedykację dla rady - prychnęła pod nosem kpiąco. Powiedzmy, że jej nastawienie do "władzy" było delikatnie mówiąc trochę krytyczne. Z braku lepszego zajęcia wyciągnęła swoją granatową stelę i podciągnąwszy rękaw skórzanej kurtki zaczęła rysować sobie runę niewidzialności.
    Melissa uśmiechnęła się w jej stronę. – Najlepiej by było. –Schowała stelę do kieszeni, gdy skończyła ostatnią runę. – Mogą współpracować z Nocte Mones, których nie udało nam się namierzyć. – Mówiąc ‘nam’, miała na myśli Clave, do którego jeszcze nie należała. – Może uda się coś z nich wycisnąć. – Powiedziała i zaczęła związywać włosy, aby zbytnio nie przeszkadzały jej w walce.
      Noc wypluła motocykl razem z kierowcą aż pod klub, nie spotkawszy się z protestem. Trudno mu było opisać własne samopoczucie. Najchętniej wylazłby sobie na dach katedry i tam przesiedział tę noc. Taka wizja kreowała się w jego głowie, dopóki nie sięgnął po telefon i nie odczytał wieści od Melissy, którą zaraz skwitował cichym jękiem. Chyba się odrobinę ostatnio rozleniwił, grunt, że trzeba było się ruszyć z miejsca. Zaparkował więc maszynę w dogodnym miejscu i powlókł się do środka. I znów te przeklęte tłumy, naprawdę miał z tym problem. Wzrokiem wyłapał znajome sylwetki, więc nieprędkim krokiem ruszył w ich stronę, rozmasowując lewe ramię, które nosiło jeszcze ślady po prywatnych porachunkach. Przejechał pytającym spojrzeniem po dziewczynach, nie siląc się na powitania. Ależ z niego dusza towarzystwa.
      Chwyciła dwa noże dla Diany, sensor i parę sztyletów. No i jeszcze zapas strzał oraz czarodziejski pył. Spojrzała kątem oka na swojego towarzysza, który również wybierał broń. - Runy? - spytała szybko. Nie było nawet czasu by się przedstawić, ale znaki to podstawowa rzecz, a i tak musieli się śpieszyć. Lepiej, żeby zrobili to teraz.
      Spojrzała na podchodzącego do nich Seta, a widząc jego pytające spojrzenie, kiwnęła głową wskazując na Mel. -Jej pytaj, ja tu tylko sprzątam - wymruczała obciągając rękaw kurtki o podciągnęła teraz prawy, przełożyła stele w lewą rękę. Jak się postara to może nawet nie wyjdzie koślawo.
    Podążyła za spojrzeniem Diany. Skinęła głową w stronę Set’a. – Na pierwszym piętrze grupka czarowników bawi się czarną magią. Mamy ich powstrzymać, ale nie zabijać. Potem staną przed radą. – Wyjaśniła krótko i otaksowała chłopaka spojrzeniem.
    - Tak, dobrze by było. - przytaknął jej słowom, zapinając pas na biodrach. Do pochew doń przytroczonych wsunął dwa noże, natomiast miecz po prostu chwycił w dłoń. Stelę miał jak zwykle w kieszeni, choć nie zamierzał rysować run teraz. Głupio byłoby, gdyby naprzykład przez runę niewidzialności przyziemni na bruku pomyśleli, że jego samochód prowadzi się sam. Kiedy oboje byli gotowi, po prostu ruszył na korytarz, by chwycić po drodze swoją kurtkę i wyjść na zewnątrz, od razu kierując się na parking. Wiedział, że Lenny idzie za nim, zbytnio nie miała wyboru. Widząc, że dorównała do niego, uśmiechnął się nieznacznie, otwierając czarną bestię. Wsiadł do środka, miecz lokując za oparciem fotela. - Przed rozpoczęciem jazdy zapmnij pasy i wyposaż się w coś w co można narzygać, bowiem trasa ze mną może zagrażać Twojemu życiu lub zdrowiu. - wydeklamował, po czym spojrzał na nią. - Mówię poważnie, zapinaj pasy. - dodał ochryple, tonem jak zwykle nie znoszącym sprzeciwu, po czym odpalił silnik. Jego pomruk wypełnił wnętrze, by po chwili zamienić się w lubieżny warkot. Wycofał z parkingu, okręcił i wbił się w bramę. Na piskach włączyli się do ruchu.
    Posłała mu kpiący uśmieszek. Nie bała się szybkiej jazdy, wręcz przeciwnie, kochała adrenalinę. Pędzenie ulicami było wspaniałe, choć i tak przy takiej prędkości nie dało się raczej podziwiać widoków. W końcu zatrzymali się przed wielkim budynkiem z neonowym napisem "Klub Requiem". Wysiedli. - Dowiem się chociaż jak masz na imię? -zapytała gdy ruszyli w stronę drzwi.
    Uniósł brew, uważnie wysłuchując tłumaczeń Melissy. Jeśli miałby ustawiać, którzy Podziemni są najbardziej przez niego niepożądani, na pierwszym miejscu z pewnością znaleźliby się Czarownicy. Odnosił nieprzyjemne wrażenie, że nieustannie się puszą. Jednakże na tym się nie skończyło. Przetworzył zalecenia dziewczyny i mruknął z niezadowoleniem. "Powstrzymywanie" wiązało się z większą ilością czasu potrzebnego na ogarnięcie całej tej niesfornej hołoty. Poszarpał włosy palcami, mrużąc nieznacznie oczy.- Naprawdę, ja nie widzę nic złego w martwym Czarowniku. Dobry Podziemny, to martwy Podziemny.- Mruknął pod nosem, prędzej do siebie, niż do dziewczyn. Przesunął wzrokiem po klubie, szukając reszty. Był pewien, że zwołano jeszcze parę osób. Im więcej, tym lepiej.
      Kiedy gasił silnik, miał krótką chwilę aby zająć się osłoną. W tym celu ugryzł kluczyki od wozu i trzymając je w dziwnie zaostrzonych, białych jak mleko zębach po prostu wyciągnął stelę, by paroma wprawnymi pociągnięciami nakreślić sobie na przegubie runę niewidzialności. Wsunął stelę z powrotem do kieszeni, chwycił kluczyki dłoń i robiąc z nimi to samo po prostu chwycił miecz, wysiadając z wozu. Nawet go nie zamknął, no cóż, na to też nie było czasu. Nie przemyślał ruchu z wciśnięciem kluczyków do kieszeni. Trudno. Ktoś musiałby być szalony żeby zwijać samochód sprzed klubu przed którym kłębiło się pełno ludzi. Idąc krok w krok z Lenny, zerknął na nią, odruchowo otwierając przed nią drzwi. To siedziało tak głęboko w jego umyśle, że nawet nie zdawał sobie sprawy, że to robi. Pytała o imię. - Nathaniel. Ale wolałbym Nate. - odpowiedział, a wtem jego wzrok zagłębił się między rozgrzane, wijące się w tańcu sylwetki. Wyłapał jakimś cudem znajome twarze i przedarł się do nich.
    W tym samym momencie zobaczyli grupę Nefilim z Instytutu i czym prędzej podeszli. - Masz. - rzuciła miecze Dianie i zaczęła kreślić runy. - To jaki jest plan? - spytała.
      Dokończyła rysować runę równowagi, a słysząc słowa Seta uśmiechnęła się pod nosem. W tym przypadku w pełni podzielała jego poglądy. Dużo łatwiej było by ich po prostu zabić i nie zawracać sobie głowy duperelami takimi jak dostarczenie tych pseudo czarowników do rady. Prychnęła na samą myśl, że w tym momencie pełnią rolę sługusów Clave. Spojrzała jeszcze krytycznie na runę, wyszła trochę koślawo, ale rysowała ją lewą ręką. Cóż.. musi tak zostać. Zmarszczyła lekko nos, po czym obciągnęła rękaw kurtki i schowała stelę do kieszeni. W tym momencie usłyszała znajomy głos, uniosła wzrok, żeby zobaczyć jak lecą w jej stronę dwa miecze. Przechwyciła, po czym podnosiła się z kanapy. -Dzięki - wymruczała do Lenny, po czym przeniosła spojrzenie błyszczących oczu na Nate'a, delikatnie się uśmiechnęła. -Cześć - rzuciła w jego kierunku mimowolnie oblizując dolną wargę, po czym wróciła spojrzeniem hebanowych oczu do Lenny. -Mamy ich złapać i unieszkodliwić, ale nie zabić - odparła na pytanie dziewczyny, marszcząc lekko nos w wyrazie niejakiego niezadowolenia.
     - Eh... takie małe pytanko rozpoznawcze, to zadanie od Clave czy sami coś złapaliście?
     Mimowolnie uśmiechnęła się po słowach Set’a. – Zdecydowanie, ale Clave ma inne poglądy… - Gdyby nie wykonali dokładnie tego co nakazali, sami zostaliby ukarani. Melisse potraktowaliby łagodniej, bo nie była jeszcze pełnoletnia, ale Set’owi i Dianie mocno by się oberwało. Sama nie darzyła wielką sympatią Czarowników, nienawidziła ich. Spojrzała w stronę nowo przybyłych. – Cześć Lenny. – Rozpoznała dziewczynę. Miała nadzieję, że jej rany po walce z Mrocznymi już się zagoiły. Przerzuciła wzrok na Nate’a i skinęła mu głową. – Na górze jest banda Czarowników, którzy bawią się czarną magią. Mamy ich powstrzymać od narobienia głupstw, ale nie zabijać. – Powtórzyła jeszcze raz i westchnęła donośnie. Wyjęła sztylet i aktywowała go. – Gotowi? – Spojrzała na nich i zaczęła wchodzić na pierwsze piętro.
     Wprawnym ruchem ściągnęła z ostrzy pochwy odrzucając je na kanapę. Trzymając za rękojeści ważyła miecze, chcąc sprawdzić jak leżą w dłoniach. Nie należały do niej, były odrobinę cięższe, ale to chyba nie powinno robić aż tak wielkiej różnicy, walczyła już nie raz cięższą broną. Skinęła głową w stronę Melissy, po czym ruszyła do schodów i nimi na górę.
     Na widok Diany z mieczami błysnął zadziornie rąbem kła, rozciągając wargi w typowym dla siebie, wyuzdanym uśmiechu. Nie zamierzał zacząć się zamartwiać ani niepokoić, wręcz przeciwnie, od jakiegoś czasu chciał zobaczyć ją w akcji, a teraz będzie miał okazję. Oblizał bezczelnie wargi, odwracając ciemny łeb w stronę Melissy, która właśnie pofatygowała się z nakreśleniem mu sytuacji. Wyjątkowo nie otwierał dziś gęby, tylko skinął podbródkiem na jej słowa rzucając okiem w stronę schodów, a potem skupiając płonące dziwną agresją ślepia na Lenny. O tak, popierał ją w stu procentach. Będzie mógł wyżyć się na tych czarodziejskich ścierwach, cudownie! Ruszył z tyłu, za grupą.
     Samochód mknął przed siebie. Co chwilę dziewczyna zerkała na telefon i sprawdzała sms od Mel. Odgarnęła z twarzy kosmyk włosów.- Jim możesz szybciej?- zapytała nerwowo stukając palcami o kolano. Kierowca, którym był jej stary, dobry przyjaciel, wzruszył ramionami- to nie moja wina, nie jesteśmy sami na ulicy-uśmiechnął się. Przewróciła oczami, czemu nie mogła przejść portalem? Jedyny czarownik w mieście był zajęty i mógł dopiero przyjść za godzinę. Znów popatrzyła na wyświetlacz telefonu. Wiadomość od Mel bardzo ją zmartwiła. Spojrzała za okno - to tu- wskazała tak dobrze sobie znany klub. Jim spojrzał na nią niepewnie, ale i z troską w oczach- na pewno sobie poradzisz?- Lizz pokiwała głową- o mnie się nie martw- chłopak zaparkował auto. Pocałowała go w policzek i wyszła. Po chwili białowłosa znalazła się w budynku. Rozejrzała się, szukając znajomych twarzy.
     Wypatrzyła w tłumie specyficzny dla jednej osoby kolor włosów. – Lizzy! – Krzyknęła. Oczywiście, żaden z Przyziemnych jej nie usłyszał i nie zobaczył. Jedyna zaleta runy niewidzialności. Dziewczyna po chwili do nich dołączyła. Wszyscy weszli na górę. Melissa bezszelestnie stąpała stopniach, tym samym podrzucając sztylety w dłoni, ważąc na ile są warte. Nie mogła doczekać się walki. Chciała poczuć adrenalinę, której od dawna jej brakowało. Przystanęła i delikatnie wyjrzała zza ściany. Dziesięciu Czarowników siedziało w kręgu po turecku i mówiło jakieś zaklęcie, a pentagram jarzył się delikatną poświatą, która wzmacniała się wraz z nabywającymi słowami. Melissa dała sygnał reszcie i zaczęła się walka.
     Cóż.. Dianie nie podobał się jedynie fakt, że mieli wziąć ich żywcem. Serio. Jak się bawić to na całego, prawda? Wchodząc na górę szybko omiotła spojrzeniem pomieszczenie, kiedy Melissa wkroczyła, a za nią reszta łowców. Czarownicy przerwali podrywając się z podłogi niczym wystraszone dzieci. Diana upatrzyła sobie jednego, który zdarzył poderwać jakiś sztylet z podłogi, obróciła miecze w dłoniach tak na zachętę, tym samym dając przeciwnikowi do zrozumienia, że chyba zbyt wiele z niego nie zostanie. Ruszyła na mężczyznę doskakując do niego, ostatecznie blokując jednym z mieczy potencjalne cięcie i obrotem wymijając przeciwnika, aby móc znaleźć się krok za nim i tym samym przyrżnąć mu rękojeścią w kark, w normalnych warunkach jego głowa już turlałaby się po podłodze. Chłopak nieco ogłuszony upadł podłogę. W tym czasie kątem oka dostrzegła jak kolejny czarownik zamachnął się na nią jakąś metalowym prętem, może to był łom.. Zablokowała cios jednym z mieczy i odepchnęła go, żeby za chwilę móc sprzedać przeciwnikowi kopniaka w brzuch. Nie przewrócił się, ale cofnął się kilka kroków.
     Jak widać nie wyszła z wprawy, bo już pierwsza jej strzała pozbawiła ruchu jednego z tych najwyraźniej nie udanych dzieci Lilith. Adrenalina krążyła w jej żyłach domagając się wrażeń. - Nic z tego, cholero! - krzyknęła do najbliższego czarownika który próbował się wykraść. Postanowiła wykorzystać jeden z jej ulubionych tricków. Tym razem wyciągnęła dwie, nie jedną strzałę z kołczanu i posłała je jednocześnie pod różnym kątem tak, że przyszpiliły ręce Podziemnego do ściany. Tego chcą? Pokaże Clave na co ją stać! Wykaże się! Chwyciła i nałożyła na cięciwę kolejną strzałę, mierząc nią w serce uwięzionego czarownika.
      Właśnie, fakt że ścierwa miały być żywe wszystko komplikował. Zdecydowanie łatwiej było ich wszystkich pozabijać i wynieść w czarnych workach, niż utrzymać przy życiu. Ale Clave to Clave, oni wiedzą lepiej. Brunet aż zazgrzytał zębami w duchu, żałując że jest jednym z nielicznych, który najchętniej zrównałby Radę z ziemią. Nie pojmował sensu jej istnienia. Nienawidził zwierzchnictwa, ale będąc Nocnym Łowcą musiał nauczyć się je akceptować. Praca jak każda inna, z tym że nie płatna. Wracając. Kiedy wszyscy przyczaili się za tą nieszczęsną ścianą, westchnął zniecierpliwiony, chwytając mocniej rękojeść miecza, by dać nadgarstkowi lepsze oparcie i tym samym ustabilizować klingę. Nawet nie wiedzieli czy Czarownicy są uzbrojeni, a jeśli są, to w jakim stopniu (wykluczając tę ich zabawną magię). Trudno. Poradzą sobie bez tego. Nathaniel postanowił odciąć im ewentualną drogę ucieczki, to jest schody najbliższe schody. Uciekinierami okazali się być dwaj dość młodzi chłopcy, którzy chyba zaczynali się wdrażać, jednak Nathaniel nie miał litości dla nikogo. Występując przeciw nieuzbrojonym chłystkom, wydał dwa płaskie cięcia. Straszaki śmignęły przed brzuchami czarowników, którzy cofając się w popłochu wpadli na ścianę, oddzielając się jednocześnie od swoich towarzyszy. Brunet zachrypiał coś z rozbawieniem, a wsparty runą szybkości dostąpił do nich, chwycił w łapy ich głowy i zderzył jednego z drugim na tyle mocno, by pozbawić ich przytomności, jednak nie na tyle by rozłupać im czaszki. Gdy ciała runęły na posadzkę, Nate znów chwycił miecz i spinając grzbiet w gotowości do reakcji rozejrzał się po walczących, by rozeznać się w sytuacji. Puszczono strzały, kto do cholery wziął ze sobą łuk? Zlokalizował Lenny. Wszystko działo się tak szybko, że musiał uważać, aby ktoś przypadkiem nie zaszedł go od strony pleców, tudzież z boku. Warknął coś pod nosem. Postanowienia to postanowienia. Dostałby po dupie, gdyby okazało się, że nie zrobił nic, kiedy ktoś zabijał, choć było jasno postanowione, że ma się obyć bez ofiar śmiertelnych. Chwycił nóż, obrócił go w palcach dla lepszej kalibracji i wycelował w Lenny. Pchnął ostrze do lotu, a to gwizdnęło tuż przed nosem rozbujanej łowczyni i wbiło się w ścianę za nią. Miał nadzieję ściągnąć tym na siebie jej uwagę. - Miało być bez rozlewu krwi! - ryknął. Musiał, inaczej jego głos nie przedarłby się przez ścianę muzyki i odgłosy walki. Cholera, co za brak synchronizacji. Nie ma to jak działać przeciw własnej grupie, bo był niemal pewien, że poza nim zareagują jeszcze Lizz i Melissa. Powinni zajmować się walką, a nie upominaniem jednostki, toteż Nefilim spojrzał znów w stronę schodów. Puste, świetnie. Więc pozostało starcie. Nie musiał długo czekać, bowiem w przeciągu sekundy, może dwóch po przepłynięciu tej myśli został zaatakowany. Sparował cięcie z góry. Klinga przeciwnika oparła się o jego miecz. Podparł ostrze gołą dłonią, odpychając czarownika w tył na dobre parę kroków. Wykonał kontratak.
      Już prawie wypuściła strzałę, gdy usłyszała świst noża tuż nad swoim uchem. Opuściła łuk, patrząc niewidzącymi, zamglonymi od adrenaliny oczami na Nate'a, który na nią wrzeszczał. Co się do cholery z nią działo?! Miała wrażenie, że cała ta sytuacja została zaplanowana żeby ją sprowokować. Przecież zawsze była idealna, więc co jest nie tak?! Powinna nad sobą panować, a tu co? Ona daję się wciągnąć w te gierki. Gdyby one chociaż były fair, ale przecież tylko ona, jako jedyna ze wszystkich postąpiła o krok za daleko. Spodziewała by się tego po każdym, ale nie po sobie. No bo od kiedy ONA miała w nosie prawo? Albo odnosiła się do niego z taką rezerwą? Chyba odkąd nie było z nią Blessie... I w tym momencie zauważyła jak jeden z Podziemnych prawie unieszkodliwił Nate'a. "Prawie", bo zdążyła posłać strzałę, w jego ramię, a on bez większych obrażeń upadł na podłogę. Następnie sama osunęła się po ścianie na ziemię.
     Melissa raz po raz blokowała ciosy swoimi ostrzami. Dwójka czarowników, atakowała ją z obu stron, dając krótkie chwile do obmyślenia jakiejś strategii. W większości zdała się na swój instynkt. Adrenalina zaczęła krążyć w jej żyłach, wyostrzając każdy jej zmysł. Walka bez zabijania była ciężka. Nie wiedziała jaki jest jej limit, a chciała odebrać życie paru istnieniom i ciężko było jej się powstrzymać, gdy nadarzała się idealna okazja do zatopienia ostrza w ciało przeciwnika. Odparowała cios czarownika, który wyglądał na młodszego od niej, jednak wiedziała swoje. Musiał mieć z jakieś sto lat, ale przestał starzeć się w wieku jedenastu. Ich ostrza zetknęły się, wydając przy tym specyficzny dźwięk. Odepchnęła go kopnięciem w brzuch. Chłopiec zachwiał się, ale utrzymał równowagę i rzucił w jej stronę jakieś zaklęcie. Melissa ledwo go uniknęła, bo musiała odpowiedzieć na cios z lewej, ale kula światła rozwaliła schody. Teraz zapewne Podziemni zainteresują się wydarzeniami na pierwszym piętrze. Zerknęła na resztę. Nate świetnie dawał sobie radę, jak to zresztą on, walczył za trzech. Wytrzeszczyła oczy z niedowierzaniem, gdy zobaczyła jak Lenny celuje w serce czarownika. Czyżby zapomniała o tym istotnym punkcie, że mają ich dostarczyć żywych? Melissa już miała zareagować, ale Nate ją ubiegł. Odetchnęła z ulgą i powróciła spojrzeniem do swoich przeciwników, którzy nacierali na nią, zmuszając do wycofania się w tył, ku wielkiemu witrażowi. Nie miała zbytniego wyboru. Gdyby jakoś tego uniknęła, to natknęłaby się na kolejnych czarowników. Uderzyła głowicą sztyletu jednego chłopaka w głowę, a ten runął nieprzytomny na ziemię. Obróciła się, ale za wolno, aby odparować ostrze, które było tuż przy niej.
     Słysząc wrzaśnięcie Nate'a instynktownie obróciła się żeby sprawdzić co się dzieje. Lenny, łuk, strzały. Ta krótka chwila nieuwagi wystarczyła jednak, żeby czarownik, z którym walczyła zamachnął sie ponowne, a ona nie zdążyła przyjąć obronnej pozycji, skutkiem czego zarobiła metalowym prętem po żebrach. Syknęła z bólu, powstrzymując się jednak przed zgięciem, przy czym tym samym blokując mieczem kolejny cios. Odepchnęła przeciwnika, a oczy zabłyszczały jej gniewnie i niebezpiecznie. Zamachnęła się raz tnąc mężczyźnie policzek, drugi raz ramię, a za trzecim udo. Zaczął się cofać, więc wpadła na niego z całym impetem uderzając go w twarz rękojeścią miecza. Czarownik osunął się na ziemię. Ból zaczynał promieniować z uderzonych dwóch żeber na cały bok. Skrzywiła się. Obróciła omiatając spojrzeniem salę. Ten, którego ogłuszyła wcześniej właśnie zaczynał zbierać się z czworaka, żeby wstać. Zaklęła pod nosem. Same problemy, jakby nie można było ich po prostu zabić. Stał do niej tyłem więc doskoczyła do niego, sprzedając mu kopniaka nad łydką, tym samym ponownie powalając go na kolana. Uderzyła głowicą miecza między łopatki, przez co mężczyzna upadł twarzą do podłogi. -Leż tu - warknęła nad nim przez zęby.
    Ściągnął lekko brwi i jeszcze raz przeczytał stronę. Od paru minut siedział nad starym manuskryptem, ale nie mógł rozpoznać w jakim języku został napisany. Delikatnie dotknął opuszkami palców znaczki, starając się zapamiętać ich pisownię. Westchnął. Żałował, że nie istnieje jakieś zaklęcie na szyfry i w tym wypadku musiał udać się do specjalisty. Czas upomnieć się o spłacenie długu u pewnej Faerie. Nagle, poczuł wibracje rozchodzące się po całym stole. Niechętnie oderwał się od bogato ilustrowanych stronic i spojrzał na swój telefon. Jedna nowa wiadomość. Szybko ją przeczytał, zapamiętując tylko najważniejsze informacje, bo treść była dość rozległa. Chodziło o czarowników, na których padło podejrzenie współpracy z Nocte Mones. Zapewne, to kolejni głupcy bawiący się czarną magią, ale gdyby nie chodziło o zabicie ich, Nocni Łowcy nie kazaliby mu natychmiast przyjechać do Klubu Requiem. Zatem, czekała go jeszcze egzekucja. Zerknął na siedzącego parę metrów dalej swojego współlokatora. – Gabryś zbieraj się. – Rzucił i odłożył manuskrypt na miejsce. Wszedł do holu i zgarnął bluzę, zakładając ją w biegu.
     Spędzanie popołudni nad książkami w domowej bibliotece było całkiem przyjemnym zajęciem, szczególnie, że samo to miejsce było bardziej przyjazne niż połowa z tych, w których robił to dotychczas. Zerknął na Kaia, gdy ten czytał wiadomość, już czując, że spokój zostanie zepsuty. I nie pomylił się. Wywrócił oczyma, odsuwając książki, które studiował, i przetarł oczy, by zaraz potem pobiec do holu, zarzucając na siebie marynarkę. - Dokąd? - rzucił, wychodząc razem z nim szybkim krokiem przed dom. Rozległ się szum, gdy energicznie rozłożył skrzydła. - Zanieść cię? - dodał od razu, krytycznie podchodząc do pomysłu podróży po ziemi.
     Yen wyszła z instytutu tak jak poprzednio uzbrojona w bicz i parę sztyletów. Znowu mieli walczyć ze zbuntowanymi czarownikami. Tym razem nie wiedziała jaki skład będzie w jej "drużynie", ale czarowników na pewno będzie więcej i nie będzie łatwo. Gdy była już przed budynkiem wyjęła telefon i napisała do Kaia. Przekazała mu ogólną sytuację z dopiską, że jego obecność byłaby miłe widziana. Może by przy okazji zabrał ze sobą tego nowego czarownika który mieszkał z nim w jego rezydencji. Zanim weszła do klubu nałożyła na siebie runę niewidzialności. Przedzierała się przez tłumy ludzi śmierdzących mieszanką potu i perfum. Znalazła boczne schody ponieważ, gdy zobaczyła jak wyglądają te główne zrezygnowała z próby wejścia nimi. Na piętrze usłyszała dźwięk uderzanych o sobie mieczy i pojedyncze krzyki. Żeby przyjaciele ją widzieli starła runę i stanęła w drzwiach. Rozejrzała się i ogarnęła wzrokiem, gdzie jest Mel i reszta z instytutu. Gdy zobaczyła dziewczynę oczy wyszły jej z orbit. Umięśniony czarownik zamierzał właśnie zadać jej ostateczny cios. Wyjęła spod klapy kurtki sztylet i w biegu rzuciła nim we wroga. Podała rękę parabatai i podciągnęła ją do góry. Stały tyłem do siebie i sparowały ataki mężczyzn. Yen rzuciła dwoma sztyletami przekładając bicz do drugiej ręki. Jednym trafiła ale z kolejnym nie miała tyle szczęścia. Chybiła i czarownik zdążył ją podejść. Mimo iż przełożyła broń do prawej ręki on miał przewagę i Yen powoli cofała się do okna. Nagle poczuła na plecach kawałki szkła z okna. Głośny trzask rozległ się po pomieszczeniu i wskoczyli do niego wezwani o pomoc Kai i Gabriel.
     Rebecca biegła najszybciej jak potrafiła. Sztylet wbijał się lekko uwierał ją w nogę. Gdy dotarła na miejsce ujrzała istny chaos. Usłyszała trzask coś w sumie jak strzaskane okno. Pobiegła do miejsca skąd usłyszała dźwięk. Zauważyła Nocnych Łowców z instytutu i kilku czarowników. Oprócz tego roztrzaskane okno. Ostrze w mgnieniu oka zmieniło kierunek i drasnęło ją tylko w ramię. Mimowolnie skrzywiła się, ale chwyciła miecz pewniej i podniosła się z ziemi. Potem nakreśli sobie runę uzdrawiającą, teraz liczyła się tylko walka.
      Zostało jeszcze pięciu mężczyzn do pokonania, ale Nocni Łowcy nie tracili zapału. Nate wykonywał dobrze przemyślane sekwencje ruchowe, tak, że nie sposób było przewidzieć jego zamiarów. Po uśmiechu na jego twarzy, można by sądzić, że jest w swoim żywiole. Marlene siedziała wsparta o ścianę, a głowa zwisała jej bezwładnie. Kącik ust Melissy powędrował do góry. Nadmiar wrażeń dla nowej Nefilim. Wszystkie atrakcje spotkała poza Idrysem. Reszta radziła sobie równie dobrze. Dziewczyna przeniosła spojrzenie na swojego napastnika. Czarownik leżał pokonany na ziemi. Żył, ale najwyraźniej nie miał zamiaru wstawiać i jeszcze bardziej ryzykować swojego stanu zdrowotnego dla dobra sprawy. – Dzięki za pomoc, ale jakoś sobie radziłam. – Mruknęła w stronę Yen i Becky. – Próbują uciec, zagrodźcie im… - Urwała, gdyż witraż, za którym stała został rozbity, a odłamki kolorowego szkła wbiły się w niektórych mieszańców. Melissa spojrzała na nowo przybyłych. Kai i Gabriel, we własnej osobie oraz ich wielkie wejście. Kto ich tu zaprosił? Mimowolnie pomyślała o Yennefer.
     Oczywiście, że zgodził się na propozycję Gabriela, nie umilało mu się iść na piechotę do Klubu Requiem, który znajdował się po drugiej części miasta. Czasem Kai uważał, że jemu przyjacielowi trafił się bardziej praktyczny spadek po rodzicu. Dość szybko dotarli do celu i rozbili witraż. Kolorowe szkło pękło w drobny mak. Znaleźli się w środku i szybko ocenili sytuację. Oboje przyszli nieuzbrojeni, ale zawsze zostawała im magia. Sześciu czarowników leżało nieprzytomnych lub mocno poszkodowanych na podłodze. Zatem odbędzie się egzekucja. Kai odnalazł wzrokiem Yennefer i błyskawicznie się przy niej znalazł, widząc jak jakiś czarownik stara się wbić jej sztylet w serce. Wytrącił mu broń z ręki i po chwili już leżał na ziemi. – Znowu pakujesz się w kłopoty? – Z uśmiechem podał rękę Yen.
     Rozejrzał się krytycznie po miejscu, otrzepując ubranie z witrażowego pyłu. Kto normalny w klubie wstawiał witraże? Gabrysiowa dezaprobata rosła z każdą chwilą. - Miło byłoby wiedzieć, co w ogóle się tutaj dzieje, ale mam wrażenie, że to pytanie na potem - stwierdził krytycznie, przyzywając swój ulubiony pistolet, chociaż na razie nie miał zamiaru go używać. Zamiast tego, podążył wzrokiem za Kaiem i jego ukochaną (ten fakt nie przestawał go jeszcze zadziwiać), a potem spojrzał na drzwi, które właśnie miały komuś posłużyć za ucieczkę. - Nie ma mowy - rzucił prawie uroczo, uśmiechając się kątem ust i strzelając bogu ducha winnemu (albo i nie tylko ducha) uciekinierowi w łydkę, tym samym powalając go na ziemię. Jego krzyk rozdarł ciszę, a Gabryś z dobroci serca rzucił na całą ścianę, z drzwiami włącznie zaklęcie pieczętujące. To się robiło prawie ciekawe, więc nikt nie powinien wychodzić przed czasem.
      Hawkins zagubiła się już zaraz potem jak wraz z resztą Nocnych Łowców wspięli się na schody. Nie była zainteresowana zadaniem zleconym przez Clave. Wycofała się ukradkiem, rozglądając się po piętrze. Niezbyt długo. Już niedługo potem słychać było łupnięcie czarów, rozwalanie jedynej jej drogi taktycznego zwrotu (schodów) i strzały z pistoletu. Jas syknęła pod nosem, kierując się do żródła największego hałasu. Ledwie się ruszyła, a obcy jej mężczyzna, który (jakże po dżentelmeńsku otworzył jej drzwi z drugiej strony), zaraz padł przed nią trupem (już nie tak bardzo kulturalnie, bo warto wspomnieć, ze zabrudził jej buty). Z niemałym zniesmaczeniem zauważyła jednak, że trup nie do końca był trupem, a jedynie rannym w łydkę. — Ja pierdolę... — nawet nie pytała co tu się dzieje, bo zaraz potem dostała od jakiegoś kolejnego uciekiniera w twarz, skoro stała mu na drodze. Nie zdążyła odskoczyć, owszem, ale udało jej się zatrzymać przeciwnika, cisnąwszy w jego stronę serafickim sztyletem, który przeleciał mu obok ucha i... odbił się od ściany. Chyba nie taki był jego cel. Pomijając fakt, że rzucanie serafickimi ostrzami w ogóle od samego początku było głupim pomysłem.
      Wyprostowała się akurat w porę, żeby zobaczyć jak witraż się rozsypuje, a Kai i jakiś inny czarownik wpadają przez okno. Ona tu sprzątać nie będzie. Rozejrzała się szybko, na wszelki wypadek oglądając jeszcze za siebie czy gość od pręta nie zapragnął znów jej przywalić. Na szczęście jednak nie, leżał pod ścianą i dobrze. O i Jaim się znalazła. Przeleciało Dianie przez myśl, że trzeba na wszelki wypadek uważać na rudą. Dobra jeszcze trzech czarowników na nogach. Doskoczyła do jednego, który właśnie wybił jedno z okien i w ten oto sposób zapragnął opuścić lokal. Odrzuciła na bok jeden z trzymanych mieczy i wolną dłonią złapała delikwenta za bety odciągając go od okna, żeby za chwilę pchnąć go z całej siły na ścianę obok, tym samym rozwalając mu nos. Obróciła go, przywaliła głowicą miecza w przeponę, a gdy się zgiął w pół nie mogąc złapać oddechu przyrżnęła mu jeszcze z kolanka. Mężczyzna upadł na ziemię i zwinął się w kłębek. -Wystarczająco unieszkodliwiony - mruknęła krzywiąc się bo bok nieznośnie pulsował. Zgarnęła z podłogi swój miecz i rozejrzała się, sytuacja była prawie opanowana.
      Zilustrowała wzrokiem pomieszczenie. Okna zostały powybijane, na podłodze dało zobaczyć się ślady krwi, a zniszczone schody utrudniały ucieczkę, ale i dostanie się na pierwsze piętro. Miała nadzieję, że ubezpieczenie klubu pokrywa zniszczenia dokonane podczas walki z czarownikami bawiącymi się czarną magią. Clave jakoś ich usprawiedliwi, a zostanie jeszcze przesłuchanie świadków w Instytucie, póki ich nie zgarną. Melissa chwyciła pewniej miecz i ruszyła pomóc innym. Zostało tylko trzech przeciwników, z którymi walczyła Diana, Jasmine i Nate. Nie umknęło jej, że Set i Lenny się gdzieś zmyli. Westchnęła i schowała miecz. Nie będzie jej zbytnio potrzebny, skoro wszyscy czarownicy byli albo nieprzytomni, albo mocno poszkodowani i nieuzbrojeni. Jak oni mieli ich przenieść do Instytutu? Ciężarówką? I te miny przechodniów, gdy zobaczą, że ‘trupy’ same latają, bo przecież mieli runy niewidzialności, a gdyby się ich pozbyli, znaleźliby się na policji. Szturchnęła nogą jednego czarownika, który wydał cichy jęk.
      Chodził od jednego do drugiego czarownika zakładając im ‘magiczne’ kajdanki, które blokowały ich moc. Zostało tylko dwóch na nogach, którzy pogodzili się ze swoją porażką i z łatwością dawali wygrać Nefilim. Kai pokręcił z rezygnacją głową. Tak łatwo się poddać… Możliwe, że ktoś dał im znać, aby się wycofali. Zostawił wijących się w bólu czarowników na podłodze i podszedł bliżej pentagramu, który wyrył się w podłodze. Wyglądał na zwykły, ale biła od niego potęga. Musieli przywoływać jakiegoś silnego demona. Kucnął i dotknął okręgu. Popiół. Spojrzał na swoich towarzyszy i odnalazł wzrokiem Gabriela. – Chodź na chwilę. – Powiedział. Nie chciał zwracać się do niego po imieniu. Jeszcze pokonani rzuciliby na nich klątwę, czy coś w tym stylu. – Też to czujesz? – Zapytał, gdy jego przyjaciel podszedł bliżej. – Jakby coś chciało nagiąć twoją wolę do swojej. Przyzywali kogoś z Edomu? – Była to niezwykle trudna sztuka, wymagająca dużej liczby osób, a przywołane demony zwykle uciekały i zabijały zgromadzonych, następnie rozsiewając postrach w mieście.
     - Jakbym nie musiał, to bym do tego nie podchodził. Jestem gotów się o to założyć, że nie minęłoby wiele czasu, jakbyśmy mieli na głowie wesołą rodzinkę - stwierdził krytycznie, kucając obok. Przyjrzał się uważnie runom, przejeżdżając po nich palcami, starając się je zapamiętać kawałek po kawałku. - Ta formuła mi tutaj nie pasuje, przyjrzyj się. To chyba ona odpowiada za ten efekt, ale wolałbym to sprawdzić. Z tym, że raczej w nieco mniej... polowych warunkach - podsumował, wymownie rozglądając się po okolicy. Sięgnął do kieszeni po jakiś papier, by na spokojnie przerysować pentagram, doskonale wiedząc, co zrobić, by nic niepowołanego nie przywołało mu się w kieszeni w kontakcie z jego własną mocą. - Pomijając fakt, że jest ich tutaj za mało na coś takiego. Chyba, że ktoś z nich tamuje swoją moc inaczej, niż amuletami... Ich poziom mocy jest za mały, by nad tym zapanować - dodał, nie podnosząc wzroku. O tyle wie, co mówi, że każdy amulet wyczułby już z daleka.
      Jak się okazało, kiedy Jaimie próbowała włączyć się do walki, było już po wszystkim. Rozmasowała sobie szczękę, podchodząc do Diany. Czy to nie śmieszne, że w większych zgromadzeniach Nocnych Łowców, zawsze obrywało jej się po twarzy? Przystanęła obok swojej parabatai, patrząc na nią jakby ta mogła znać odpowiedź na jej myśli. Ostatecnie jednak splorłta ręce na piersi i przerzuciła wzrok na czarnwoników. Nie mogła się powstrzymać od otwarcie zadanego pytania: — Co do cholery? — nie bardzo rozumiała ten dziwny żargon. Zmarszczyła brwi, jakby to miało jej pomóc w interpretacji dopiero usłyszanych słów. — To nie miejsce dla mnie — westchnęła w końcu, ze zrezygnowaniem obracając się i wyminęła Dianę, masując się po dalej zbolałej szczęce i przecierając, jakże konsekwentnie, pękniętą wargę, opuszką palca. Zaraz potem przystanęła przy ścianie z dala od reszty, obserwując wszystko z dystansu. Przygryzła wargę ssąc sączącą się z niej krew w zamyśleniu.
      Diana już dawno stwierdziła, że Jaim chyba po prostu  bardzo lubi obrywać po twarzy. Nawet złożyła jej pewną propozycję, ale  skoro dziewczyna nie chciała skorzystać, to nie. Gdy Jaim do niej  podeszła brunetka zlustrowała ją spojrzeniem i zmarszczyła brwi widząc  po raz kolejny rozwaloną wargę swojej parabatai. Słysząc teraz jednak  czarowników przerzuciła na nich swoje spojrzenie, przy okazji wpatrując się w pentagram na podłodze. Nie przepadała za magią i również za bardzo nie wiedziała, co tych dwóch tam spiskuje. Skrzywiła, się po czym obróciła rozglądając po sali, no tak. Ciekawe jak oni ich pozbierają i czym gdziekolwiek dowiozą. Spróbowała się dotknąć do bolącego boku, ale zaraz się skrzywiła. Nie to nie był dobry pomysł. Słysząc Jaim podążyła za nią spojrzeniem ciemnych oczu. -Jaim marudzisz. Udało Ci się kogoś skutecznie obezwładnić, zaliczmy to do listy twoich sukcesów - rzuciła w kierunku dziewczyny, starając się jednocześnie, żeby ruda nie odebrała tego przypadkiem jako sarkazm.
      Obserwowała wszystkich bez szczególnego entuzjazmu i uśmiechnęła się kwaśno na słowa Diany. Nie skomentowała ich. Wzruszyła beznamiętnie ramionami jakby ją to obeszło. Przyłożyła dłoń ponownie do rozciętej wargi, czując pod palcem opuchliznę. Westchnęła ciężko, odpychając się od ściany zniecierpliwiona — Już? Możemy iść? — spytała bez cienia zrozumienia dla spraw Clave. Zgrabnie przeskoczyła nad kilkoma obezwładnionymi ciałami, dochodząc do pentagramu. — Jak dla mnie to wygląda na skomplikowaną sprawę — mruknęła pod nosem obracając się plecami do czarodziei — Dajmy to załatwić profesjonalistom, Di. Moje logiczne myślenie dopisz do mojej wielkiej listy sukcesów — rzuciła z przekąsem, posyłając jej bardzo drwiący uśmiech.
      Ostatni czarownik zdołał na tyle rozeźlić Nate'a, że ten w ostatnim upuście złości wytrącił mu miecz z dłoni. Klinga zadygotała na zrujnowanym trotuarze wybrzmiewając ostatnią, mało chwalebną pieśń. Nie było nic bardziej wkurwiającego od zabawy w nieuśmiercanie, a że Nathaniel nigdy cierpliwością nie grzeszył sapnął pod nosem, błyszczącym ostrzem zapędzając czarownika w kąt. Ten pochłonięty unikaniem wściekłych lecz zdystansowanych cięć nie miał nawet czasu, by rzucić zaklęcie. Kiedy brunetowi udało się zakleszczyć Podziemnego między sobą, a rogiem, rzucił miecz na ziemię i wymierzył potężny sierp prosto w splot. Zatrzymał na chwilę układ oddechowy przeciwnika, miał nadzieję że nie będzie to zbyt długa chwila, z resztą, zrobił to pod wpływem impulsu i tak na prawdę mało go to wszystko obchodziło. Był już trochę zmęczony. Gdy ciało z głuchym łoskotem runęło na podłogę, mocno wciągnął powietrze w płuca i omiótł zrujnowane pomieszczenie pociemniałym wzrokiem. Ubyło Seta, ten fakt zaapsorbował jako pierwszy. Potem zaczęła do niego docierać cała reszta. Wyszarpnął swój nóż ze ściany i wsunął go do pochwy przy pasie. Podniósł też miecz, jednak musiał nieść go w dłoni. Obyło się bez większych obrażeń, nie potrafił nawet określić czy gdzieś porządnie go boli. Gdy szedł między ciałami, upewniał się krańcem miecza, czy aby na pewno się nie ruszają. Jeden czarownik drgnął, na co Nefilim automatycznie zareagował. Zaostrzony szpic obosiecznego ostrza wbił się poniżej ostatniego kręgu szyjnego. Na tyle płytko by wywołać szok w systemie nerwowym. Ciało zrobiło się sztywne, a zatokami popłynęła wartko krew. Chwilowa utrata przytomności, a przy odrobinie szczęścia będzie nawet chodził. Podszedł do zebranych, spoglądając po ich twarzach. Wyłowił obitą buźkę Zołzy. Nie skomentował tego żadnym słowem, nie miał weny. - U mnie dwa miejsca. W tym jedno w bagażniku, w sam raz dla denata. - mruknął z wąskim, mało wybrednym uśmiechem, a dostrzegając Dianę nieco bardziej z boku, darował sobie dalszy wywód i zbliżył się do niej, ręką dzierżącą miecz po prostu zagarniając ją sobie pod nos. Uważał by nie zrobić tego zbyt mocno, choć była w tym pewna gwałtowność. Zarzewie podniesionych emocji chyba nie wygasło w nim do końca. Jeszcze stygł. Uśmiechnął się zatem pełnią swego drapieżnego uśmiechu, a jasny błysk w oku rozrzedził ciężki mrok zaległy na dnie jego źrenic. Chwilowo zapomniał, że to nie czas i miejsce by odkrywać karty, miał teraz kaprys podyktowany z woli żądzy. Schylił nieco rozwichrzony łeb, opierając ramię na jej wąskim krzyżu i wpił się na moment w jej usta, ze smakiem. Zagryzł dolną wargę Łowczyni, nie tłumiąc ani gardłowego pomruku, ani grymasu zadowolenia. Odsunął się na bardzo niewielką odległość, a widząc zalążek zdumienia w jej oczach, puścił ją bez cienia skruchy. Bo i na cóż miałby się teraz zwijać w sobie? Próżno w nim było doszukiwać się pokory. Mrugnął ulotnie, odzywając się wreszcie półgłosem. - Cześć. - nawiązał do ich lichego powitania na dole. Trzeba było się poprawić. Dopiero potem przyjrzał jej się z tym samym skupieniem, lecz większą powagą. - W porządku?
      - Nie omieszkam dodać - wywróciła oczami na słowa Hawkins. -I nie, nie możemy iść. Musimy ich jeszcze ogarnąć - mruknęła wskazując głową w kierunku leżących pod ścianą czarowników. Nie kryła przy tym swojego niezadowolenia, na co wskazywał grymas na twarzy brunetki.
Widząc jednak zbliżającego się Nate’a mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. Mimo wszystko, trzeba było przyznać, że zaskoczył ją, kiedy podszedł do niej i tak bezpardonowo przyciągając do siebie pocałował. Nie żeby jej się nie podobało, bo nie oszukujmy się, taka forma powitania zdecydowanie bardziej jej odpowiadała. Przynajmniej nie skradał się jak kot do jeża. I to nie był ich pierwszy pocałunek, po prostu nie sądziła, że zrobi to przy wszystkich akurat w taki sposób. Ale co tu dużo mówić, to po prostu był pocałunek na miarę Nathaniela Crowa. Nadal trzymała w dłoniach miecze, więc gdy wpił się w jej wargi nie miała zbyt dużego pola do manewru, po prostu zacisnęła smukłe palce mocniej na rękojeściach, a miecze trzymając ostrzem w dół oparła o boki chłopaka. Serce jeszcze nie do końca opanowane po walce, znów uderzyło mocniej. Cholera, jak ją pociągała ta jego gwałtowana natura i nieobliczalność. Trudno się było przyznać, ale chyba powoli ją urabiał. Chciała więcej. Przygryziona warga rozkosznie pulsowała jedynie potęgując to uczucie. Gdy się odsunął odchrząknęła, poniekąd starając się ukryć swoje skonfundowanie. Spod leniwie uchylonych powiek spojrzała jeszcze na jego usta i odruchowo oblizała swoje, wciąż czując smak jego słodkich, rozpalonych warg. -Cześć – wymruczała z zadowoleniem unosząc roziskrzone spojrzenie ku jego oczom i uśmiechnęła się filuternie. Cofnęła dłonie jednocześnie rozluźniając uścisk na rękojeściach. -Teraz tak. Już myślałam, że będę skazana na t a m t o „cześć” – odparła z błyskiem rozbawienia w oczach.
      Przewróciła oczami obserwując słodką scenkę pomiędzy Natem, a Dianą. I dziwić się, że go nie lubiła, skoro właśnie wpieprzył się między jej rozmowę z parabatai, zresztą w sposób całkiem zrozumiały dla niej, zwracając na siebie całą uwagę brunetki. Mogła ją zrozumieć, co nie znaczyło, zę nie była na nią tak samo wśćiekła. — Świetnie — skwitowała bez przekonania, splatając ręce na piersi, obserwując to wydarzenie wyraźnie sceptycznie — Też sobie znaleźliście moment. Skoro macie już na to czas, to ja myślę, że nic tu po mnie. Miłej zabawy z trupami — mruknęła w końcu się prostując i mijając zgrabnie ciała pod nogami, ruszyła do wyjścia. Przystanęła dopiero przy rozwalonych schodach, kucając na wątpliwej części podłogi, sprawdzając odległość z góry na ziemię. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się czy inteligentnie byłoby stąd zeskoczyć. Ostatecznie zsunęła się trochę poza gruzy, opierając ciężar na rękach na krawędzi rozwalonego szczytu schodów i… jak cholera, los sobie z niej zadrwił, bo cała podstawa, na której się trzymała rozkruszyła się i już niedługo potem, jeszcze zanim zdążyła dobrze się obniżyć w dół, runęła na ziemię. Okropny prąd przeszedł jej od stóp do kolan, zaraz przed tym jak pochyliła się, masując sobie piszczele, kolano, a następnie kość aż do uda, bo miała wrażenie, ze pogruchotała sobie wszystkie te kości. Na szczęście, to było tylko wrażenie. — Kto u diabła rozwalił schody?! – rzuciła w eter rozdrażniona. Stojąc tak na ziemi, trzymając się za obolałe kolana, poczuła wibracje w kieszeni. Na chwilę zmarszczyła brwi, jeszcze przez moment nie reagując, dopiero po dłuższym momencie sięgnęła ze zrezygnowaniem po telefon, odczytując wiadomość z wyświetlacza. Schowała dłonie do kieszeni kurtki, patrząc z dołu na paradujących na piętrze Nefilim. Zawiesiła wzrok na Dianie, chwilę potem zerkając przez ramię na wyjście ewakuacyjne z klubu. Przygryzła wargę, chwile coś rozmyślając — Di, muszę lecieć. Pożycz mi pięćdziesiąt dolców.
      Kątem oka dostrzegła jak Jaim zbliża się do schodów, już miała się odezwać, ale wtedy do jej uszu dobiegł rumor, a Jam zniknęła, zamiast niej pojawiła się za to chmura pyłu. -Cholera - mruknęła pod nosem. Zostawiła Nate'a i podeszła do schodów czy raczej kupy gruzu, która z nich została. -żyjesz? -Zagadnęła spoglądając na skwaszoną minę Jaim. Ale zaraz doleciało ją pytanie rudej. Przewróciła oczami. -Czy ja wyglądam jakbym wygrała milion na loterii? -rzuciła do dziewczyny, po czym jednak sięgnęła do kieszeni wyciągając trochę zmiętolone pieniądze, bo mimo wszystko użyła słowa pożycz. Poza tym chyba raczej by nie prosiła jakby naprawdę nie były jej potrzebne. Wygrzebała z tego pięćdziesiątkę i przykucnęła nad krawędzią wyciągając banknot w stronę Hawkins. -Proszę.
        Skwasiła się, opierając ręce na biodrach, prostując się z trudem, bo łupnięcie twardo o glebę nieźle odbiło się na jej nogach, które w całości zamortyzowały upadek. Skrzywiła się, marszcząc brwi, patrząc na podawaną jej pięćdziesiątkę. Zagryzła krwawiącą wargę, instynktownie zwilżając ją językiem, pozbywając się sączącej się z pęknięcia krwi — Nie kpij — mruknęła jakby spodziewała się, że Diana specjalnie zmusza ją do podskakiwania, choć jedyne na co teraz Hawkins miałaby siły to doczłapanie się do jakiegoś względnie spokojnego, pozbawionego nefilimskiego burdelu miejsca. — Puść… nie będę po to skakać. Co ja jestem? Małpka w zoo? Karz Nate’owi aportować, jak potrzebujesz kogoś do tresury. Jestem pewna, że spełni każde Twoje życzenie — burknęła, chowając ręce do kieszeni kurtki i wyciągnęła je dopiero kiedy pięćdziesiątka spadła na dół. Podniosła ją z ziemi i machnęła krotko ręką — Dzięki. Widzimy się w instytucie. Mam nadzieję, że ogarniecie to beze mnie. W końcu i tak nie przyłożyłam do tego ręki… — no, jakby nie patrzeć wpadła na sam koniec akcji.
        Przytaknął głową zgadzając się ze słowami swojego przyjaciela. – Posiedzimy nad tym w najbliższym czasie. – Powiedział, celowo nie mówiąc słowa ‘jutro’, bo nie wiedział kiedy Clave postanowi przepytać skazańców. Westchnął i niechętnie spojrzał za siebie, gdy Gabriel przerysowywał pentagram. Czarownicy nadal leżeli na ziemi, a Nocni Łowcy, cóż… Zajmowali się rozmaitymi zajęciami, zaczynając na rysowaniu iratze, kończąc na wycofywaniu się. Typowe zachowanie Nefilim. Załatwić całą robotę, ale posprzątać to już nie łaska. – Na pewno ktoś bardziej doświadczony kierował tą grupą. Znalazł sobie młodocianych czarowników, z pewnością zaproponował pieniądze. – Zerknął na pentagram i przez krótką chwilę wyrył sobie symbole w pamięci. -  Nawet, gdyby przywołali coś tak potężnego, to demon pozabijałby ich od razu. Głupcy. – Pokręcił głową z rezygnacją. – Trzeba by ich zahipnotyzować, aby sami poszli. Nocni Łowcy najwyraźniej wypełnili swoją część i umywają ręce od transportu. – Mruknął i założył ręce na piersi.
      Zimny podmuch zawiał w pomieszczeniu w którym się znajdowali. Jakiś dwóch czarowników, których Becky nie znała. Cholera trzeba by było się z tymi wszystkimi osobami zapoznać stwierdziła siadając obok nieprzytomnego czarownika którego rąbnęła butelką -I co ci po tym przyszło koleś? -powiedziała do niego w sumie to nie miała z kim gadać i tak trochę smutno. Nagle do pomieszczenia wpadła czerwona Natali zrobiło jej się troszkę lepiej. Uśmiechnęłam się do niej szeroko, a po chwili rozległy się krzyki jej Parabatai. To było coś w tylu "Ty idiotko czemu mnie nie informujesz, że jest jakaś akcja" Rebecca udała smutną minę po czym wybuchła szaleńczym śmiechem. Zaczęła turlać się po podłodze, do czasu, gdy coś nie dźgnęło ją w rękę. Był to jej sztylet, kompletnie o nim zapomniała. Podniosła go z ziemi, wsadziła do kieszeni po czym stwierdziła że strasznie jej zimno i krzyknęła -Cholera jasna jak tu piździ naprawcie to pieprzone okno!
     Nali wpadła z krzykiem do pomieszczenia w którym wszyscy siedzieli ~ty idiotko czemu mi nie powiedziałaś że jest jakaś akcja!  wrzasnęła z ogromną złością, jednak po chwili już sobie odpuściła. Usiadła obok swojej parabatai.
     Do głowy wpadł mu pewien pomysł. Wędrówka pieszo zajęłaby zbyt dużo czasu, a prościej byłoby ich wszystkich przeteleportować. Instytut odpadał. Gdyby wybrał siedzibę Nefilim na miejsce do lądowania, prawdopodobnie zniosłoby ich do jeziora. Westchnął, godząc się z inną opcją. Nalot Clave na jego rezydencję nie był jego marzeniem, ale tak było po prostu szybciej. Zbadał wzrokiem otoczenie i zwołał resztkę Nocnych Łowców, którzy nie zmyli się z pola walki. – Odprężcie się. – Widząc nieufne spojrzenia kierowane w jego stronę, wyciągnął ręce w obronnym geście. - Nie mam zamiaru was zabić, naruszyłbym przecież Porozumienia, które sam podpisałem. – Rzekł bez większego przekonania i postarał się skupić. Wychwycił energię wszystkich w pomieszczeniu i wystarczyła dosłownie chwila, aby znaleźli się w salonie. Niektórzy boleśnie wylądowali na podłodze, inni mieli tyle szczęścia, że trafili w kanapę.– Witam u siebie. – Rozłożył ręce w powitalnym geście. Miał nadzieję, że Nefilim nie zaczną od razu węszyć i cieszył się w duchu, że razem z Gabrysiem zabezpieczyli piętro z artefaktami.
     - Nie ma mowy - poinformował go natychmiast, i nim Kai zdążył cokolwiek zrobić, Gabriel teleportował się samodzielnie, dla pewności aktywując na miejscu wszystkie możliwe zaklęcia obronne. Nikt nie będzie się rozwalał po tym domu bez ich wiedzy, nie, gdy mają na głowie taką ferajnę. Sam czekał pod ścianą i odezwał się dopiero wtedy, gdy wszyscy wylądowali, w mniej lub bardziej udany sposób. - Pozwolisz, że się nimi zajmę, prawda? Bardzo chętnie porozmawiam z nimi na osobności. Każdym po kolei - resztka uśmiechu na jego ustach dobitnie sugerowała, że nie miał ochoty być miły dla kogoś, kto zepsuł mu popołudnie i jednocześnie próbował zrobić coś bardzo, bardzo głupiego. Przy takiej potędze pentagramu nie zdziwiłby się, gdyby zobaczył na miejscu własnego ojca. A to nie nastawiało go w żaden sposób pozytywnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz