shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

poniedziałek, 11 maja 2015

To Samantha Morgenstern. Prędzej nas zabije lub weźmie okup. - Góry, Dzień VII

Mev   Marlene   Samantha   Lilith   Diana   Melissa   Matthew   Kai  Nicoletta

Mev wszedł po cichu do apartamentu Samanthy. Znał dobrze rozkład pomieszczeń. Wiedział gdzie szukać jeńców. Wiedział, że Sam nie ma, a on może się wykazać. Wiedział, że nie ma dużo czasu. Wjechał windą na piąte piętro. Wszedł na korytarz, skręcił w lewo. Nowoczesny pokój, w którym na środku stało krzesło z przywiązana do niego dziewczyną. Więc to ta Waylandówna... Nie wyglądała najlepiej. Ale co tam. Podszedł z przodu i stanął przed nią wyciągając miecz. - Dzień dobry, Ruda. - Ale ona nawet nie drgnęła. Nieprzytomna. Przeszedł do kuchni i nalał do garnka zimną wodę. Wrócił do dziewczyny i oblał ją cieczą. Od razu się obudziła. Mokre rude włosy opadały na przylepiający się do ciała przemoczony t-shirt. - Dzień dobry, Ruda – powtórzył.
Ciemność zmieniła się w jasność. Mokrą jasność. Otworzyła oczy. Przed nią stał chłopak, wysoki brunet, fioletowe oczy. Mev. - Ty nieprzyzwoity... - nie dokończyła. Była cała mokra, jej włosy pod wpływem wody pociemniały, a morskie oczęta patrzyły z nienawiścią, mimo że przed chwilą ogarnięte były błogim snem. Związane ręce miała z tyłu i nie mogła ogarnąć uporczywych kosmyków. Na dodatek była teraz w samym podkoszulku. W LA przecież było ciepło. Top przylgnął do jej ciała, a na dodatek liny dociskały ją do krzesła. - Witam Panie, nie-jestem-mężczyzną. - prychnęła, wybitnie jak nie ona.
Mev spojrzał nastolatkę ze złością. - Jestem facetem i dobrze to wiesz - odłożył miecz na bok. Jak mógłby trafić w jej czuły punkt? Set. - Jak ci się romansuje z panem Setem, Rudzielcu? - wykrzywił twarz w wrednym uśmiechu. Może jeszcze jeden garnek wody na nią podziała?
Zostaw Seta w spokoju! - syknęła. Niech nie waży się mu grozić. - Jest milion razy lepszy od ciebie! - nie zamierzała zwierzać się temu chamowi. - Wam wszytki zależy na jednym. Na moim talencie! - powiedziała oburzona. Wiedziała, że jest tu tylko i aż dlatego. Nienawidziła Mrocznych całym sercem, a widok Meva, boleśnie przypominał jej uczucia do Seta. Jego objęcia i pocałunki. Serce ścisnęło jej się z tęsknoty. Przez zimną wodę dostała gęsiej skórki na nagich ramionach.
Mev parsknął słysząc słowa dziewczyny. Set był jej chłopakiem, dlatego się tak wzburzyła. A talent? Jak ona się myliła. - Owszem, Ruda, wielu zależy na Twoim talencie. Ale nie wszystkim. Bo to chyba nie jest twoją jedyną zaletą - uśmiechnął się do niej. Podszedł i uwolnił ją od krzesła, ale niemagiczne kajdanki nadal trzymały jej ręce. Bez broni i steli nic złego nie zrobi. Dziewczyna podniosła się; była nieco niższa niż on sam. - Wiesz, że jestem z natury zły, prawda? - powiedział. Bycie Mrocznym mu na to pozwalało. Pozwalało na wszystko, bez konsekwencji. A Waylandówna, naprawdę, nie była brzydką dziewczyną. Spojrzał na zdziwione spojrzenie i namiętnie wbił jej się w usta. Miękkie, ciepłe, smakujące truskawkami. Prawa ręka trzymał ją z tyłu przytrzymując prawie delikatnie. Oj tak. Jego mroczne serce mocno pożądało rudowłosej.
W pierwszej chwili, odruchowo, oddała pocałunek. Też był brunetem, to prawda, też miał jasne oczy, to prawda. Ale to nie był On. To nie był Set. A mimo to serce biło jej szybciej, napędzane strachem, złością, tęsknotą. Spróbowała uwolnić usta, ale Mev trzymał ją wystarczająco mocno. Wplótł rękę w jej rude włosy, uniemożliwiając Len odsunięcie głowy. Drugą dłonią, trzymając dziewczynę w tali, głaskał jej plecy. Przygryzł jej wargę, pozostawiając na niej swój smak; metaliczny, jakby ciemne winogrona. Mroczny całował ją dalej, zatracają się w tym. Biło od niego pożądanie.
Wstrzymał oddech, gdy Ruda oddała pocałunek. Może coś, albo kogoś, w nim zobaczyła. Wsunął dłoń w jej włosy, trzymał, żeby nie uciekła. Poczuł nagłe spięcie przechodzące przez jej ciało. Nie mógł jej pozwolić myśleć, że ją kocha, bo Mroczni nie kochają. Natarczywie ścisnął w palcach rude kosmyki. Ponownie ją pocałował, ale tym razem już nie został mu oddany.
Mev chciał pogłębić ich pocałunek, ale Len zdecydowanie próbowała się od niego odsunąć. Nie było to łatwe, bowiem gdy ktoś cię całuje trudno zachować jasność umysłu. Gdy odchylił ją trochę, wykorzystała ten fakt, podnosząc kolano i boleśnie kopiąc go w krocze. Chłopak puścił ją, a ona nie mogąc złapać równowagi, upadła na podłogę. Włosy spadły jaj na twarz, przysłaniając oczy, a usta piekły od pocałunków Meva. Łzy popłynęły po jej twarzy. - Ty skukinsynu! - krzyknęła do niego. Jej słowa rozzłościły chłopaka. Nie wierzyła, że byłby w stanie uderzyć kobietę, dopóki jego kopniak nie posłał jej pod ścianę. Zakaszlała, równocześnie chwiejnie, na tyle na ile można przy związanych dłoniach, wstała, podpierając się ściany. Gdy ostrza poleciały w jej kierunku, wcisnęła głowę ku ciału, gwałtownie zaciskając powieki. Koniuszek płatka jej ucha krwawił nieznacznie. Lenny, słysząc słowa Meva, skamieniała. Serce podskoczyło jej do gardła, by następnie się zatrzymać. To nie tak!, chciała wrzeszczeć. Ten idiota ją wkręcił. Aniele, tak bardzo nie chciała ranić Seta. Zawiódł by się na niej, a prawie już jej zaufał. Złamało by mu to serce, albo przynajmniej to co o niej myślał. Zaczęła szarpać kajdankami, nie mogąc uwoli rąk z tyłu. - POMOCY! - wrzasnęła. Skoro nie mogła walczyć to może ktoś ją usłyszy. Napotkała roześmiane fioletowe oczy. Była żałosna, ale płonęła w niej nienawiść. Nie mogła zrobić nic, poza posłusznym staniem przed Mrocznym. Nie mogła stąd uciec, mimo że mogła chodzić, nie mogła go uderzyć. Mogła tylko stać. I to budziło w niej irytacje, gniew, poczucie beznadziejności. - Nienawidzę cię. - powiedziała z całą mocą na jaką było ją stać.
Mev uśmiechnął się widząc załamaną dziewczynę. Jej nędzny widok sprawiał mu radość, dumę z tego, że udało mu się ją złamać. - Wiesz, że mnie nie obchodzi, jakie ty uczucia do mnie żywisz? Zostawię cię Samancie, ona zrobi Ci dużo gorsze rzeczy. - podszedł do niej i szarpnął na włosy. Nożem uciął duży łukiem rudych włosów, tak że trudno byłoby nie zauważyć. - To - podniósł do góry rękę z włosami - jest pamiątką ode mnie. - Wyszedł z pokoju zostawiając dziewczynę.


Samantha przeładowała pistolet. – Wiesz co mamy robić? – Zwróciła się do Lilith, która szła obok niej. Na horyzoncie widniał domek, który miały zamiar odwiedzić i wyjść niezauważone z jeńcami. Musiała pokazać Lenny kto tu rządzi. – Reszta wyszła na stok, powinni niedługo wrócić. Na dole siedzi około czwórka Nocnych Łowców. – Wskazała na pistolet, który miała także Lilith. – Załadowane są strzałkami usypiającymi. Celujemy we wszystko co się rusza. Zabieramy maksymalnie trójkę, a resztę wiążemy i zostawiamy. Bez rozlewu krwi, jasne? – Zatrzymały się w odległości paru metrów od domku, ale nie mogli ich ani usłyszeć, ani zobaczyć.
Jasne. Żadnego rozlewu krwi. -powiedziała Lilith ze sztucznym opanowaniem. Tak naprawdę miała dość ciągłego rządzenia się Sam. Sto tysięcy razy bardziej wolałaby doprowadzić do krwistej masakry. Patrzeć jak gęsta, ciemnoczerwona krew wypływa z ich ran, ogarniała ją wtedy prawdziwa euforia. Chętnie powiedziała by jej to wszystko w twarz, ale wolała nie ryzykować. Nie miała ochoty dostać strzałką. Widząc jak Sam rusza, powoli powlokła się za nią.
Diana siedziała leniwie rozwalona w fotelu przy kominku, nogi miała przerzucone przez podłokietnik. W jednym uchu miała słuchawkę, wcześniej słuchała muzyki, teraz jednak prowadziła sms'ową rozmowę, która to pochłonęła ją praktycznie całkowicie.
Siedziała na miękkim dywanie, przy kominku i piła herbatę. Płomienie radośnie skakały w kominku, ogrzewając powietrze wokół niej. Wszyscy wybrali się na stok, a ona została w domu sama z Mattem, który aktualnie spał i z Dianą, która robiła coś na swoim telefonie. Nagle drzwi do środka otworzyły się, obijając o ścianę i zostawiając trwały ślad. Siła była ponad przeciętna. Nim zdążyła się podnieść, coś trafiło ją centralnie w szyję. Upuściła kubek, który rozbił się na mniejsze części i wyjęła strzałkę. Świat wokół Melissy zawirował i pochłonęła ją ciemność.
Właśnie była w połowie odpisywania na sms'a. Kiedy drzwi się otworzyły, była zupełnie nieświadoma nadciągającego niebezpieczeństwa. Pierwsza myśl była taka, że pewnie reszta znudziła się zjeżdżaniem i postanowiła wrócić do domku. Ocuciło ją dopiero, kiedy coś świsnęło jej przed nosem i uderzyło w Mel. Kubek Melissy wypadł jej z rąk i roztrzaskał się na podłodze, to sprawiło, że brunetka momentalnie poderwała się z fotela. Jednak było już za późno, zdążyła się ledwie obrócić, a coś trafiło ją tuż pod obojczyk. Spojrzała przed siebie na dwie nieznajome blondynki, obraz jednak w denerwujący sposób zaczynał jej się rozmazywać. Odruchowo sięgnęła jeszcze w kierunku piekącego miejsca na ciele, w które wbiła się strzałka. Palce jednak stały jej się jakieś takie drętwe i niewładne. Nie zdążyła nawet wyciągnąć strzałki, kiedy osunęła się na podłogę zapadając w wymuszony sen.
Tylko trójka Nocnych Łowców była w salonie i po chwili już leżeli pogrążeni w głębokim śnie. Sam i Lilith miały nieomylnego cela. Podeszła bliżej kominka, w którym zgasł już ogień, i chwyciła Melissę za kostkę, ciągnąc ja ku drzwiom. To samo zrobiła z chłopakiem, który i tak wcześniej śnił na kanapie. Kiwnęła głową Lil, aby to samo uczyniła z Dianą. Miała nadzieję, że pociągnie ich przez największą ilość kamieni, skoro nie mogła ich zabić. Portal został otwarty i właśnie do niego zmierzali. Lenny spała w swoim pokoju, zamknięta na cztery spusty i starała się pozbyć szoku. Mimowolnie na tę myśl, Sam się uśmiechnęła. Kochała zabawiać się skazańcami. Przeszli przez portal i po chwili znaleźli się w apartamencie Samanthy. Obie rozbroiły jeńców. Sam wyciągnęła trzy, mocne sznury z szafy i przywiązała trójkę łowców do krzeseł. Głowy im zwisały, a obudzić się mieli za parę minut. Sam zerknęła na zegar. Mev wyszedł kwadrans temu i do tej pory powinien wrócić już ze swojej wyprawy. Gdzieś po jej domu szwendała się także Cameron, która zdradziła własną krew. Sam usiadła na krześle i czekała.
Matt był prawie pewien, że nie zasnął na krześle przywiązany do niego. Spojrzał na blondynkę, która siedziała na innym krześle - Cześć, nie znam cię. Może mnie rozwiążesz?- zapytał i rozejrzał się po pomieszczeniu. Niedaleko siedziała Diana i Melisa. Świetnie jestem otoczony babami, pomyślał.
Obudziła się chwilę po chłopaku. Uniosła głowę, która wydawała się nadzwyczaj ciężka. Dopiero po chwili zorientowała się, że jest przywiązana do krzesła. - Co jest kurwa..? - warknęła próbując poruszyć związanymi rękami. Rozejrzała się zdezorientowana dostrzegając również związanych Matta i Mel oraz wrednie uśmiechającą się blondynę, w której to teraz ulokowała błyszczące spojrzenie gniewnych oczu. - Co to za cyrk do cholery? - wycedziła przez zęby zdając sobie sprawę, że za wszystko odpowiada blondynka, a przynajmniej ponosi część winy.
Senność ją opuściła. Uniosła głowę i zamrugała parę razy, aby ostrość wróciła. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, były liny. Krępowały ich trójkę. Nadal była odrętwiała, a starała skupić się na swoim położeniu. Byli w jakimś salonie, rozbrojeni, a przed nimi siedziała uradowana Samantha Morgenstern. Melissa zacisnęła ręce w pięści. Pytania same narzucały jej się na język, ale postanowiła nie marnować na nią śliny. Spojrzała na Nocnych Łowców. - Matt, ona nam nie pomoże. To Samantha Morgenstern. Prędzej nas zabije lub weźmie okup. - Rzuciła blondynce wrogie spojrzenie, na co ona się zaśmiała.
Obserwowała reakcję Nefilim, gdy się budzili. Wywnioskowała, że chłopak był dość naiwny, bo przecież widział, że ona nie jest przywiązana. Diana została uznana, jako 'ta normalna', zdaniem Sam, a Melissa, która obudziła się jako ostatnia, nie miała u niej zdania. W końcu przy ich ostatnim spotkaniu, blondynka oberwała od niej krzesłem. Przez nią musiała siedzieć w celi. - Jesteście tu przez Lenny. - Oznajmiła chłodnym tonem. - Jeśli nie będzie współpracować, to wy będziecie cierpieć. - Wstała z krzesła. Nie zamierzała wyjaśniać, co Ruda ma zrobić, dlaczego akurat oni i czemu to miejsce.
Słysząc słowa Mel chłopak momentalnie otworzył szeroko - O ty przeklęta, a ja byłem miły! - krzyknął. Cholerne liny, pomyślał, próbując wyciągnąć ręce na zewnątrz - Jak tylko się stąd wydostanę, to cię zabije. To był najlepszy urlop mojego życia, gdzie była najpiękniejsza dziewczyna na świecie! - wykrzyknął szamocząc się.
Patrzyła na blondynkę spod byka. Słysząc słowo "współpracować", kącik jej ust drgnął i powędrował ku górze. Ta, jasne, już ona to widz. - Gdzie jest Lenny? - rzuciła zdawkowo mierząc dziewczynę, mimo wszystko chłodnym spojrzeniem. Zaraz jednak doleciały do jej uszu słowa Matt'a, na które to przewróciła oczami. No kurwa, tragedia życia.. Spróbowała poruszyć rękami, było dość mocno związane i powoli zaczynały drętwieć.
Przystanęła, gdy usłyszała chłopaka. - Wielu lepszych próbowało. - Otaksowała go wzrokiem. - Dziewczyna powiadasz? - Zbliżyła się do niego i spojrzała mu wyzywająco w oczy. - Chodzi ci o tą wampirzycę, która niedawno zatrzymała się u Potężnego Czarownika Brentwood’u? - Sam miała swoich szpiegów, więc wiedziała praktycznie wszystko, o tym, co się dzieje w Los Angeles. - Jeśli Marlene Wayland nie wykona moich poleceń, następna w kolejce będzie twoja ukochana. - Przerzuciła spojrzenie na Dianę. - A gdzie jest twój Romeo? - Uśmiechnęła się drapieżnie.


Zadzwonił po Catarinę Loss i po chwili już przenosiła Gabrysia do z powrotem do Los Angeles. Nici z poszukiwania artefaktu. Będą musieli wrócić tu innym razem. Już myślał, że zazna trochę spokoju i nacieszy się górskim klimatem, ale Letty znalazła coś na śniegu. Kai podbiegł do niej. Pochylała się nad krwią, trzymając w rękach sztylet. - Daj, bo jeszcze się tym pokaleczysz. - Mruknął. Bez swojej odziedziczonej umiejętności, potrafiłby rozpoznać ostrze. - Mroczni? Oni tutaj? - Zerknął na wampirzycę. - Kogo zabrali?
Gdy znalazła ostrze, od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Nie była specjalistką od broni, ale jako była Nefilim z łatwością rozpoznała Mroczne ostrze. I tą krew. Nigdy w życiu by się nie pomyliła, a ten zapach znała lepiej niż jakikolwiek inny, w końcu była wampirzycą. - Lenny. - szepnęła. - Zabrali Lenny! - krzyknęła. - przecież jeszcze parę minut temu Kai ją ostrzegał! To nie było możliwe! - Jak niby mieliby się tu dostać? - spytała rzeczowo, ledwo panując nad sobą. Nigdy nie okazywała uczuć, ale Kai zawsze wiedział co ją przejmowało. A teraz? Teraz wiedział jeszcze lepiej co oznaczał u niej brak barier. - LENNY!
Krew wyglądała na świeżą. Zerknął na Letty i wstał. - Spokojnie. Może odbył się tu pojedynek, Len została zraniona i ktoś ją znalazł. - Powiedział ze stoickim spokojem. - Chodźmy sprawdzić czy nie ma jej z innymi. - Wyciągnął rękę w stronę wampirzycy. Po śladach wywnioskował, że raczej zaciągnęli ją do portalu, bo w pewnym momencie się urywały, ale nie chciał tego mówić Letty. Wolał też sprawdzić co z Yen.
Nie przyjęła jego ręki, nie mówiąc o spojrzeniu mu w twarz. Nie powinien widzieć jej zranionej, mimo, że wiele razy jej się to zdarzało. - Kai nie jestem idiotką. Widzę, że tam był portal. - powiedziała tylko. Bez słowa odbyli dalszą drogę, docierając do domku Nefilim. Nico do tego czasu zdążyła przybrać zwykłą, kamienną maskę. Weszli do środka, pozostawiając chłód za sobą. Uwagę brunetki przyciągnął rozbity kubek obok kominka. Coś tu było nie tak...
Nate jeszcze trochę kręcił się obok Seta, mimo że ten twierdził, że czuje się dobrze. Jak zawsze wiedział lepiej. Kiedy jednak zszedł na dół, łupnęło go w wątrobę dziwne przeczucie - salon był dziwnie opustoszały. Poczuł jak jego mięśnie spinają się w niepewności. Postąpił parę stopni w dół, aż wreszcie jego wzrok przykuł w pierwszej kolejności rozbity kubek i substancja wsiąkająca w dywan. Podszedł do plamy, przycupnął i zamoczył w niej opuszki, sprawdzając z nawyku konsystencję, tak jak robił to z plamami krwi, przecierając ją w opuszkach. Nie stężała, podejrzewał że jeśli wydarzyło się tu coś złego to było to stosunkowo niedawno. Zmarszczył nos, z cichym "co jest kurwa" zauważając też leżący na podłodze telefon. Wciągnął powietrze, dziwnie spięty i już miał się podnieść by to sprawdzić, jednak wtedy do domku weszła zupełnie obca mu dziewczyna razem z tym czarownikiem, co to raz był w jego rezydencji. Ściągnął brwi i rzucił im pytające spojrzenie, prostując się. - Właściwie o to samo mógłbym Was zapytać. - stwierdził. - Cały dzień siedziałem z Setem na górze, więc jeśli wywiązałaby się jakakolwiek walka, z pewnością bym usłyszał. - mruknął, mając nadzieję, że może okoliczność ich zniknięcia powie cokolwiek czarownikowi, bądź jego koleżance. Zamienił z nimi jeszcze kilka treściwych słów, po czym zawrócił w pośpiechu po resztę Łowców. Wracali do Los Angeles, tym razem przez Portal. W Instytucie Nate wraz Setem uzbroili się w swoją ulubioną broń i odpowiednie runy, podobnie do reszty Nocnych. Kai rzucał właśnie zaklęcie lokalizujące, które miało wskazać im cel misji.
Kai tymczasem przeszedł resztą przez portal i rzucał zaklęcie lokalizacyjne. Trzymał sztylet Sam i po chwili wiedział już dokąd się udać. Zdradził reszcie lokalizację i już szli w stronę wysokiego apartamentowca obmyślając strategię. Nie wierzył, że znowu pomaga Nefilim. – Uratujemy ją. – Powiedział do Letty, aby podnieść ją na duchu. Wiedział jak bardzo się o nią martwiła. Doszli do właściwego budynku i poczekali, aż wszyscy Przyziemni opuszczą jedyną działającą windę. Widocznie niedawno w Los Angeles było zwarcie i jeszcze nie uruchomili wszystkich urządzeń. Mieli zamiar w siódemkę osób wepchnąć się do jednej, ciasnej windy, razem z bronią. Zapowiadało się świetnie. Czekali i z każda mijającą minutą Kai miał wrażenie, że już za późno. Był realistą. No i na samej górze, w swoim apartamencie była Samantha Morgenstern, postrach Los Angeles. Winda w końcu dotarła i wepchnęli się do niej. Nacisnęli właściwy guzik i jechali w górę. Muzyczka, która brzmiała z głośników jeszcze bardziej go dobijała. Nagle usłyszeli huk i winda się zatrzymała. Potem zgasły światła i włączyło się awaryjne. – Jeszcze tego brakowało. – Powiedział, przyciśnięty do zimnej ściany. Skończy się tym, że dziewczyny sobie poradzą i będą musiały ich ratować.


Otworzyła drzwi prowadzące do pokoju Lenny. Dziewczyna była pogrążona w śnie na łóżku stojącym pod ścianą. Samantha podeszła do niej i jeszcze jej nie budząc narysowała jej runę wiążącą, a na jej nadgarstkach pojawiły się kajdanki. Postanowiła pokazać jej Nefilim, którzy nadal byli przywiązani do krzeseł. Szturchnęła rudą, delikatnie jak na nią, a ona coś wymamrotała i otworzyła oczy. – Wstawaj. – Len miała to samo ubranie, w którym została porwana. Sam nie była na tyle dobra, aby pozwolić jej używać łazienki. Wyprowadziła ją z pokoju, trzymając sztylet w jednej ręce, nie wiedziała jak Lenny zareaguje. – Wstawać! – Tupnęła nogą, a Nefilim się obudzili.
Len obudziło szturchanie. Niezbyt delikatne. - Wcale nie dlatego... - mruknęła do sennej postaci. I wtedy poczuła piekący ból w nadgarstkach. Znów była związana. Poczuła, że ktoś stawia ją na nogi i zgadywała, że to Sam. Jeszcze się nie bała, jedną nogą wiąż przebywając w sennych marzeniach. Dopiero kiedy kątem przymkniętych oczu zobaczyła czuprynę Mel, oprzytomniała. W pierwszym odruchu rzuciła się do przodu. Jednak oczywiste było, że za nią stała, trzymając ją, Samantha. - Przestań! Wypuść ich! - wrzasnęła, nie wierząc w to co widzi. Mroczna spełniła swoje słowa, porwała ich. Nie! Przecież Clave miało zapewnić im opiekę! To miał być bezpieczny wyjazd! Poczuła łzy napływające jej do oczu i upadła na kolana. Oprawczyni nie powstrzymywała jej upadku. Zresztą mając związane ręce i tak nie mogła nic zrobić. Z nogami rozszerzonymi po bokach, trzymając płonące kajdanki przed sobą, zwiesiła głowę. Rude włosy zasłoniły załzawioną twarz. Dlaczego ona jej nie uwierzyła? Nienawidzi jej. Nienawidzi Sam jeszcze bardziej. Nie była wstanie podnieść wzroku na siedzących przed nią Mel, Dianę i Matta. Związanych. Unieruchomionych. Wydawała się teraz taka słaba. Jak teraz miała ich uratować, nie doprowadzając do katastrofy?
Matt'a obudziły krzyki tej wariatki - Kuźwa, powaliło cię debilko czy co! - krzyknął. Był jeszcze nabuzowany po wczorajszych groźbach o skrzywdzeniu Nico. Otworzył jeszcze senne oczy. Jego uwagę przykuła Lenny. Płakała. Nie wiedział co zrobić. Nigdy nie potrafił pocieszać nikogo - Len - powiedział cicho - Nie płacz, to nie twoja wina. Wydostaniemy się stąd - spróbował  uśmiechnąć się do dziewczyny, lecz nie wychodziło. Sam nie wierzył w to co mówił. Był jedynym facetem w całym otoczeniu. W innym wypadku bardzo by go to cieszyło, lecz nie teraz. Musiał im pomóc. To śmieszne. Nie potrafił pomóc samemu sobie. Popatrzył jeszcze raz na Len i szepnął - Będzie dobrze.
Przez ostatni rok sporo się wydarzyło, a Diana przywykła do zasypiania w różnych dziwnych pozycjach, jednak tego rodzaju sen nigdy nie był głęboki. Wystarczył najdrobniejszy szmer, żeby mogła się obudzić. Teraz też towarzyszyła jej czujność, której zabrakło w domku, bo mylnie przyjęła, że są tam bezpieczni tak samo jak mogliby być bezpieczni w Instytucie. Nie potrzebowała tupnięcia Sam, obudziło ją szczęknięcie zamka w drzwiach, w których po chwili stanęła blondyna trzymając Lenny. Wciągnęła głośno powietrze widząc histeryczną reakcję rudowłosej. Nie było przecież aż tak źle, wszyscy żyli i jak na razie o dziwo mieli się dobrze. A przynajmniej na razie. - Lenny przestań beczeć i wstawaj, jesteś Nocnym Łowcą, a nie jakimś popychadłem - rzuciła ostro w duchu mając jednak nadzieję, że to ocuci dziewczynę i podziała lepiej niż jakiekolwiek słowa pocieszenia. Szarpnęła się jeszcze raz, więzy wydawały się już nieco luźniejsze, ale nadgarstki miała poocierane prawie do krwi. - Matt, ma rację - dodała nie sądząc, że przyjdzie jej się kiedyś zgodzić z chłopakiem. - Wydostaniemy się stąd, a wtedy uosobicie pomogę Ci skopać dupsko tej blond ździrze - warknęła posyłając Sam złowrogie spojrzenie.
Poznała Lenny na tyle, że mogła przewidzieć jej reakcję. Pozwoliła jej opaść na podłogę, a łzy spływały po jej policzkach. Typowa, krucha, Łowczyni. Nijak nie pasowała jej do Wayland’ów. – Płacz sobie póki możesz. – Powiedziała i przysiadła na innym krześle. Nie sądziła, że tak słaba i wymęczona psychicznie dziewczyna będzie w stanie zrobić jej broń marzeń. Z pewnością by coś namieszała, a nie chciała nagłej destrukcji ostrza, gdy będzie je zatapiać w ciele Anioła. Mogłaby też sterroryzować Clary Herondale, zabierając jej dziecko, aby użyła swoich umiejętności i wymyśliła dla niej specjalną runę. To też było niebezpieczne, bo zawsze może zrobić anty runę i plan legnie w gruzach. Nie było idealnego sposobu bez ryzyka. Podniosła wzrok i zerknęła na Dianę. Zaintrygowała ją swoim charakterem. Może nadawałaby się na Mroczną? Rekrutów nigdy za wiele. – Tyle ciepłych słów. Coraz bardziej was lubię. – powiedziała sarkastycznie i podeszła do Matta. Odchyliła oparcie i wyniosła go do przejścia. Miała go już dość. Działał jej na nerwy. Ciągle trzepał tym swoim językiem i może by go tak odciąć? Albo coś bardziej męskiego, skoro i tak nie będzie miał z tego pożytku. Znając życie i zahamowania Sam, nie pożyje za długo. Postawiła go na samym środku Sali tortur i wyszła do Lenny i Diany. Nie było jej dosłownie minutę.
Pieprz się! - krzyknęła jeszcze do Sam. Cholera! Diana miała racje. Kiedyś by się tak nie zachowała. Kiedyś, ale wszystkie słowa, które padły od tego czasu w Idrisie i tu w Los Angeles, wszystko zmieniły. Gdy tylko Sam wyszła podniosła głowę, patrząc na Di. - Przepraszam. - szepnęła, starając się zatamować łzy. - Macie jakiś plan? Nie wiem nawet jak miałabym zrobić dla niej tę broń. - miała poczucie winy. To przez nią oni tutaj wylądowali. Teraz jednak trzeba było myśleć o ucieczce. - Przepraszam...
Tylko głuchy nie obudziłby się po wrzasku Sam. Melissa aż podskoczyła, ale zdążyła jeszcze przy tym ziewnąć. Nie spała najwygodniej, ale zawsze miała twardy sen. Już miała potrzeć oczy i się rozciągnąć, bo jeszcze nie zdążyła puścić świata snu, ale sznury skrępowały jej wszelkie ruchy. Po chwili rozpoznała miejsce. Jeszcze tu siedzą? Serce ją ścisnęło, gdy zobaczyła zapłakaną Lenny. Miała ochotę pogadać sobie z Sam. Najlepiej z mieczem. Albo przy obiedzie. Z trucizną. Wreszcie wykorzystałaby prezent od ciotki, która się w tym specjalizuje. – Czego od niej chcesz, przebrzydła suko? – zapytała, starając się, aby wypowiedź zabrzmiała jak najbardziej jadowicie. Nadgarstki bolały ją niemiłosiernie, a nogi całkowicie jej zdrętwiały. Nie miała zamiaru zostać w tym apartamencie, ani chwili dłużej. Sam posłała jej piorunujące spojrzenie, z pewnością nie zapomniała jak Melissa walnęła ją krzesłem. Potem zabrała Matta do jakiegoś tajnego korytarza. – Len, wstawaj. Nie mamy na to czasu. – Ponagliła rudą. – Rozbroiła nas, ale gdzieś musi trzymać broń. –Ściszyła głos, mając na uwadze, że Sam raczej nie mieszka sama.
Byli Łowcami, ryzyko było wliczone w cenę, a poza tym, to sami byli sobie winni. Gdyby byli bardziej uważni i ostrożni, to na pewno by tu teraz nie siedzieli. Diana aż prychnęła na myśl, że dali się podejść niczym małe dzieci.- To nie Twoja wina - powiedziała z ciężkim westchnieniem słysząc jak Len ich przeprasza. Miała zamiar powiedzieć o broni, ale Melissa ją uprzedziła. - Jedynym plusem w tej chwili jest to, że ta jędza związała nas sznurem, a nie przykuła kajdankami - wymruczała rozglądając się po pomieszczeniu. Brunetka znów spróbowała poruszyć związanymi nadgarstkami, ale sznur jeszcze za mocno trzymał, żeby mogła spróbować przecisnąć dłoń. - Wątpię, żeby zostawiła tu naszą broń - mruknęła w miarę cicho, Sam wydawała jej się na to zbyt przebiegła. - Spróbuj znaleźć coś w miarę ostrego czym można by przeciąć sznur - powiedziała, po czym szybko dodała. - Albo przepalić - może któreś z nich pali i zostawiło zapalniczkę, albo chociaż zapałki..
Słowa Mel przywołały ją do porządku. Rozejrzała się po pokoju, a raczej czymś w rodzaju pokoju, a korytarza. Na pobliskiej szafce Len znalazła sztylet. Bolały ją nadgarstki, ale pomimo bólu nie chciała się poddać. Na palcach podbiegła do Mel, starając się przeciąć więzy. Gdy jej się udało, oddała sztylet dziewczynie, bo nie dałaby razy rozwiązać Diany. Po jej nadgarstkach ściekała krew. Tępy ból pulsował w czaszce. Znów upadła na kolana, patrząc jak Mel przecina więzy Di.
Lina upadła na podłogę, a ona przeciągnęła się szybko. Wszystko jej zdrętwiało, a krew ponownie zaczęła docierać do kończyn. Nie mogli tracić czasu, Sam mogła przyjść w każdej chwili. Chwyciła  sztylet i przecięła więzy Diany. Zamknęła regał, który był drzwiami do tunelu, z którego Mroczna jeszcze nie wyszła. Następnie zaczęła szukać broni. Gdzieś ja musiała trzymać. Melissa spojrzała na Lenny. Przydałaby się też stela. – Pomóż mi. – Powiedziała do Diany i razem zaczęły przesuwać kanapę pod regał. Umknęło jej to, że Matt jest tam z Sam w środku.
Drzwi zamknęły się tuż przed nosem Sam. – Kurwa. – Kopnęła w drzwi, ale nie otworzyły się. Niepotrzebnie zostawiała Nefilim samych. Zapomniała, że mają jeszcze oleju w głowie, aby się oswobodzić. Pozostało jej tylko jedno, aby wyjść cało z tej sytuacji. Jej usta wygięły się w szatańskim uśmiechu. Wróciła do sali tortur. Matt nadal siedział przywiązany do krzesła. Sięgnęła po swój ulubiony sztylet i podeszła do niego. – Pocierpisz sobie za przyjaciół.  – Powiedziała, nadal się uśmiechając. Chwyciła pewnie ostrze i końcówką dotknęła policzka chłopaka. – Zobaczymy jak bardzo kochasz tę swoją wampirzycę. I czy ona kocha tak samo ciebie. – Zaczęła ryć inicjały dziewczyny na jego twarzy. Były duże i krwawe. O to jej chodziło. Następnie przecięła linę i przyłożyła mu sztylet do gardła zostawiając ślad. – Niczego nie próbuj. – Kiwnęła w stronę wyjścia.
Kiedy Mel przecięła liny Diana podniosła się z krzesła prostując z wyraźną ulgą. - Co za zajebiste uczucie - wymruczała pod nosem przeciągając się z niekrytą satysfakcją. Tyłek bolał ją od siedzenia, a poobcierane do krwi nadgarstki piekły. Mieli sporo szczęścia, że Lenny znalazła tu sztylet. Brunetka rozejrzała się po pokoju, ponaglona jednak przez Melissę pomogła jej przesunąć kanapę. Podeszła do Lenny, przykucnęła dotykając jej ramienia, wzrok jednak skupiła na założonych rudej przez Sam kajdankach, które jak widać zacisnęły się dość mocno. Odruchowo sięgnęła do kieszeni, w której zawsze nosiła stele, ale tym razem jej tam nie było. Zaklęła pod nosem starając się opanować rosnącą z każdą chwilą irytację. - Lenny wstawaj, czas się stąd zmywać - powiedziała łagodnie potrząsając ramieniem dziewczyny. - Zaraz znajdziemy jakąś stelę i cie rozkujemy - powiedziała zdając sobie jednak sprawę z tego jak marne to pocieszenie.
Krew z nadgarstków spłynęła aż po łokcie. Im mocniej się przeciwstawiasz, tym mocniej boli. Łzy cisnęły jej się do oczu, przez ten cholerny, piekący ból. Zaczerwienione oczy spojrzały na Dianę. - Nie możemy tam zostawić Matta! Z mojej winy! - krzyknęła, gdy inny krzyk stał się słyszalny za drzwi korytarza. - MATT! - wrzasnęła, podbiegając do drzwi, które tamowała Mel. - Wpuść mnie tam! On nie może tam zostać! Maaaatt! - Len darła się. Spojrzała na przyjaciółkę. - To będzie moja wina Mel! Moja! - mimo, że szepnęła, wydawało się, że krzyczy. Płonące więzy zacisnęły się jeszcze mocniej, wyciskając z niej łzy.
Przeszukała pokój, który chyba należał do Samanthy, ale znalazła tylko marnie wyglądający nóż. Lepszy taki niż żaden. Spodziewała się, że pomieszczenie będzie bardziej… mroczne. Martwe ciała w szafie, szczątki zwierząt walające się na podłodze i tym podobne. A tu trafił jej się wyczyszczony, nowoczesny pokój. Zawiodła się. Skierowała się do kuchni i tam natrafiła na sztylet. Z uśmiechem wróciła do dziewczyn, ale jej mina szybko zmarkotniała, gdy zobaczyła co wyczynia Len. Podała sztylet Dianie, a sama chwyciła przyjaciółkę za ramiona i delikatnie ja potrząsnęła. – Len, spokojnie. Wydostaniemy go. – Krew spływała jej z nadgarstków. Odciągnęła ją na bok. Znała działanie kajdanek. – Musisz się uspokoić. – Spojrzała jej prosto w oczy, w których krył się strach. – Możemy zginąć w każdej chwili. Takie już życie Nocnych Łowców. Nie zamartwiaj się o Matta. Da sobie radę. Bierz głębokie wdechy. Lepiej ci? – Zapytała i spojrzała na jej ręce.
Przyglądała się Lenny z niejaką konsternacją. Po raz pierwszy widziała dziewczynę w takim stanie i miała nadzieję, że po raz ostatni. Na szczęście, po chwili zjawiła się Mel, wciskając w ręce brunetki sztylet. - Mel ma rację, uspokój się Lenny, bo ci te kajdanki zaraz ręce udyndolą - mruknęła i szturchnęła łokciem Mel. - Pomóż mi odsunąć tę kanapę - westchnęła i wsadziła sztylet za pasek, żeby zabrać się za osuwanie kanapy i regału, którym wcześniej zabarykadowały przejście.
Krew ściekała z jego policzka. Bolało jak cholera, lecz nie dał tego po sobie poznać. Mógł to znieść. Dla przyjaciół zrobiłby wszystko. Oddychał spokojnie nie chcąc zrobić nic gwałtownego - Oni cię znajdą i zabiją. Nie obchodzi mnie to, że zginę. Ważne, że po mnie zginiesz ty - szepnął wpatrując się w jej puste wyrazu oczy.- Biedna z ciebie dziewczyna, nie potrafisz czuć nic prócz nienawiści - pomyślał po czym powiedział prawie bezdźwięcznie - Naprawdę mi cię szkoda.
Sam wzruszyła ramionami. – Każdy kiedyś zginie. Wy dla honoru, ja dla osiągnięcia celu. Są znacznie gorsze rzeczy niż śmierć. – Powiedziała i ‘pomogła’ mu wstać. Przystawiła mu sztylet do szyi i popchnęła do przodu. Był od niej wyższy, ale to Sam była silniejsza. W końcu była Mroczną. – A znałeś lepsze uczucie niż nienawiść i zemsta? – Szepnęła mu do ucha. – To one napędzają nasze życie i nadają mu sens. Bez nich byłoby za kolorowo. Zbyt pięknie. A świat jest bezlitosny i eliminuje słabsze osobniki, takie jak ty. – Ugryzła go za płatek ucha i docisnęła sztylet, a pojedyncza stróżka krwi spłynęła po jego szyi. – Odczuwamy też pożądanie. – Przewróciła oczami. – Zachowaj swoją litość dla siebie. – Stanęli tuż przy drzwiach, a Sam usłyszała jak meble zostały odsunięte.
Dziewczyna ugryzła go w ucho co było dość nie komfortową sytuacją - Pożądanie mówisz. Tak, istotnie istnieje, lecz nie dla ludzi, takich jak ty. Ciebie nikt nie pożąda - mruknął ze sztyletem przy gardle. Za drzwiami ciągle coś przesuwano. Miał nadzieję, że przyjaciele nie zaryzykują dla niego.
Nie muszę być pożądana. Wystarczy, że ja pożądam. - Powiedziała i pocałowała go w policzek, a na ustach zostało trochę krwi z jego ran. Drzwi się otworzyły. Posłała Nocnym Łowczyniom zbyt przesłodzony uśmiech. - Niczego nie próbujcie, albo on zginie.
Len uspokoiła się trochę i wyszła do innego pokoju. Melissa wolała, aby nie oglądała tego, co kryje się za drzwiami. Nie wiadomo co Sam zrobiła z Mattem. Chwyciła sztylet i pomogła odsuwać kanapę. To co zobaczyła zmroziło jej krew w żyłach i przez chwilę nie była zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Matt miał litery na twarzy N.V.G., które obficie krwawiły. Na dodatek za nim stała Sam i przyciskała sztylet do jego szyi.
Wydostała się z pokoju dołączając do Mel i podobnie jak i ona zamarła w progu, gdy tylko ujrzała twarz Matta. - Co za popieprzona psychopatka - wyrwało jej się samo. Zacisnęła dłoń na rękojeści sztyletu, przyszło jej do głowy, że mogłaby spróbować rzucić, ale równie szybko zrezygnowała z tego pomysłu, Mroczna była szybsza i silniejsza, mogłaby uniknąć ostrza, a w zemście poderżnąć Mattowi gardło. - Puść go - dało się wyczuć w jej głosie pewną stanowczość. - I tak stąd nie uciekniesz. Reszta na pewno zdążyła zauważyć nasze zniknięcie, a teraz zapewne są w drodze na górę - rzuciła jakby chcąc przemówić blondynie do rozsądku.
Gdy tylko Mel kazała jej uciekać, Len pobiegła korytarzem. Chciała walczyć, potrzebowała tego. Jednak w tym stanie nic nie mogła zrobić. Po kilku zakrętach osunęła się obok ściany, przymykając przekrwione od płaczu oczy. Była słaba i nic na to nie poradzi. Clave miało racje, wysyłając ją tutaj. Nie sprawdziła się w praktyce, choć była świetnym wojownikiem. Podkoszulek, wczoraj był mokry od wody; szybko, z przerażeniem przegoniła z głowy widmo Meva. Teraz był mokry od krwi. Leżąca pod ścianą dziewczyna stała nad przepaścią własnych myśli. Schowała twarz w czerwonych dłoniach. Kajdanki nie pozwalały krwi krzepnąć, więc ona płynęła, plamiąc ciało rudowłosej. Ból jaki przy tym jej zadawały był nie do zniesienia. Tępy, ostry, przeszywający. Na horyzoncie zobaczyła postać. - Nie dotykaj mnie! - chciała wrzasnąć, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Zupełnie jakby struny głosowe zapomniały jak drgać. Wielkie, morskie oczy miała zamglone, gdy ciemnowłosa postać chwyciła ją w ramiona, rysując runy. Ranna dziewczyna nie była świadoma otoczenia. Zupełnie jak leśne zwierzątko, rzucone w wir miasta. Wszytko przysłaniał ból, zarówno fizyczny jak i psychiczny. "To twoja wina." To jedno zdanie odbijało się echem w jej głowie.
Chwyciła pewniej sztylet. Chciała zaatakować Sam, ale zraniłaby przy tym Matta, którym osłaniała się blondynka. Czekała na właściwy moment. Napięła mięśnie i stanęła w pozycji bojowej. Nagle Mroczna puściła chłopaka i pognała na górę. Nie było sensu jej gonić, pewnie już opuściła budynek na demonicznym motocyklu. Opuściła otrze i podeszła do Matta, oglądając jego twarz. Niedługo się zagoi, a jak Yen ubłaga Kaia, to już po tygodniu jego twarz powinna wrócić do dawnej świetności. - Idę się rozglądnąć. - Powiedziała. Miała zamiar znaleźć Lenny, ich rzeczy i przeszukać biuro Sam. Możliwe, że dowie się czegoś ciekawego o Nocte Mones. Wyszła z pokoju i powędrowała do innego. Zobaczyła rudą siedzącą na podłodze i chłopaka stojącego nad nią. Oczywiście, że go rozpoznała. - Mev Waters. Znowu się spotykamy. - Wyjęła z powrotem swój sztylet i zasłoniła sobą przyjaciółkę. - Bijesz słabszych od siebie? - Uniosła pytająco brew. - Zostaw ją jeśli ci życie miłe. - Nie wiedziała czy miała jakiekolwiek szanse w pojedynku z Mrocznym, ale postanowiła się o tyn przekonać na własnej skórze.
Mev stał nad rudowłosą. Miał za zadanie wyniszczyć ją kompletnie, ale przeszkodziła mu w tym, znana doskonale, Melissa. Ileż ona jeszcze problemow mu sprawi. A może to będzie ten ostatni? Nie miał humoru, nie chciał się patyczkować, ani lekceważyć przeciwnika. Wiedział do czego zdolna jest rozzłoszczona Youngheart. Odszedł od leżącej na ziemi dziewczyny wyciągając miecz. - Życie mi miłe, ale Tobie? - podszedł do szatynki która również wyciągnęła swoją bron. Zamachnął się i skierował ostrze na wysokość jej szyi.
Była w marnej sytuacji. Mev miał solidną i długą broń, a ona marny, zardzewiały sztylet. Spodziewała się, że Sam będzie mieć pełno naostrzonej broni, ale znowu się zawiodła. Melissa nie dała po sobie poznać jak marna jest jej sytuacja. Cieszyła się w duchu, że wyrobiła sobie u niego opinię i tak szybko jej nie zaatakuje. Tylko, że wtedy była też przy niej Yen. Ukradkiem zerknęła na Lenny, która nie zmieniła swojego położenia. Nagle Mev zaatakował, a ona z trudem uniknęła ostrza. Schyliła się i rzuciła sztyletem, co nie było najmądrzejszym posunięciem, bo pozbawiła się jedynej broni, a Mev z wrednym uśmiechem, który miała ochotę zmyć mu z twarzy, zdążył ją złapać nim go drasnęła. Zapomniała, że w końcu walczy z Mrocznym, którzy są szybsi i silniejsi.


No kurwa, niesamowite. Nate myślał że zaraz wyjdzie z siebie. Chciał rozprawić się z drzwiami windy od razu, ale został upomniany, no bo przecież narobi hałasu, a po co zwracać na siebie uwagę. W końcu jednak miarka jego cierpliwości przebrała się. Miał to szczęście, że wszedł ostatni. Położył dłoń na drzwiach, zbadał ich strukturę, po czym uderzył parę razy wierzchem dłoni, słuchając dźwięku. Powinien dać sobie z nimi radę, stop nie był jakiś cholernie solidny. Zacisnął więc dłoń w pięść, polecając swojemu parabatai odsunąć się możliwie jak najbardziej, bo potrzebował miejsca do zamachu. Uderzył parę razy w okolicach zamka, odkształcając go. Kiedy skrzydło wygięło się na tyle, żeby mógł wsunąć dłoń, wcisnął je z powrotem w szyny, niestety nie do końca, bo z racji zniekształceń się nie dało, potem to samo zrobił z drugim i nie czekając na resztę ruszył korytarzem.
Gdy winda otworzyła swoje drzwi, Nicoletta z wampirzą szybkością pobiegła, by szukać siostry. Mieszkanie Mrocznych było, o dziwo, na pierwszy rzut oka, całkiem normalne. Skierowana odgłosami walki, odnalazła siostrę. Lenny leżała pod ścianą, miała głowę przechyloną na bok, a oczy niewidzące. Jej stan przyprawił Nicolettę o dreszcze. Tuż nad nią ciemnowłosy chłopak trzymał, dziewczynę, chyba Mel, jeśli dobrze zapamiętała imię. Nefilim była w kiepskiej sytuacji; Mroczny trzymał ją z mieczem pod gardłem. Nie widział jej jeszcze więc Nico wykorzystała tą przewagę. Mieczem, który zabrała ze sobą, odtrąciła oręż chłopaka. - Zabierz stąd Marlene! - krzyknęła do Mel, uwalniając ją. Sama zaatakowała Mrocznego. Mieli równe szanse, a miecz to była jej ulubiona broń.
Mev wiedział że ma przewagę nad dziewczyną. Atakował ją i na początku dobrze sparowała jego ciosy, ale z każdą chwilą traciła siły, których Mroczny miał nieporównywalnie więcej. Gdy dziewczyna poprawiała sztylet w ręce, wykorzystał ten moment do zadania jej bolesnego ciosu w przedramię. Ostrze przebiło się przez skórę, a rana uniemożliwiła jej dalszą walkę. Wtedy do pokoju wbiegła wysoka dziewczyna, wyglądająca na siostrę rudowłosej. Od razu przyłożył miecz do gardła Melissy, tak mocno, że malutkie kropelki krwi zaczęły ściekać po jej szyi. Obca dziewczyna pociągnęła ją do siebie i wyciągnęła miecz. - Wampirzyca! - krzyknął. - Od kiedy mieszasz się w sprawy Nocnych Łowców? - podniósł miecz do góry bo okazać że się jej nie boi i nadal ma przewagę
Od kiedy? Od kiedy atakujecie naszych sprzymierzeńców demoniczny śmieciu! - zaatakowała, wiedząc, że ma większe szanse. W końcu wampiry się nie męczą. Chwilę się pojedynkowali, aż Nicoletta, uchylając się, podcięła nogi Mrocznemu. Chłopak upadł do tyłu, a ona przyszpiliła go oboma mieczami do podłogi. Nie miał jak wstać.
Unikała ciosów, bo tylko to jej zostało. Nienawidziła nieporadności. Mev mógł jej chociaż oddać sztylet i stoczyć walkę jak równy z równym, ale nie miał poczucia godności. Stęknęła z bólu, gdy potraktował jej przedramię mieczem. Krew zaczęła kapać na podłogę, brudząc ją, a Mel odeszła parę kroków do tyłu. Nie była w stanie walczyć. Mev już miał ją zaatakować, gdy ktoś zablokował jego cios. Melissa podbiegła do Lenny i pomogła jej wstać. Rozpoznała wampirzycę, która przyszła jej z pomocą. Wyszły z pokoju. Ciemnowłosa podtrzymywała przyjaciółkę i usadziła ją na kanapie. Zerknęła na Dianę, która szukała broni. - Weź narysuj mi iratze. - Powiedziała, widząc, że ma stele w ręce. Rana bolała ją niemiłosiernie i czuła się jakby straciła rękę.
Widząc Mel i Lenny podeszła do nich energicznym krokiem. - Okay - rzuciła chociaż zawahała się, przez krótką chwilę nad tym, kim najpierw powinna się zająć. Obrzuciła spojrzeniem Lenny, która wyglądała jakby zupełnie nie wiedziała co się wokół niej dzieje. Rana Melissy jednak dość mocno krwawiła, dlatego to najpierw jej narysowała iratze na ramieniu, po czym pochyliła się nad rudowłosą. - Lenny już wszystko w porządku - powiedziała łagodnie i rysując runę pozbyła się kajdanek z nadgarstków dziewczyny, następnie narysowała jej na ramieniu uzdrawiającą runę. Nie miała zamiaru pytać jak się czuje, to chyba było widać już na pierwszy rzut oka, zamiast tego przydałoby się coś na pokrzepienie i podniesienie na duchu. Jak na złość nic takiego w tej chwili nic nie przychodziło jej do głowy. Zerknęła więc na Mel. - Co tam się dzieje? -Zapytała prostując się, bo z pokoju obok dochodziły odgłosy walki. Teraz do niej dotarło, że skoro Mel i Matt są tu, a Len z nimi, to kto tak z kim walczy..?
Bolało jak Diana nakreślała jej runę, ale gdy oderwała stelę było jej lepiej. Potem zajęła się Lenny, która musiała tu przejść prawdziwe piekło. Była rozbita psychicznie i wiedziała kogo to wina. Jak następnym razem spotka Sam, to ją zabije. Diana zdjęła jej kajdanki, które wręcz się wryły w jej skórę i przebiły do krwi. Trzeba będzie się stąd zmywać. Zawsze mogą przyjść posiłki dla Mrocznych. - Nasza ekipa ratunkowa wreszcie dotarła. Nicoletta walczy z Mevem. - Wyjaśniła i weszła do pokoju, który wyglądał jak biuro. Zaczęła przeszukiwać szufladę jedną ręką, bo druga jeszcze dochodziła do siebie.
Nicoletta z Mevem..? Żeby ona jeszcze wiedziała, kim oni są i kto jest po której stronie. Nieważne. -W porę - mruknęła pod nosem, chyba bardziej do siebie niż do Melissy. Zerknęła teraz na rudą i zagryzła wargę. - Chodź Lenny, zmywamy się stąd. Wrócimy do Instytutu, tam sobie odpoczniesz - odgarnęła jej delikatnym ruchem włosy z twarzy, którą to z kolei musiała uciapać sobie krwią, kiedy to przykładała do niej ręce. Wzięła ją pod ramię prowadząc w kierunku wyjścia.
Gdy usłyszał słowa Mel jego oczy rozszerzyły się. Zaczął biec najszybciej jak potrafił w stronę odgłosów walki. Zatrzymał się przed wejściem szybko ograniczając co i jak. Mroczny miał przewagę nad Letty. Zacisnął rękę na rękojeści sztyletu i ruszył na Mrocznego
Len nawet nie wiedziała jak znalazła się w tym pokoju. Otumaniona poczuła tylko jedną rzecz: więzy na jej nadgarstkach zniknęły, ukazując otwarte rany. Prawie całe ręce miała we krwi, a zamglone oczy niewiele widziały. W takim stanie nadawała się tylko do Cichego Miasta. Z całego tego gwaru w jej głowie wychwyciła jedno imię: Nicoletta. Musi jej pomóc! Ale ciało Len znów jej nie posłuchało. Nic nie powiedziała, ani nie zareagowała. Diana próbowała ją zaciągnąć do wyjścia. Bo to była Diana, tak? Wszystkie bodźce zlały się w jedno. Jeden wielki niemy krzyk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz