shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

poniedziałek, 11 maja 2015

Ludzie pomocy! On chce mnie zabić!

Melissa   Caleb   Neal   Samantha

Neal niedawno przybył do Instytutu w Los Angeles i wcale mu się za bardzo to nie podobało. Nie przyjechał sam, w końcu Caleb pojawił się tu razem z nim, jednak to nie znaczyło, że miał zamiar poczuć się w tym miejscu jakoś wielce komfortowo. W takich właśnie momentach żałował swoich postępków i tego, że przez to ojciec postanowił go odesłać. Jak zwykle postanowił znów odciąć się od świata. Szedł powoli korytarzami Instytutu z dłońmi schowanymi w kieszeniach bluzy, starał się unikać innych ludzi tutaj mieszkających. Poruszał się bezszelestnie co tylko ułatwiało mu sprawę. Z tego co obiło mu się o uszy mieszkało tu wiele osób, co sprawiało, że odczuwał jeszcze większą awersję do tego miejsca. W Instytucie w którym się wychował był tylko on, jego rodzice, siostra i Caleb, nikt więcej. Rzadko kiedy ktoś tam się jeszcze pojawiał, jeśli już to jedynie na kilka tygodni, na szkolenie. Nigdzie nie znalazł swojego parabatai, więc skierował swoje kroki do biblioteki. Miał nadzieję, że będzie tam cicho i spokojnie, by mógł posiedzieć sobie w samotności. Nie miał zamiaru uganiać się za kuzynem, wiedział że jeśli będzie chciał to go znajdzie. Wszedł do biblioteki i powoli zlustrował pomieszczenie pełne książek swoim brązowym spojrzeniem. Po chwili zatrzymał wzrok na jednym z foteli, który był idealnie oddalony od reszty i stał gdzieś w kącie. Bez dłuższego namysłu usiadł w nim. Z jego gardła wydarło się ciche westchnienie, kiedy przymknął oczy i oparł głowę o miękki zagłówek fotela. Na jego szczęście na prawdę było tutaj spokojnie, więc mógł nacieszyć się chwilą ciszy i pomyśleć nad niektórymi istotnymi rzeczami.
Sama nie była urodzonym lekarzem, więc wolała wcześniej dowiedzieć się od specjalistów co dolegało Lenny, niż kurować ją w zły sposób, a Cisi Bracia mogli coś nowemu powiedzieć. Westchnęła i weszła do sali, umożliwiając przejście innym. Lenny leżała nieprzytomna na łóżku szpitalnym. Jej nadgarstki nie były już takie zaognione, a włosy odzyskały dawną świetność. Była chorobliwie blada, ale to dlatego, że straciła dużą ilość krwi. Melissa podeszła do szafki, stojącej obok łóżka. Była na niej karteczka z zaleceniami od Cichych Braci, najwyraźniej gdzieś się śpieszyli, bo nawet nie zamienili z nimi słowa. Len nie wyglądała jakby miała się zaraz obudzić, a Mel nie była pielęgniarką, aby się nią zajmować. Wyszła więc z sali zostawiając Dianę samą i wędrując do jedynego cichego miejsca w Instytucie. Biblioteka zdawała się opustoszała i była ogromna, ale Melissa zobaczyła nieznajomego, który siedział na jednym z foteli. Nie miała zamiaru go zagadywać, z pewnością chciał odetchnąć od tłoku. Po prostu wzięła książkę i usadowiła się na innym krześle.
 Już od dłuższego czasu siedział zamyślony w bibliotece, praktycznie się nie ruszając. Brązowe spojrzenie wlepione miał gdzieś w przestrzeń przed sobą. Blond włosy opadały mu niesfornie na czoło, jednak nawet nie drgnął, żeby je odgarnąć. W takim momencie jak ten wyglądał trochę jak marmurowy posąg przez swój blady odcień skóry. Jedyna oznaka tego, że żył była jego powoli unosząca się i opadająca klatka piersiowa przy każdym jego oddechu. Niespodziewanie usłyszał jak ktoś wchodzi do pomieszczenia. Niespiesznie odwrócił sie w stronę tej osoby. Zmrużył nieznacznie oczy i zlustrował nieznajoma dziewczynę wzrokiem, jego twarz nie pokazywała aktualnie żadnych emocji. Nie widział jej tutaj wcześniej, a może widział, tylko tego nie pamiętał. Miał słaba pamięć do twarzy i imion, szczególnie wtedy kiedy był w miejscach w których nie chciał przebywać, a ten Instytut zdecydowanie do takich należał. Nie czuł sie w nim za komfortowo. Milczał i nie odezwał się nawet słowem, nie był zwyczajny do poznawania nowych ludzi, od tego miał Caleba, który szybciej nawiązywał kontakty z ludźmi. Z ich duetu on był od zawsze tym większym samotnikiem, nie przeszkadzało mu to jednak i nie miał zamiaru tego zmieniać.
Otworzyła książkę i zatopiła się głębiej w fotelu. Zaczęła czytać, o tak z nudów, nic konkretnego, pierwszą lepszą książkę, a trafiła jej się encyklopedia o najbardziej niebezpiecznych zwierzętach świata.  Była raczej przeznaczona dla dzieci, ale Melissa nie chciała już wstawać i robić niepotrzebnego hałasu, przesuwając drabinę i sięgając do swojej ulubionej półki z kryminałami. Jak na razie miała dość walki i morderstw, co nie było w jej stylu. Ostatnio miała dość Mrocznych, Cichych Braci i innych. Yen gdzieś się zaszyła, więc nikt inny nie wysłuchałby jej zażaleń i skarg. Nie miała w zwyczaju narzekać, ale taki był dzień. Wszystko ją irytowało. Usłyszała jak ktoś zamyka drzwi i oderwała wzrok od książki, wychylając się lekko. Fotel, na którym siedziała, był w dogodnym miejscu, więc gdy się wychyliła widziała drzwi do skrzydła szpitalnego. Nie była to Lenny, a więc mógł być to ktokolwiek inny. Z pewnością poszli do miasta. Zerknęła na Nocnego Łowcę, który cały czas siedział cicho, i przyglądnęła mu się. Gdyby nie to, że jego klatka piersiowa się unosiła, pomyślałaby, że nie żyje. Wyglądał jak trup. Wychudzony, blady i jeszcze leżał w jednej pozycji z jakieś dziesięć minut, więc można by uznać, że zmarł. Melissa starała się zgadnąć skąd pochodzi i czy jest od niej starszy, bo wzrostem był prawie równy z nią. Nie przeglądała raportów, bo teraz ona dowodziła instytutem pod nieobecność Elizabeth, gdyż byli na wycieczce w górach Skalistych. Zmarszczyła brwi i nadal nie spuszczała z niego wzroku.
Długo nie patrzył na dziewczynę, nie chciał jej przeszkadzać w czytaniu jej jakże ciekawej książki o niebezpiecznych zwierzętach dla dzieci. Oczywiście zwrócił uwagę na tytuł jej książki praktycznie na samym początku kiedy na nią spojrzał. Trochę bawił go jej wybór książki, jednak widział po niej, że jest trochę rozkojarzona i że pewnie wzięła pierwsza, lepsza z brzegu bez patrzenia na tytuł. Blondyn dopiero po dłuższej chwili się poruszył. Zmienił pozycje wyciągając przed siebie długie, chude nogi i krzyżując je razem. Musiał to zrobić bo był trochę "zastały" przez takie długie siedzenie w miejscu i zdrętwiały mu nogi, dając uczucie setek małych mrówek przechodzących po jego skórze, co nie było miłym doznaniem. Czuł, że nieznajoma wciąż na niego patrzy. Zmarszczył nieznacznie brwi, po czym znów przeniósł na nią wzrok i spojrzał jej prosto w oczy. Był ciekawy jak dziewczyna długo wytrzyma taki kontakt wzrokowy.
Tej nocy Caleb nie mógł spać. Znowu dręczyły go koszmary, o których nie mówił nawet swojemu parabatai. Neal wiedział tylko tyle, że jego przyjaciel ma kłopoty ze snem. Blondyn najwyraźniej bardziej przeżył przeprowadzkę do obcego Instytutu, niż chciałby przyznać. Po godzinie kręcenia się na łóżku, wstał i ubrał się. Wziął ze sobą sztylety obusieczne, które włożył do ukrytych kieszeni swojej skórzanej kurtki i wyszedł oknem. Jego pokój znajdował się na pierwszym piętrze, więc nie miał problemu z pokonaniem takiej wysokości. Walka z demonami działała na niego kojąco. Rozprawił się z kilkunastoma Podziemnymi i z tej wyprawy wrócił dopiero, gdy słońce już wisiało wysoko na niebie. Uśmiechał się do siebie. Miał potargany włosy bardziej niż zwykle, zadrapanie na policzku, mnóstwo siniaków, a z wargi leciała mu krew, ale czuł się o wiele lepiej niż, zanim wyszedł. Nie chciał wracać do swojego pokoju, więc kiedy tylko przekroczył próg Instytutu, udał się do biblioteki, gdzie, jak zakładał, siedział jego przyjaciel. Korytarz pokonał w kilku szybkich susach. Jego oczy błyszczały i wyglądał jak małe dziecko – pomijając lekki zarost na jego twarzy oraz wzrost.- Neal, mój drogi, nawet sobie nie wyobrażasz, ile w tym mieście jest demonów – wykrzyknął zachwycony, otwierając drzwi biblioteki i wpadając do środka. Szybko znalazł się przy fotelu, w którym siedział Neal i zmierzwił mu włosy. Dopiero wtedy zorientował się, że jego parabatai na coś patrzy. Zwrócił swój wzrok w tę samą stronę, a jego oczom ukazała się całkiem ładna dziewczyna, której wcześniej nie widział. Wytarł krew z wargi wierzchem dłoni i uśmiechnął się czarująco. – Witaj.
Pochwyciła spojrzenie jego brązowych oczu i wpatrywała się w niego wręcz wyzywająco. Jeśli chciał toczyć z nią niemą walkę, czemu nie? Melissa musiała się czymś zająć, albo inaczej narobi sobie jeszcze więcej wrogów szukając zajęcia. Zamknęła książkę nawet na nią nie patrząc i starała się jak najmniej mrugać. Nie było w niej wrogości, ani nic z tych rzeczy. Uczucia do blondyna były neutralne, tak samo jej spojrzenie. Miała zwyczaj długiego przypatrywania się ludziom, a on też nie stanowił wyjątku. Nagle pojedynek przerwała osoba, która zakłóciła ciszę  panującą w bibliotece, wchodząc do środka. Dedukując po tym, że chłopak podszedł do blondyna i w przyjacielskim geście zmierzwił mu włosy, musieli przyjechać razem i być jakoś powiązani. Chucherko nie wyglądało na duszę towarzystwa, a jego znajomy wręcz przeciwnie. Poświęciła parę sekund na zilustrowanie go i wzrokiem powróciła do Neala, kontynuując pojedynek. – Cześć. – Powiedziała i sięgnęła zdrową ręką do kieszeni, gdyż ranne przedramię dawało o sobie znak. Nie mogła odwlekać nakreślenia iratze na skórze. – Jesteś niemy? – Zapytała w końcu blondyna, z uśmiechem, aby nie urazić go słowami. Poderwała się z fotela i odłożyła książkę na miejsce. Bandaż zaczynał barwić się na czerwono, a ona nie mogła znaleźć tej cholernej steli, którą zawsze gdzieś zapodziewała. Wróciła do centrum pokoju, który stanowiło zbiorowisko foteli i podeszła do Nocnych Łowców. – Macie stelę? – Zapytała, spoglądając to na jednego to na drugiego.
Zmrużył lekko oczy wpatrując się w oczy dziewczyny bez jakichś większych emocji. Starał się teraz nie mrugać, więc jego powieki nawet nie drgnęły o milimetr. Nie miał nic przeciwko takiej cichej walce, w końcu i tak nie miał nic lepszego do roboty, więc zamiast wpatrywania się w ścianę równie dobrze mógł robić to. Nagle do biblioteki ktoś wparował robiąc hałas, praktycznie od razu po głosie poznał, że był to oczywiście Caleb. Wciąż jeszcze starał się utrzymać kontakt wzrokowy z nieznajomą, jednak jego parabatai zmyślnie go rozpraszał. Kiedy potargał mu włosy westchnął głośno. - Mógłbyś się zachowywać cicho, chociaż przez to, że jest to biblioteka, wiesz? - mruknął i w końcu zerknął w stronę przyjaciela.- Niestety nie jestem niemy. - stwierdził i pokręcił powoli na boki głową w zamyśleniu. Ciekawe czy gdyby był niemy, to ludzie dawaliby mu więcej spokoju, bo nie wiedzieliby jak niby miałby się z nimi łatwo porozumiewać. Nie uśmiechnął się, rzadko kiedy się uśmiechał i wciąż był taki jakiś przygaszony. Podążał wzrokiem za nocną łowczynią, kiedy ta wstała z fotela. - Myślę, że jedynie krwawiąca ręka nie będzie powodem twojej śmierci. - powiedział, po czym wyjął swoją stelę z kieszeni spodni i wyciągnął rękę w stronę dziewczyny, żeby jej ją podać.
Caleb wywrócił oczami na komentarz przyjaciela. Uwielbiał bibliotekę za ciszę, ale tylko wtedy, gdy był tam sam i mógł czytać. W takich warunkach było to niemożliwe, więc nie widział sensu zachowywać się cicho, zwłaszcza jeśli nikt nie mógł mu zwrócić uwagi. - A ty mógłbyś chociaż udawać, że jest w tobie odrobina życia – stwierdził, mrucząc pod nosem, ale wystarczająco głośno, by jego przyjaciel usłyszał. Machnął ręką, wzdychając. – Gdybyś był niemy, nauczyłbym się języka migowego i chciałbyś być ślepy, więc ciesz się, że możesz mówić. – Uśmiech nie objął jego oczu, a tylko prawy kącik ust uniósł się nieznacznie. Spojrzał wtedy na dziewczynę, przyglądając się jej uważnie. Nie rozumiał, czemu siedziała sobie w bibliotece, skoro miała problem z ręką. Uniósł pytająco brew. On był cały pokaleczony, a Neal nawet nie zwrócił na to uwagi. Caleb zrobił urażoną minę, po czym uniósł koszulkę, pokazując siniaki i zadrapania. – A mną to się nie przejmujesz. Wyrodny parabatai z ciebie – stwierdził, teatralnie unosząc jedną rękę i przykładając wierzch dłoni do czoła. – Ja też cierpię, ale nikt nie musi się mną przejmować – wyszeptał, po czym rzucił się na fotel. Jego wzrok padł na pewną książkę. Chciał ją przeczytać od jakiegoś czasu, ale nie znał nawet tej dziewczyny, a nie miał zamiaru pokazywać, że interesuje się czytaniem. Na jego twarzy pojawiła się kompletna obojętność, gdy sięgnął po „Opowieść o dwóch miastach” Dickensa i zaczął przewracać kartki, jakby w życiu nie miał w ręku książki. Spojrzał katem oka na dziewczynę. – Jak masz na imię, skarbie? Ja jestem Caleb – przedstawił się, puszczając do niej oczko. To już było dla niego tak naturalne, że wyglądało to nawet tak, jakby z nią flirtował. Wskazał na przyjaciela. – A ten milczek to Neal.
Melissa przesiadywałaby całe dnie w bibliotece, nawet jeśli na zewnątrz by się paliło i waliło, a miasto zaatakowała horda demonów, ciężko byłoby ją stamtąd wyciągnąć. Ręka zatem nie była przeszkodą, zwłaszcza, że pomieszczenie było obok skrzydła szpitalnego, więc gdyby coś działo się Lenny, od razu by jej pomogła. Jeśliby oczywiście potrafiła, bo ostatnio gdy miała uchodzić za ,,pielęgniarkę”, Nate stanowczo się sprzeciwił, bo nie chciał zostać otruty. Zatem Len przejęła pałeczkę i zapewniła im profesjonalną opiekę. Melissa przyjęła stelę i lewą ręką niezdarnie nakreśliła iratze. Krwawienie prawie natychmiast ustało, a bandaż zmieni potem. Nie było co się śpieszyć. Oddała stelę i usiadła z powrotem w fotelu.  Oddała się teraz swojemu ulubionemu zajęciu. Dedukcji. Wyższy chłopak miał urodzony talent aktorski. Nie sądziła, że do gustu Neala przypadnie to całe dramatyzowanie, ale przecież prawie wcale go nie znała. Słysząc pytanie, mimowolnie powędrowała spojrzeniem w stronę głosu i pokręciła głową z dezaprobatą, gdy puścił do niej oko. – Źle trafiłeś. Nie lubię jak mi ktoś nadmiernie słodzi. – Posłała mu sarkastyczny uśmiech i założyła ręce na piersi. Jak na razie lepsze wrażenie sprawił na niej cichy Neal, a Caleb… Niech się stara wpaść w jej łaski, a Melissa słynęła z tego, że mało ludzi na świecie zdobywało sobie jej sympatię. 
-Kurde, czyli nie ważne czy byłbym niemy, czy nie, to i tak musiałbym cię znosić. - mruknął cicho pod nosem jakby sam do siebie z dobrze wyczuwalną nutą sarkazmu w głosie. Przesunął się bardziej na brzeg fotela i oparł łokcie o uda pochylając się nieznacznie do przodu. Spojrzał na Caleba, kiedy ten zaczął pokazywać swoje krótkie przedstawienie teatralne. - No tak, bo Caleb to taki mały chłopiec, który potrzebuje, żeby go pocałować w bolące miejsce, kiedy zrobi sobie 'kuku'. - westchnął i przesunął powoli dłonią po twarzy. Czasami nie wierzył w to, że zgodził się być jego parabatai i ciągle się zastanawiał jak właściwie do tego doszło. Wywrócił oczami widząc jak Caleb bierze książkę i przerzuca jej kartki, czasem irytowało go to jak chłopak udawał, że wcale się tym nie interesuje, jakby było to coś złego. - Przedstawiłbym się w końcu kiedyś sam. - stwierdził, odebrał od Melissy swoją stele, po czym zaczął się nią odruchowo bawić obracając ją w dłoniach. Jego kąciki ust drgnęły w delikatnym uśmiechu, kiedy usłyszał słowa Nocnej Łowczyni skierowane do jego przyjaciela, spojrzał na niego kątem oka ciekawy jak zareaguje.
Caleb posłał swojemu przyjacielowi całusa w powietrzu i puścił do niego oczko. Zachowywał się tak praktycznie do wszystkich, a wciąż ludzie źle odbierali jego zachowanie. Kiedy Neal określił go jako małego chłopca, nawet nie mrugnął, jednak po chwili zrobił smutną minę i wyglądał przez to jak zbity szczeniaczek. - Potrzebuję tylko miłości - jęknął, chowając na moment twarz w dłoniach, a już po chwili przerzucił nogi przez podłokietniki fotela. Uniósł książkę na twarzą i zaczął czytać. Zmarszczył brwi, jakby w życiu nie czytał niczego poza komiksami. Zachowanie dziewczyny go zdziwiło. Nie tyle przez to, że nie była nim zauroczona, a raczej przez to że zachowała się tak w stosunku do gości. Mimo swojej arogancji nie odezwałby się tak podczas pierwszej rozmowy. - Byłaś wychowywana przez zwierzęta? To brak taktu zachowywać się tak w stosunku do gości - stwierdził, mierząc ją swoim zielonym spojrzeniem. Mimika jego twarzy nic nie zdradzała, ale gdy usiadł prosto na fotelu, ostrożnie odłożył książkę na miejsce, jakby bojąc się, że może ją zniszczyć. Nie uśmiechał się już czarująco, tylko z powagą wymalowaną na twarzy spoglądał na dziewczynę. Oparł łokcie na podłokietnikach, a brodę położył na ręce, którą zacisnął w pięść. - Poza tym, skarbie, gdybym ci słodził, wiedziałbym o tym - dodał, po czym uniósł prawą brew do góry.
Udała zamyśloną minę. Czyżby Caleb właśnie wytknął jej brak kultury? Sądząc po tym, że byli w Instytucie już jakiś tydzień, to z gości przeszli na współmieszkańców. Normalnie to Elizabeth zajmowała się witaniem ,,nowych” i była w tym bardziej delikatna, ale musiała wziąć urlop akurat wtedy, gdy przyjeżdżało najwięcej nowych osób. – Wychowałam się z siódemką rodzeństwa. Istna dżungla i walczenie o swoje.  – Wzruszyła ramionami. Była całkiem pewna, że gdyby nie jej ręka, pokonałaby Caleba z łatwością. Kochała rywalizować i wygrywać. W końcu była jedną z lepszych Nefilim w tym Instytucie. Akurat Mev musiał pokiereszować jej prawą rękę, jakby nie mógł trafić w lewą. Możliwe, że zrobił to specjalnie, a ona wkrótce odpłaci pięknym za nadobne. Pochyliła się do przodu lokując spojrzenie swoich oczu w kolorze gorzkiej czekolady na blondynie. Była niczym drapieżnik szykujący się do skoku. – Może robisz to tak często, że już stało się to dla ciebie normalne? – Uniosła brew i wstała z fotela. Powolnym krokiem podeszła do Caleba ilustrując go wzrokiem. Gdy się wyprostował, możliwe, że z zamiarem wstania, Melissa lewą ręką przycisnęła go do oparcia krzesła. – Słuchaj, może mam zły dzień, albo ty źle trafiłeś, ale – Spojrzała mu w prosto w oczy, a ich twarze znajdowały się z dwadzieścia centymetrów od siebie  - przestań mnie w końcu nazywać 'skarbem'. Jestem Melissa Youngheart. – Zdradziła mu w końcu swoją tożsamość, karcąc się za to, że zrobiła to i tak wcześnie jak na nią. Miała nadzieję, że chłopak nie zacznie wymyślnie skracać jej imienia. Wolała już zwrot ,,skarbie” niż ,,Melly” czy ,,Meluś”. Puściła go i obróciła się na pięcie. Zawędrowała z zamiarem znalezienia konkretnej książki do czytania. Po to przecież poszła do biblioteki.
Odruchowo wyciągnął dłoń udając, że łapie całusa, którego posłał mu Caleb. Zdążył się już przez tyle lat przyzwyczaić do jego zachowania. - Jesteś taki biedny i bez miłości... - mruknął znów cicho nie przejmując się tym, czy przyjaciel go usłyszy czy nie. - Uważaj, bo ta książka jeszcze cię zje Cal. - powiedział obserwując jak chłopak 'czyta' książkę. - Powiedziałbym raczej, że w tym pomieszczeniu kto inny nie ma taktu, a nie ona. - stwierdził wciąż sprawnie obracając stele między palcami i na chwilę spojrzał swojemu parabatai prosto w oczy. Wyprostował się znów na fotelu i oparł o zagłówek patrząc jak dziewczyna w końcu nie wytrzymuje i podchodzi do Caleba przyciskając go do krzesła. - Melissa? Niczym roślina uspokajająca... Nie wiem jednak czy pasuje ci to imię biorąc pod uwagę jak łatwo dałaś się tak szybko zirytować takiemu nieprzeciętnemu człowiekowi jak Caleb . - przeczesał dłonią włosy kiwając przy tym lekko głową, znów na chwilę wpadł w zadumę.
Po jej następnym komentarzu, stwierdził, że chyba niezbyt dosadnie wytknął jej brak kultury. Mieszkali tam już kilka dni, ale wciąż byli tylko gośćmi. Nie mieli zamiaru zamieszkać tam i zostać już do końca. On tak naprawdę nie musiał tam jechać, jednak nie mógł zostawić swojego parabatai. Nie tylko ze względu na więź, jaka ich łączyła przez runę, ale także przez fakt, że miał tylko jego. Caleb także czuł się w obowiązku do pilnowania Neala, który miał wiele problemów. Tak naprawdę tylko jemu czasami darował pewne sarkastyczne komentarze takie jak ten o książce. Lepszą atrakcją była nowo poznana dziewczyna. - Widocznie - zaczął wymownie, przejeżdżając językiem po wargach - nie wszyscy potrafią docenić mój wrodzony urok, ponieważ sami go nie posiadają, a mój tak jest w sam raz jak na taką sytuację. - Wyprostował się, ale nie miał zamiaru wstać, więc nie rozumiał, czemu dziewczyna przycisnęła go do oparcia. Kiedy wyznała mu swoje imię, uśmiechnął się i uniósł nieznacznie brodę. - Dobrze, skarbie. A może wolisz Melly? - spytał przez śmiech. - Powinnaś chyba zażyć trochę ziółek na uspokojenie, żeby twoje imię do ciebie pasowało... - nie dodał już nic więcej przez komentarz przyjaciela. Przechylił głowę, by spojrzeć na niego z urażoną miną i udanym zdziwieniem. - Hej! Uważaj, młody Luke'u, jeszcze nie jesteś mistrzem Jedi - zażartował z jego nazwiska jak to zwykł robić. Mógł być wredniejszy. Mógł. Ale to był Neal. Nie chciał być dla niego chamski. Temperament Caleba ukazywał się wobec niego tylko wtedy, gdy był naprawdę zdenerwowany
Przewróciła oczami z nieukrywaną irytacją. Caleb zdecydowanie był zbyt pewny siebie i okazywał to na każdym kroku. Znała ludzi jego pokroju, ale zwykle ich lubiła. Pewność siebie, to pewne decyzje i szybkie dowodzenie. Chłopak jeszcze tego nie okazał, więc nie miała za co go lubić. Neal był cichy, no i czytał. Już miał u niej miejsce w osobistej hierarchii. – Zatem twierdzisz, że nie posiadam uroku osobistego i jestem nietaktowna? – Uniosła brew, gdy wróciła z Ostatnim Ukłonem Sherlocka Holmesa, ściągniętego z ostatniej półki. Może i był flirciarzem i kim Anioł wie jeszcze, ale jej wcale nie zaimponował. Może i był przystojny, ale Melissa na razie skupiła się na tym, że w pewnym sensie ją obrażał. – Powiesz jeszcze, że mam tyle uroku co zdechła dżdżownica? – Usiadła na fotelu, który był naprzeciwko krzesła Caleba. Wszystkie miejsca do siedzenia w bibliotece były ustawione w kółku, więc widziała ich obu. Otworzyła książkę, ale nadal słuchała co mają do powiedzenia. Jęknęła cicho, gdy została nazwana skarbem i Melly jednocześnie. – Dla ciebie Melissa, dla przyjaciół Mel – Uśmiechnęła się drwiąco – Nie Melly.  – Pokręciła przecząco głową. Już miała zacząć czytać stronę, gdy obaj się odezwali. Westchnęła. Byli w końcu na jej terenie, to ona tu ,,dowodziła”. – Nie wybierałam sobie imion, ale to chyba znaczy, że jestem niezłym buntownikiem, skoro nie godzę się z własnym losem – powiedziała niemal teatralnie. Przewróciła stronę, szukając zagiętego rogu. 
Caleb zaśmiał się krótko, unosząc wzrok, by spojrzeć na dziewczynę, która wróciła z książką. Nie mógł nie zauważyć tytułu i autora. Powstrzymywał się przed okazaniem, jak bardzo uwielbiał książki o Sherlocku Holmesie. Sam nie wiedział, czemu udawał, że książki go nie obchodzą. Było chyba po prostu łatwiej, gdy ludzie myśleli, że zależy mu tylko na zabijaniu demonów i innych Podziemnych i niczym więcej. Czasem tylko widzieli, że zrobiłby wszystko dla Neala, ale taka relacja parabatai jest typowa. Caleb nie spojrzał na swojego przyjaciela, ale to właśnie do niego pierwszego się zwrócił, szeroko uśmiechając do dziewczyny. - Ale to takie zabawne - stwierdził, po czym skomentował uwagę Melissy o dżdżownicy. - Nie. Osobiście uważam, że one mają ciutkę więcej uroku niż ty, wybacz Melly - wypowiedział jej imię niemalże śpiewająco. Wywrócił oczami na komentarz przyjaciela. - Koty są świetne! To praktycznie komplement. - Oczy Caleba zabłysły. Czy Neal się jeszcze nie nauczył, że przy nim nie zaczyna się tematu Luke'a i Anakina? - Chcesz wiedzieć skąd wiem? - odchrząknął, a jego następne słowa wypowiedziane były praktycznie identycznym głosem, jaki miał Vader. - Luke, I'm your father - ledwo skończył, a już się śmiał. Puścił mu oczko. - A poza tym nie możesz przejść na ciemną stronę mocy - zauważył, unosząc palec wskazujący i robiąc poważną minę. - Ja już na niej jestem. W końcu jestem taki wredny i chamski - jego głos był pełen sarkazmu, chociaż naprawdę ludzie tak o nim myśleli, ponieważ go nie znali. Kiedy jego przyjaciel zaczął praktycznie cytować jakiś podręcznik, odetchnął. - Chociaż może jesteś jednak jakimś robotem? C3PO jest tak bardzo w twoim stylu, młody.
Sherlock Holmes był jej ulubionym książkowym bohaterem, więc czytała całą serię po paręnaście razy i z każdą lekturą odnajdywała wcześniej miniony detal. Nie był ważny dla fabuły, ale Melissa słynęła z tego, że po prostu lubiła ,,wiedzieć". Czy to jaki kolor miał szalik głównego bohatera, czy związki ludzi z Instytutu, była bogatsza o każdą informację. Oderwała się od książki i spojrzała na Neala. - Chyba masz rację. - Wzruszyła ramionami. Bywała spokojna i cicha, ale również agresywna i niecierpliwa. Zależało od sytuacji, a teraz możliwe, że starała się pokazać miejsce Nealowi i Calebowi. W końcu Melissa była tak zwaną ,,Samicą Alfa". Westchnęła. Caleb był jakimś niepoprawnym flirciarzem, albo to ona nie znała się na sprawach miłosnych, ale kobietę zwykle się komplementuje... Nic dziwnego, że niektóre mają obsesję na punkcie swojego wyglądu, jeszcze bardziej pogłębianą przez mężczyzn pokroju blondyna. Mel na szczęście do tych osób nie należała, więc pozostała obojętna. Wolała sprawdzać umiejętności bojowe. W walce wykorzystywało się i umysł i sprawność fizyczną. Przez głupią rękę nawet nie mogła utrzymać sztyletu, bez wywoływania bólu. - Jak kot? - Podniosła głowę i zerknęła na Neala. Wielbiła te zwierzęta, ale jak każde, one z kolei jej nie lubiły. Potrafiła zagłaskać je na śmierć. - To dla mnie istny komp... - Urwała, słysząc Caleba. Lubił te czworonożne stworzenia? Właściwie to kto by ich nie lubił? Przynajmniej ma dobry gust, przemknęło jej przez myśl. Jej kąciki ust delikatnie powędrowały do góry, a wzrok skierował się ku książce, starając się odnaleźć miejsce gdzie skończyła czytać. Nim to zrobiła zerknęła jeszcze w stronę okna. Jak na słoneczne Los Angeles była okropna. Deszcz lał jak cebra, a ludzie biegali tam i z powrotem z parasolami.
Zmarszczył brwi jeszcze bardziej i nieznacznie "zjechał" z fotela bardziej się na nim kładąc. - Może lepiej jeśli nie będę się odwoływać do waszej znajomości znaczenia przysłów i powiedzeń... Moje serce krwawi - Stwierdził mając ochotę w takich uchwałach jak ta strzelić sobie po prostu facepalma. Spojrzał po chwili jeszcze na Caleba mając ochotę załamać się jeszcze bardziej. - Czasem zastanawiam się który z nas jest tak na prawdę starszy mój przyjacielu. - Mruknął i machnął lekko dłonią w jego stronę. - Jeśli byłbyś Anakinem, to musiałbyś odciąć mi właśnie w tym momencie rękę, żeby dopełnić to tak jak powinno być. - Oparł łokcie o boki fotela. Zignorował komentarz Caleba o byciu robotem, nie miał zamiaru już drążyć tego tematu, bo wiedział, że może się on źle skończyć. W rozmowę o kotach tez wołał się bardziej nie zagłębiać, nie miał nic do tych czworonożnych stworzeń... Oprócz alergii na ich sierść.
Miał taką ochotę zacząć z dziewczyną rozmowę na temat przygód sławnego detektywa. Fascynowała go jego dedukcja i często zastanawiał się, jak ktoś może być tak genialny. A przecież postać Sherlocka była wzorowana na pewnym profesorze, który uczył autora książek o Holmesie. Mimo że wolał działać, co wiedział każdy, podziwiał takie osoby. Na moment zastygł w bezruchu, powstrzymując się od uśmiechu. Spojrzał na dziewczynę, gdy ta chciała powiedzieć to samo co on i dopiero po chwili dotarło to do niego. Zauważył nikły uśmiech na jej twarzy i sam się uśmiechnął nieznacznie. Wywrócił oczami na komentarz swojego parabatai i zwrócił wzrok w jego stronę. - To, że masz alergię na sierść i zapewne wiele innych rzeczy, nie znaczy, że koty nie są świetnymi zwierzętami - stwierdził, po czym pokazał mu język. - Odciąć rękę? Już się robi - zaśmiał się, wstając i rzucił się na przyjaciela. Złapał go za rękę i przejechał palcem po jego nadgarstku, jednocześnie naśladując odgłos, jaki wydawały miecze świetlne. Następnie pociągnął rękaw jego koszulki na tyle, że zakryła całą jego rękę. Uśmiechnął się do niego szeroko i opadł na fotel, na którym siedział. - Już. Lepiej? - znowu się zaśmiał, ale pomyślał, że Neal chyba jednak wolałby być robotem.
Była nikła szansa, że kiedyś, w odległej przyszłości, polubi Caleba. Mogła się w sumie pogodzić z tym, że nie czyta, a jego flirty po prostu zbywać. Jeszcze zdąży przetestować go w walce, a wtedy oceni ile jest wart. Przewróciła stronę, całkowicie zafascynowana tym co czyta. Sama praktykowała dedukcję, ale ludzie wtedy patrzyli na nią jak na psychopatę. Nic dziwnego, że brali też za niego Sherlocka. Świat niedługo zejdzie na psy... Spojrzała na Neala. - Masz alergię na... koty? - zapytała ze współczuciem. Ciężko było jej to sobie wyobrazić. Ta cała alergia. Po co to komu? Życia nie ułatwia, wręcz przeciwnie. Neal i tak wyglądał jakby los sobie z niego zadrwił. Gdyby nie runy, pomyślała by, że jest zwykłym Przyziemnym. Nie miał atletycznej budowy ciała i wyglądał jak trup. Usadowiła się głębiej w fotelu. Po chwili czytania, jej brzuch zaczął domagać się jedzenia. Zamknęła książkę i westchnęła. Od rana nic nie jadła, bo była zbyt zabiegana. Na dodatek, gdy Samantha ją porwała, nie wykarmiła ich zbyt dobrze. - Nie wiem jak wy, ale ja jestem głodna. - wstała i wskazała na drzwi znajdujące się za nią. - Jedziemy do Taki, Mistrzowie Jedi? - Rzuciła im rozbawione spojrzenie, widząc ich poczynania. Mogłaby sama coś ugotować, ale to nie był dzień na spalenie Instytutu.
Spojrzał na swojego patabatai i zamyślił się chwilę. Domyślał się, że chłopak właśnie w tym momencie powstrzymuje się przed powiedzeniem tego jak to bardzo lubi książki, znał go już od tak dawna i wciąż nie rozumiał dlaczego tak bardzo się z tym kryje. W końcu to nie było nic złego, ale oczywiście Caleb wciąż musiał udawać tego gorszego i bardziej chamskiego. - Nie powiedziałem, że nie są świetnymi zwierzętami. - przyznał i wzruszył ramionami. - Nie tylko mam alergię na koty, ale na każde stworzenie posiadające sierść. - odpowiedział na pytanie Melissy zwracając się teraz w jej stronę, kiedy nagle podszedł do niego Caleb i 'odciął' mu rękę.- Jeju, moje palce... Gdzie są moje palce? Czy jeszcze kiedyś zagram na skrzypcach? - rzucił z sarkazmem, rozbawiła go trochę ta sytuacja, jednak się nie uśmiechnął, zdradzał to jedynie bardziej pogodny ton jego głosu. - Teraz musisz załatwić mi mechaniczną rękę... Bo jak będę jedną ręką strzelać z łuku i osłaniać ci tyłek kiedy będzie taka potrzeba? - zapytał machając na boki 'odciętą' ręką. - Mogę być głodny. - stwierdził po dłuższej chwili namysłu, kiedy nocna łowczyni zaproponowała pójście do Taki. Musiał jeść, żeby przytyć, a musiał przytyć, żeby pozbyć się niedowagi.
Caleb zamrugał zalotnie do przyjaciela, powstrzymując się przed śmiechem. - Kupie ci kota bez sierści na urodziny. Co ty na to? - krótki śmiech opuścił jego usta raz, a potem drugi kiedy Neal zacytował postać ze "Shreka". - Nie przesadzasz dzisiaj z tym rumakowaniem? - na wzmiankę o jedzeniu, zaburczało mu w brzuchu. Pogłaskał go z troską, a jego oczy zabłyszczały. Podniósł się natychmiast z fotela, klepnął przyjaciela w ramię, po czym puścił mu oczko. Sięgnął do jego rękawa i odkrył dłoń, która miała być "odcięta" - Proszę, to twoja mechaniczna ręką - oznajmił z zadowoleniem. Uniósł palca i zmarszczył brwi. - Nie przyjmuję reklamacji. A teraz - zmienił tak szybko temat, żeby ta odrobina czułości w stosunku do Neala, jaką okazywał przeszła niezauważona. - Chodźmy jeść - zarządził głośno, po czym objął przyjaciela ramieniem i szepnął mu na ucho. - Mam nadzieję, że jadłeś już coś dzisiaj.
Oh, tak to świetny pomysł. Sfinksy są takie śliczne... no i są bardzo ciepłe przez swoją podwyższoną temperaturę ciała. Takie przenośne kaloryferki na czterech łapach. - stwierdził znowu kiwając powoli głową przy tym co mówił. - No nie wiem czy słowo 'rumakowanie' pasuje do tego co powiedziałem. - mruknął cicho pod nosem. - Wow, nowa ręka. – powiedział, kiedy Caleb 'oddal mu dłoń’. Przysunął sobie dłoń do ucha i poruszył palcami. - Myślę, ze trochę skrzypi.. ale jakoś to przeżyje. - powiedział jeszcze, po czym podniósł się mozolnie z fotela. Zmarszczył brwi, kiedy parabatai objął go ramieniem i zacisnął usta w wąska kreskę. Jakoś nie miał okazji wcześniej czegoś zjeść, wiec wołał przemilczeć ten temat i zignorować jego pytanie. - Ja mogę prowadzić. - zaproponował wychodząc z biblioteki i idąc na zewnątrz. Cały czas katem oka zerkał w stronę Caleba ciekawy co on na to powie. Caleb zaśmiał się na słowa przyjaciela o kotach, które są jak przenośnie kaloryferki. - Moje ciepło ci nie wystarczy? - spytał, udając urażonego. - Chyba jednak nie oglądałeś uważnie Shreka - stwierdził, a kąciki jego ust powędrowały do dołu. Uniósł dłoń i kciukiem wytarł wyimaginowaną łezkę. Ręka od niego skrzypi? - Mogę ci ją naoliwić - stwierdził, wystawiając wymownie język. Dobry humor szybko go opuścił. Milczenie jego parabatai mogło oznaczać tylko jedno i nie podobało mu się to. On mógł sobie nie jeść czasem któregoś posiłku, ale Neal miał niedowagę. Caleb westchnął, kręcąc głową. Przygryzł dolną wargę, ale nie skomentował tego, po prostu wpatrywał się w przyjaciela, jakby miał go udusić za to, że nie zjadł jednego z najważniejszych posiłków dnia. Widział, jak Neal zerka na niego katem oka. Schował ręce do tylnych kieszeni spodni, ale szybko wyjął je. Zabolał go prawy bark, ale nie skrzywił się. Schował dłonie zamiast tego do kieszeni kurtki. Zapomniał swojej steli, a po tym całym przedstawieniu, jakie odegrał nie chciał prosić przyjaciela, żeby dał mu swoją, choć zapewne zadrapanie na policzku i zaschnięta krew na wardze nie wyglądały korzystnie. Szedł z tyłu. Nie mówił nic także o tym, że nie uważa, by Neal za kierownicą był dobrym wyborem.
Przyspieszyła i zrównała się z nimi krokiem. - Jesteś pewien? Ja mogę poprowadzić, to niedaleko. Znasz w ogóle Los Angeles? - Zaczęła go męczyć pytaniami, bo nie była, aż taka bezpośrednia, aby powiedzieć: ,,Boję się o własne życie, jeszcze zasłabniesz." czy coś w tym stylu, ale po piątym pytaniu można było rozpoznać jej intencje. Zatrzymała się przed drzwiami, gdyż wolała pierw uzgodnić kto w końcu prowadzi, niż stać na deszczu i się kłócić. Najwyraźniej kwestia jedzenia była drażliwym tematem, ale Melissę zdziwiło, że Caleb nijak nie powstrzymuje Neala.
Chyba już wolę ciepło kota niż twoje skarbeczku. - Mruknął cicho.- Lepiej zostawię twoje ciepło dla twojej dziewczyny... A chwila, no tak, ty nie masz dziewczyny. - Powiedział specjalnie jak najbardziej obojętnym tonem, po czym schował ręce do kieszeni spodni. - Nie, dzięki, nie skorzystam. - odsunął się nieznacznie od Caleba, kiedy ten wystawił wymownie swój język. Szedł dalej w ciszy wciąż zerkając na Caleba. - Narysować ci iratze? - Zapytał po chwili cicho, widział, że z jego parabatai jest obolały i przypomniał sobie, że w końcu mu mówił, że był pozabijać parę demonów w mieście. - Myślisz, że nie dam rady prowadzić? Nie zemdleje wam raczej przed kierownica, dzisiaj nic nie brałem, ani nic - przyznał szczerze i spojrzał pytająco na Melissę. - Jeśli powiesz mi jak jechać, to trafię. - Zmarszczył brwi, jak on bardzo nie lubił takich sytuacji.
Caleb zrobił minę zbitego psiaka, ale w jego oczach krył się sarkazm. Po czym wywrócił oczami i bardzo powoli zaśmiał się akcentując każde "ha". Szedł już za przyjacielem, gdy ten w końcu przypomniał sobie, by zaproponować mu narysowanie iratze. Machnął ręką, ale po chwili ją wyciągnął do swego parabatai. - Sam sobie poradzę - stwierdził obojętnym tonem. Caleb wytrzymałby ból. Znosił gorsze rany, ale nie był pewny, czy zniesie Neala, który miał prowadzić. W końcu spytał o pewną rzecz, która go zastanowiła. - Czyim autem tak w ogóle mamy jechać i gdzie?
Zapewne Neal miał dość, gdy ludzie się nad nim litowali i uważali za innego. Melissa wolała ostre słowa od typowych ,,Wszystko będzie dobrze”, więc dalej nie drążyła tematu. Wyciągnęła kluczyki z kieszeni i niechętnie oddała je Nealowi. Sama mogła prowadzić, ale padał deszcz i nie skończyłoby się to za dobrze. Prawdopodobnie spowodowałaby jakiś wypadek, a policja kolejny raz wrzuciłaby ją do więzienia, bo auto było kradzione. – Niedaleko, ale samochód jest bliżej niż metro. – Powiedziała i otworzyła drzwi. Krople deszczu popchane przez wiatr zaczęły wpadać do środka, mocząc jej kurtkę i ciemne włosy. Westchnęła, gdyż nie chciała pobrudzić podłogi i zaczęła żwawym krokiem iść do samochodu. Diana z pewnością miała wyrzuty sumienia, bo nie miał jakichkolwiek śladów użytkowania. A szkoda. Możliwe, że Nate wszędzie ją podrzuca, a co oni robią w tym samochodzie to już nie jej sprawa… Pamięta jeszcze bezpośrednią i szczerą pogawędkę z Nate’m. Jak na razie, woli się już nie mieszać w ich nie-związek. Usadowiła się na miejscu obok kierowcy i zapięła pasy. Czekała, aż Caleb wsiądzie do tyłu, a Neal chwyci kierownicę. 
-Narysuję ci iratze. - mruknął jedynie nie mając zamiaru słuchać jakichś sprzeciwów przyjaciela. Wyjął stele z kieszeni, po czym nie odzywając się już więcej przy tym sprawnie narysował runę na ręce przyjaciela. Kiedy odwrócił się do Mel wziął od niej kluczyki. - Przecież was nie zabije jak będę prowadzić. - powiedział i wywrócił brązowymi oczami, po czym wyszedł na zewnątrz za dziewczyna. Zarzucił kaptur bluzy na głowę przechodząc przez plac w deszczu i szybko wsiadł do tego auta co Nocna Łowczyni, tylko ze po strony kierowcy. Zatrzasnął za sobą drzwi z hukiem, po czym odruchowo włożył kluczyki do stacyjki i odpalił auto. Przekręcił się nieznacznie na siedzeniu i obrócił w stronę Mel i Caleba. - Too, gdzie wasz szofer ma was zawieźć? - zapytał udawanie poważnym tonem i uniósł pytająco brwi.
Wywrócił oczami i tylko westchnął, ale nie robił problemu, gdy Neal narysował mu iratze na jego dłoni. Zapiekło go to przez moment, ale tylko zagryzł dolną wargę. Wyszedł z budynku razem z przyjacielem u boku. Dziewczyna zaprowadziła ich do auta. Deszcz padał, ale jemu było wciąż zbyt ciężko podnieść rękę nawet po to, by założyć kaptur. Miał gdzieś, że jego włosy zmokły. Kiedy usiadł z tyłu i zapiął pasy, potrząsnął głową, a woda rozprysła się dookoła. Caleb posłał uśmiech Melissie, po czym zwrócił się do Neala. - Gdzieś, gdzie jest dobre jedzenie.
Nadszedł ten czas. Minęły lata. Jej marzenia z dzieciństwa wreszcie się spełniły. Tyle na to czekała. Dorobiła się własnego szofera. Melissa uśmiechnęła się do swoich myśli. Silnik został uruchomiony, a Neal położył ręce na kierownicy. Spojrzała na chłopaków, a mina jej zbrzydła, gdy zatrzymała wzrok na Calebie.  Chyba nie ukrywała, że za nim nie przepadała. Przypominał jej Narcyza w każdym calu. – Zatem do Taki. – Powiedziała, jako że jedyna znała miasto. Restauracja dla Podziemnych i Przyziemnych była niedaleko, parę przecznic dalej.
No cóż, niech moc będzie ze mną. - mruknął siadając prosto i kładąc dłonie na kierownicy. Zapiął pasy, tak dla bezpieczeństwa.- Taki,... musisz powiedzieć mi którędy mam jechać. - stwierdził, kiedy w końcu ruszył i wjechał autem na ulicę. Wpatrywał się w drogę przed sobą, nie miał zamiaru być sprawca jakiegoś wypadku drogowego. Prowadzenie samochodu nie szło mu tak źle, chociaż wcześniej prowadził tylko kilka razy w swoim krótkim życiu. Rozglądał się uważnie przyglądając ulicy, nie miał sposobności wcześniej by oglądać Los Angeles jakoś dokładniej.

Kątem oka zobaczył uśmiech Melissy i jakoś sam miał ochotę się uśmiechnąć. Powstrzymał się jednak, a gdy dziewczyna wykrzywiła się, on tylko puścił jej oczko i zaśmiał się krótko, przeczesując włosy. Wciągnął ze świstem powietrze, trzymając mentalne kciuki za przyjaciela. Na komentarz o mocy tylko wywrócił oczami z rozbawieniem. - Taki? Nie widziałem jeszcze tej restauracji - stwierdził. Trochę zwiedzał miasto, gdy wychodził na wieczorne łowy. Parę razy zajrzał do jakiegoś klubu, ale takiej nazwy jeszcze nie słyszał.
Neal wyjechał spod Instytutu, a Melissa zaczęła go instruować. Oprała głowę o szybę i obserwowała mijających ludzi, nadal wydając proste komendy. Czuła się jak GPS, choć zwykle to ją ktoś instruował, aby nie pozabijała reszty w czasie jazdy. Zerknęła ukradkiem w stronę Neala. Ciągle jej się zdawało, że zaraz padnie przy tej kierownicy. Stanęli na światłach, a Melissa rozpoznała znajome skrzyżowanie. – Teraz w lewo i będziemy na miejscu. – powiedziała. Samochód po chwili ruszył, a po chwili stali na parkingu przed ,,Taki”. Restauracja cieszyła się powodzeniem wśród Przyziemnych i Podziemnych. Budynek przypominał restaurację z lat siedemdziesiątych. Nawet kelnerki, jedna z nich miała niebieską cerę, jeździły na wrotkach. Usiedli przy wolnym stoliku, a niebiesko skóra kobieta rozdała im menu, puszczając przy tym oczko do Caleba. Faerie zwykle słynęły z tego, że były strasznymi flirciarami. Najwidoczniej Caleb znalazł bratnią duszę. Melissa przewróciła oczami i otworzyła kartę dań.
Nie prowadził aż tak źle. Podszedł do tego wszystkiego jak zwykle z typowym dla siebie stoickim spokojem. Wierzył w to, że da sobie rade i że nagle im nie zemdleje przed kierownicą czy coś. Słuchał uważnie wskazówek Mel jak dojechać do "Taki". Wykrzywił kąciki ust w cieniu uśmiechu, kiedy znaleźli się na miejscu, a on zatrzymał auto na parkingu. Podróż obeszła się bez jakichś większych przygód i nieprzyjemności. Zgasił silnik i wyjął kluczyki ze stacyjki.- No, nie było tak źle, prawda? Ja nie zemdlałem, wy przeżyliście. - stwierdził odpinając pas i odwracając się, żeby spojrzeć na Caleba, a potem na Melissę. Po chwili wyszedł z auta, gdy wszyscy wysiedli zamknął je i poszedł za nimi do środka. Usiadł przy ich stoliku rozglądając się niespiesznie po pomieszczeniu brązowym spojrzeniem. Nawet nie spojrzał w stronę Faerie, która przyniosła im menu, bez słowa zajrzał do środka i zaczął wertować kolejno spis dań.
Kiedy zaparkowali, Caleb odetchnął z ulgą. Był dumny z Neala. Wierzył, że nic nie brał (przynajmniej na razie), ale uzależniony człowiek na odwyku także jest niebezpieczny. Nie tylko jako jego parabatai, ale przede wszystkim najlepszy przyjaciel i członek rodziny musiał go pilnować. Usiedli przy stole. Caleb starał się nie zwracać na siebie uwagi, ale od razu przyciągnął uwagę Fearie, która przyniosła im menu. Otworzył je, ale już wiedział, co chce. Znad karty dań zerknął na kelnerkę, która wcześniej puściła mu oczko i uśmiechnął się czarująco, ignorując wzrok Melissy. - Poproszę... podwójną porcję naleśników z syropem klonowym. - Jego głos był dość cichy i brzmiał, jakby umawiał się z nią na randkę. Zamknął menu i dołożył je na bok, kątem oka zerkając na Neala. Caleb wiedział, że chłopak sam z siebie nie lubi zamawiać jedzenia. Nachylił się do kelnerki, by szepnąć jej na ucho. Nie chciał, by dziewczyna to słyszała. - Mogę prosić o talerz i widelec dla przyjaciela? I jeszcze twój numer, skarbie. - Fearie zarumieniła się i z uśmiechem pokiwała głową. Po chwili wręczyła mu serwetkę ze swoim numerem.

Przeleciała wzrokiem po karcie dań, choć już od początku wiedziała co chce zamówić. Tosty stanowiły jej ulubioną potrawę. Zamknęła kartę i położyła ją na kartę Neala. - Dla mnie... - Urwała widząc teatrzyk Caleba. Jak zwykle musiał przyciągać swoją uwagę wszystkich osób w otoczeniu. Istny Narcyz. Oparła głowę na ręce i rozejrzała się po pomieszczeniu. W ,,Taki" przeważała ilość Podziemnych, ale ludzie wdawali się z nimi w zwykłe pogawędki. Ciężko było nie zauważyć kłów u wampirów, ale nieświadomość Przyziemnych robiła swoje. Wróciła spojrzeniem do swoich towarzyszy. Faerie właśnie się zarumieniła i przekazała Calebowi serwetkę. Melissa zdążyła powiedzieć jej co zamawia, ale nie była pewna czy kobieta ją zrozumiała, bo cały czas patrzyła się na Nocnego Łowcę. Mel zerknęła na serwetkę. - Niech zgadnę. - Wskazała palcem na blondyna. - Dała ci tą serwetkę w akcie starania się o jej rękę, rycerzu? - Zerknęła ukradkiem na Neala, aby sprawdzić czy w ogóle tam jest. Czasem był tak cichy, że można było zapomnieć o jego obecności.
Przejrzał dość szybko kartę dań i nie zauważył nic ciekawego, wiec odłożył ją na blat. Oparł się wygodniej o krzesło i skrzyżował ramiona na piersi wpatrując się to w Caleba, to w Melissę. Siedział obok chłopaka. Widząc tą cała scenę, którą odegrał jego parabatai przy kelnerce miał ochotę zapaść się pod ziemię, albo przynajmniej schować się pod stół. Usiadł trochę niżej na krześle.- Może mi jeszcze śliniaczek załatwisz? - mruknął cicho nieco zirytowany, kiedy usłyszał co Cal szepnął do Faerie, bądź co bądź, słuch miał jeszcze niezły. Zaczynał denerwować go fakt, że przyjaciel jak zwykle musiał go pilnować, nawet w sprawach jedzenia.- Dołączysz tą serwetkę do twojej "kolekcji serwetek z numerami od pierwszych lepszych dziewczyn, które spotykasz"? - zapytał jeszcze po tym, co powiedziała Mel o rycerzu. - On chyba dzięki takim chusteczkom czuje się bardziej dowartościowany. - szepnął konspiracyjnym szeptem do Nocnej Łowczyni, dla lepszego efektu pochylił się trochę bardziej w jej stronę i zakrył swoje usta od strony Caleba dłonią.
Dookoła było mnóstwo Podziemnych i zdawało się, że Nocni Łowcy już im nie przeszkadzali. W końcu minęło już trochę czasu od zawartego z nimi sojuszu. Największą uwagę przyciągał Caleb (jak zwykle z resztą) i nawet faceci na niego spoglądali. Właśnie poniekąd przez takie zainteresowanie nim zaczął zachowywać się jak cham. Taki system obronny, który miał go chronić przed otaczającym go światem. Kiedy odebrał od kelnerki serwetkę, zgiął ją na pół i schował do kieszeni spodni. Kelnerka zapisała zamówienia i z zauroczonym wyrazem twarzy odeszła do kuchni. Szept Neala skomentował jedynie spoglądając na niego wymownie. Na słowa dziewczyny uśmiechnął się, mrużąc oczy, a brodę oparł na splecionych dłoniach. - Nie musisz być zazdrosna, skarbie, w końcu mieszkamy w jednym Instytucie. Masz pierwszeństwo - stwierdził sarkastycznie. Wtedy do rozmowy znowu wtrącił się Neal. Parabatai czasem denerwował Caleba. Jego przyjaciel nie mógł się pogodzić z faktem, że on taki jest. A wszystko co robił, nie było aż tak złe. Neal sprawiał dużo większe problemy i niszczył sobie tym samym zdrowie. - Neal, nie zaczynaj znowu - mruknął, zaciskając zęby. - Pomijając wszystko co robię, nic z tego nie doprowadziłoby do tego, że musieliśmy się przenieść do innego Instytutu - stwierdził, wymownie patrząc na przyjaciela. Na jego kolejne słowa tylko uśmiechnął się krzywo. - Nie moja wina, że mam w sobie urok i większość dziewczyn od tak daje mi swoje numery. - Co z tego, że potem do wielu z nich nie dzwoni, bo jego one nie interesują?
Ja tam jestem ciekawa jak on upchnął parę stosów chusteczek w szafie. - Szepnęła do Neala z uśmiechem, również zasłaniając ręką od strony Caleba usta. Była ciekawa jak on wydala z tymi wszystkimi randkami i jednocześnie z trenowaniem. Może i Nocny Łowca miał ładne opakowanie, ale w środku był pusty. Kelnerka po chwili wróciła i podała im zamówione jedzenie. Oczywiście nie zakodowała poprawnie zamówienia Melissy, więc dziewczyna też dostała naleśniki. Westchnęła, ale zabrała się za potrawę. Faerie zdążyła usłyszeć słowa Caleba i niezadowolona wydęła usta i odeszła. Melissa liczyła na większą akcję. W końcu kobieta mogła wymierzyć mu cios z liścia, ale Faerie chyba przywykły do odrzucenia. Z kolei nie myślała, że potoczny obserwator mógł wziąć słowa Caleba na serio. - Dzięki, o łaskawco. - Przewróciła oczami. - Chyba z twojej randki nici. - Posłała mu sarkastyczny uśmiech, a potem kontynuowała jedzenie naleśnika. - Neal, nie wiedziałam, że z ciebie taki łobuz. Cicha woda brzegi rwie. - Prawy kącik jej ust powędrował delikatnie do góry. Sama też musiała się przenieść po wojnie z wilkołakami, bo Instytut był doszczętnie zniszczony, ale nie wiedziała co nabroił Neal. Myślała, że Caleba wywalono, a jego parabatai zgodził się z nim pojechać. Zdawało jej się, że zobaczyła znajomą osobę w tym tłumie, ale miała nadzieję, że się pomyliła. - Może powinieneś umówić się na randkę z lustrem, Narcyzie? Związek idealny. - Powiedziała, patrząc gdzieś w dal, ale po chwili wróciła do nich spojrzeniem.
Caleb posłał Melissie mordercze spojrzenie. Wiedział, co o nim myślała. Każdy miał o nim mylne mniemanie. Spotkał się z niewieloma dziewczynami, od których dostał numery. Zrobiło mu się trochę przykro na reakcję kelnerki, ale co poradzić. Przynajmniej pomyliła zamówienie Melissy. Uśmiechnął się pod nosem, gdy zobaczył jej minę. Machnął ręką na słowo "randka". Spiorunował ją spojrzeniem, gdy skomentowała wybryk Neala. Nawet nie wiedziała, o co chodziło. - Moją największą miłością jestem ja sam. Nie potrzebuje lustra i nie lubię rutyny. Dlatego zrywam że sobą co jakiś czas, żeby było ciekawiej.
W takich momentach jak ten, miała ochotę zabić Kaia za to, że zabiera jej Yen. Jej towarzystwo podniosło by Melissę na duchu, bo nie miała zamiaru wtrącać się w wymianę zdań pomiędzy parabatai, zwłaszcza, że nie wiedziała dlaczego ich przerzucono do innego Instytutu. Oparła głowę na ręce i utkwiła spojrzenie swoich oczu w kolorze ciemnej czekolady w Calebie. - Jesteś pewien, że nie jesteś spokrewniony z Herondale'ami? - Rzuciła. Najwidoczniej oba rody miały wysokie mniemanie o sobie. Melissa szczerze współczuła osobie, która skończy kiedyś w związku z Calebem. Sama skończyła już swoją porcję i znowu zerknęła w tłum. Dobrze znana jej blondynka uśmiechnęła się do niej wrednie. - Nie chcę was pospieszać, ale jedzcie szybciej. - Powiedziała, nadal patrząc na Mroczną Nefilim. Melissie wystarczył sam uśmiech dziewczyny, aby wiedziała, że czegoś od niej chce.
Samantha od razu zauważyła grupkę Nefilim, która weszła do restauracji. Nie zaatakowała od razu, pierw musiała zorientować się w sytuacji. Miała przy sobie parę sztyletów, a Youngheart była nieuzbrojona, a na ręce miała bandaż. Piękna pamiątka po jej wspólniku. Wysoki blondyn mógł stanowić jedyne zagrożenie, bo ten drugi wyglądał jak trup, który przed chwilą wyszedł z trumny. Jednak Sam była szybsza i silniejsza od niejednego Nocnego Łowcy. Nie chciała ich za szybko zabijać. Brakowało jej jakiejkolwiek rozrywki, a Youngheartówna posiadała coś czego Sam chciała. Na dodatek Nefilim zdemolowali jej dom i blondyna żądała zemsty. Opróżniła swój kieliszek i wolnym krokiem podeszła do ich stolika. Wyciągnęła jeden ze swoich sztyletów i szybkim ruchem przyłożyła go do szyi Melissy. - Gdzie ci tak spieszno? - Docisnęła trochę mocniej ostrze, dziewczyna wróciła na swoje miejsce. Sam przerzuciła wzrok na chłopaków. - Smacznego. - Rzuciła przesłodzonym tonem, ale po chwili dodała poważnie. - Broń na stół. - Nie była pewna czy jakąś posiadają, ale wolała się ubezpieczyć.
Z chęcią by coś jeszcze powiedział o swoim parabatai, ale ugryzł się w język powstrzymując się od wymówienia chociaż jednego słowa. Zmarszczył brwi i wlepił spojrzenie w kolorze piwa w Melissę, kiedy ich pośpieszyła. Zdziwiła go ta jej nagła zmiana nastroju, jednak wszystko się wyjaśniło, gdy podeszła do nich blondynka i przystawiła sztylet do szyi Mel. Chłopak znów zacisnął usta w wąska kreskę. Nie znał się na zwyczajach tutejszych Nefilim, jednak był pewny, że takie powitania nie były tu raczej codziennością. Niespiesznie oblizał suche wargi.- Dziękuję, mimo to, że nie zjadłem nic, ponieważ zakłóciłaś nasz spokój. - Powiedział tonem pozbawionych jakichkolwiek emocji. Jego mimika twarzy się nie zmieniła, wciąż wyglądał na znudzonego i obojętnego trupa, który właśnie wyszedł z trumny. Nie widać było po nim, żeby jakkolwiek pojawienie się Mrocznej Nocnej Łowczyni jakoś go wielce ruszyło. Chociaż po nim można by się spodziewać wszystkiego. Kiedy dziewczyna kazała im wyjąć broń uniósł tylko na chwile ręce w obronnym geście. Nie miał nic przy sobie, oprócz kluczyków do samochodu, jego łuk został w Instytucie.
Caleb nałożył na pusty talerz Neala naleśnika i zabrał się za krojenie swojego. Włożył kawałek do ust i zaczął przeżuwać, gdy dziewczyna skomentowała jego zachowanie podejrzeniem o pokrewieństwo z Herondale'ami. Caleb nie miał pojęcia, czemu miałaby używać takiego porównania, ale nie zdążył nic powiedzieć, ponieważ pewna nieznajoma, która najwidoczniej była Nefilim przeszkodziła im. Zmarszczył brwi, przyglądając się uważnie osobie, która im przerwała, jednak postanowił jakby nigdy nic kontynuować jedzenie. Kątem oka zerknął na Neala. Powoli w jego głowie rysował się plan. Prabatai Caleba nie okazywał zbytniego poruszenie, jednak on postanowił być czarujący jak zwykle. Uśmiechnął się do dziewczyny, kiedy przełknął kolejny kęs naleśnika. Wyprostował się, łapiąc nóż pewniej w ręce i odchylając nogę, by w razie niebezpieczeństwa szybko wyjąć schowany sztylet z buta. Od nieznajomej emanowała niepokojąca aura, mimo to Caleb zachowywał się, jakby niczego nie zauważył. Nagle przyłożyła sztylet do szyi Melissy. Caleb zacmokał, po czym wsadził do ust kolejny kawałek. - Skarbie, jesteś pewna, że chcesz to tu zrobić? Dziewczyna jest nieźle wkurzająca, ale tak nie uszanować ceremonii jaką jest jedzenie? - jego głos brzmiał niemalże jak zawsze. Tylko Neal mógłby dostrzec różnicę. Kiedy zażądała od nich broni, zaśmiał się krótko i po chwili uśmiechnął się uroczo. - Myślisz, że tacy dżentelmeni jak my mają przy sobie broń podczas śniadania?
Zauważyła jak Samantha do nich zmierza. Nie była pewna czy Caleb i Neal mieli nieprzyjemność ją spotkać, ale Mel miała i skończyło się to dwutygodniowym szpitalem dla Len. Sam namieszała jej w głowie. Jej bronią były tortury słowne, zasiewanie niepewności i innych okrucieństw. Na dodatek znała jakieś sekretne korytarze w Instytucie, których Melissa do tej pory nie znalazła. Już miała wstać i po prostu wyjść, ale Samantha przyłożyła jej sztylet do szyi. Opadła z powrotem na krzesło. Po reakcji Nocnych Łowców upewniła się, że jej nie spotkali. - Jak tam mieszkanie? - Uśmiechnęła się do niej. - Poza tym, Matt dziękuje za prezent na Gwiazdkę. - Powiedziała pewnym siebie tonem. Chłopak nadal miał wyryte na twarzy inicjały Nicoletty Grace, a magia czy runy nie pomagały. - Gdybyś czegoś nie chciała, nie psułabyś nam obiadu. - Chwyciła rękojeść sztyletu chcąc ją odepchnąć, ale Sam docisnęła go jeszcze mocniej. Strużka krwi spłynęła po szyi Melissy.
Zauważyła gest Neala i usłyszała odpowiedź Caleba. Żadna z nich jej nie zadowoliła.  Musieli mieć broń, w końcu to byli Nefilim, ale dała sobie z tym spokój. Była od nich lepsza. Powaliłaby Melissę jednym palcem i miałaby swoją idealną broń, gdyby nie niespodziewany atak krzesłem. Zilustrowała wzrokiem chłopaków. - Tobie nie jest potrzebne jedzenie. Niedługo i tak umrzesz. - Stwierdziła, uznając Neala za zerowe zagrożenie. Widząc dłonie dziewczyny na sztylecie Samanthy, mocniej go docisnęła. Nie zamierzała jej zabijać, a przynajmniej nie od razu. Potrzebowała od niej pewnej istotnej rzeczy. Poza tym czyste morderstwo nie było w jej stylu. Pierw skazaniec musiał cierpieć. Stracić zmysły i zdrowy rozsądek. - Zatem kontynuujcie. Melissa właśnie wychodziła. - Kiwnęła głową w stronę wyjścia i rzuciła jej porozumiewawcze spojrzenie.
Spojrzał tęsknie na naleśniki, które jego parabatai położył mu na talerzu. Wciąż jeszcze nie tknął ani kawałka. Jego wzrok wlepiony był z grobową miną w Sam, która ciągle razem ze swoim sztyletem stała obok Melissy. W tym momencie to on teraz grał, rolę tego spokojnego i zrównoważonego, a Caleb robił za uroczego i bardziej otwartego na ludzi. Blondyn był trochę podenerwowany tym co się działo, jednak nie dał tego po sobie poznać. - Ej, Cal, słyszałeś... Ta blondi powiedziała mi, że i tak niedługo umrę. - Powiedział z udawanym przejęciem, co można było świetnie wyczuć i odwrócił się do przyjaciela, żeby spojrzeć mu w oczy. Przez tą chwilę zdążył zauważyć, że Caleb coś planuje. Miał zamiar się dostosować później do tego co się stanie. Kiedy dotarły do niego słowa Mrocznej Nocnej Łowczyni, znów wlepił w nią spojrzenie piwnych oczu.- Ona nigdzie z tobą nie idzie. Nie ładnie jest zabierać damę od stołu, kiedy spożywa posiłek z dwoma chłopakami. - Stwierdził i sięgnął po widelec. Pierwszy raz nabrał na niego kawałek naleśnika i włożył sobie do ust. Zaczął powoli przeżuwać.
Caleb nie znał możliwości dziewczyny. Zastanawiał się, czy poznanie ich to dobry pomysł. Nie miała zamiaru zabijać Melissy, więc stwierdził, że może zaryzykować. Jego też nie musiała chcieć zabijać. Na słowa przyjaciela nawet nie drgnął. Nienawidził jego podejścia do własnego życia. Czasem wyglądało to tak, jakby tylko Calebowi zależało, żeby żył i nawet sam Neal się poddał. Kątem oka zerknął na niego i dosłownie na sekundę dłużej mrugnął, dając tym samym znak Nealowi, żeby grał na czas. Caleb obracał nóż w ręce, rozmyślając, pod jakim kątem powinien rzucić nóż, by nie zranić Melissy. - Właśnie - przyznał mu rację. - Nieładnie - zacmokał z rozbawieniem. W oku dostrzegalny był przez chwilę błysk. Złapał w końcu pewnie nóż i wycelował prosto w ramię dziewczyny, która trzymała Melissę.
Odczytała z tego spojrzenia więcej niż powinna. Jeśli by z nią nie poszła, najbardziej prawdopodobne było, że zabiłaby Caleba i Neala. Samantha zignorowała jej pytania, może umyślnie, może była zaślepiona zdobyciem celu. Najdziwniejsze było to, że reszta w ogóle nie reagowała. Nawet jeśli nie posiadali Wzroku, mogliby widzieć zwykłą bójkę, a Podziemni najprawdopodobniej znali Samanthę Morgenstern. Blondynka nadal trzymała nóż przy jej szyi. Melissa nie miała zamiaru się ruszać. Potem i tak byłaby torturowana, grożono by jej, już wolała czekać i ćwiczyć cierpliwość blondynki. Nagle Caleb rzucił nóż, ale Sam z łatwością go złapała wolną ręką. Spojrzała na ostrze, ale zamiast oddać cios blondynowi, rzuciła nóż w stronę Melissy. Trafiła prosto w zabandażowane przedramię. Dziewczyna jęknęła i zacisnęła lewą dłoń w pięść. Powoli, aby nie uszkodzić żadnych nerwów, wyciągnęła zakrwawiony nóż.
Sam obserwowała całą sytuację ze znudzeniem. - Damę? - Uniosła brew z rozbawienia. - Bliżej jej do pirata, jeśli nadal będzie "pożyczać" cudze samochody. - Powiedziała i przeniosła wzrok na dziewczynę. - Nie reagują, bo wiedzą kim jestem. - Odpowiedziała , rozgryzając myśli Melissy. Czasem była tak naiwna, a te jej całe "poświęcenia" niedługo ją zniszczą. Właściwie to Sam postara się ją zniszczyć na wszelki możliwy sposób. Chwyciła nóż lewą ręką i bez wahania rzuciła go w stronę Youngheart. Niech pocierpi. - Nie wiesz, że nie ładnie jest mieszać się w czyjeś sprawy? - Wzięła sztylet z szyi Melissy i przystawiła go do szyi Caleba, stając za nim. - Przestań zgrywać bohatera. - szepnęła do jego ucha i końcówkę ostrza przystawiła do jego policzka. - Będę litościwa i podaruję ci mały prezent. - uśmiechnęła się wrednie i docisnęła mocniej ostrze. Podarek podobny jaki dała Matthewowi, ale na jego policzku wyryła dwie litery 'N' i 'Ł', nim zdążył zareagować. Zerknęła ukradkiem na Neala i Melissę, aby sprawdzić czy niczego nie szykują. Prezentowali się wręcz żałośnie. - Nie dziwię się, że Elizabeth Lovelace zdecydowała się was zaradzić. Jesteście tacy słabi. - Głowa Instytutu dość niedawno wpadła w jej sidła, a Sam odpowiednio ją ugościła. Nachyliła się do Caleba i cmoknęła jego policzek z literami, które mu wyryła, a na jej ustach została krew. - A teraz chodź Youngheart, inaczej on będzie cierpieć i szybciej zaprowadzę go do grobu. - Spojrzała w stronę Neala, trzymając sztylet na szyi Caleba. Z ich trójki on był "najgroźniejszy", jeśli można tak mówić o słabych Nocnych Łowcach.
Kontynuował powoli jedzenie naleśników tak, jak gdyby nic się nie działo. Fuknął dopiero tylko cicho, kiedy Samantha poharatała policzek jego patabatai.- Teraz będzie mi marudzić, że zepsułaś mu twarz. - Powiedział znowu odwracając się w stronę Mrocznej Nocnej Łowczyni. - Możesz zacząć od szybszego sprowadzenia mnie do grobu, tylko zostaw twarz tego tam. - Mruknął z pełnymi ustami i wskazał widelcem Caleba. Kątem oka spojrzał na Melissę. Po jej wcześniejszej reakcji oraz tego co zrobiła blondynka, zdawał sobie sprawę z tego, że musiała być ona jakaś bardzo niebezpieczna. Wiec również zdawał sobie sprawę z tego, że nie miałby z nią żadnych szans ze swoja "świetną" sprawnością fizyczną. Wyglądał na tak bardzo nieszkodliwego i już stojącego jedna nogą w grobie.
Caleb zastygł, gdy Mroczna Nocna Łowczyni złapała nóż i wbiła go w ramię Melissy. Chciał odpowiedzieć coś ironicznego, ale dziewczyna jakimś cudem już stała przy nim i trzymała mu sztylet na szyi. Dawno nie był w takiej sytuacji. To było całkiem ciekawe, biorąc pod uwagę fakt, iż była to dziewczyna. Caleb zdążył zerknąć na Neala, zanim dziewczyna pocięła mu policzek. Caleb czekał na odpowiedni moment. Po tym co zobaczył, nie mógł działać tak nagle i pochopnie. Po policzku ciekła mu krew, która z brody kapała mu na koszulkę. Dla niepozoru jęknął teatralnie i zrobił zrozpaczoną minę. Ukradkiem przekręcił lewą dłoń, by wysunąć ukryte ostrze. Rzadko go używał i nosił tylko na samodzielne misje, z której wrócił akurat przed pójściem na śniadanie. Mieć takiego farta. - Dzięki, Neal - jęknął, ignorując większość wypowiedzi przyjaciela, po czym przechylił nieznacznie twarz i zwrócił się do Sam. - Zapłacisz mi za to - syknął i pociągnął nosem, jakby płakał. - Dosłownie - stwierdził po chwili, brzmiąc jak najbardziej poważnie. - Wiesz jak ciężko sprać krew z bawełny? Będę musiał oddać tą koszulkę do pralni... kobieto! - jęknął ponownie i dziewczyna chyba była nieco zdezorientowana takim zachowaniem, ponieważ zdołał unieść rękę z mieczem i wbić go w jej prawe ramię. Musiał się przy tym nieco obrócić, przez co sztylet mrocznej nacisnął mocniej na jego szyję, pozostawiając po sobie ślad. Szybko wyciągnął ostrze z jej ramienia i podskoczył, by kopnąć ją w powietrzu. Sapiąc, wylądował na jednym kolanie. Złapał za sztylety obusieczne, które schowane miał przy butach pod spodniami. Uniósł je, gotowy do walki. Miał nawet pewien plan, jednak miał wątpliwości, co do jego powodzenia.
Gdy Sam zajęła się Calebem, Melissa potajemnie wyciągnęła stelę, którą znalazła w skórzanej kurtce. Cały czas obserwując otoczenie, nakreśliła na wyczucie iratze, powstrzymując się od wydania jakiegokolwiek dźwięku. Rana bolała jak cholera, a krew plamiła jej bluzkę, bo starała się ją jakoś ucisnąć, aby zatamować krwawienie. Runa lecznicza niewiele pomogła, ale dała jej chwilowe znieczulenie.  Spojrzała na Neala. Sam właściwie wpędzał się do grobu, ale na razie jedyny wpływ miał na niego Caleb. Przeniosła wzrok na Samanthę, która właśnie rzeźbiła na jego skórze inicjały.  - Co za nie oryginalność. - pokręciła głową z dezaprobatą. - Ten sam prezent drugiej osobie? - Schowała nóż w rękaw kurtki, gdy Sam na nich spojrzała. Melissę zatkało. Elizabeth nie było strasznie długo, ale myślała, że odwiedza inne Instytuty. - Co zrobiłaś z Lizzy? - Zapytała poważnym tonem. Białowłosa była dla niej niczym starsza siostra i gdyby coś jej się stało... Mel by sobie tego nie wybaczyła, zwłaszcza, że Lizz pogrążała się w depresji przez pewną osobę. Po chwili blondynka przeniosła spojrzenie na Nocnego Łowcę. Melissa powoli wstała z krzesła. Nagle Caleb wyciągnął ostrza i zaatakował Mroczną. Ciemnowłosa uzbrojona jedynie w nóż zbytnio nie nadawała się do walki na dodatek z rannym przedramieniem, ale stanęła obok Caleba gotowa do boju.

Samantha z rozbawieniem spojrzała z powrotem na blondyna. Widziała w nim niezły potencjał, który marnował się w Instytucie. Poza tymi jego gierkami aktorskimi był całkiem niezły. Nadawał się na Mrocznego, a Sam dążyła do wznowienia armii godnej samego Sebastiana Morgensterna. - Dam ci pewną propozycję. - Zaczęła nie odstawiając sztyletu od jego szyi. - Zostaw jego, zabierz ją i dołącz do mnie. - Rzuciła w jego stronę sztuczny uśmiech. Melissa była jej potrzebna prawie tak samo jak Marlene. Musiała zdobyć coś, co należało do Konsula, ale do Idrisu nie weszłaby niepostrzeżenie. Znacznie sprawę ułatwiało to, że przed sobą miała jego córkę, którą wystarczyłoby trochę podręczyć i by się zgodziła. Musiała zdobyć dziennik z zapiskami Marcusa Younghearta. Spojrzała na Caleba lekko zdziwiona. Nie przywykła do takiego zachowania. Po chwili jednak chłopak jakimś cudem zabrał jej ostrze  i wymierzył jej cios. Samantha poleciała do tyłu, ale szybko pozbierała się z ziemi. Zostało jej jeszcze pięć sztyletów, a zawsze miała plan awaryjny. Zerknęła na zegar. Nie sądziła, że zgarnianie Melissy zajmie jej tyle czasu. Kiedyś zapewne będzie miała jeszcze okazję zastać ją samą w Instytucie. Nie mogła teraz tracić czasu. Zmniejszyła dystans między nią, a Calebem i przystawiła końcówkę jego sztyletu do swojej szyi, szybko chowając swoją broń. - Ludzie pomocy! On chce mnie zabić! - Krzyknęła. Nikt nie wytknąłby jej braku umiejętności aktorskich. Ludzie przerwali rozmowy , a niektórzy nawet podeszli do nich. - Ładnie to tak atakować młode damy? - Zapytał jakiś starszy mężczyzna i zabrał mu broń. Skinął głową do Samanthy, a ona z uśmiechem zasalutowała Melissie, wiedząc, że niedługo się spotkają. Wyminęła Caleba i udała się do drzwi. Nie mogła się przecież spóźnić na podpisywanie sojuszu z Faerie. 
Kątem oka obserwował Mel, która rysowała sobie iratze na ramieniu. Niespiesznie jadł dalej naleśniki wpatrując się w Sam i jej sztylet, którzy stali obok Caleba. Nie przejmował się tym, ze z każdym wypowiedzianym słowem kopał pod sobą jeszcze głębszy dołek. Wiedział, że jego parabatai nie wytrzyma i zaatakuje Samanthe. Kiedy w końcu to zrobił i rzucił się na Mroczna Nocną Łowczynię zmarszczył brwi, wiedział, że to się dobrze nie skończy. - No pewnie, najlepiej jest zostawić zbędny balast. - Mruknął jeszcze wcześniej cicho pod nosem słysząc słowa blondynki. - No świetnie, genialnie. - Westchnął znowu głośno słysząc jak nagle Mroczna zaczęła wołać o pomoc. Czemu zawsze ci źli musieli tak cwaniaczyć? Spodziewał się, że dziewczyna coś zrobi, ale nie wpadłby na pomysł, że zrobi akurat coś takiego. W końcu nikt nie zareagował na to jak wcześniej ryła sobie literki w policzku jego przyjaciela, zareagowali dopiero wtedy dama zaczęła wołać o pomoc. Jego wiara w ludzi XXI wieku zmniejszyła się już praktycznie do zera. Blondynka zaczęła iść w stronę wyjścia, po chwili namysłu Neal wpadł na genialny pomysł. Nie mógł pozwolić jej tak wyjść bez szwanku, po tym jak poharatała jego kuzyna. Nabił na widelec jednego ze swoich przepysznych naleśników z syropem, po czym wstał, zamachnął się. Naleśnik celnie poleciał przez pół pomieszczenia i wylądował na włosach Samanthy. To, że wyglądał jak trup i nie był jakoś wielce silny, to nie znaczyło, że nie miał dobrego cela.- Statek kosmiczny Skywalkera trafił w Gwiazdę Śmierci. - Szepnął cicho pod nosem, po czym oblizał widelec na którym zostało trochę syropu. Tak bardzo zdawał sobie sprawę z tego, że właśnie nieźle się wkopał przez to co zrobił, ale jakoś wielce nie było po nim widać, żeby się tym przejął.
Lizzy? Caleb kojarzył tylko jedną osobę, która miała na imię Elizabeth. Miała przyjąć jego i Neala w tym instytucie, ale kiedy dotarli na miejsce, powiedziano im, że wyjechała do innego instytutu. Caleb zmarszczył brwi. Mroczna coś jej zrobiła? Kiedy Melissa stanęła u jego boku gotowa do walki, kącik jego ust drgnął. - Nie zostawię swojego parabatai. To byłoby niehonorowe - odpowiedział, choć nie był to główny powód, dla którego nie zostawiłby Neala. Chłopak był jego jedyną rodziną i tylko jemu ufał. Choć wiele rzeczy przed nim ukrywał, bo nie chciał przysporzyć mu kłopotu większego niż sam sobie sprawił. Kiedy nagle Sam stanęła przed nim, myślał, że będzie chciała walczyć, a ona schowała całą broń, jaką miała i przyłożyła sztylet Caleba do swojego gardła i zaczęła krzyczeć po pomoc. Chłopak zaśmiał się ironicznie, gdy jakiś mężczyzna zareagował i zabrał mu z dłoni sztylet. Normalnie powaliłby go na ziemię, ale walka z Przyziemnymi była nie fair. Wywrócił oczami i z westchnieniem odebrał mu swoją własność. Uniósł brwi i spojrzał na niego protekcjonalnie. - Nie polecam mieszania się w sprawy, o których nie masz pojęcia - wyszeptał, a ton jego głosu był lodowaty. Nagle na włosach Mrocznej wylądował kawałek naleśnika. Caleb powstrzymał śmiech. Kątem oka dostrzegł Neala, który oblizywał swój widelec. Blondyn przez sekundę przeżył mini zawał serca. Wiedział, że Mroczna go za to zabije. Niemal od razu ruszył do Neala, by go ochronić przed atakiem Sam. Caleb był gotowy osłonić go własnym ciałem. Mroczna łowczyni zapewne ruszyła do ataku, a tylko on mógł stanąć między nią a swoim przyjacielem.
Usłyszała propozycję Sam. O niebo prościej byłoby się pozbyć Mel. Neal by nie ucierpiał, Caleb mógłby potem uciec, a Nocna Łowczyni jakoś by sobie poradziła. W końcu wpadała już w rozmaite tarapaty. Obserwowała Sam uważnie, uzbrojona jedynie z zakrwawiony nóż. Po części myślała, że blondynka wbije mu sztylet w serce, ale wykorzystała zagranie typowe dla niej. Wykorzystała siłę przeciwnika i wymusiła pomoc tłumu. Dziwne, że wcześniej jakoś nie reagowali, gdy blondynka wycinała Calebowi inicjały na policzku. Znała Sam na tyle dobrze, aby wiedzieć, że Mroczna zwykle używa mowy jako broni, ale tortury nie były jej obce. Niedawno odbili Len po niewoli u Samanthy. Nocna Łowczyni była cała we krwi, brakowało jej połowy włosów na głowie, a w środku coś ją złamało. Melissa bała się co będzie jak znajdą Elizabeth. W końcu nie było jej już ponad dwa miesiące. Spojrzała na mężczyznę jakby spadł z choinki. Już miała powiedzieć coś w stylu ,,Szkoda, że nie widziałeś, jak wymachiwała wcześniej nożem", ale westchnęła donośnie i mruknęła. - Przyziemni... - Spojrzała na Neala, który właśnie rzucał w Sam naleśnikiem. Melissa aż wstrzymała oddech. Mroczna go przecież zabije. Już widziała jak blondynka zaciska pięści i ze sztyletem w dłoni szybko podchodzi do Neala. Nagle, jakby spod ziemi, wyrósł przed nimi Caleb. Sztylet Samanthy zatopił się w jego brzuchu. - Widzisz Melisso. - Blondynka zwróciła się do niej, gdy wyciągała ostrze, całe w krwi. - Łatwiej by było, gdybyś po prostu ze mną poszła. - Zrzuciła naleśnika z głowy i wyszła z lokalu. Melissa szybko znalazła się przy upadającym Calebie. -  Idiota. - Mruknęła nie wiadomo do kogo. Już mogli mieć ją z głowy, ale oczywiście w Nealu odezwała się chęć masochistyczna. Mel wyciągnęła stelę i nakreśliła iratze, ale krew zbyt szybko ubywała z Caleba. 
Świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że Mrocznej Nocnej Łowczyni nie spodoba się fakt rzucania w nią naleśnikami. Wiedział, że powinno mu się za to oberwać i w głębi duszy miał nadzieję, że tak się stanie. Miał czasem takie swoje chwile w których pragnął żeby mu sie coś stało i liczył na to, że w końcu ktoś zakończy jego marny żywot. Tak na prawdę, to Caleb wprowadził go poniekąd w ten stan, po tym jak wypomniał mu przez kogo tak na prawdę wylądowali w Instytucie w Los Angeles. Zmrużył nieznacznie oczy obserwując Samanthe, która odwróciła się raptownie do niego po 'ataku powietrznym' i zaczęła iść w jego stronę. On również pomyślał jak wszyscy inni, że Mroczna może go zabić, jednakże pewien za bardzo szlachetny człowiek zakrył go stając przed nim. Zatkało go, a miał nadzieję, że jego przyjaciel nie zrobi czegoś takiego... chociaż w sumie mógł się tego domyślić. Zaklął w duchu, wiedział, że to się dobrze nie skończy i już żałował swojego wybryku. Bezradnie obserwował jak Sam wbija sztylet w brzuch Caleba, wszystko działo się za szybko.- Nienawidzę cię za to... - mruknął cicho starając się złapać parabatai. Serce zaczęło mu bić szybciej na widok krwi kuzyna. Jeśli już ktoś powinien leżeć na podłodze z dziurą brzuchu to powinien być on sam, a nie Cal. Zauważył jak Mel rysuje mu iratze, które mało co dało. Zacisnął usta w wąska kreskę, wyciągnął swoją stelę i sam narysował jeszcze jedną runę uzdrawiająca na skórze parabatai. Po chwili namysłu zdjął bluzkę i przycisnął ją do rany na brzuchu przyjaciela, żeby lepiej zatamować jego krwawienie. - Po cholerę to zrobiłeś?! - miał ochotę go udusić, co z tego, że był w tej chwili tak jakby umierający? Widach było po Nealu, że jest przerażony tą sytuacją. Było mu niedobrze, nie mógł stracić Caleba przez swoją własną głupotę, nie wybaczyłby sobie tego.
Zasłonięcie Neala było prawie jak odruch warunkowy. Od zawsze go chronił i opiekował się nim, jednak nigdy nie doznał tak poważnej rany. Sztylet zatopił się w jego brzuchu, chyba tylko jakimś cudem nie uszkadzając zbytnio organów. Wciągnął powietrze, jakby właśnie po raz pierwszy doświadczył tego, czym jest tlen. Potem nie był już w stanie nawet zrobić wydechu. Gdy Mroczna wyjęła z jego brzucha zakrwawione ostrze, jego wzrok zawiesił się na oczach Neala. Tylko na kilka sekund, zanim padł, ale wydawało się to wiecznością. Przyjaźń z masochistami nigdy nie wychodzi na dobre, ale on sam wiedział, że przyjaźń z nim nie jest zdrowa. Caleb ranił innych i może właśnie dlatego tak dobrze dogadywali się ze sobą. Świat zaczął tracić ostrość i kolory. Dookoła była krew. Melissa i Neal klęczeli przy nim, wzywając go i blondyn miał ochotę się zaśmiać. Kąciki jego ust uniosły się, gdy Neal zdjął koszulkę i zaczął dociskać ją do jego rany. Z uchylonymi z trudnością powiekami, spojrzał na swojego przyjaciela i uniósł swoją zakrwawioną dłoń, jakby chciał się go chwycić. - Neal - wykrztusił, czując metaliczny posmak krwi na ustach. - Wyglądasz jak Śmierć... dokończ tego naleśnika, bo nie mogę na ciebie patrzeć - skończył mówić i kaszlnął, ale na szczęście nie krwią. Iratze musiało w jakimś stopniu działać, ale rana była zbyt głęboka, by go uleczyło. Zamykając oczy, czuł jak życie z niego ulatuje.
Miała już trzecie deja vu. Ta sama sytuacja zbyt często jej się powtarzała. Zobaczyła jak Caleb zamyka oczy. Tak łatwo się poddał? Melissa uderzyła go otwartą dłonią w twarz. Na jego policzku został czerwony ślad i zapewne bolało, ale przynajmniej się ocknął. - Masz zamiast odchodzić, Narcyzie? Fajnie, że myślisz o tych wszystkich dziewczynach, które czekają na spotkanie z tobą. - Mruknęła i chwyciła jego rękę nakierowując ją na bluzkę Neala, która zdążyła już nasiąknąć krwią. Nefilim szybciej się regenerowali, ale nie mieli nieskończonych pokładów czerwonej cieczy. Następnie chwyciła Neala za nadgarstek i narysowała mu runę siły. - Postaraj się zanieść go do samochodu. Zaraz ci pomogę. - Powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu i wyjęła telefon z kieszeni. Wykręciła numer do Cichych Braci, którzy jak usłyszeli, że to ona, znowu zaczęli narzekać czemu tak często do nich wydzwania i niech przestanie pakować się w te kłopoty. Ktoś wspomniał też, że najlepiej by było gdyby przeprowadziła się do Miasta Kości. W każdym razie zgodzili się przyjechać, a Melissa chwyciła Caleba za nogi i razem jakoś załadowali go na tylne siedzenie. Sama też się tam usadowiła, a narcystyczny blondyn trzymał głowę na jej udach. Jakoś musiała mu uciskać ranę i dorysowywać iratze, które zadziwiająco szybko znikało, a spotkanie Sam po części było jej winą. Już miała pewien pomysł, aby dowiedzieć się co chciała od niej blondynka. Niebezpieczny i to jak, ale zawsze jakiś plan. Szybko dojechali pod Instytut, gdzie Cisi Bracia pomogli wnieść Caleba do skrzydła szpitalnego.
Trzymał koszulkę przy brzuchu przyjaciela, która zdążyła już nieźle nasiąknąć krwią. Prychnął cicho słysząc jego uwagę o Śmierci. Wiedział, że po części miał on rację, jednak aktualnie przez sytuację w jakiej się znaleźli wcale go to nie bawiło. - Zamknij się. - mruknął pod nosem, po czym spojrzał na Melissę, która narysowała mu na ramieniu runę siły na nadgarstku. Skinął lekko głową na potwierdzenie tego, że zrobi to co powiedziała, po czym zebrał ostrożnie Caleba z podłogi i podtrzymując go zaczął powoli iść w stronę wyjścia. Widać było, że runa siły działała idealnie, bez niej niewiele by zdziałał. Chociaż że był nieznacznie umięśniony i tak wyglądał jak praktycznie sama skóra i kości. Po chwili pomogła mu Mel, więc razem szybciej przetransportowali Blondyna do samochodu i wsadzili na tylne siedzenie. Usiadł na fotelu kierowcy i odpalił silnik.- Nie wiem czy trafię do Instytutu. - Szepnął cicho i zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, jednak ruszył przez miasto. Parę razy tylko pytał się Mel o drogę, ale w końcu i tak dojechali na miejsce szybko. Z kamienną miną poszedł do skrzydła szpitalnego za Cichymi Braćmi.
Miał wrażenie, jakby całe życie przeleciało mu przed oczami. Jednak w spokoju przeszkodziła mu Melissa, która uderzyła go otwartą dłonią w twarz. Policzek go zabolał, ale nie zwrócił na to zbytniej uwagi, ponieważ bardziej obchodziła go rana w brzuchu. Czemu nie dali mu przeżyć tego w spokoju? On chciał tylko iść spać. - Nie kopie się leżącego - wymamrotał do Melissy, po czym z trudem otworzył oczy i spojrzał na nią. - Skarbie, jeśli jesteś zazdrosna, wystarczyło - nie dokończył, ponieważ przyjaciel wziął go na ręce. Ból, który przeszył jego ciało był nie do zniesienia. Jego wypowiedź przerwał jęk. Jakimś cudem udało im się go zanieść do samochodu. Zdziwiło go też, że dziewczyna dała mu położyć jego głowę na swoich kolanach. Leżał na plecach z ugiętymi nogami i trzymał koszulkę na ranie, uciskając ją. Twarz mu zbladła. Dzięki Cichym Braciom wróci do siebie, ale wolałby, żeby nie potrzebował ich pomocy. Gdy trafił do skrzydła szpitalnego, w końcu zemdlał.

1 komentarz: