shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

poniedziałek, 11 maja 2015

I don't need you

Ostrzeżenie. 
W poniższym tekście występują wyrażenia powszechnie uważane za wulgarne. 
Czytasz na własną odpowiedzialność.

11 stycznia 2014

     Po pomieszczeniu roznosił się odgłos zażarcie uderzających o siebie stalowych ostrzy. Walka dwóch osób. Chłopak i dziewczyna. On atakował. Raz za razem. Ona starała się parować ciosy, ale było widać, że nie miała już siły. Cofała się starając się jednocześnie uniknąć kolejnych natarć. Była zmęczona i mokra. Włosy związane w kucyk w irytujący sposób przyklejały jej się do spoconej szyi i pleców. Potrzebowała chociaż chwili oddechu.  Ich treningi ostatnimi czasy nabrały na intensywności, a jej trudno było się do tego przyzwyczaić. 
- Walcz Diana! –warknął chłopak w stronę brunetki, która praktycznie całkowicie opadła z sił. 
- Nick.. –wydyszała, łapiąc oddech i cofając się z opuszczoną bronią, którą stanowiły dwa nie za długie miecze. –Dajmy dziś.. temu.. spokój.
- Walcz! – rzucił gniewnie, nieubłaganie idąc w jej kierunku. On również był zmęczony, pot perlił mu się na czole i skroniach, koszulkę na piersi miał mokrą, ale nie dawał niczego po sobie poznać. –Jak przyjdą demony, czy mroczni też powiesz - nie, nie dziś, nie dam rady? Boli mnie głowa, palec, ręka..? Przyjdźcie jutro..?
Zamachnął się mieczem doskakując do niej, ale w ostatniej chwili zablokowała i odparowała jego cios. 
- Na pewno.. Nie będę.. z nimi walczyć.. Przez bite cztery.. godziny – wydyszała nie bez trudu uprzednio szybko zerkając na zegarek wiszący na ścianie. Znów cofała się, tym razem po okręgu. Chłopak opuścił broń. Zatrzymała się. 
- A skąd ty do cholery możesz to wiedzieć?! Masz ćwiczyć! Masz być w tym na prawdę dobra – oznajmił zawzięcie wbijając spojrzenie hebanowych oczu w dziewczynę. 
- Jestem dobra! Nie widzisz tego?! – krzyknęła z wyrzutem. Przecież się starała, ćwiczyła praktycznie w każdej wolnej chwili, a on nawet tego nie potrafił docenić. Niech go szlag! Chłopak wypuścił ze świstem powietrze z płuc i podszedł do niej. Odrzucił miecze na podłogę i położył dłonie na jej ramionach. 
- Musisz być więcej niż dobra. Musisz być najlepsza – powiedział twardo patrząc jej prosto w oczy. Ale wyraz jego twarzy po chwili złagodniał, a chłopak już nie wydawał się być taki zawzięty. Wziął głębszy oddech i dodał ciszej, a w jego głosie dało się usłyszeć troskę. -Muszę wiedzieć, że w razie czego dasz sobie sama radę. Musze wiedzieć, że nie zginiesz jeśli nie będę stał za twoimi plecami. Rozumiesz?
Pokiwała twierdząco głową. Ale wtedy nie rozumiała. Nie wiedziała, co on zamierza, co te słowa tak naprawdę miały znaczyć. Nawet nie przeszło jej przez myśl, że mógłby zostawić ją samą. W końcu był jej bratem. Zawsze był przy niej, zawsze ją wspierał, to on ją wszystkiego nauczył i to jemu zawdzięczała tak wiele. Był jej najbliższy. Powinna była wiedzieć. Powinna była się domyślić. Powinien jej powiedzieć, bo mieli nie mieć przed sobą żadnych tajemnic. 
- A teraz walcz – powiedział niezłomnie, zrobił krok do tyłu i podniósł z podłogi miecze. 
- Nienawidzę Cię – rzuciła w stronę brata przewracając oczami. Oboje wiedzieli, że to nieprawda. Zaatakowała.  

*   *   *

21 września 2014

     Zaraz po przyjeździe do Californii napisała do Daniela. Nie chciała tego robić, ale nie miała wyboru. Daniel był parabatai jej brata, znali się bardzo dobrze, może nawet zbyt dobrze. Potrzebowała jednak paru rzeczy, które zostały w Paryżu, a teraz szła je odebrać. Weszła na długi pomost, do którego przycumowane były mniejsze i większe łodzie. Wokół było dość cicho, słychać było jedynie krzyk mew, kojący zmysły szum fal i głuchy dźwięk jej kroków, który wydawały niskie obcasy butów przy zetknięciu z deskami pomostu. Przystań oświetlały nieliczne latarnie i blask księżyca zawieszonego na wschodnim niebie. Czuła jak przyjemna morska bryza smaga jej twarz i rozwiewa czekoladowe loki. Późnym wieczorem od morza zawsze wiał ciepły, pachnący solą wiatr. Lubiła go. W oddali zauważyła postać wstającą z ławki. „Michelle”. Tak brzmiała nazwa łajby przy, której miała spotkać się z człowiekiem, którego zadaniem było przekazanie paczki. Mężczyzna stał naprzeciw, rzekomej łajby, która w rzeczywistości była całkiem sporym i cieszącym oko jachtem. Ale dopiero kiedy podeszła bliżej rozpoznała w nim właśnie Daniela. Wypuściła ze świstem powietrze. Nie tak się umawiali, miał tylko nadać paczkę, a nie płynąć z nią na drugi koniec świata. Nie uprzedził jej, a ona nie lubiła tego typu niespodzianek. Ale teraz nie miała wyjścia, było za późno żeby się wycofać. 
- Nie tak się umawialiśmy – powiedziała gniewnie podchodząc do chłopaka. Wiedział, że taka będzie jej reakcja gdy go zobaczy, ale w standardowo zielonych i spokojnych oczach tliła się jeszcze odrobina nadziei. 
- To zbyt cenne, żebym mógł ją oddać w cudze ręce – odparł spoglądając na dziewczynę i jednocześnie podnosząc z ławki niedużej wielkości paczkę. Miał rację, ale w niej jak zwykle przy takich sytuacjach zaczynała wrzeć buntownicza krew, która dziś dodatkowo była rozrzedzona i podgrzana wypitym wcześniej alkoholem. Nie chciała go słuchać, nie chciała go widzieć. Te oczy, które w tym świetle wyglądały niczym płynne srebro, mierzwione przez wiatr blond włosy. To wszystko przywoływało wspomnienia, rzeczy, o których myślała, że już jej nie dotyczą. Mimowolnie zagryzła wargę przenosząc wzrok ponad niego jednocześnie walcząc ze sobą. 
- Tęskniłem za Tobą – powiedział ciszej robiąc krok ku niej. Widział jak zagryza wargę swoich i tak kuszących ust. Miał ochotę znów poczuć ich ciepły dotyk i słodycz na swoich wargach. Uniósł dłoń chcąc dotknąć jej policzka, ale obróciła głową unikając tego dotyku. Zabolało, chociaż nie powinno. Prawie pół roku głuchej ciszy, którą mu po sobie pozostawiła, powinno wysuszyć w nim całe uczucie, którym ją darzył. Ale tak się nie stało.   
- Okłamałeś mnie! –wybuchła z całą tłamszoną w sobie goryczą. Nie było wątpliwości co do tego, że chłopak właśnie dolał oliwy do ognia. Była zła. Więcej, była wściekła. Na siebie, na Daniela, a przede wszystkim na Nicka. Gdyby ich nie zostawił, nie wyjechał Bóg jeden raczy wiedzieć gdzie i za czym, nie stałaby tu teraz. 
- Diana. Dobrze wiesz, że to nie tak – zaczął chłopak, próbując się bronić. Bez sensu było tłumaczenie tego samego po raz setny. W końcu przecież wcale jej nie okłamał. Nick prosił go o przysługę, a jemu przecież nie mógł odmówić. To nie było żadne kłamstwo. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, nawet by się o niczym nie dowiedziała. Ale nie poszło. A kiedy dowiedziała się o co chodzi, po prostu rzuciła wszystko, spakowała się i wyjechała szukać brata. 
-  Oddaj mi to – rzuciła ze zniecierpliwieniem wyciągając rękę w stronę pakunku. 
- Wróć ze mną do Paryża, proszę – powiedział prawie że błagalnym głosem. Dziewczyna słysząc jego prośbę posłała mu spojrzenie pełne niedowierzania. Czy on sobie z niej kpił? Ostatnią rzeczą na jaką miała teraz ochotę to powrót do Francji. Kolejny podmuch wiatru opłynął ich ciała, a do nozdrzy chłopaka doleciał zapach alkoholu. Tego było już za wiele, przeginała. Jego wcześniejszy spokojny ton, łagodne spojrzenie diametralnie zmieniły wyraz. W jego oczach zapłonęła złość.
- Piłaś?! –Rzucił łapiąc ją za przedramię i gwałtownie pociągnął ku sobie. Zaskoczył ją. Prawie na niego wpadła. Nie spodziewała się tego po nim. Nigdy taki nie był. Nie do tego stopnia. Jak widać przez te pół roku sporo się zmieniło. 
- Zostaw mnie! –warknęła wyrywając rękę z jego uścisku cofnąwszy się o krok. –Nie twoja sprawa! –rzuciła mierząc go spojrzeniem. –Oddaj mi tą cholerną paczkę, po którą tu przyszłam! 
- Czy ty nie rozumiesz, że chce twojego dobra?! Obiecałem Nickowi, że się tobą zajmę – oznajmił gniewnie starając się jednak hamować swoją złość. Nie sądził, że dotrzymanie tej obietnicy może być, aż tak trudne. Teraz podziwiał Nicka za to, że w jakiś magiczny sposób potrafił utrzymać tą piekielną dziewczynę w ryzach. 
- Nie jestem już małą dziewczynką i nie trzeba się mną zajmować – syknęła robiąc krok ku niemu. –Sama sobie dam radę – skwitowała odbierając mu paczkę. –A teraz łaskawie się odpieprz! –wycedziła przez zęby, po czym obróciła się na pięcie odchodząc szybkim krokiem. Wcale nie uciekała… 
- Diana! –krzyknął za nią ostro, podświadomie jednak wiedząc, że musi pozwolić jej dziś odejść. Na tę chwilę nie był w stanie jej przy sobie zatrzymać, a ona była zbyt rozwścieczona żeby chcieć  słuchać jego logicznych argumentów. 
     Słysząc swoje imię nie odwróciła się. Nie zatrzymała. Zagryzła dolną wargę idąc dalej przed siebie. Wracała do samochodu, w którym czekał na nią Nate. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz