shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

poniedziałek, 11 maja 2015

Od kiedy ty jesteś taka okrutna Sammy? - Góry, Dzień VI

Diana   Nicoletta   Jasmine   Melissa  Kai  Nate   Matthew  Gabriel   Castiel  Marlene  Mev  Samantha  Yennefer  James

Ostatecznie zrzuciła z siebie kurtkę, zawieszając ją na wieszaku, żeby się jeszcze nie przegrzać, chociaż to było daleko idące stwierdzenie. Jak tylko wróciła na miejsce bez niej, na jej skórę wystąpiły dreszcze. Nic dziwnego, skoro miała rękawy podciągnięte do łokci. Opuściła je, chwytając w dłonie mankiety wojskowej koszuli moro i narzuciła kaptur zielonkawego bezrękawnika na głowę przysłaniając oszronione, powoli wilgotniejące od ciepła w pomieszczeniu, rude włosy. — Ja pierdolę — syknęła pod nosem — Na dworze dupę chce urwać...
Nico siedziała ze spokojem na kanapie, słuchając opowieści Lenny, która znów opowiadała o runach. Gdy Cass kiwną jej głową, uśmiechnęła się tylko. I pomyśleć, że reszta mogła wysnuć jakieś niuanse...
Wychodząc otaksował wzrokiem Matta, zastanawiając się co gościu może do niego mieć. Oparł się o framugę drzwi z kubkiem kawy w dłoni, popijając ją nonszalancko. Nie odpowiedział na darcie ryja, bo najzwyczajniej w świecie zastanawiał się do kogo w ogóle ten komentarz był posłany.
Matthew obudził się na fotelu zobaczył, że zasnął po wczorajszej butelce - Dobra ludziki to co mamy dzisiaj w planach? - zapytał wstając.
Nate postanowił zwlec się dziś z łóżka, jako że czuł się już całkiem dobrze. Z resztą czas najwyższy, jakby nie patrzeć był Nefilim na antybiotyku i tabletkach na gardło. Pierwszą rzeczą jaką zrobił było wzięcie gorącego prysznica, a potem ogarnięcie gęby. Ubrał się w jeansy, koszulkę i bluzę - no, żeby nie było, po czym szedł na dół, mierzwiąc czarną czuprynę. Zmrużył oczy schodząc po schodach, w salonie panował półmrok rozproszony światłem kominka. - Cześć.
Widząc Nate'a, przypomniała sobie o Dianie. Zerknęła na kanapę, na której wczoraj spała. Zmarszczyła brwi, bo miała wrażenie, jakby Levittoux spała już tam od wczoraj. Aktualnie też. Dlatego przeniosła się do niej, trącając ją w brzuch dłonią — Ty w ogóle żyjesz? — kucała przed nią, patrząc się w jej twarz, na jej zamknięte oczy. Aż przyłożyła dłoń do jej szyi badając puls.
Przebudziła się unosząc głowę, zaspanymi oczami spojrzała na Jaim, która widocznie coś od niej chciała. Zmarszczyła brwi w wyrazie niezadowolenia, że ktoś ją budzi, po czym wyciągnęła słuchawki z uszu. Telefon jej musiał w nocy paść, bo muzyka już nie grała. - Co znowu? -mruknęła unosząc się na łokciu i rozglądają po salonie chmurnym spojrzeniem. Odrzuciła z siebie koc, było jej gorąco chociaż nadal była w piżamie.
Skoro dziewczynie koc nie był potrzebny, zgarnęła go od niej i wzruszyła ramionami — Nic — syknęła w jej kierunku, za to jakże miłe powitanie — Już nic — ledwie się Diana obudziła i już udało jej się zdenerwować Hawkinsównę. Prychnęła otulając się kocem i siadła z rozmachem na swoim fotelu przed kominkiem, tak, ze ten aż się zachwiał i musiała łapać równowagę — Może byś się tak przebrała, Levittoux?
Wywróciła oczami słysząc kolejne słowa padające z ust Jaim. Nie protestowała kiedy ta zabrała jej koc, w końcu i tak go nie potrzebowała. Rozejrzała się po salonie, dopiero teraz dostrzegła Nate'a. - Tak też zrobię - mruknęła zerknąwszy jeszcze na rudą, po czym wstała i podeszła do chłopaka. - Hej - rzuciła i w ramach powitania musnęła ustami jego policzek. -Jak się czujesz? - Zapytała lustrując go uważnie, chociaż spojrzenie nadal miała jeszcze lekko rozespane.
           Słysząc głos przebudzonej Di, uśmiechnął się pod nosem i sięgnął do jej włosów, by zaczesać je w tył głowy i tym samym ściągnąć pojedyncze kosmyki z jej twarzy. - Już w porządku. - wymruczał, a w gardle pobrzmiewała jego naturalna chrypa. Uniósł brew, samemu czując się nieco nieswojo z tym co zamierzał powiedzieć. - Lenny zapewniła mi profesjonalną opiekę medyczną. - tak, to było w istocie dziwne. W końcu zaśmiał się pod nosem i objął dziewczynę w pasie. - Choć nie ukrywam że z Twojej opieki cieszyłbym się bardziej. Jak Ci się żyło beze mnie? - uśmiechnął się zadziornie.
Siedziała z innymi do późna przy wczorajszej butelce, ale jak na złość ani razu nie została wybrana. Zasnęła koło piątej, więc przed chwilą wstała. Teraz szła ubrana w ciepły sweter, dżinsy i bluzę Jamesa, którą zamierzała mu oddać jak wrócą do Los Angeles. Zeszła na dół po schodach i usadowiła się na podłokietniku w fotelu, w którym siedziała Yen. Ukradkiem zerknęła na okno. Wiatr wiał wciskając tym, którzy odważyli się wyjść, śnieg w oczy. Jednymi słowy, Nocni Łowcy ugrzęźli w jednym miejscu. Zbytnio jej to nie przeszkadzało i tak od czterech dni nie wyszła na ten mróz.
Patrzyła na Dianę i Nate'a w milczeniu. Nie wiadomo dlaczego. Po prostu... zawiesiła na nich wzrok, a na jej twarz wstąpił wyraz kontemplacji. W końcu bez wyrazu przeniosła wzrok znów na kominek i podciągnęła jednak nogi do góry, zgięte w kolanach, na których oparła podbródek. Koc zsunął się z jej głowy na ramiona. Syknęła. Przy zmianie pozycji zabolała ją głowa. — Nate, cokolwiek Ci Diana odpowie, skłamie. Prawda jest taka, że przespała całą Twoją nieobecność.
Popijał swoją herbatę, stojąc w progu do kuchni. Musiał przyznać, że panowała tu grobowa atmosfera. Nawet on miał w sobie więcej życia w młodzieńczych latach, mimo że nie należał do najbardziej żywiołowych nastolatków. Spoglądał z nad kubka na wszystkich po kolei aż w końcu odszedł od framugi, zajmując miejsce na jednej z kanap. — Skoro i tak robicie tylko sztuczny tłok, może rozejdziecie się do pokoi?
Uśmiechnęła się kwaśno. Ciekawe dzięki komu Lenny była w stanie zapewnić im tą profesjonalną opiekę medyczną... Ale dobra, nie roztrząsajmy tego. Poza tym chociaż ruda miała pretekst do tego, żeby pogapić się na Seta. - Jak widać Lenny wyszło to całkiem nieźle - westchnęła marszcząc brwi. Już miała odpowiedzieć na pytanie, kiedy Jaim wtrąciła swoje trzy grosze. Zerknęła na rudą mrużąc oczy, by po chwili wrócić spojrzeniem do Nate'a. -Nie było tak źle, chociaż z Tobą jest zabawniej - odparła zgodnie z prawdą. Nie miała zamiaru spowiadać się z dwóch ostatnich dni, no pomijając ten spędzony na kanapie. Uśmiechnęła się tylko tajemniczo pod nosem, po czym jej spojrzenie padło na wchodząca do salonu Mel. - Muszę się ogarnąć, zaraz wrócę - bąknęła jakby przypominając sobie, że przecież nadal jest w piżamie. Wyswobodziła się z objęć bruneta i wbiegła po schodach na górę, żeby zniknąć w pokoju.
Odprowadziła Dianę spojrzeniem i przerzuciła je na Mel, bo na samego Nate'a nie zamierzała się gapić — Szybko wczoraj zniknęłaś... — zauważyła, a jako, że nie miała pomysłu na uszczypliwy komentarz, przerzuciła wzrok na Lenny — O. Miałaś mi zdać relacje z wczorajszego, gorącego wieczora... chyba, że woli to zrobić sama postać główna wieczoru? — zerknęła na Yennefer i posłała jej drwiący uśmiech — Jak wspomnienia z wczoraj?
– I tak nic nie straciłam. Butelka ani razu na mnie nie wypadła. – Wzruszyła ramionami. Zerknęła na Nicolettę i mężczyznę, który siedział na kanapie. Będą musieli ich znosić do końca dnia, bo przy tej pogodzie raczej się nie przebiją do swoich domów. Nie miała nic do wampirzycy, nawet ją polubiła, ale Cass działał jej na nerwy. Słysząc komentarze Jaimie, nie była już taka pewna, że nic nie straciła. – Co mnie ominęło? Lenny? Yen? – Przerzucała spojrzenie od jednej, do drugiej.
Lenny podniosła wzrok, trochę się zamyśliła. - Co Cię ominęło? Oprócz mojego wyznania i pocałunków Jareda i Jaimie oraz Jareda i Yen, to nic. - rzuciła niby od nie chcenia. Pogada wprawiała ją w paskudny nastrój. Na dworze było ciemno, a była dopiero 14:00. - Zbiera się na burzę. - powiedziała.
— Może lepiej? W pewnym momencie gra przybrała jakby formę mściwego aktu — zauważyła i przerzuciła wzrok na Lenny, mrużąc oczy. Trochę inaczej to zapamiętała. A nie wypiła tak dużo, żeby mogła zapamiętać to źle — Przeinaczasz fakty — skwitowała.
Gdyby piła herbatę, to natychmiast by się nią zakrztusiła. Widocznie wczoraj Jared miał powodzenie. – Mściwe ataki w postaci pocałunków... - Powiedziała na głos. Rzuciła porozumiewawcze spojrzenie Yen, mówiące ,,Ty i Jared?”, a gdy skinęła jej głową, powiedziała z uśmiechem: – Ciekawe co na to powie Kai…
Cóż to ty zaczęłaś Jaim. - powiedziała Len, nie mając o, dziwo, chęci na dyskusje. - Gdybyś nie kazała mi sobie wyobrażać tych kajdanek... - zarumieniła się lekko, ale machnęła ręką. - Ale masz racje, potem to była zemsta.
Przewróciła oczami — Nie jesteśmy w zerówce. Nie musiałaś sie nad sobą rozczulać. Myślałam, że wszyscy mamy już odpowiedni wiek, w którym nie będziemy traktować takich pytań jak temat tabu. To tylko gra... —mruknęła rozjuszona, że robi się z niej zły charakter — I przecież Seta nie było w pomieszczeniu, żebyś musiała się wstydzić... — "wstydzić". Aż się skrzywiła — Czasem mam wrażenie, że zadaję sie z pięciolatkami. — Po za tym, mam wam przypominać, jak któraś z was wyznawała w moim imieniu miłość? — wolała nawet nie napominać o tym, komu.
Yen spojrzała na Jasmine udając naburmuszoną, ale w gruncie rzeczy nie miała jej już za złe. Mimo iż dobrze wiedziała, że gdyby była następna okazja nie omieszkałaby się odwdzięczyć. - Jaim, wspomnienia z wczoraj? Bardzo wygodnie mi się spało na tym fotelu, innych wspomnień chyba nie ma. Nie usłyszała pytania Mel, jedynie odpowiedź Lenny, którą Mel usłyszawszy spojrzała na nią wymownie. - To było tylko zadanie Melisso - po czym podniosła się z fotela przysiadła bliżej parabatai i kominka.
Przewróciła oczami. – Przecież wiem. – Czuła, że ta dyskusja staje się coraz bardziej drażliwa, a przynajmniej dla Yen. Nie musiała posiadać runy parabatai, aby to wyczuć. Postanowiła więc nie drążyć już tego tematu, co było niezwykle trudne dla jej ciekawości, ale po jakimś czasie i tak by się dowiedziała. Zerknęła na Yen, która przysiadła się bliżej jej. – Kim on jest? – Kiwnęła niezauważalnie głową w kierunku Cassa. Nie ukrywała, że działał jej na nerwy tą swoją ,,dorosłością” i gdyby się dało, dawno wyrzuciłaby go na ten mróz.
Zrzuciła z siebie koc i ruszyła do kuchni. Zaraz potem wróciła z butelką postawiła ją perfidnie między dziewczynami. Lenny i Yenn — Jak macie taki ból dupy to dzisiaj dogrywka. Odegrajcie się na mnie i przestańcie się spinać — Mówiła głównie do Lenny, bo Yennefer zdawała się puścić wczoraj w niepamięć.
Matt postanowił iść się przebrać w coś świeższego. Szedł w stronę swojego pokoju ciesząc się dniem spokoju. Wszedł do pokoju rozglądając się po nim. Panował w nim chłód i bajzel. Wybrał szybko jakieś czyste ubrania, a brudne rzucił na swoje łóżko. Później tu posprząta. Wyszedł z pokoju słysząc rozmowy na dole. Zszedł na dół, rozglądając się po towarzystwie. Jaim właśnie mówiła coś o dogrywkę w butelkę -Tak, może uda mi się wylosować tego Fearie i zadam mu wyzwanie skoczenia z okna - mruknął? idąc w stronę fotela. Na chwilę zatrzymał się przy Nico i powiedział -Przepraszam za ostatnio, trochę mi odbiło. Mam nadzieję, że mi wybaczysz -uśmiechnął się.
Uniósł wzrok na chłopaka, odprowadzając go nim aż do momentu, w którym ten stanął w miejscu. Chrząknął, ale nic nie powiedział. Wrócił spojrzeniem za okno, delektując się swoją kawą.
— To która kręci pierwsza?
Nie mam bólu dupy. - oparła Len. - I wcale nie mam ochoty się mścić. - powiedziała zostawiając temat w spokoju. - Mogę grać, ale bez żadnego rozpamiętywania.
— No to grajmy — odetchnęła. Musiała coś robić, żeby nie myśleć. A miała nie myśleć z wielu powodów.
Wzięła szybki prysznic i ubrała się, zakładając czarne jeansy rozdarte na kolanach i fioletową koszulkę. Włosy miała jeszcze wilgotne, ale nie chciało jej się ich suszyć, zostawiła jej więc tak jak były i zeszła na dół licząc na to, że nikomu nie przyjdzie do głowy wychodzić na dwór i wpuszczać do środka zimne powietrze. –Też gram - oznajmiła wchodząc do salonu i widząc, że złapali za butelkę. - Tylko przydałby się jakiś alkohol, bo chyba nie chcecie grać na trzeźwo, prawda? - rzuciła unosząc brwi i przesuwając wzrokiem po gromadzonych.
Spojrzała na Dianę i aż wyprostowała się gwałtownie — Ja załatwię alkohol — zaoferowała się jakże ochoczo, znikając w kuchni. Przeczesała wszystkie szafki znajdując tylko tequilę, colę i jakieś kanadyjskie whiskey. No nic, najwyżej wymieszają trunki. Dwie butelki whiskey, butelka tequili i pozostała jedna butelka rumu. Show must go on.
Spojrzała za Jaim z niedowierzaniem, jaka to ruda postanowiła być w tej kwestii uczynna. Kto by pomyślał? Diana podeszła do kanapy i usadowiła się na niej wygodnie, podciągając jedną nogę pod siebie. - To kto teraz kręci? - Zagadnęła rozglądając się po ludziach. Zerknęła jeszcze na swój telefon i SmSa, którego dostała. Odpisała.
Spojrzała na chłopaka który ją przepraszał. - Och, no dobrze Romeo, pamiętaj, że gra aktorska nie popłaca. - mrugnęła do niego. Miała jakoś lepszy humor. Zerknęła na Len. Siostra prawie zasypiała, ale w sumie pogoda była taka. Nicoletta wzięła koc i okryła rudą. - Siadasz? - zapytała Matta, klepiąc miejsce obok siebie.
— Ja zakręcę — rzuciła w końcu znużona i podeszła o butelki, kręcąc nią na stoliku. Lenny wyraźnie miała szczęście do butelki. Jaimie uniosła na nią wzrok — Pytanie, zadanie? Będę łaskawa... — uśmiechnęła się kwaśno. pewnie i tak cokolwiek nie wymyśli zostanie potraktowane jako atak. — Obudźcie ją.... — dodała widząc, ze ta sobie drzemie.
Co? Ja wcale... - mruknęła, chcąc przewrócić się na drugi bok, gdy zorientowała się, że jest wylosowana. - O Nieee... - jęknęła. - Pytanie, bo nie chce mi się ruszać tyłka... - ziewnęła.
Odetchnęła, zastanawiając się nad odpowiednim pytaniem. W końcu wpadła na coś mało inwazyjnego — Jak wyglądałaby Twoja wymarzona randka?
Uśmiechnął się. Propozycja siedzenia obok Nico była kusząca. Pokiwał lekko głową po czym usiadł obok niej. Była na tyle chuda, że zmieścił się on, ona i Len i może zmieścił by się ktoś jeszcze. Chwilę siedział w milczeniu przyglądając się dziewczynom -Grasz? - zapytał
Hmmm... Nie zastanawiałam się nad tym. - to była prawda. Nie wyobrażała sobie jeszcze tego momentu. - Chciałabym, żeby chłopak zabrał mnie na plażę, w nocy. Spacer, rozmowa, no i miło by było gdyby nie szczędził pocałunków. - wyznała. Hmmm, uśmiechnęła się do swoich marzeń, słysząc jak Nico odpowiada Mattowi 'Tak'. - Zdecydowanie, ale jeśli byłby romantyczny i pomysłowy, to oczywiście mogłabym jeszcze zmienić zdanie. - to mówiąc otworzyła butelkę i wzięła łyk.
Kiwnęła głową ze zrozumieniem. Odpowiedź wydawała się dość rozwinięta — Ok. Kręć... W sumie dość sztampowo, plaża, nie? Przesiadła się do Diany, siadając obok niej. Coś tam do niej burczała pod nosem, bardzo konspiracyjnie, cały czas patrząc uważnie na butelkę, która teraz padła na Matta.
Zerknęła na swoją butelkę, odkręciła i upiła łyk. Kaszlnęła i skrzywiła się. - Mocne - mruknęła, chyba odwykła trochę od whisky. Kiedy Jaim się przysiadła zerknęła na nią i skupiła się na tym, co ruda ma jej do powiedzenia.
Powiedziałam: jakby był pomysłowy... - uśmiechnęła się, kręcąc, a butelka wskazała Matta. Wybrał zadanie. - Zatańcz z Nicolettą. - rzuciła patrząc z rozbawieniem na siostrę. Jej oczy mówiły "Zabije cię mała", ale obydwie tak naprawdę śmiały się z tego. - No, dalej Matt. - zachęciła go. - Wybierz muzykę.
Popatrzył na Nico pytająco - Eee nie jestem pewny czy druga strona się na to zgadza. - mruknął nie chcąc znów popełnić błędu.
Zgadzam się. - powiedziała spokojnie. - Nie ugryzę Cię od razu.
Nate pojawił się w salonie całkiem niespodziewanie. Widząc, że Nefilim grają w butelkę, usiadł wygodnie obok Diany, przyglądając się obecnym. - Więc co się dzieje? - rzucił ni to do Diany, ni do reszty.
Spojrzała na Nate'a. Gadała sobie z Dianą poufnie więc zmarszczyła niezadowolona brwi — Przeszkadzasz mi — nie mogła mówić za Dianę, ale... nie mogło ulec wątpliwości, że popsuł jej plany.
Wybrał jakąś spokojną piosenkę, podał rękę Nico i podniósł ją z kanapy. Wykonał swoje zadanie lekko speszony. Nie zbyt potrafił tańczyć.
W trakcie tańca zgasło światło. Spojrzała na Nate'a wymownie — Może pójdziesz sprawdzić czy nie wywaliło korków? — uśmiechnęła się do niego słodko, znajdując powód, żeby zostawił na chwilę ją i Dianę same. Hie hie. Ta subtelność Jasmine.
Słuchała Jaim, kiedy dosiadł się Nate, odruchowo spojrzała w jego kierunku. Nie śledziła tego co działo się z resztą. - Emm.. Nie wiem. Chyba.. - nie dokończyła, bo światło mrugnęło dwa razy i zgasło. Obróciła się w stronę Jaim, szturchnęła ją łokciem i szepnęła coś, na tyle cicho, żeby tylko ona mogła to usłyszeć.
Patrzyła na Dianę krzywo, ignorując egipskie ciemności na rzecz rozmowy z nią, skoro już nie było teraz widać ich konspiracyjnej rozmowy.
Już chciał jakoś odciąć się Jaim, ale stwierdził, że to bezcelowe. - To dobrze. - odparł tylko, a wtedy światło zgasło. Mruknął coś pod nosem. - Daj mi latarkę to pójdę. Wypadałoby widzieć co się robi.
— Nie mów, że boisz się wyjść po ciemku.
Pewnie gdyby nie to, że zgasło światło to teraz Yen i Lenny mogłby dostrzec spojrzenie Diany, które na nich spoczęło. Ale w tych warunkach był dla niej jedynie ciemnymi kształtami. Znów szepnęła coś do Jaim, żeby odwrócić się i tym razem zwrócić się do Nate'a. – Słyszałam, że James ma latarkę.
Sama nie patrzyła na dziewczyny, skoro Diana wgapiała się w nie za nie obie. Uśmiechnęła się kwaśno. Może i lepiej, że zgasło światło. Jeszcze by pomyślały, że o nich plotkowały, a Jaimie i plotkowanie? No proszę was... to by nie miało racji bytu. Bąknęła coś do Diany i opadła ze zrezygnowaniem na kanapę.
Kto? - zmarszczył nos. Z resztą nieważne. Zareaguje na imię. Co z tego, że zawoła go obcy facet. - James? - podniósł nieco głos, na co tamten rozejrzał się. - Słucham? - Nate westchnął. - Potrzebuję światła. - szatyn siedzący na kanapie sięgnął do kieszeni po małą latarkę, po czym włączył ją, by była widoczna. Crow wstał i przejął ją. Nie miał bladego pojęcia gdzie ów korki mogą się znajdować. Wydawało mu się jednak, że gdzieś je widział. - Dzięki, zaraz wrócę. - oświetlając sobie drogę ruszył na poszukiwania.
Diana słysząc wywód Jaim przeczesała dłonią włosy i zawiesiła się na chwilę, nie do końca wiedząc co ma jej podpowiedzieć. Zerknęła jeszcze za wychodzącym z salonu Crowem. W końcu jednak dźgnęła Jaim w udo, chcąc, żeby łaskawie się przysunęła, bo przecież nie będzie darła się na cały salon.
Upiła kilka łyków rumu, sfrustrowana, a zaraz potem spojrzała na etykietkę i prychnęła — Uważaj na siebie! — krzyknęła za Natem machając butelką. Nie dało się nie wyczuć w jej tonie ironii.
W jednym momencie światła zgasły, a w pokoju zapanowałyby egipskie ciemności, gdyby nie ogień w kominku, który nadal płonął. Westchnęła. Przy tej pogodzie nie było dziwne, że wysadziło korki, które Nate właśnie poszedł oglądnąć. – Pójdę znaleźć świece. – Powiedziała i wstała. Poszła na górę, gdzie wcześniej chyba widziała szafkę z rupieciami. Wyciągała ręce przed siebie, aby na nic nie wpaść, bo jej oczy nie przyzwyczaiły się jeszcze do panującej tam ciemności.
Słysząc uwagę Jaim skierowana do Nate'a, posłała rudej wymowne spojrzenie.
— No co? Wkurza mnie. Twój chłopak... Wszyscy faceci są wkurzający — wzruszyła niewinnie ramionami — Sami się proszą. Odprowadziła Nate'a wzrokiem i posłała Dianie wymowny, przesłodzony uśmiech — Kiedyś mnie zajedziesz, Levittoux.
Len pisnęła cicho, gdy zgasło światło, bardziej z zaskoczenia niż ze strachu? - Co się stało? - zapytała. - Zgasło światło. - odrzekła spokojnie Nicoletta. - Już idę Len. - widziała w ciemności, w końcu była wampirem. Pociągnęła Matta za sobą.
James westchnął, nie wiedząc co miałby robić w zaistniałej sytuacji, więc po prostu nie robił nic. Poszedłby za gościem co wziął od niego latarkę ale był pewien, że tamten sobie poradzi. No skoro poszedł sprawdzić to chyba się na tym zna, nie?
Na dole znajdował się chociaż kominek, a na pierwszym piętrze panowała ciemność, do której nijak się przyzwyczaić, jakby ktoś odebrał jej wzrok. Westchnęła. Musiała zdać się na inne zmysły. Wymacała gałkę od drzwiczek, prawdopodobnie tej szafki, której szukała i delikatnie je otworzyła. Cieszyła się w duchu, że nic z niej nie wyleciało. Dlaczego nie wzięła ze sobą latarki? Pokręciła głową, przeklinając swoją głupotę i starała się znaleźć świece. Zamiast tego natrafiła na coś szklanego, a po chwili to ‘coś’ znalazło się rozbite na ziemi. – Cholera. – Mruknęła i kontynuowała poszukiwania. Potem posprząta.


Nie był przyzwyczajony do tego, by pisać komukolwiek, że coś znalazł. Dlatego, długo się wahał, nim napisał do Kaia. A kiedy już to zrobił, szybko się zorientował, że było za późno. Musiał szybko się schować. Tak jak się niestety spodziewał, właściciel artefaktu nie był zbyt szczęśliwy, że ktoś chce go zabrać. Fakt, że był potężnym demonem gór, trochę utrudniał sprawę. Dlatego w ogóle zdecydował się napisać do przyjaciela. Z raną w ramieniu i w brzuchu musiał ukrywać się przez dwa dni. I wcale mu się to nie uśmiechało, gdy zapadał w wymuszony sen, by zwiększyć regenerację. W tym czasie zaszył się w ścianie jaskini, starając się, by być możliwie niewykrywalnym (a miał w tym niezłą wprawę, jeśli chodziło o niewykrywalność podczas stania w jednym miejscu). Gdy w końcu z niej wyszedł, rana w brzuchu pozwalała mu już na poruszanie się swoją niepozornością, ale używanie ręki wciąż należało do czynności skomplikowanych i wymagało zaplanowania. Był, literalnie rzecz ujmując, wyjątkowo wściekły. Sięgnął po telefon, wybierając numer Kaia, i zabrał się za pisanie SMSa, przysiadając na kupce kamieni. “Gdzie jesteś i dlaczego nie tutaj?”, zapytał wściekły Gabriel, nie przyjmując do wiadomości, że być może ktoś go już szukał, ale nie znalazł.
Po jakże ciekawej grze w butelkę, zmył się niepostrzeżenie pozostawiając swojego klona, który był  tam obecny ciałem, ale nie duchem. Gdyby na niego padło, cóż, można by powiedzieć, że odpłynął. Siedział teraz w salonie swojego wynajętego domku, pochylony nad mapą z włosem Gabrysia. Starał się zlokalizować przyjaciela. Mak, który rozsypał, układał się w drogę zaczynającą się od miejsca pobytu czarownika, a zatrzymywał się na przeszukanej już wcześniej kopalni. Westchnął i przyłożył czoło do stołu. Zaklęcie lokalizacyjne jeszcze nigdy go nie zawiodło. Nie wiedział czemu tym razem było inaczej. Nagle, jego komórka zawibrowała. Sięgnął do kieszeni i odczytał SMSa. Postanowił jeszcze raz zawitać w jaskini. Nicoletta została u Nocnych Łowców, a zważając na pogodę, zbyt szybko nie wróci. Kai ubrał się w ciepłe ubrania i wziął ze sobą latarkę. Po chwili przeteleportował się do wejścia od groty. Włączył światło i zaczął wchodzić w głąb jaskini. Nie zauważył nawet nietoperzy, bo temperatura była grupo poniżej zera. – Gabriel? – Powiedział, a jego głos odbił się echem. Gdzie on mógł się schować?
Ze zdumiewającą wiarą, że SMS załatwi wszystko, nie ruszył się z miejsca. Nie miał w planach oświetlać okolicy, w której był, bo poznał ją już na pamięć, zanim znalazł dogodne miejsce na kryjówkę. Naprawdę, wiedział, co zrobi, chowając się tutaj. Skoro najwyraźniej Kai nie zdołał go znaleźć (po pewnym czasie czekania taki wniosek nasunął się sam, bo nie potrafił uwierzyć w zignorowanie go), to zapewne ten demon tym bardziej. Przeklinał na niego skądinąd wyjątkowo mocno, bo gdyby nie zaskoczenie, pewnie w ogóle nie dałby się zranić. A tak, to choć usunął już zniszczenia i krew z ubrania, doskonale wiedział, że jego ramię wciąż jest w fatalnym stanie i szybko tego nie zmieni, nawet z czyjąś pomocą. Po prostu piękne. Nie ruszył się z kupki kamieni, wyciągając tylko ze ściany swój plecak. Fakt, że miał tutaj zasięg, zależał chyba tylko od jego umiejętności magicznych, bo w nic innego by nie uwierzył. Głos Kaia, odbijający się echem, pobudził na nowo irytację.- Nie, na Lucyfera, krasnoludy złoto kopią - warknął. Fakt, że wyzywał na swojego ojca, dawał wiele do myślenia, a tutaj jeszcze dostawał latarką po oczach przyzwyczajonych do ciemności. Nikogo, a już na pewno nie rannego, by to nie ucieszyło. Niewiele wstawał, to i nie wiedział, że na jakimś kamieniu zdołał uszkodzić sobie kostkę, ale nie na tyle, by nie móc chodzić. Tyle dobrze, że nie próbował przywoływać skrzydeł, bo to miejsce wyraźnie nie przynosiło mu szczęścia.
Błąkał się dalej po jaskini, oświetlając każdy zakamarek światłem latarki. Wiedział, że powinien raczej patrzeć swoim wewnętrznym okiem, niż ludzkimi zmysłami, ale skoro Gabryś wysłał mu SMSa, powinien ujawnić swoją kryjówkę.  Zdanie, które Kai usłyszał w odpowiedzi na jego nawoływania, przywołało mu uśmiech na usta. Zobaczył przyjaciela siedzącego na kupce kamieni, które sprawdzał wcześniej. Zaklęcie lokalizacyjne się nie myliło. Gabriel zastosował niewidzialną ścianę czy coś w tym stylu. Kai oświetlił jego sylwetkę. – Wyglądasz jakby napadło cię stado Goblinów. – Powiedział, ilustrując wzrokiem jego obrażenia, których było całkiem sporo. Gdyby nie pośpiech Nicoletty, znalazłby go dzień wcześniej, choć teraz przydałaby się najbardziej. Widziała w ciemności, a blondyn miał zajętą rękę przez latarkę. Była też silniejsza niż zwykły człowiek, więc łatwiej byłoby im razem udźwignąć Gabrysia. Kai usiadł na ziemi. – Opowiadaj. Jak tu się znalazłeś, co odkryłeś i kto cię tak urządził. – powiedział. Teleportacja nie wchodziła w grę. Gabriel mógłby jeszcze pogorszyć swój stan zdrowotny. Muszą przeczekać, aż minie burza śnieżna i wtedy się stąd wydostaną. Wyjął telefon i wysłał SMSa do Letty, o treści: Znalazłem Gabrysia. Pomocy. Jaskinia. Nie było co się rozpisywać, a krótka informacja zapewne bardziej zmobilizuje ją do działania.
Posadziła Matta na kanapie i wtedy poczuła wibracje telefonu. Sms od Kaia, znalazł Gabrysia. - Len, muszę iść. Kai znalazł Gabrysia. - Nico wiedziała, że musi mu pomóc jak najszybciej. - Idę z tobą. - powiedziała Len stanowczo, wstając. - Zwariowałaś? Nigdzie nie idziesz. - zaprotestowała wampirzyca. - Nie mów mi co mam robić Nik! - tym razem, włoszka zmiękła. - A i możemy narysować runę sojuszu. - dorzuciła Len porozumiewawczo. Widząc aprobatę w oczach siostry, przemknęła wraz z nią do drzwi i narzucając kurtkę, wyszła. - Daj rękę. - Len narysowała im obu runy i ruszyły przed siebie, wampirzym pędem, w kierunku wskazanym przez starszą.
Byłbym całkiem szczęśliwy, gdyby to faktycznie było stado goblinów - prychnął, nie powstrzymując ani trochę ani złości, ani irytacji. Miał całe otępiałe ciało, mimo letargu, w jaki je siłą wprowadził. Gdyby obudził się wcześniej, mogłoby się to dla niego źle skończyć. Takie było ryzyko tego zaklęcia - gdyby nie ukrył się dobrze i coś mu przeszkodziło, rany mogłyby wrócić do pierwotnego stanu, a nawet się pogorszyć. Tak to jest, jak się babra w starej magii, która nigdy nie była dopracowywana. A z jakiegoś powodu, właśnie taka szła mu najlepiej.- Właściciel artefaktu, a kto inny. Gdyby nie fakt, że świetnie się kryje i wziął mnie z zaskoczenia, pewnie nic by mi się nie stało, a tak, to musiałem spierdalać - stwierdził gorzko, ruszając ramieniem chorej, prawej ręki. To szło mu całkiem nieźle, rana była trochę niżej. Nie chciał jej oglądać w tym miejscu, doskonale wiedząc, że przeszła na wylot. Tyle dobrze, że był leworęczny, szczególnie w magii. - Muszę tylko podleczyć rękę, reszta już w miarę poszła, i tu wracam. Wiem, czego się po tym cholernym demonie spodziewać i nie zostawię tak tego - dodał, a jego oczy błyszczały. Wyraźnie, mimo wściekłości, był kompletnie podekscytowany tym, do czego miał mieć tutaj dostęp. - Do kogo pisałeś? - spytał nagle, przypominając sobie, że Kai robił coś takiego. Oby nie chodziło o nic niepotrzebnego.
Latarka świeciła prosto na nogi Gabrysia i stała się zastępczym ogniskiem. Kai słuchał przyjaciela z należytą uwagą, jakby był ośmiolatkiem, a ciemnowłosy znawcą duchów. Fascynowało go to. Pytania zostawił na koniec, nie chcąc mu przerywać. – Jak potężny jest ten demon? – Odezwał się, gdy przyjaciel zamilkł. Pomniejsze demony od razu wykluczył. Nie posiadały zbyt dużej inteligencji i tylko wypełniały rozkazy innych. Miał nadzieję, że Książęta Piekieł nie opuściły swojego królestwa. Nie miał zamiaru spotkać się ze swoim ojcem, Azazelem. – I co to za artefakt? – Musiał być jakoś szczególnie ważny, bo inaczej nie byłoby tyle zachodu. W gruncie rzeczy, nawet jeśli chodziło o jakąś drobnostkę, to Gabriel i tak by nie zrezygnował. Uparciuch z niego jeden. – Razem tu wrócimy, jak twój stan zdrowotny się poprawi. – Zawyrokował. Przyjechał tu w końcu, aby przeżyć kolejną przygodę i mu pomóc. Skoro on się w to wkopał, to teraz siedzieli w tym razem. Zerknął na telefon, właśnie sobie o nim przypominając. – Do Letty. Powinna wkrótce przyjść. Wyciągniemy cię stąd. – Powiedział i zerknął na wejście. Zobaczył dwie kobiece sylwetki. Zmarszczył brwi. Wampirzyca kogoś ze sobą zabrała? Chwycił latarkę i oświetlił postacie. Rozpoznał je. Lenny i Letty we własnych osobach. – Czemu ją tu ściągnęłaś? – Zapytał oschle. Lubił Lenny, ale wiedział, że w tym momencie narobi tylko kłopotów. To nie były sprawy dla Nocnych Łowców. Na dodatek Gabryś był społeczny inaczej i nie potrzebny był jego zgon na miejscu. Nie po to go szukał, aby jakaś wścibska dziewczyna przyprawiła go swoją obecnością o zawał.
Sama się ściągnęłam. - rzekła Len, widząc minę Kaia. - Nie puściłabym Carmen samej. Mogę pomóc. Po za tym sam powiedziałeś, że chcesz pogadać. - spojrzała na niego znacząco. W tym samym momencie Nico rzuciła jej pytające spojrzenie. Siostra nic jej nie powiedziała, że Kai się z nią kontaktował. Ostatnio Lenny coś się zmieniała. - Co mamy zrobić? - zapytała wampirzyca i patrząc na Gabrysia rzuciła mu krótkie "cześć".
Nie podobało mu się już to, że Kai chciał zwlekać ze zbadaniem tego, chociaż sam wiedział, że było to całkiem słuszne. W końcu był ranny i otępiały przez użycie mocy, ale jego duma i dokładnie ten upór nie pozwalały tak po prostu zostawić sprawy i czekać. - Wystarczająco, bym musiał się ukrywać w ścianie przez dwa dni i się regenerować, a i tak wyleczyło to tylko jedną ranę - stwierdził krytycznie, nie lubiąc przyznawać się do tego, co mu było. Wolałby to przemilczeć, ale doskonale wiedział, jak wygląda (nawet po poprawkach magią), i że Kai od razu by go przejrzał. Nie znali się przecież od wczoraj… - Ale nie spodziewaj się tu pocztu rodzicielskiego. To jakiś tutejszy, górski, żyje tutaj od wieków - dodał, spodziewając się tego po przyjacielu. Nie, tego akurat nie musieli się obawiać. Gabryś również nie miał ochoty na spotkanie z Lucyferem, szczególnie, że podczas poprzedniego (i, dotychczas przynajmniej, jedynego) spotkania, pokłócili się. Fakt, że Gabriel kłócił się z takim demonem, nie stawiał go w najlepszym świetle… Ale cóż, po części szukał wtedy śmierci. Teraz byłby bardziej subtelny. Ale gdy miał mówić już o artefakcie, a oczy mu rozbłysły, zjawiło się wątpliwe wsparcie na horyzoncie. Zdarzeń, jakby nie patrzeć. Wbił spojrzenie w Kaia, nawet nie spoglądając na towarzystwo, chociaż z dwojga złego potrafił zaakceptować Letty. Jego stan, w którym nie chciałby się pokazywać nikomu, nieco to utrudniał.- Świetny pomysł. Sprowadźmy tu od razu cały Instytut, na pewno zrobi się łatwiej - mruknął wściekły, podnosząc się z kupki kamieni. Nie dał po sobie poznać, że kostka go boli, ręką ruszać nie musiał, bo drugą sięgnął po plecak. - Jak mamy stąd iść, to możemy to równie dobrze zrobić od razu. I tak już jest nas za dużo, by tam iść - podsumował, zarzucając plecak na lewe ramię.
Jego ostatnie spotkanie z ojcem nie skończyło się za dobrze. Obaj chcieli się pozabijać. Jako syn fałszerza broni, potrafił władać każdym ostrzem i rozpoznawać rany od niego zadane, to zwykle nie korzystał z tej umiejętności. Ze względu na Azazela. Nie chciał być ani grama podobny do niego. – Tutejszy górski… - Powiedział na głos. Słyszał co nieco o nich, ale wolał zasięgnąć rad u specjalisty, skoro Gabriel czyhał na artefakt dość długo. Zerknął do tyłu. Poznał Letty, gdy jeszcze była człowiekiem, ale dawno odwykł od nazywania ją Carmen. Ba, nawet ją pochował wraz z Gabrysiem. Wampirzyca też go znała i Lenny musiała błagać ją na kolanach, aby tu się znaleźć. Faktycznie chciał pogadać z Nocną Łowczynią, ale to nie był zbytnio trafiony moment.– Lenny, to nie czas i pora na naszą rozmowę. – powiedział wyraźnie rozdrażniony. Nijak nie mogła im pomóc. Liczył, że Letty nikogo ze sobą nie zabierze. Wstał, gdy Gabriel sięgnął po plecak. – Jesteś w stanie się przeteportować? – Spojrzał na przyjaciela. Mógł go wziąć pod ramiona, a Letty za nogi. Takim sposobem, byłby ubezpieczony, że na nic nie wpadnie. Szybciej znaleźli by się w wynajętym domku, a wędrówka przez burzę śnieżną nie znajdowała się na liście marzeń Kaia. Zerknął na Lenny, która drażniła go samą swoją obecnością. Rzucił, pełne winy, spojrzenie Nicolettcie. Gdyby nie Nocna Łowczyni byliby już w drodze do artefaktu. – Ostatnio spotkałem Samanthę Morgenstern. – Podjął się tematu, chcąc mieć już to z głowy. Lenny była siostrą wampirzycy i nie pragnął jej śmierci. – Chce, aby ktoś z Waylandów zrobił broń, która mogłaby zabić Aniołów i pełniłaby wiele innych funkcji. Wyznaczyła sporą sumkę za twoją głowę. Wszyscy Podziemni znają już twoją godność. Uznałem, że powinnaś wiedzieć. – Zakończył, wzruszając ramionami.



Yen po omacku wbiegła na górę do pokoju. Znalezienie steli nie sprawiło jej trudności, wystarczyło wsadzić rękę pod poduszkę i voila. Zeszła z powrotem do salonu, usiadła przed kominkiem. Jedynie w tym miejscu było cokolwiek widać, a ona, ponieważ wszechobecne ciemności zaczęły ją irytować, zamierzała narysować sobie runę widzenia w ciemnościach. Udało się, nie umarła, teraz czuła się swojo. Zobaczyła że w salonie brak nocnych łowców więc poszła ich szukać. W półmroku weszła do pokoju Becky gdzie na szczęście znalazła dziewczynę. - Chodź ze mną na snowboard. Zabierzemy jeszcze Mel i będzie super – wymyśliła. Tylko jak uda jej się przebłagać parabatai, która na pewno się nie zgodzi? Najpierw musiały spróbować, a w razie czego - ona za nogi, Becky za ręce.
Becka siedziała w pokoju wgapiając się w ciemność. Nagle do pokoju weszła Yen -Jezu człowieku nie strasz - powiedziała i dodała po chwili - Tak to dobry plan, dawno nie jeździłam - mruknęła wystając - To chodź idziemy po Mel.
Wreszcie znalazła to, czego szukała już od dłuższego czasu. Wyjęła zapałkę i zapaliła świecę. Wreszcie miała światło, które było niezwykle pomocne w panujących ciemnościach. Zgarnęła jeszcze parę knotów i przystanęła na schodach, słysząc rozmowę Becky z Yen. Czy one zamierzały wyciągnąć ją na ten mróz? No cóż, będzie musiała pokrzyżować im szyki. Zeszła na dół i rzuciła pozostałe świece na stół.
Yen pociągnęła Becky za sobą, słysząc jak dziewczyna im ucieka. - Przecież tak łatwo nie uciekniesz - uśmiechnęła się pod nosem. - Melisso - zawołała słodkim głosem - czemu tak uciekasz kochana? - skoczyła na nią z tyłu i złapała za wolne ręce. Parabatai wierzgała się i śmiała a Becky patrzyła stojąc obok.
Yen w tym momencie przypominała jej wilka z Czerwonego Kapturka. Czy Melissa czuła się główną bohaterką tej bajki? Zdecydowanie nie. Becka wyłoniła się z ciemności i zdmuchnęła jej świecę. Niech to szlag. Jej jedyne źródło światła, zgasło tak szybko, jak jej nadzieja na schowanie się. Nagle Yen na nią skoczyła i Mel zderzyła się z podłogą. Starała się wyrwać, ale jej parabatai znała ją od dziecka i przewidywała prawie każdy jej ruch. Na dodatek, gdy Becka zdążyła już się wyśmiać, pomogła Yennefer przytrzymać Melissę.
Kiedy Yen zobaczyła, że dziewczyna mocno trzyma parabatai, pobiegła szybko do garderoby. Wzięła trzy przypadkowe damskie kurtki i czym prędzej wróciła. Podała jedną z nich Becky, drugą Mel, a trzecią sama ubrała. - Chodźcie - powiedziała i poprowadziła je do drzwi. Zimne powietrze zapiekło w policzki. Usiadły na oszronionej ławce przed domkiem. Księżyc mocno świecił, widać było piękne płatki śniegu spadające na ziemię. Łączyły się z innymi i tworzyły delikatny puch na ubraniach. Wyciągnęła z kieszeni dłoń i wskazała na rozgwieżdżone niebo. - Widzicie te gwiazdy? Kiedyś i my będziemy tam na niebie. Takimi gwiazdkami. - szepnęła, a z jej ust uniosła się para ciepłego powietrza. - Chodźcie, wracajmy.
Diana widząc dziewczyny idące na zewnątrz uniosła wysoko brwi. Przy tej pogodzie, to do prawdy świetny pomysł, nie ma co. - Czy wy się dobrze czujecie? - rzuciła jeszcze w ich kierunku nie oczekiwała jednak żadnej odpowiedzi. Kiedy otworzyły drzwi do salonu wpadł powiew mroźnego wiatru, a brunetkę aż dreszcz przeszył. Wcisnęła się bardziej w kanapę, nadal jeszcze miała lekko wilgotne włosy, a nie miała zamiaru się przeziębić.
Oszalałyście do reszty? Chcecie się pchać w to zimno? – Jęknęła, gdy rzuciły jej kurtkę. Ubrała ją bez gadania, widząc spojrzenie Yen. – Diana ratuj! – Krzyknęła i zerknęła przez ramię, gdy Nocne Łowczynie wyprowadzały ją z domku. Nie usiadła na ławce. Stała za Becką i Yen z rękami założonymi na piersi. Było jej przeraźliwie zimno, a mroźny wiatr dmuchał jej w twarz. Gwiazd im się zachciało oglądać, jakby nie mogły tego robić przez okno. To wszystko prze te korki, gdyby nie one, nie dałaby się tak łatwo zaskoczyć. Jeszcze się przeziębi czy co.  – Ja wracam. – Oznajmiła i podążyła w stronę domku. Szybko otworzyła i zamknęła za sobą drzwi, bo nie chciała wpuszczać zimnego powietrza do środka. Zawiesiła kurtkę na wieszaku i usadowiła się na dywanie przed kominkiem. – Dzięki za ratunek. – Mruknęła do Diany, która leżała na kanapie.
Kiedy znów otworzyły się drzwi ona ponownie wcisnęła się w kanapę, starając się w ten sposób ochronić przed zimnym wiatrem, który za sobą wpuściły. Sądząc po minie Melissy, to chyba nie podobał jej się ten spontaniczny wypad na dwór. - Zawsze do usług - odparła unosząc kącik ust ku górze w tym specyficznym dla siebie uśmiechu. - Idę po grzańca - oznajmiła odstawiając butelkę w whisky, po czym ruszyła do kuchni licząc, że znajdzie tam jakieś wino. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że przecież nie ma prądu, więc mikrofala też nie będzie działać. -Cholera - zaklęła, na myśl, że przyjdzie jej go normalnie podgrzewać.



Len wracała z jaskini bardzo roztrzęsiona. Dlaczego Sam miałaby ją zabijać? Chciała od niej czegoś, już wcześniej. Przerażało ją to, ale tylko pod kątem konsekwencji. W końcu była najlepszą Łowczynią Akademii, czy nie? Zrobiła głęboki wydech, a z jej ust wydobyły się obłoczki pary. Ruda postać, po środku białego pustkowia. Przystanęła, zerkając na swoje ślady. Musi coś wymyśleć. Przecież jak ona, siedemnastolatka, miała wiedzieć jak zrobić specjalną broń? Ta wiedza była tylko dla Żelaznych Sióstr, więc cud, że w ogóle znała podstawy... Odwróciła się z powrotem, odgarniając miodowe kosmyki, gdy nagle znalazła się naprzeciw ciemnej postaci.
Mev spojrzał zrozpaczony na swój motocykl. Jak on ma się dostać takim gruchotem na jakieś zadupie tylko, żeby porwać jakąś nastolatkę? Samantha musiała na głowę upaść. Oj nie, pakuje się z motocyklem w samolot. I o dziwo żadnych problemów nie było. Po kilku godzinach był na miejscu. Przed nim rozciągały się góry i śnieg. Pojazd zostawił w miasteczku, a sam zaczął iść. Spojrzał na karteczkę z charakterystyką dziewczynki. "Ruda" - tyle wystarczy, pomyślał. Po chwili, wreszcie, poczuł pod nogami udeptany grunt. Spojrzał gdzie prowadzą kroki. Zaryzykował i poszedł za nimi. Nie mylił się. W oddali zobaczył samotną postać. Tak, to musiała być ona. Podbiegł truchtem bliżej i schował się za choinkami. Jak będzie przechodzić to zrobi jej niespodziankę. Czekanie nie trwało długo i jak się z bliska okazało była to ładna, ruda dziewczyna, która nie podejrzewałam żadnego niebezpieczeństwa. Wyszedł po cichutku z kryjówki wyciągając miecz z pochwy. Zrobił krok i klinga już błyszczała na jej szyi.
Poczuła zimny metal na swojej skórze. Zrobiła krok do tyłu. Czy to mogło dziać się tak szybko? - Kim ty jesteś, że tak z otwartą bronią... - rzuciła. Miał ten sam fioletowy błysk w oku co Yen. Czy to możliwe? - Czego, chcesz? - zapytała, starając się wypaść jak najpoważniej. Serce ścisnęło jej się od emocji. Czyżby Sam znalazła już najemnika?
Mev patrzył na jej zszokowaną, rudą twarzyczkę. To przerażenie w oczach. Och, jak on lubił grać na cudzych emocjach. Spojrzał na kartkę i powiedział: Marlene Antuanet Victoria Kylie Cecily Morgan Wayland - sapnął i kontynuował - mam cię oddać Samanthcie. Zgadzasz się?
Czy ty zwariowałeś człowieku? - powiedziała oburzona, odzyskując dawny rezon. Przyznaje, oniemiała gdy wyrecytował jej imię, choć ona nie poznała jego. - Uważasz, że dobrowolnie pójdę z tobą do kobiety, która usiłowała mnie zabić, i na dodatek wyceniała moją głowę? - syknęła jadowicie, przyjmując obronną postawę. Budziła się w niej nienawiść, na myśl o Samanthcie. Zamordowała jej siostrę. Len zbierała się do wyciągnięcia sztyletów.
Zobaczył jak dziewczyna usilnie próbuje wyciągnąć broń. Czemu miałby jej nie pozwolić? - Nazywam się Mev Waters. - teraz już się przedstawił. Mimo iż było to zbyteczne, powinna znać imię swojego oprawcy. Why not? - Słuchaj ruda, nie wyciągaj tej broni. To nie ma sensu - ale wiedział, że i tak będzie się opierać. Przecież wszyscy ci nocni łowcy byli tak samo uparci. Bohatersko chcieli walczyć do końca swoich dni. To nie miało sensu. - Ruda idziemy do Sam. Grzecznie się zachowuj - dodał, gdy zobaczył jak nie zaprzestaje prób wyciągnięcia broni.
Wal się! - co to miało być? Kółko pomocy dla niezdecydowanych morderców? Miała tego dość, dobyła broni, teraz zaciskając sztylety w obu rękach. - Nigdzie nie... Waters? Jak Yen? - spojrzała na chłopaka. Ciemne włosy, te oczy... Dopiero teraz zauważyła uderzając podobieństwo do Yen. - Jesteś Nefilim? - zapytała z niedowierzaniem.
Spojrzał na nią ze złością. - Byłem Nefilim - podkreślił i popchnął ją przed siebie. Nie wiedział jak to się stało, ale dziewczyna wysmyknęła się z jego silnego uścisku, dobywając broni. - Tak chcesz się bawić? - zapytał i podsunął jej miecz pod szyję zbliżając się do niej.
Jak to byłeś? - czyżby został zmieniony, jak Carmen? Popatrzyła na ostrze znów błyszczące u podstaw jej szyi. Był to oręż Mrocznych. Odepchnęła je sztyletem. - Bawić nie, walczyć tak. - w sztyletach była niezła, aczkolwiek wolała łuk. Trudno, raz pobawisz się innymi klockami, rzuciła sama do siebie. Mev... Mev był Mrocznym. Tylko czy Yen o tym wiedziała?
Nie było jej zimno. Ani trochę. Szła dumnym krokiem przed siebie i obserwowała otoczenie swymi niebieskimi oczami. Gdzie podział się ten idiota, Mev? Już dawno powinien załatwić jej rozkaz. Ile czasu zajmuje porwanie Nocnej Łowczyni, jeśli jesteś silniejszym i postawniejszym facetem? Zaczęła iść w kierunku stykania się ze sobą ostrzy w zaciętej walce. Zobaczyła jak nieudolnie wojował z dziewczyną. Przerwała ich pojedynek rzucając sztylet między nimi. Pierw przyszpiliła Lenny do ziemi, wbijając jej ostrze w kurtkę. Potem podeszła do chłopaka i potraktowała jego twarz prawym sierpowym. - Co tak długo? - Warknęła i przeniosła spojrzenie na Rudą.
Walczyła, i daje słowo zwyciężyłaby, gdyby czyjś rzut nie przyszpilił jej do śniegu. Uderzyła głową o twardą ziemię, a śnieg nie zamortyzował tak dobrze upadku. Otumaniona spróbowała się podnieść, gdy napotkała neonowe tęczówki. - Ty... - syknęła wyciągając ostrze z rękawa. Chyba drasnęło skórę, bo poczuła pieczenie, a na ostrzu była odrobina krwi. Piekielny sztylet. Ciekawe skąd miała taką broń?
Uśmiechnęła się drwiąco. - Ciebie też miło widzieć. - Powiedziała z nutą sarkazmu w głosie. Nie warto było jej atakować. Miała pięć sztyletów i miecz. Na dodatek była jedną z najlepszych Mrocznych Nefilim. Mev coś ostatnio nie był w formie. Sam przewróciła oczami. - Jak już ją zabierzemy, to będziesz się mógł z nią pierzyć ile wlezie. Ważne, aby zrobiła broń. - Chwyciła ją za rękę i narysowała jej runę więżącą.
Nie żeby nie próbowała się wyrwać, nie, Sam była po prostu silniejsza. Ogniste pierścienie zabłysły na jej nadgarstkach, przyprawiając o dreszcze. Sam zdzieliła ją w twarz, przez co dziewczyna wylądowała w śniegu. Policzek piekł ją, czuła dłoń Mrocznej na swojej skórze. Bolało. Zaraz co ona powiedziała? Pieprzyć się z nią? NIE! - Walcie się! Nic nie...!
Westchnęła ciężko i przywaliła jej pięścią. - Zamknij się wreszcie. - Uciszyła ją. Miała nadzieję, że tym razem będzie milczeć. Otwarty Portal widniał parę metrów za nimi. Sam miała czarownika na usługach, który popierał jej działania. Wystarczyło tylko przejść i już byliby w jej mieszkaniu. Blondynka popchnęła rudą do przodu.
Len zastanawiała się, który z czarowników zdradził Porozumienia dla Mrocznych, otwierając przejście. Sam pchnęła ją przez portal, a dziewczyna wylądowała w miejscu, w którym raz już była. Wyleciała pierwsza, upadając na twarz, nie mogąc wesprzeć się skrępowanymi rękoma. Ciało bolało ją od zderzenia z podłogą oraz od ciosów blondynki, że nawet nie zdążyła wstać. Gdy Mroczni przeszli, skuliła się na ziemi. To wyglądało na koniec beztroskich wakacji w górach...
Przeszła przez portal i popchnęła Lenny tak, że upadła na posadzkę w jej mieszkaniu. Jak dobrze było znów być w domu. Wszystko była w nienaruszonym stanie, a dwójka Mrocznych siedziała na kanapie i oglądała filmy. Jej dom wyglądał na pozór normalnie. Nie była bałaganiarą, ale specjalnie czysto też tu nie było. Plazmowy telewizor wisiał na ścianie, a to, że mieszkała na ostatnim piętrze, dawało do jej dyspozycji dach, na którym miała mały parking na demoniczne pojazdy. Łatwiej też wywoływało się tam demony i Anioły. Podeszła do szafki i wyciągnęła książkę. Regał odsunął się i ukazało się długie przejście zrobione z szarego kamienia. Sam chwyciła magiczne światło i kiwnęła na podwładnych, którzy pomogli  tam zaciągnąć Len. Korytarz prowadził do sekretnej sali tortur. Krzesła elektryczne, łóżko do rozciągania kończyn, albo spania, jak kto woli, i inne rozmaite przedmioty. Usadziła Lenny na krześle i wyprosiła Mrocznych. Sama świetnie dałaby sobie z nią radę, zważając na to, że ruda była rozbrojona. Stanęła naprzeciwko niej i bacznie ilustrowała ją spojrzeniem. Nie była pewna czy te dłonie wykonają dla niej idealną broń.
I co, wyznaczasz cenę za moją głowę, a sama mnie łapiesz? Bez sensu. - prychnęła, odrzucając włosy do tyłu. W kurtce zaczynało jej być gorąco, ale ze związanymi rękami nic nie mogła zrobić. - Zanim zaczniesz. - powiedziała widząc, że blondynka otwiera usta. - Nie mogę Ci pomóc, a nawet jakbym mogła, to i tak bym tego nie zrobiła. - spojrzała na nią z nienawiścią.
Usiadła okrakiem na najbliższym krześle. – Pieniądze nie grają ceny. – Powiedziała, nie spuszczając wzroku z Len. Westchnęła. – Rozbierz się. Trochę tu zabawisz. – Rzekła, widząc, że zaczyna się pocić w kurtce. Sama też ściągnęła ciepłe ubrania i została w czarnym podkoszulku z czerwonym napisem KILL ME IF YOU CAN oraz w czarnych dżinsach. Sięgnęła po swoją czarną stelę i zlikwidowała kajdanki Lenny. Chciała jej dać poczucie tymczasowego bezpieczeństwa. Nie zamierzała jej od razu zabić. Miała do niej interes. Na dodatek jej żądza mordu podupadła, gdy Cameron wypuściła ją z więzienia. Wspomnienia z jej dawnego życia stały się wyraźniejsze i przeraźliwie ją męczyły. Widziała siebie, jak razem z Vanorą nakreślały runy parabatai. Jak umawiała się z chłopakami i wdawała się w liczne bijatyki. Już wcześniej miała niezły charakter, a Kielich Demona tylko go umocnił. Samantha zaśmiała się widząc nienawiść w oczach Lenny. – Ale mogłabyś się nauczyć. To twoje dziedzictwo. – powiedziała i znowu usiadła na krześle. – Znam różne sposoby na negocjacje i spokojnie, nie mam zamiaru cię zabijać. – Pochyliła się do niej. – Prawda jest taka, że nic by to nie dało. I lepiej torturować kogoś bliskiego twojemu sercu. – Jej prawy kącik ust uniósł się do góry. – Obserwuję Instytut. Znam ukryte przejścia. – Wstała i zaczęła chodzić po pomieszczeniu z rękami założonymi za plecami. – Set. Mówi ci coś to imię?
W wielkie zdziwienie wprawił ją fakt, że Sam tak po prostu ją uwolniła. Pod pewnym względem. Zdjęła kurtkę. Przez chwilę miała wrażenie, że Mroczna jest bardziej ludzka. Dopóki nie wspomniała o torturach. Przeszył ją dreszcz, wzmacniany przez to całe pomieszczeni obładowane sprzętem do zadawania bólu. Gdy usłyszała imię chłopaka o mało nie upadła. Dobrze, że siedziała. Chwyciła się za głowę kręcąc ją. SET. NIE. SEEET. - PRZESTAŃ! - wydarła się na Sam. Czuła jak jego obraz wiruje jej przed oczami. Ostatnio widziała go chorego, potrzebującego pomocy. Przypomniała sobie własne słowa: "Ja tu zawsze będę.". Nadzieję, że ją dopuści do siebie. Z trudem powstrzymywała łzy, znów czując do blondynki taką nienawiść, że nie mogła się powstrzymać. Nawet bez broni, wystarczył jej sam temperament, dopadła dziewczyny, obijając jej szczękę. Złość była wystarczająco mocna. Skoro wiedziała o Secie mogła obserwować innych.
Mev przeszedł przez portal za Sam i Rudą. Nie chciał się mieszać w jej porachunki, ale ciekawiło go jakie ma zamiary co do dziewczyny. Poszedł najpierw do nowoczesnej kuchni, wypił kilka łyków Coli i wrócił do pokoju gdzie je zostawił. Akurat blondynka szantażowała Rudą jej, ponoć, chłopakiem. Oparł się o ścianę i powiedział: - Od kiedy Ty jesteś taka okrutna Sammy? - wciąż miał jej za złe, że musiał jechać w góry po jakąś nastolatkę. Ruda na jej słowa poderwała się z krzesła i doskoczyła tamtej do gardła. Spokojnym krokiem podszedł do nich i pociągnął dziewczynkę do tylu. Posadził ją z powrotem na krześle wyciągając miecz i kładąc na szyi. To chyba nie było konieczne, ale tym samym mogli bezpiecznie ją przesłuchiwać.
Wariat...! - dyszała ciężko, gdy oderwał ją od blondynki. - Nienawidzę was. - wysyczała. Popatrzyła spode łba na Mev'a, mając wrażenie, że żywi się jej nienawiścią, niczym demon. Przecież oni są demonami, pomyślała. - Nie odbierzesz mi już nikogo! - krzyknęła, próbując wyszarpnąć się spod ostrza.
Nie zdążyła oddać Lenny, a jej pięść wcelowała w pustkę. Wiedziała, że trafiła w czuły punkt. Miłość. Co za głupie uczucie. Czyni nas słabszymi, głupszymi. Nie potrafimy troszczyć się o własny tyłek, a wystawiamy kogoś przed nami. To nie dla Samanthy. O wiele lepszym uczuciem jest zemsta. Spojrzała na Mev’a. – Od zawsze. Jak widać spędzasz ze mną za mało czasu. – Uśmiechnęła się do niego krzywo. Była zbyt uradowana, że wreszcie znalazła sposób na Nocną Łowczynię, aby kłopotać się uderzeniami. – Chcesz zapewnić mu bezpieczeństwo, prawda? – Skierowała się do Lenny, ale ukradkiem zerknęła na wspólnika. Od kiedy pokazał, że ma coś pomiędzy nogami? Możliwe, że wybił sobie z głowy swoją siostrzyczkę, która była parabatai Melissy-wtykającej-nosa-w-nie-swoje-sprawy. Na szczęście Sam nie miała rodziny. Ich najtrudniej było wybić z głowy. Oczywiście mroczni tracili ludzkie uczucia, ale wspomnienia zostawały. Pogłębiła uśmiech, widząc starania rudej. – Wykonasz dla nas broń, która potrafiłaby zabijać Anioły. – Marzył jej się widok splamionej szaty Anioła. Jeśli dziewczyna nie wyraziłaby zgody, zawsze można by uczynić ją Mroczną.
Len spojrzała na Sam tępo, słysząc jej słowa. Chciała chronić Seta. Chciała chronić Mel, a teraz nawet cały Instytut. Ale to była cena nieporównywalna ze zbrodnią do jakiej by dopuściła. Upuścić krew Aniołom, to najgorsza klątwa i najgorsza plaga jaką można było na siebie sprowadzić. Zbezczeszczenie całej chwały niebiańskiego ognia. Nikt nie powinien móc tego zrobić. A ona nie mogła w tym pomóc. - Nie zrobię tego. Nie sięgnę po swoje dziedzictwo. A oni są po za twoim zasięgiem. - przymknęła oczy. Oni się zorientują. Prędzej czy później się zorientują...
Sam pokręciła głową z dezaprobatą. – Szybko możemy się tam dostać. – Jeśli Lenny nie zgodzi się z własnej woli, znajdzie sposób, aby ją zmusić. Może również sięgnąć po jej siostrę, która stała się wampirzycą. Albo rodziców. Nie zawaha się przed niczym, aby zdobyć to, czego chce. – Pierwszy Nocny Łowca, który nie troszczy się o honor? – Powiedziała, ale potem westchnęła. – Odprowadzę cię do twojego tymczasowego pokoju. – Znowu narysowała na jej nadgarstkach runę wiążącą i wyprowadziła ją z sali tortur. Miała przygotowany normalny pokój, urządzony dość nowocześnie, dla Lenny.
Bez dalszych 'negocjacji', ku zdziwieniu Marlene, Sam wyprowadziła ją z tego okropnego pomieszczenia. Przeszyły dalej, a Len usilnie rozglądała się za jakiś źródłem ucieczki. Starała się zapamiętać jak najwięcej. Gdy dotarły do jej 'pokoju', Sam zdjęła jej runę, a Len rozmasowując nadgarstki, syknęła. - I tak ci nigdy nie wybaczę Lilianny.
Wprowadziła ją do pokoju i zdjęła kajdanki. W pomieszczeniu nie było urządzeń elektronicznych, ale na półce widniały rozmaite książki. Sam spojrzała na nią lekko zbita z tropu. – Lil? Masz na myśli swoją siostrę? – Zmarszczyła brwi. – Nie zabiłam jej. Jest po mojej stronie. – Umyślnie nie wspomniała, że jest Mroczną. Możliwe, że ta informacja pozwoli Len zastanowić się nad wyborem.
Oczy dziewczyny zrobiły się niczym spodki. - Nie żartuj sobie z tego, Morgernstern. Ani mi się waż. - zacisnęła pięści, trzymając jeszcze uczucia na wodzy. - Kłamiąc mnie nie przekonasz.
Kłamiąc? – Spojrzała na nią z niedowierzaniem. – Jeszcze dzisiaj z nią rozmawiałam. Wspominałyśmy, wiesz? Jakie to ciężkie być tym złym, a mieć za sobą dobrą przeszłość. – Uśmiechnęła się do niej sztucznie. – Mówiła, że to przez ciebie zginęła. A raczej za ciebie. Poświęciła swoje życie, aby ochronić tych, których kochała. – Skrzyżowała ręce na piersi. – Każdy chce żyć. Ja jej po prostu dałam drugą szansę, gdy jej krew bluzgała podłogę, a nadzieja przemykała jej się między palcami. Widziałam strach w jej oczach. – Trzeba było przyznać. Sam była świetnym mówcą.  – Ja ją uratowałam. Ty żyj z winą, za to, że nie obroniłaś tych, których kochasz. – Podeszła do drzwi i położyła rękę na klamce. – Chcesz, aby to się powtórzyło z Set’em, Melissą i innymi? Każdy wybierze życie, niż śmierć. Nawet, jeśli mieliby być Mrocznymi. – Wyszła z pokoju i zamknęła drzwi runą zamykającą. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz