shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

poniedziałek, 11 maja 2015

Halloween

Melissa   Elizabeth   Julia   Mev   Yennefer    Kai   Natali  Samantha

   Czarna limuzyna stanęła przed rezydencją z piskiem opon. Drzwi się otworzyły. Wszystkie spojrzenia ustawionych w kolejce przed rezydencją na Brentwoodzie zwróciły się w ich stronę. Melissa chwyciła materiał i poczekała, aż jej towarzysze wysiądą z samochodu. Była ubrana w piękną suknię w pudrowym kolorze i białej koronce wprost z epoki wiktoriańskiej. Na jej nagich ramionach spoczywał wisiorek w kształcie serca, który służył do wykrywania demonów, a włosy były starannie spięte w kok. Nie dość, że jakoś Yen, jej parabatai, zmusiła ją do ubrania sukienki, to jeszcze założyła szpilki i maskę. Nie chciała, aby ktoś ją w tym zobaczył. Ona była wojownikiem i tego się trzymajmy. Zerknęła w stronę Nocnych Łowców i kiwnęła głową w stronę rezydencji Czarownika. Gdyby nie to, że Lizz musiała podpisać porozumienia, zapewne by tu nie przyszła, ale ostatnio wolała mieć na nią oko. Uśmiechnęła się lekko. Traktowała ją jak siostrę, chociaż była od niej starsza. Jakiś nieznany jej czarownik otworzył przed nimi drzwi i weszli do środka.
   Wysiadła z samochodu. Poprawiła falbaniastą, białą sukienkę. Do swojego stroju nie musiała nawet zakładać peruki i dobrze. Przechwyciła wzrok Mel, uśmiechnęła się do niej. Lizz nie przyszła tu z byle powodu, ciągle pracowała. Nigdy jeszcze nie miała wolnego czasu. Nie umiała się wyluzować, z gracją godną Nocnego Łowcy weszła do środka.
   Yen wyszła z limuzyny za Lizz. Cieszyła się bo, już nie mogła znieść Mel, krzywiacej się na widok tej przeuroczej sukni wiktoriańskiej. Uniosła w gore rąbki swojego stroju i weszła do budynku. Był jej znajomy. Nie pierwszy raz odwiedzała dom Kai'a. Do środka wprowadził je elegancki czarownik. Nie znała go, ale zielonkawa skóra i oczy okolone strasznie długimi czerwonymi rzęsami nie wróżyły nic dobrego. A może to był tylko strój? Weszły we trzy do pokoju gdzie na szczęście nie było przerażająco dużo osób.
   Przechodził między tłumami gości. Jak cieszył się, że razem z Gabrysiem zabezpieczyli piętro, aby nikt tam nie łaził bez potrzeby. Sam ubrał się w strój James’a Bond’a i przechodził do spokojniejszej części budynku. Tam przedstawiciele gatunków i parę osób z ich straży siedzieli przy stole i zażarcie o czymś dyskutowali. – Spokojnie. – Uciszył ich Kai i rozglądnął się po zgromadzonych. Czekali tylko jeszcze na Nocnych Łowców. Westchnął. Jak zwykle musieli mieć to swoje wielkie wejście. Nagle drzwi się otworzyły i wystrojeni Nefilim weszli do pomieszczenia. Jego serce aż mocniej zabiło, gdy zobaczył Yen, ale nie dał po sobie tego poznać. – Siadajcie. – Powiedział i wskazał na wolne krzesła. Prawie niezauważalnie mrugnął do Yennefer.
   Dziewczyna wyszła powoli z limuzyny wiedządz że ciągnie za sobą suknie i nie umie chodzić w szpilkach. Zauważyła, że wszyscy przemieszczają się w stronę drzwi, więc i ona tam poszła. Kiedy weszła z resztą grupy zauważyła Kai'a, który zaprasza wszystkich do stolików i, że puszcza oczka do Yen.
   Stała w pomieszczeniu pełnym podziemnych, uważnie się wszystkim przyglądając. Obserwowała Kaia, który krążył po salonie próbując wszystkich uspokoić. Do domu weszli Nocni Łowcy, rozpoznała w nich Elizabeth Lovelace głowę instytutu. Nie jeden przyziemny chciał by jej głowy. Spostrzegła wzrok Kaia, który obdarzał nim fioletowo-oką. Uśmiechnęła się zadziornie. Dopiła drinka którego trzymała w ręku i odstawiła go na szafkę. Podeszła do Kaia- Dawno się nie widzieliśmy-powiedziała unosząc brew i uśmiechając się.
   Zeszła ze swojego motoru i założyła czarne okulary. Nie zamartwiała się, że jej go zwędzą. Ci co ją znali, a była postrachem na ulicach Los Angeles, trzymali się od niej z daleka. Nikły uśmiech przemknął po jej twarzy. Przepchała się przez kolejkę i weszła do środka. – Hej! Uważałabyś może co?! – krzyknął za nią jakiś facet. Samantha obróciła się na pięcie i chwyciła okulary, tak, że patrzyła na niego nie przez szkła, ale nadal miała je na sobie . – Hmmm? Mówiłeś coś? – Uśmiechnęła się sarkastycznie, wsuwając z powrotem okulary z czarnymi szkiełkami i zostawiając go z przestraszoną miną. Zapewne ją rozpoznał. O tak. Samantha Jones. Najgorszy z twoich koszmarów. Z wrodzoną gracją Nocnego Łowcy przemknęła przez tłum tańczących i spoczęła przy barze. Zamówiła czystą whiskey. Po chwili alkohol palił jej przełyk, tłumiąc trochę jej zmysły. Wypiła kieliszek jednym haustem i zamachnęła się nim na barmana. Szkło pękło tuż nad jego głową. Wampir posłał jej zdziwione spojrzenie.  – Sorry. – Odchrząknęła i poprawiła swoją skurzaną kurtkę. – Zwykle trafiam. – Odeszła od baru, gdy zauważyła grupkę poprzebieranych Nefilim. Uśmiechnęła się, a jej białe zęby błysnęły w świetle reflektorów. Naciągnęła swoje rękawice i udała się za nimi w bezpiecznej odległości, choć tak naprawdę marzyła, aby zatopić swój sztylet w którymś z nich, tak, żeby zbryzgać podłogę ich anielską krwią.
   Melissa weszła do pomieszczenia i spoczęła na krześle. Na stole leżał długi zwój z porozumieniami, a wszyscy Podziemni przyglądali się mu. Stare prawa. Niezniszczalne. W głowie Melissy zaświtało wspomnienie wieczoru, gdy ona takie coś podpisywała. To zniszczyło jej Instytut i odebrało dziewczynkę, którą traktowała jako najmłodszą siostrę. Odwróciła spojrzenie. Kai pochylał się nad stołem i znacząco chrząkał, wszystkich uciszając. Wystarczy, że to podpiszą i pójdą świętować Halloween.
   Powitała wszystkich z należytym szacunkiem, pochyliła się nad zwojem papieru, pobieżnie go przeczytała. Wzięła do ręki pióro - Gdzie mam podpisać?- zapytała uprzejmie. Ktoś wskazał jej puste miejsce, kątem oka zauważyła faerie która podeszła do Kaia. Podpisała się.
   Już złożył swój podpis i teraz pilnował, aby każdy to zrobił. Na szczęście odbyło się bez kłótni. Zwinął papier, odłożył go na swoje miejsce i zabezpieczył zaklęciem. Jako przedstawiciel rady musiał wypełniać swoje obowiązki, bo Magnus Bane zajął się swoim Nocnym Łowcą. Westchnął i jego wzrok odnalazł Julię. Uśmiechnął się. – Oj dawno. – Uchwycił jej dłoń i złożył na niej pocałunek. Dorastał jako dżentelmen i nie mógł tego zmienić. – Co u ciebie słychać? – Zapytał, kątem oka widząc, że prawie wszyscy wychodzą.
   Dziewczyna podeszła za parabatai. Zobaczyła ze Mel spogląda w stronę Kaia. Co ją tak zaciekawiło... Spojrzała w tamta stronę. Uśmiechnięty czarownik, który nie zdawał sobie sprawy ze jest obserwowany, składał właśnie długi i soczysty pocałunek na dłoni jakieś kobiety. Yen westchnęła. Wiedziała jak to sie skończy, ale na takim balu nie pora na rozpaczanie. Podpisała na pergaminie gdzie jej wskazano, i z wyniosłym spojrzeniem przeszła koło czarownika zatrzymując sie przy innym. Chwile stała tam rozmawiając jak najmilej, i najgłośniej jak sie da, śląc mężczyźnie jak najuprzejmiejsze uśmiechy ale w końcu jej sie znudziło. Podeszła do parabatai.
   -Kai, Kai jak zwykle Dżentelmen-zaśmiała się kpiąco. Znacząco spojrzała na dziewczynę która właśnie do nich podeszła. Widziała wyraźnie w oczach Kai, że ta nocna łowczyni coś dla niego znaczy. Przewróciła białymi tęczówkami -twoja nowa dziewczyna?- zapytała kiedy owa osoba odeszła od nich.
   Mel stała i przyglądała się całemu zdarzeniu. Zacisnęła ręce w pieści, gdy zobaczyła jak Kai całuje rękę Faerie. Jeśli złamie serce Yen, ona połamie mu kości. Tego była pewna i z chęcią by mu to zrobiła. Oparła się o ścianę i założyła ręce na piersi. Bacznie obserwowała sytuację.
   Kai puścił dłoń Faerie i spojrzał na Yen. W stroju Daenerys wyglądała pięknie. Czarne włosy opadały jej na nieosłonięte ramiona, a fiołkowe oczy idealnie kontrastowały z jej suknią. – Tak. – Powiedział gładko. – Julio, to jest Yennefer Waters. Moja dziewczyna. – Położył dłoń na talii Nocnej Łowczyni i przyciągnął ją do siebie.
   Yen poczuła radość ze wreszcie czarownik ją zauważył. By pokazać Julii, że to ona do niego należy, gdy pociągnął ją do siebie, wtulila się w niego i pocalowala w policzek. - Bardzo miło Cię spotkać. -a widząc uśmiech na te słowa na twarzy faerii dodała - To było do Kaia. -nadal się pięknie uśmiechała. Wtedy zobaczyła, zażenowanie na twarzy Julii, która skinowszy głową odeszła. Yen odwróciła się do Kaia widząc zza jego ramienia uśmiechnięta Mel.
   Kai chwycił Yen za podbródek i musnął jej wargi swoimi. – Jesteś zazdrosna? – Wyszeptał w jej usta, ale nie oczekiwał odpowiedzi, bo jak większość czarowników,  wyczuwał aury ludzi i pocałował ją. Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.  Nie obchodziło go czy ich związek był zakazany i czy podziemni patrzyli na nich ze zdziwieniem. Liczyło się, że Yen była przy nim, co powodowało mu szybsze bicie serca. Usłyszał znaczące chrząknięcie za sobą. Niechętnie się od niej oderwał i zerknął w stronę chrząkającej osoby. – Nie przechodźcie jeszcze do sypialni, co? – Melissa wskazała na zwisające ramiączko sukienki swojej parabatai. Wychodząc rzuciła jeszcze ostrzegawcze spojrzenie czarownikowi i opiekuńcze w stronę Yen.
   Yen stała wtulona w ramionach chłopaka. Jej chłopaka. Te wspaniałe chwile przerwała, a jakże! Melissa. No tak. Tylko ona mogła zauważyć zwisające ramiączko i rumieniec na jej twarzy. Dostała od niej opiekuńcze spojrzenie i zostawiła samych z Kaiem. Yen zaraz poprawiła materiał sukni i podniosła wzrok na mężczyznę. Podała dłoń i zapytała: - Pójdziesz ze mną po picie? Widząc aprobatę w jego oczach poszli do stoiska z drinkami. Sięgnęła po kieliszek z jasną cieczą. Upewniwszy się ze nie jest to trucizna wypiła duszkiem. Serwetką wytarła kąciki ust i powiedziała: -Kai to jest naprawdę fantastyczne spróbuj. - Podała mu kieliszek. Wzięła do ręki dwa. Jeden dla siebie, a drugi chcąc zanieść parabatai, ale czarownik wziął jej z ręki, lekko przyłożył do drugiego. Stuknęli i wypili po kolejnym. Yen zamknęła oczy. Nie miała jeszcze w ustach czegoś równie mocnego. Oparła się o Kaia i szepnęła: - Chodźmy stąd.
   Kai uśmiechnął się. Jakże mógłby odmówić jej urzekającym oczom? - Bien sûr, Madame. – Chwycił jej dłoń i dopił kieliszek. Przepchali się przez tłum gości i wyszli na taras. Zimne, nocne powietrze natychmiast owiało ich nagrzaną skórę. Podszedł do balustrady i utkwił swój wzrok w mieście rozkładających się pod nimi. Alkohol zaczął mu powoli szumieć w głowie przyćmiewając jego zmysły. – Mam drugi najlepszy widok w Los Angeles. – Powiedział i miał nadzieję, że dziewczyna zrozumie, że chodzi o nią. Delikatny wiatr rozwiewał jej włosy. Kai przejechał językiem po swoich wargach, ale po chwili zrozumiał co zrobił i speszony odwrócił wzrok. Jak było powszechnie wiadomo, każdy czarownik ma coś ze zwierzęcia, u Kaia były to kły i agresywna druga natura, którą tłumił. Co on wypił? Całkowicie przyćmiło mu to zmysły.
   Yen stała na tarasie. Lekka mgiełka osnuwała miasto. Tu nie było gapiów. Tylko ona i on. Nocna Łowczyni i Czarownik. Zamknęła oczy próbując powstrzymać szum w Glowie. Ale... Zemdlała osuwając się w ramionach Kaia. W sumie nie do końca zemdlała. Pozwoliła organizmowi wyluzować. Oczywiście czuła jak mężczyzna niesie ja do jednej z wielu sypialni czy też pokoi. Położył ja na łóżku i wtedy powiedziała sobie. Teraz, nie ma czasu na słabość. Odpoczniesz później. Otworzyła oczy a nad nią pochylał się Czarownik. Przypomniało jej się jak była chora. I też leżała w jego rezydencji. Poczuła miłość do niego. Jej nagły przypływ, kompletnie nie do opanowania. Rękami chwyciła jego marynarkę i przyciągnęła do siebie. Zbliżyła wargi do jego ust czekając czy Kai odpowie tym samym. Oczywiście. Poczuła ciepło jego warg, a ramiączka suknie znowu spadły...
   Położył ją na łóżku w swoim pokoju. Przeczesał ręką włosy. Kolejna kobieta, która mdleje, gdy prawi jej komplementy. Oczywiście wiedział, że była to sprawa napoju, ale takie wytłumaczenie lepiej brzmiało. Na szczęście zostawił w swojej samotni porządek. Pierwsze piętro było chronione czarami, więc dostęp miał na razie Gabryś, z którym wspólnie nakładał zaklęcia ochronne. Yennefer mruknęła. Zerknął w jej stronę. Leżała na białej pościeli, a jej czarne włosy rozsypały się tworząc wymyślne kształty. Wyglądała niczym Królewna Śnieżka. Różowe, pełne usta, które wręcz prosiły się o pocałunki, blada cera, którą ledwo można było rozróżnić od pościeli i suknia z której znowu spadły ramiączka. Uśmiechnął się i usiadł na łóżku. Nagle dziewczyna wstała i przyciągnęła go so siebie. Odsunął ostrożność na dalszy plan. Alkohol przejął prowadzenie. Zaczął całować Yen bardziej namiętnie. Ściągnął marynarkę i rzucił ją w kąt pokoju. Zerwał muszkę, a jego dziewczyna rozpięła mu koszulę i ta poszła w ślad marynarki. Zszedł z pocałunkami niżej i teraz pieścił jej obojczyk, rękami błądząc po jej ciele. Natrafił na zamek sukienki i bez wahania go rozpiął, ale kreacji nie ściągnął. Cichy głosik w głowie mówił mu, aby tego nie robił. Zatopił ręce w jej włosy i zmusił ją do położenia się na materac. Ich ciała idealnie do siebie pasowały. Nadal obdarowywał ją pocałunkami i starał się wyciszyć głos, który mówił, że zaraz zajdzie za daleko.
   Leżała na łóżku pod chłopakiem. Całował ja wtapiając ręce w jej włosy. Patrzyła w jego oczy. Kiedy rozpiął jej suknie zauważyła zawahanie w jego oczach. Przymknęła powieki wspierając cię na łokciach. Objęła go i zamruczała : Kocham cię wiesz? Kai jakby na potwierdzenie słów sięgnął za plecy. Poczuła jego ciepłe palce w okolicach łopatek. Jednak, nie na długo. Zręczne, jak podejrzewała wyćwiczone dłonie delikatnie ściągnęły ramiączka z jej rąk. Cóż. Materiał sukni spadł na ziemię. Yen słyszała bicie serca chłopaka. W oczach... nie pożądanie. Ale miłość. Przypomniał sobie o pytaniu dziewczyny i powiedział: Tak Yen. Kocham cię. - zaczął muskać ja wargami. Na obojczyku, nie pesząc się ominął biustonosz i zszedł niżej. Yen przewróciła się na bok widząc wciąż Kaia u boku. Objęła go ramionami podciągając nogę do góry. Z oczu popłynęły jej pojedyncze łzy. - Kai... Ja umrę za kilkadziesiąt lat... Nie zostawię po sobie śladu na tym świecie... Za kilkadziesiąt lat nikt nie będzie mnie pamiętał. Córka ani syn nie będzie mnie wspominać. - zamknęła oczy i jej ręka w bezsilności spadła z ramienia Kaia.
   Kai przestał ją całować, jakby Yen właśnie go spoliczkowała. – Nie myśl o tym. Ja… - Sam nie był pewien co zamierza zrobić, ale w jego głowie zaświtał pewien pomysł. – Może znajdę rozwiązanie i… Uczynię cię nieśmiertelną… - Oczywiście druga opcja była to było zostanie wampirem, ale ewidentnie nie wchodziło w grę. Kai pogładził ją po policzku. – Dziecko zawsze możemy adoptować… Takie już życie czarownika. Może i się nie starzejemy, ale wiecznie uciekamy, bo ludzie zaczynają się orientować. Nie możemy mieć dzieci, a wszystkie nasze miłości umierają… - Głos mu się załamał.
   Yen patrzyła przez zalzawione oczy na czarownika. Jak mogl podarować jej niesmiertelnosc? Nie to było ważne. Był gotów założyć z nią rodzinę. Wbrew wszystkiemu. To jej się w glowie nie mieściło. Podniosła się podciagajac do góry Kaia. Przytulila go. Tak była mu wdzięczna za te słowa. Znowu naszła ja fala smutku i kolejne łzy leciały po policzkach. W tej sytuacji ni była zdolna powiedzieć sobie "bądź silna". To nie miało sensu. Była kobietą. W jej naturze powinna być delikatna i senstymentalna. I... zmieniło się. Nie czuła się tylko zabójca demonów. Kai zmienił jej charakter i nie była w stanie powiedzieć że jest ta samą Yennefer co dawniej
   Julia zauważyła samotnie stojącą Nocną Łowczynie, co chwile parkającą w stronę gdzie poszli Kai i jego dziewczyna. Podeszła bliżej- Martwisz się o swoją parabatai ? Wy Nocni Łowcy jesteście dziwnymi stworzeniami- wskazała palcem na runę dziewczyny- Macie swoich parabatai i nawet wiedząc, że kiedy jeden z was umrze drugi będzie cierpieć -zaśmiała się-o przepraszam gdzie moje maniery, jestem Julia-ukłoniła się. Posłała dziewczynie drwiący uśmiech.
   Melissa cały czas stała oparta o ścianę i wszystko obserwowała. Zatańczyła parę tańców z przeciwną płcią podając się z Francuzkę, którą zresztą była. Nagle podeszła do niej jakaś kobieta. Słuchała jej, nie przerywając, ale zaciskała ręce w pięści. Miała ochotę zbeszczeszczać te jej buźkę. – A wy Faerie. – Powiedziała jadowicie. – Macie te wasze romanse ze śmiertelnikami, a potem podrzucacie dziecko. Co za nieodpowiedzialność. – Nadała swojemu głosowi francuski akcent. - Je suis Melissa Youngheart. – Dygnęła i też rzuciła jej sarkastyczny uśmiech.
   Zaśmiała się słodko. -Nie lubię wchodzić w takie relacje z śmiertelnikami, są nudni-odgarnęła twarzy włosy-za to czarownicy oraz wampiry to co innego- uniosła brew obserwując jedno dziecię nocy- wiesz, nawet śmiertelnicy są podobni do was- zaśmiała się. Wskazała na białowłosą-uważaj nie jeden podziemny chciał by jej ślicznej buźki na twarzy na talerzu.
   Melissa prychnęła. – Elizabeth potrafi o siebie zadbać. – Przeniosła spojrzenie na Faerie. – Martwiłabym się raczej o ciebie. – Zaśmiała się uroczo, gdy Julia wykrzywiła twarz w zaskoczeniu, jakby Nocna Łowczyni miała wyjąć sztylet i przebić jej pierś na wylot. – Trzymają mnie porozumienia, spokojnie. – Nie mogła zmyć uśmiechu ze swojej twarzy. – Z dziećmi Nocy na randki to ty możesz chodzić w ciemno. – Dodała i wyciągnęła wachlarz, który był i bronią i dodatkiem. (coś jak Parasolka Jessamine) i zaczęła się nim delikatnie wachlować, bo było strasznie gorąco.
   Samantha siedziała na krześle z nogą założoną na nogę i wyczekując na jakiś znak. Ręce świerzbiły ją i jak najszybciej chciała dorwać się do broni i zatopić ją w cudzym ciele. Nienawidziła ich wszystkich. Nocnych Łowców, Wampirów, Wilkołaków i Faerie. Polowała na nich. Przerzuciła wykałaczkę, którą trzymała w ustach do drugiego kącika i nadal obserwowała salę swoimi niebieskimi oczami, które zdawały się być neonowe. Jakim cudem nie stały się czarne? Jej siła woli do tego nie dopuściła. Nagle stało się to na co czekała. Gospodarz wraz z Nefilim wchodził na piętro zostawiając niczego nieświadomych gości. Sam wyjęła komórkę i wybrała numer. Po trzecim sygnale odebrał. – Idzie po naszej myśli. – Oznajmiła lodowatym tonem. – Czas rozkręcić tę imprezę. – Powiedziała z uśmiechem na ustach i rozłączyła się.
   Mev spojrzał na komórkę na której wyświetlały się nieodebranie połączenia. Tak... Samantha, Samantha. Co ona znowu... Dryyyń. Rozległ się dźwięk ludzi męczących się w agoni. Piski i wrzaski. Sluchalny dalej ale Sam nie dałaby mu żyć. Odebrał. - Halo? Sam? Usłyszał w odpowiedzi jej lodowaty głos.- Tak... Najwyższy czas wbić na imprezę u czarownika. - Wsadził miecz do pokrowca na plecach. Pod czarną kurtka ukrył parę sztyletow. Wyszedł z budynku z grupka nocnych łowców. Wsiedliśmy na motory i podjechali pod rezydencje. Showali pojazdy i nakładając rumem niewidzialnosci weszli do środka. Mev odszukal wzrokiem wspolniczki. Ta nie robiła sobie nic z niebezpieczeństwa i siedząc przy stoliku spokojnie czekała. Podszedł do niej i powiedział: Sam, już jesteśmy. Co masz w planach?
   Powoli spojrzała na wspólnika, jakby to był prawdziwy zaszczyt. – Co tak długo, ślamazaro? – Wypluła wykałaczkę na podłogę. – Ślimak szybciej by się od ciebie uwinął. – Wstała i przeciągnęła się prowokująco. – Co ma zamiar zrobić? Na pewno skopać parę tyłków i zatopić w kimś moje ostrze. – Zaśmiała się dźwięcznie i wyciągnęła seraficki sztylet. – Czas z kimś zatańczyć. – Podrzuciła broń w dłoni, jakby ważąc ją i zaczęła rozpychać się w tłumie raniąc przy tym napotkane osoby. Czuła, że wampirom natychmiastowo wydłużyły się kły na widok krwi. Na to liczyła.
   Zaśmiała się kpiąco. Rozejrzała się zaczęło robić się co raz ciekawiej. Uśmiechnęła się do Mel znacząco i jak zwykle w takich momentach schowała się w cień. Kiedy ktoś spróbował by jej coś zrobić skręciła by mu kark.
   Stała w wysoko umiejscowionym punkcie i obserwowała jak wampiry atakują Podziemnych. Opierała się o balustradę, a na jej twarzy zagościł ledwo zauważalny uśmiech. To było piękne. Totalny chaos, krew i brutalność. Wciągnęła powietrze, wzdychając zapach czerwonej cieczy i wyciągnęła mały kanister z benzyną. Odnalazła w tłumie Mev'a i rzuciła mu przedmiot. Szybko rozlał płyn po podłodze, a Sam zeszła na parter. Stąpała przed siebie pewnym krokiem, a tłum jakoś się przed nią rozchodził. - Cudnie. - Mruknęła i wyciągnęła zapałki.
   Wyciągnęła zza pasa sztylet. Rozejrzała się. Podbiegła do pewnej osoby, jednym kopnięciem wytrąciła jej zapałki z ręki - Nawet się nie waż-powiedziała gniewnie-nie powinno was tu być-syknęła i uderzyła.
   Sam zagryzła wargę i uniknęła ciosu. Zapałki nadal leżały na ziemi, ale blondynka nie zainteresowała się nimi zbytnio. - Wstęp był wolny. - Wyciągnęła sztylet. - To przyszliśmy. - Znowu porzuciła go w dłoni. - Zatańczysz ze mną Elizabeth Lovelace? - Uśmiechnęła się drapieżnie i wymierzyła jej mocnego kopniaka w brzuch, którego nie sposób było uniknąć. Jako, iż w jej żyłach płynęła krew demona, dysponowała wyostrzonymi zmysłami i umiejętnościami. Wolnym krokiem podeszła do leżącej na ziemi dziewczyny. - To był bardzo krótki taniec. - Zrobiła sztuczną smutną minę. - Przyszedł czas na finał. - Chwyciła sztylet w obie dłonie i zamachnęła się na białowłosą.
   Lizz uderzyła o ścianę. Przeturlała się, unikając ciosu sztyletem, splunęła krwią. -Dobrze, ale dziś, zatańczymy jak ja chce-wstała na nogi i wyjęła kolejny sztylet. Rzuciła nim wymierzając w serce.
   Nali widząc walkę dziewczyn nie mogła dopuścić do tego żeby którejś z nich się coś stało więc rzuciła celnie w sztylet wyrzucony przez białowłosą żeby ten nie wylądował w sercu Wiedźmy mimo to że nie przepadała za Sam to jednak uratowała jej życie ale to nie zmieniło tego że jej dowaliła nogą w brzuch.
   Julia obserwowała wszystko z boku. Piła spokojnie drinka, kiedy wokół niej szalało spustoszenie oraz totalna demolka. Dopiła napój i podeszła do Sam i Lizz. -Dobra dziewczyny po co się bić, nie ma w tym sensu- spojrzała na Nocne Łowczynie.
   Sam i tak uniknęłaby ataku Elizabeth, ale chciała się jeszcze z nią podroczyć. Ruda zepsuła jej zabawę. Blondynka jakby ze znudzeniem chwyciła jej nogę nim zdążyła dotknąć jej brzucha i wykręciła ją, powalając Nocną Łowczynię na ziemię. Otrzepała ręce i odwróciła się do Lovelace. Gdy Faerie podeszła do nich, Sam niepostrzeżenie wzięła zapałki z ziemi. – Zawsze lubiłam was, Faerie. – Podsumowała. – Mój ojciec wam zaufał, więc i ja to zrobię. – Schowała sztylet na swoje miejsce i założyła ręce z tyłu. – Powiadasz, że walka nie ma sensu. – Bezszelestnie otworzyła opakowanie zapałek i wyjęła jedną z nich. – W takim razie, jak rozpoznać kto jest zwycięzcą?  - Uśmiechnęła się sarkastycznie i zapaliła zapałkę. – Oczywiście, że ja. – Puściła patyczek z siarką na ziemię i ogień rozszedł się po całym pomieszczeniu, a ona zniknęła w jego płomieniach. Miała na sobie runę ognioodporną, a niejedne piekło już przeżyła. 
   Mev spojrzał na salę. Pod nogami poczuł piasek. A wiec to ogniem Sam chciała się rozprawić z towarzystwem. Rozejrzał się za nią. Walczyła z jakąś kobietą... Elizabeth Lovelace. Znał ją. Nie miała szans z Samanthą. Roześmiał się z brawurowej wojowniczki i widząc jak przeciwniczka upada postanowił ulotnić się z imprezy. Zaraz wszystko zajmie sie ogniem... nie miał mieć w tym żadnego wkładu? Sam najwyraźniej wzięła go jako ubezpieczenie, nie mógł pozwolić jej na wywyższanie się, że to ona rozprawiła się z towarzystwem. O tak... Wyciągając miecz zaczął zbliżać się do stolików z napojami wbijając ostrze w plecy imprezowiczów. Stanął przed kieliszkami i wyjął zza kurtki malutką buteleczkę. Nie była to zwykła trucizna, a demoniczna krew. Każdy kto zdąży wypić to przed pożarem szybko dołączy do ich małej armii. Plum plum. Po chwili w każdym naczyniu rozpływały się kropelki krwi. Zadowolony ze swojego dzieła wyszedł z rezydencji. Wsiadał na motor gdy płomienie buchnęły oknami i balkonami.
   Melissa klęła w duchu, że dała się namówić na sukienkę. Utrudniała jej ruchy i była ciężka, a wachlarz stanowił jej jedyną broń. Biegła przed siebie, omijając Podziemnych, który przepychali się do wyjścia. Ogień ogarnął cały parter i buchał przez rozbite okna. Pot spływał po ciele Melissy. Niektórzy leżeli martwi na ziemi, a inni wyskakiwali oknami i drzwiami, aby przeżyć. Wzrok ciemnowłosej spoczął na blondynce, która spoglądała na wszystkich z zadowoleniem wymalowanym na twarzy. Melissa zacisnęła ręce w pięści, ale nie pobiegła do niej. Musiała uratować przyjaciół. Pędziła więc dalej przed siebie, aż w końcu zobaczyła, jak kierują się na pierwsze piętro, zabezpieczone zaklęciami. Wypuściła powietrze z ulgą. Nagle jońskie kolumny zawaliły się i jedna przygwoździła Melissę do podłogi. Usłyszała gruchot własnych kości. – Pomocy! – Krzyknęła, i zobaczyła jak suknia pokrywa się krwią.
   Yen leżąc u boku Kaia nagle poczuła nieokreślony ból. Jednak tak był w pierwszej chwili bo potem zdefiniowała go z okolicach runy parabatai. Mel była w niebezpieczeństwie. Podniosła z ziemi suknie, nawet nie uśmiechając się na wspomnienie kiedy materiał tam spadł. Obudziła Kaia rzucając mu na tors odzienie. Poczekała aż był gotowy i wyszli na korytarz. Pobiegli schodami do sali balowej Ale widok przybił ich tak, że w połowie stanęli. Yennefer patrzyła na morze trupów. Zwęglone ciała. Jęki niedoszłych zmarłych. Gdzieś wśród nich mogła być Melissa. Usiadła na stopniach i ukryła twarz w dłoniach. Nie pomyślała wcześniej o dziewczynie... Jak ona mogła... Uniosła w górę głowę i rozejrzała się wokół. - Melissa- zawołała. Zbiegła niżej. Rozejrzała się na boki. Przewalone kolumny, powywracane stoły z jedzeniem... Nagle dostrzegła suknię parabatai... Pobiegła nie zważając na leżących pod jej nogami ludzi. Uklękła przy dziewczynie. Krew zabarwiła jej suknie na czerwono a ciało przygniecione było marmurem. Przytknęła ucho do serca Mel. Ona musiała, MUSIAŁA, żyć. Usłyszała ciche bicie serca. - Kai! - wydarła się na całą salę. Czarownik podbiegł i pomógł jej wydobyć ciało parabatai spod gruzów. Zamknęła oczu i wzięła w ramiona jej bezwładne ciało. -Nie odchodź. Proszę - wyszeptała dławiąc się łzami - proszę. Dla mnie. - Za sobą usłyszała kroki i cicha rozmowę. Odwróciła się i obok stały żywe Lizz i Nali. Rozmawiały po cichu z Kaiem. Zmartwione miny malowały się na ich twarzach. Ale nie cierpiały tak jak ona. Odwróciła się z powrotem do Mel. - Proszę... -powiedziała ostatnie raz załamując się.
   Melissa z większym trudem łapała powietrze. Obraz stawał się zamazany, a krew szybko jej ubywała. Poczuła jak ktoś wyciąga ją spod gruzów. Za szybko chwyciła powietrze i jej płuca się zbuntowały. Zaczęła kaszleć krwią. Widziała rozmazany obraz jak Yen się nad nią pochyla i doznała uczucia deja vi. Gdy czarnowłosa została porwana, to Mel się nad nią pochylała, a Kia jak zwykle wszystko obserwował. – Yen… - Wyszeptała. – Przestań. Lamentować. Ja. Nie. Mogę. Umrzeć. – Powiedziała, a każde słowo to był każdy oddech. Nie zatrzyma jednak tego co nieuniknione. Czula jak życie przesmyka jej się między palcami. Chciała dać mu po twarzy, wyrwać się, aby jeszcze pożyć. Co oni bez niej zrobią? Miałaby zostawić swoją parabatai w smutku? Elizabeth samej ze swoimi demonami?  Po jej trupie. Więc walczyła. Po chwili poczuła jak kości jej się łączą, płuca zasklepiają, a rany goją. Przewróciła w myślach oczami. Kai i te jego moce. Nigdy nie sądziła, że czarownik mógłby jej pomóc. Po chwili była już całkowicie zdrowa, ale blondyn wyglądał na zmęczonego.  – Nie pozbędziecie się mnie tak szybko. – Powiedziała z uśmiechem i dźwignęła się do siadu. Jej suknia przesiąkła krwią nadając jej lekko mroczny wygląd. Byłaby teraz niezłym kąskiem dla wampirów.
   Yennefer odsunęła się parabatai, żeby zrobić miejsce czarownikowi. Patrzyła jak dziewczyna dochodzi do siebie. Gdy wstała była już dawna Mel i tylko przekrwiona suknia pokazywała ze była przygnieciona przez kolumnę. Podeszła i objęła parabatai. Jak dobrze ze żyła. W piątkę ruszyli między trupami. W ciszy oddawali cześć poległym nocnym łowcom. Gdy weszli na główną salę zobaczyli stojącą na środku kobietę. Blondynka w czarnym stroju stała rozglądając się na boki. - Jednak ktoś przeżył... Chodźmy jej pomóc. - zaczęła iść w stronę nieznajomej ale poczuła nagle uścisk Elizabeth. - Yen stój! To ONA podpaliła rezydencję - odwróciła się słysząc te słowa. - Samantha Morgenstern, wdała się w ojczulka. Razem z twoim jakże kochanym bratem zrobili...to. - Lizz ogarnęła ręką całe pomieszczenie. Yen zadrżała że złości. No, a jak inaczej. Tylko Mev mógł zrobić taki bałagan, a kobieta potęgowała jego działania. Yen westchnęła. - To czemu ona jeszcze nie poszła?
   Położyła ręce na biodrach. Na jej nosie spoczywały czarne okulary, a oczy rozglądały się po wyrządzonych szkodach. Ogień w niektórych miejscach jeszcze płonął, pochłaniając trupy i meble. – Nie jestem głucha. Wszystko słyszę Aniołki. – Uśmiechnęła się drwiąco. – Samantha Morgenstern. Jeden z waszych najgorszych koszmarów. – Powiedziała i zaczęła do nich podchodzić. Nocni Łowcy prezentowali się żałośnie. Ubrania były pokryte krwią i sadzą. Wyglądali na wykończonych. Nie odpowiedziała na pytanie siostrzyczki Mev’a. Zostawała, bo lubiła oglądać jak odniosła zwycięstwo. Lubiła patrzeć jak życie ucieka z ciał pokonanych. Lubiła upewniać się, że wszystko poszło po jej myśli. Wolnym krokiem podeszła do Nocnych Łowców i chwyciła za podbródek Yennefer. – Jesteś taka podobna do swojego brata. – Zabrała rękę, nim ta zdążyła ją strącić. – Teraz gdy wszystko skończone i wiadomy jest zwycięzca, muszę was pożegnać, ale spokojnie, jeszcze się spotkamy. – Zasalutowała im i wyszła z pomieszczenia. Wyciągnęła włosy ze skórzanej kurtki podchodząc do swojego motoru. Jak myślała, nikt go nie ukradł. Przerzuciła nogę, przekręciła kluczyki w stacyjce i pognała z piskiem opon

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz