Nicoletta Samantha Kai Scarlett Gabryś Aaron
pozdro dla kumatych
#KaiZSokołemNaRamieniu #SWAGKai
pozdro dla kumatych
#KaiZSokołemNaRamieniu #SWAGKai
Nicoletta jak zwykle wstała późno. Chodzenie z Dnia wcale nie oznaczało, że ma rezygnować z wampirzego stylu życia. Tak więc, kiedy wyszła z łóżka, było koło godziny 13. Wzięła prysznic, załatwiając przy tym wszelkie sprawy łazienkowe. Odświeżona, ubrała się w czarne legginsy oraz fioletowo-bordową tunikę. Następnie ruszyła do kuchni, sprawdzając przy okazji, że wszyscy wybyli. Normalnie by tego nie robiła, ale przeważnie domownicy nie lubili, a przynajmniej takie było jej wrażenie, gdy piła krew ze szklanki. Z mniejszej lodówki w pomieszczeniu, którą Kai wstawił tu specjalnie dla Nicoletty, zgarnęła paczkę z krwią. Przelała ją do szkła, a na koniec wsadziła słomkę. Nie dziwne więc, że nie wszyscy pragnęli to oglądać. Ale ona przyzwyczaiła się do tego. Każdy wampir musiał się odżywiać. Z prawie-drinkiem, przeszła do salonu, stwierdzając, że skoro nikogo nie ma, może rozłożyć pergaminy tutaj. Ułożyła wszystko na podłodze, studiując, raz po raz pociągając łyka ze słomki.
Nie kryła się zbytnio. Stała w cieniu rozłożystego drzewa wraz z czarownicą i bacznie obserwowała rezydencję Fostera. Kto do niej wchodził, wychodził, rozpoznawała poszczególne twarze. Wiedziała, że jak na razie, gdyż pewnie kogoś jeszcze przygarną pod swoje skrzydła, dom zamieszkiwały cztery osoby. Właśnie dwie z niej wychodziły i kierowały się w stronę miasta. Samantha zerknęła na Scarlett, która opierała się o pień drzewa. Na jej twarzy gościł ten charakterystyczny dla niej dziecięcy uśmieszek. Sam uniosła brew w niemym pytaniu. To był idealny moment, aby zacząć działaś. W końcu tamta chciała dowiedzieć się czegoś o wampirzycy. - Możesz ściągnąć zaklęcia ochronne? - Założyła ręce na piersi, wlepiając w nią neonowe spojrzenie. Nie słynęła z cierpliwości.
Cały czas uśmiechając się, uciekła myślami do dalekich regionów. Przywołała ją Sammy. Oh, nie powinna jej tak nazywać, ale w końcu to takie słodkie imię! - Jasne, że mogę. - stwierdziła, zupełnie, jakby dziewczyna pytała o podanie ziemniaków przy wspólnym stole. Scarlett dysponowała naprawdę dużą mocą. A przy tych czarach... Zamknęła oczy, odpychając się nogą od drzewa. Wyjątkowo proste do złamania zaklęcia. Dla niej. Same tarcze były potężnie zbudowane, ale nie odczuwała ich naporu. Utrzymała ręce przy ciele, dłonie równolegle do ziemi. W jej umyśle wariowały słowa, aury, magia. Z lekko rozchylonych ust wyciekały szeptem formułki. Bach. I już po kłopocie. Odetchnęła lekko, obracając się z uśmiechem do Sam. - Mówiłaś coś? - zapytała ironicznie, przekręcając głowę; czekając i zapraszając towarzyszkę do wejścia.
Uderzenie w tył głowy. Poczułby je w każdym miejscu na świecie, w każdym możliwym stanie. Nawet, gdyby leżał nieprzytomny, wiedziałby, że to się stało. A to nie ratowało nikogo. Brzmiało jak kpina. Cała fala magii, która utrzymywała bariery rezydencji, dotarła do niego z minimalnym opóźnieniem. Zacisnął pięści, z trudem powstrzymując szalejącą wściekłość, która sama z siebie zaczęła unosić jego włosy do góry. Co za bezczelność...! Rozwinął skrzydła, znikając iluzją ze świadomości wszystkich ludzi wokół i wzniósł się w powietrze, szybując prosto do rezydencji. Nie zamierzał pozwalać na coś takiego w milczeniu. Zawisł nad nią w powietrzu, wciąż niewidoczny, i zaczął szukać wzrokiem tego, czyja to była wina. Uprzednio obudził psy, zdejmując z nich iluzję. One również zaczęły węszyć... A potem ruszyły biegiem poprzez rezydencję, dając tylko pół minuty na reakcję, nim dotrą na miejsce.
Przewróciła oczami w wyrazie irytacji i żwawym krokiem poszła za Scarlett prosto do rezydencji. Wiedziała, że nie będzie łatwo. Mogła wybrać inne miejsce na spotkanie z Nicolettą, ale nie miała zbyt wiele czasu. Potrzebowała również namiarów na Alastaira Raleighna, w wiadomym tylko dla Sam celu. Inni Mroczni nie wykazywali zainteresowania jej planami. Weszła do środka i od razu udała się do salonu, pamiętając rozkład pomieszczeń po halloweenowym balu i czując wyraźny zapach krwi, który rozpoznałaby dosłownie wszędzie. Jak gdyby nigdy nic, usiadła na kanapie i zilustrowała wzrokiem Nicolettę Grace. - Chodząca za Dnia. - skinęła jej ledwo zauważanie głową. - Pozwól, że przejdę od razu do konkretów. - Uśmiechnęła się kpiąco, pochylając się do niej. - Ja pomogę tobie, ty pomożesz mi.
Może i nie była czarownicą, ale tą dawkę magii wokół rezydencji wyczułby każdy. Aż dziw, że Przyziemni nie stali tutaj tłumami. Więc kiedy niewidzialna dla Nico bariera opadła, poczuła, jakby na chwilę znalazła się w spadającym samolocie. Zaraz potem do rezydencji wkroczyła Samantha Morgenstern. - Chodząca tam, gdzie jej nie chcą. - odpowiedziała Nicoletta i również skinęła głową, pozostając z kamienną twarzą. Za rozgoszczoną na kanapie Mroczną, stała inna blondynka. Czarownica. Niedobrze Carmen, niedobrze... Sama Mroczna Nefilim nie stanowiła aż takiej obawy, jak w obstawie dziecka Lilith. Pomimo dziecięcego wyrazu twarzy, tamta sprawiała wrażenie potężnej. Trzeba było przyznać, że Sam wiedziała gdzie szukać sprzymierzeńców. Brew wampirzycy poszybowała w górę. Konkretów? Potrafiła świetnie skrywać emocje, bo to, co w tej chwili miała ochotę zrobić tej szmacie... - Pomożesz? - prychnęła. - Nie potrzebuje twojej pomocy, ani też nie mam Ci nic do zaoferowania.
Szedł przed siebie wraz z Gabrysiem i Aaronem. Mieli zamiar zawitać w najbliższym antykwariacie i przeglądnąć księgi, ale oczywiście 'coś', a w tym wypadku zdjęcie czarów ochronnych, musiało im przerwać. Nie zdążyli zajść za daleko, rezydencja była dobrze widoczna z ich odległości, nie zdążyła zniknąć za wysokimi wieżowcami Los Angeles. Już miał zwrócić się do Gabysia, ale ten dosłownie dostał skrzydeł i zaczął gnać w stronę domu. Nie zwiastowało to niczego dobrego. Kaylock zaklął pod nosem, ale najwyraźniej żaden Przyziemny nie zareagował na nagłe zniknięcie czarownika. Spojrzał porozumiewawczo na Aarona. Rozprostował palce, które zdążyły zacisnąć się w pięści i czuł jak jego energia przesmyka się pomiędzy nimi. Po chwili obaj przeteleportowali się w okolice rezydencji. Najpierw Kai chciał ustalić z kim ma poczynienia, a potem atakować. Nie pofatygował się jednak, aby się skradać czy prostym zaklęciem wyciszyć swoje kroki. W końcu wtargnęli do jego domu.
Aaron został wyciągnięty na miasto przez Kaia. Właściwie czarownik nie musiał długo go przekonywać. Wystarczyło, że wspomniał o Gabrielu i książkach. W połowie drogi nagle coś się stało. Aaron wpatrywał się zszokowany w skrzydła czarownika. Nie miał o nich pojęcia. Oderwał wzrok, dopiero kiedy Gabriel był już daleko, a Kai przeteleportował ich obu niedaleko rezydencji. Chłopak był nieco zdezorientowany. Spojrzał pytająco na Kaia, po czym zmienił się w sokoła i czekał na jakiekolwiek słowa czasownika.
Psy były szybsze od Gabriela. Zdołały zmienić kierunek biegu, mimo początkowego planu, i wyskoczyły ze ściany, stając po obu bokach Nico. Była mieszkańcem rezydencji, a pozostałe dwie osoby zdecydowanie były obce. Wystarczający powód, by to one były celami. Obnażyły kły, ale jeszcze nie atakowały. Taki dostały rozkaz. - Widzę, że mamy w domu bardzo ciekawe towarzystwo - lodowaty głos Gabriela nadchodził od strony drzwi, gdy ten po prostu w nich stanął, opierając się ramieniem o framugę i krzyżując ręce na piersi. Jego oczy sugerowały wieczną pustkę dla tych, kogo dorwie, ale jeszcze nie atakował. Schował tylko skrzydła i z trudem powstrzymywał emanowanie mocą. Zazwyczaj to ukrywał. Lubił udawać, że nie ma za wiele mocy. Tym razem niezbyt mu to szło. - Ale nie przypominam sobie, byśmy kogokolwiek zapraszali.
Uniosła brew z pewnym siebie uśmiechem. - Doprawdy? - Wstała z kanapy i założyła ręce z tyłu. Podeszła do wampirzycy i pochyliła się nad nią, nogą szturchając papiery rozłożony na podłodze. Nic godnego uwagi Mrocznej, jednak wzięła jeden z nich do ręki i szybko przeczytała. - Nie planujesz przypadkiem przejąć tutejszego klanu? - zerknęła na nią. - Jeśli tak, coś marnie ci to idzie. - zmięła papier w kulkę i rzuciła ją w stronę Nicoletty. Miała nadzieję, że wampirzyca połknie przynętę i nadzieje się na jej haczyk. Przeszła przez pokój, zerkając przy tym na stojącą za kanapą Scarlett. Dała jej znak, jaki wcześniej ustaliły, aby zaklęciem unieruchomiła dziewczynę, ale zostawiła jej zdolność mówienia. Wygodnie było mieć czarownicę po swojej stronie. Te całe zaklęcia znacznie ułatwiały życie. Nagle usłyszała psie warczenie. Demoniczne psy. Jeszcze tego jej brakowało. Położyła ręce na biodrach, wlepiając wściekłe spojrzenie w mężczyznę stojącego w drzwiach. - Gabriel Lacroix, cóż za miłe powitanie. - kiwnęła głową w stronę psów. - Nowe zwierzaki? - Nie była przygotowana na demony w tej rezydencji. I to jeszcze podporządkowane komuś demony. Na twarzy Samanthy pojawił się uśmiech. - Panna Grace nic nie wspomniała? Jaka szkoda... - pokręciła głową z dezaprobatą.
Demoniczne psy wypadły tuż za jej plecami, po obu stronach. Mimo, że pamiętała jak sprzeczali się z Gabrielem o to, że pogryzą Nico, teraz wiernie stały u jej boku, gotowe rozszarpać wszystko i wszystkich. Widok ich właściciela, z rozwiniętymi skrzydła, z emanującą aurą wściekłości... Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że przejmowała się tym co się dzieje bardziej, niż ktokolwiek widział. Rzuciła zaniepokojone spojrzenie Gab'owi, dając mu wyczytać, że Samantha już rzuciła dla niej karty. Nicoletta spróbowała się podnieść, kiedy stwierdziła, że nie jest w stanie się ruszyć, zupełnie tak, jakby jej nogi ktoś przewiercił na stałe, dokładnie w tym miejscu. Miała ochotę krzyczeć, ale już dawno oduczyła się przerażenia.
Stała z boku, przypatrując się działaniom Sammy. Bardzo interesowała ją Chodząca za Dnia, gdyż ta umiejętność była wbrew naturze Dzieci Nocy. Co sprawiło, że Nicoletta Grace była inna? Wyglądała na wiek podobnie do Scarlett, choć pewnie było to pojęcie bardzo względne. Z uśmiechem przypatrywała się rzeczom, które rezydencja miała w środku. Pamiątki z różnych miejsc. Dobrze wiedziała, że wampirzyca nie mieszkała sama, i choć raz już tu była, to chętnie poznałaby właściciela osobiście. Z rozkazu Sammy, machnięciem ręki unieruchomiła wampira. Nadal stała w miejscu. Aż do czasu, gdy ze ściany, dosłownie ze ściany wypadły dwa demony, piekielna postać psów. Jakie słodkie, pomyślała, przekrzywiając głowę w bok i przypatrując się im. Miała ochotę przywitać się z nimi, emanując aurą, ale przeszkodził jej głos, zapewne właściciela. Ciemnowłosy, skrzydlaty. Czarownik. Ktoś jej rasy. Od dawna nie miała do czynienia z jakimkolwiek swoim pobratymcem. Przewierciła go wzrokiem oczu, które w tym samym czasie zmieniły kolor z niebieskich, na fioletowe, brązowe. Był wzburzony, ale Scarlett dałaby głowę, że nie tylko jego czary wyczuwała w powietrzu. - Niezłe znamię. - uśmiechnęła się, sprawiając tradycyjne wrażenie wariatki.
Gabryś miał swoje skrzydła, Aaron potrafił zmieniać się w zwierzęta, a Kai nie miał żadnego pożytku ze swoich kłów. Jednymi słowy był z nich najbardziej podobny do zwykłych, bezużytecznych ludzi. Wskazał Aaronowi swoje ramię, na którym przysiadł jako sokół. Wątpił, aby Sam wiedziała, że jego przyjaciel jest zmiennokształtny. Będą mieli przynajmniej element zaskoczenia. Wszedł do środka i udał się do salonu, z którego dochodziły wszystkie dźwięki. Ze stoickim spokojem zorientował się w sytuacji. Rapha i Zillah były obok Nicoletty i warczały na Samanthę Morgenstern. Kai mógł się spodziewać, że prędzej czy później zaatakuje rezydencję, ale nie sądził, że zrobi to sama. Trzech czarowników na jedną Mroczną i pewnie wiedziała co stanie się po usunięciu zaklęć ochronnych . Zdecydowanie głupie posunięcie. Przeniósł wzrok na Gabriela. Stał w drzwiach i emanował silną mocą. Kai tylko raz widział go w takim stanie i nie skończyło się to za dobrze. - Co cię sprowadza w nasze skromne pro... - urwał, gdy zobaczył blondynkę stojącą za kanapą. Od razu rozpoznał jej rysy twarzy i dziecięcy uśmiech. Jej widok był niczym rozdrapywanie dawnej rany, tej z czasów, gdy był jeszcze normalnym człowiekiem, bodajże piętnastolatkiem. - Sam, co jej zrobiłaś? - Niezauważalnie zacisnął ręce w pięści. Spotkał ją już. Czarna Wdowa we własnej osobie. Jak mógł jej wtedy nie poznać? - Co. Jej. Zrobiłaś. - można było wyczuć ostrzegawczy ton w jego głosie. Był bliski rzucenia w Mroczną sterty zaklęć, a nawet ją zabić.Valerie stanęła po złej stronie. Nie wiedział co robiła przez te 586 lat, czemu zniknęła, gdzie była.
To był właśnie on, właściciel. Blondyn, poznany jako Nikt, na balu. To jego czary były tak proste, tak znajome. Skromne? Uśmiechnęła się. Skromne to one na pewno nie były. Spojrzał na nią, a jej oczy zatrzymały się w tęczy barw na naturalnym brązie. W jego spojrzeniu widać było przerażenie. - Nicolettcie? Nic. Zwykłe zaklęcie unieruchamiające. - oznajmiła gładko, wciąż z uśmiechem. Co z tego, że pytał się Samanthy.
Miała sztylety schowane pod skórzaną kurtką, ale na nic by się jej one nie znały, gdyby zaczęto ją atakować magią. Jej przegraną pozycję przypieczętował Kaylock Foster, wchodzący do środka z sokołem na ramieniu. (#KaiTakiCool #SWAG) Samantha spojrzała porozumiewawczo w stronę Scarlett. Musiała stąd zniknąć. Albo teleportacja, albo wybicie okna, gdyby czarownica nagle zmieniła strony, co było niewykluczone. Inaczej wyobrażała sobie "rozmowę" z Nico. Obróciła się w stronę Scarlett, słysząc reakcję Kaia na jej osobę. Nie spodziewała się tego. Właściwie gdyby się dokładniej przyjrzeć, to byli całkiem podobni. Prawy kącik jej ust uniósł się ku górze. Zatem Kai miał szaloną siostrzyczkę. Tyle nowych możliwości właśnie otworzyło się przed Mroczną. - Scar, teleportuj mnie stąd. - oznajmiła krótko. Wysłała Mevowi smsa, jednak wątpiła, aby pofatygował się i dla odmiany to on uratował jej tyłek, a nie ona jemu. Puściła mimo uszu pytanie Kaia, jednak wzięła do serca jego ostrzegawczą nutę w głosie.
Zdecydowanie nie podobała mu się cała ta sytuacja. I było bardzo wiele powodów ku temu. Mógł jednak znieść wiele, ale wszystko przesądziła reakcja Kaia na czarownicę. Przyjrzał jej się raz, krótko, i to mu wystarczyło, by zrozumieć wzburzenie przyjaciela. Nie znali się przecież od dziś i po tylu wiekach trudno byłoby mieć jakiekolwiek tajemnice. Szczególnie takiej wagi. A potem nawet nie musiał się skupiać. Nie bez powodu studiował magię przez tyle czasu. Widział wyraźnie nici wiążące zaklęcia, pływające w powietrzu; strzępki swojej i Kaia magii, tylko czasowo rozerwanej przez tę czarownicę. Nie dezaktywowała tych zaklęć, tylko zrobiła w nich dziurę, i to wyraźnie tylko dlatego, że jej moc była w jakiś sposób powiązana z mocą Fostera. To mogłoby podnieść go na duchu, gdyby nie był tak wkurzony. Ledwo ruszył palcem, nawet nie tyle przecinając, co zwyczajnie neutralizując nici zaklęcia wiążącego Nico. - Nie wydaje mi się - odezwał się do Sam głosem wypranym z emocji, po czym używając resztek tamtego zaklęcia, przywiązał jej nogi. To słowo również było niedopowiedzeniem, skądinąd. Gdyby teraz ktokolwiek spróbował ją stąd wyteleportować, skończyłaby na wózku inwalidzkim. Nie, żeby nie miał ochoty skazać jej na to samodzielnie... - Jeszcze się nawet nie przywitałem, jeśli o tym mowa. - Było coś w jego głosie, co sprawiło, że psy zjeżyły się, ukazując zęby. Demoniczna krew wibrowała, co musieli poczuć wszyscy, którzy ją mieli. Ostatnimi czasy Gabryś miewał coraz większy problem z powstrzymaniem świadomości, jak potężny jest jego ojciec... A teraz nawet się nie starał.
Gabriel, bo tak miał na imię ów czarnowłosy czarownik, rozwiązał jej zaklęcie, wykorzystując je przeciwko Sammy. Czarownice wiązał z nią dług, a skoro weszła tu z nią, to powinna z nią wyjść. - Myślałam, że zostaniemy dłużej. - stwierdziła, nie patrząc na Sammy, lecz obracając się w stronę czarownika. Nieładnie blokować czyjeś zaklęcia. Rzuciła tarczę wokół swojej towarzyszki, chwytając równocześnie Nicolette, unosząc ją do góry. – Nieładnie wykorzystywać czyjeś zaklęcia. - jej oczy zaświeciły się czerwienią, a twarzy przybrała złośliwy wyraz.
Przyglądał się wszystkiemu z uwagą. Nie rozumiał nic z wymiany zdań, którą właśnie usłyszał. Nie znał historii Kaia zbyt dobrze, ale musiał znać czarownice, która współpracowała z Mroczną. Wzbił się w powietrze, gdy ujrzał jeżące się psy. Demoniczne psy. Były po ich stronie, ponieważ najwyraźniej należały do Gabriela, którego się słuchały. Szybko zmienił się w identycznego psa. Dookoła posypały się iskierki. Zawarczał na nieproszonych gości, po czym spojrzał na Gabriela. Chciał mu pomóc, choć widział, że go nie potrzebuje.
Oh, w końcu mogła się ruszyć, ale nie miała bladego pojęcia, co rozgrywa się pomiędzy resztą. Bo Kaiowi na pewno nie chodziło nią. Przecież miała wszystkie kończyny na miejscu. Wzrokiem próbowała wydobyć coś z blond czarownika, ale w tym samym coś poderwało ją do góry. Zawisła w powietrzu, zupełnie, jakby ktoś zawładnął jej ciałem. Czarownica, Scar. To ona wykorzysta ją teraz jako kartę przetargową? Co tu się do cholery dzieje?
Westchnął poirytowany. Valerie zmieniła się i to jak. Nie dość, że stanowili swoje przeciwieństwa, to Kaiowi wydawało się, że coś się jej przydarzyło, wywróciło jej dawny punkt widzenia o 180 stopni. Niepokoił się o nią, bo nadal pamiętał ich wspólne wyprawy do lasu oraz skręcanie ptakom karków, aby zdobyć coś do jedzenia. Valerie robiła to bez jakichkolwiek skrupułów, z uśmiechem na ustach. Wolał dowiedzieć się co Sam z nią zrobiła i czy uwolniła tą jej 'nutkę' szaleństwa, bo dobrze wiedział, że na Letty ciążyło zaklęcie unieruchamiające. Nie miał zamiaru teraz ujawniać, że Scar jest jego siostrą, chociaż Sam pewnie już to zauważyła, ale to nie był odpowiedni moment na rodzinne rozmowy. Wyczuł wibrowanie demonicznej krwi Gabrysia i od razu spojrzał w jego kierunku. - Valerie, nie igraj z ogniem. - mówił lodowatym tonem i kierował te słowa do czarownicy, ale patrzył na Gabriela. - Opuść Nicolettę. Powoli. - Miał nadzieję, że czarownik wyczyta z jego oczu, że szykuje się do ataku. Musiał powalić Scarlett, nie miał wyboru, jak na razie to ona stanowiła tu największe zagrożenie. Poza tym wątpił, aby nagle zmieniła stronę. Jednak gdyby zaatakował blondynkę, nie wiadomo co w odwecie zrobiłaby Nicolettcie, a Gab mógł ją przechwycić.
Chciała zdać się na swój plan B. Okno znajdowało się parę metrów obok niej, Nico wraz z psami była po przeciwnej stronie. Szybkim ruchem sztyletu rozbiłaby szybę i po prostu uciekłaby do najbliższej siedziby Mrocznych. Mogło się udać, gdyby nie to, że nie jej nogi przykleiły się do podłoża. Dobrze wiedziała kto przymocował ją zaklęciem. Gabriel. Również poczuła wibracje jego krwi. Zaintrygował ją. Była ciekawa jego rodowodu i przepełniającej go potędze. Korzystając na tym, że chwilowo o niej zapomnieli, gdyż wszyscy skupili się na Scarlett, która również "coś" z nią zrobiła, sięgnęła po telefon. Napisała krótkiego smsa do Vanory, licząc na posiłki. Zważając na łączącą je więź, po której nadal zostały im wspomnienia, miała nadzieję, że się zjawi.
Wibracje demonicznej krwi. Trudno było nie widzieć potęgi bijącej od jej przeciwnika. Trudno było nie zrozumieć nie wypowiedzianych gróźb. Żywy ogień płonął w oczach dziewczyny, znajdując ujście w drgającym powietrzu. Cała atmosfera w pomieszczeniu była przesycona magią. Scarlett czuła każdy swój napięty, drżący mięsień. Valerie? Musiał ją z kimś pomylić. Valerie, Valerie, Valerie. To imię odbijało się echem w jej myślach. Poczuła niemal namacalne połączenie z chłopakiem obok. Chyba sobie żartował. Nikogo nie będzie opuszczać. Potraktował ją tak, jakby sama dla siebie była zagrożeniem. Absurd. A życie potrafiło być takie zabawne. Kątek oka zobaczyła zaniepokojony wzrok blondyna, zawieszony to na Gabrielu, to na Nicolettcie. Zależało mu na niej...? Zacisnęła więzi czarów mocniej wokół wampirzycy, atakując jej ciało magią. Równocześnie bardzo powoli, niewyczuwalnie skupiła się na uwolnieniu Samanthy. Była winna jej dokładnie taką samą wolność co ona jej. Będą kwita. Z wyczuwalny trudem w bijącym sercu puściła pnącze zaklęcia z nóg tamtej.
Jej ciało zapadło się w sobie. Niewidzialny ciężar przygniatał klatkę piersiową, wyciskając urywany oddech. Nie musiała oddychać. To był odruch. Ale ból jaki odczuła wraz z tym, niemoc odzyskania władzy we własnych kończynach. Krzyknęła cicho, a jedna samotna łza przecięła blady policzek. Nie płakała odkąd skończyła osiem lat. Ale to... To nie był płacz. Jedna łza, nie była nawet pewna, czy należała do niej...
Ma zmysły naprężone do granic możliwości. Wszystko w nim drży, emanując mocą, bo nie próbuje nad tym panować. To pierwszy raz od wieków, gdy się nie powstrzymuje, jakby nie patrzeć. A i wtedy był o wiele słabszy. Niby moc jest czymś, co się ma, a nie zdobywa, ale dopiero z czasem odkrywało się kolejne części tejże mocy. Zdobywało dostęp. Tymczasem nie musi nawet patrzeć na swój cel. Żaden z nich. Znów słyszy ten głos w głowie, który podpowiada mu, gdzie co się znajduje; nie wie, czym on jest, ani skąd się wziął, ale teraz nie ma czasu znów się nad tym zastanawiać. Kula z jego magnuma przestrzeliła telefon Sam, ale był niemalże pewien, że to już za późno, już wezwała pomoc. Nie chciał robić tego magią, zostawiłby za dużo jej śladów. Czuł spojrzenie Kaia i wiedział, co ten chce zrobić, ale nie mógł poświęcić temu zbyt wiele czasu i uwagi. Nie zamierzał, mimo wszystko, pozwolić jej zranić Nico... Nawet jeśli wiedział, kim była. "Kai" odezwał się w jego umyśle, starając się ukryć jak najlepiej mógł to połączenie. "Nie mamy czasu. Fałszywy ruch i wszystko się posypie." Jak na swoją wściekłość, zachowywał niezłą trzeźwość umysłu, gdy to mówił. - Goście nie powinni wystawać na życie mieszkańców domu - zauważył, wystawiając ręce przed sobą, a potem przesunął dłońmi obok siebie - tak, jakby chciał klasnąć, ale rozminęły mu się ręce. Zaklęcie, rzucone na Nico, teraz zaczęło działać na czarownicę, a wampirzyca opadła na ziemię. "Jak mamy szczęście, to masz dziesięć sekund. To jej własne zaklęcie, potem się uwolni."
Puszczona i uwolniona od przytłaczającego bólu Nicoletta nie wiedziała co się stało. Upadła na podłogę, obijając sobie kości. Zwinęła się do pozycji embrionalnej, chwytając dłonie w pasie. Zaszlochała bez łez, czując się jak dziecko. Żaden z tych czarowników tutaj jej nie zaatakował. Nigdy nie potrafiła sobie wyobrazić jakby to było, ale nie przewidywała tego. A tymczasem kuliła się na podłodze. To było poniżające, ale nie miała sił nic z tym zrobić. Czuła, że czarownica dotknęła jej duszy, której nie do końca wierzyła, że ma.
Kai dopiero teraz wytężył zmysły. Spowolnił swoje bicie serca, nie pozwalając, aby gniew czy żądza mordu na Sam, za to co zrobiła Valerie, go opanowała. Potrafił wyczuć niemalże każde rzucone zaklęcie w tym pomieszczeniu, czuł energię emanującą od Gabriela i usłyszał jego głos w głowie. "Wiem" odpowiedział krótko, uważnie rozglądając się po pomieszczeniu. Aaron stał i warczał na Sam, która miała uwolnione nogi. Mogła rzucić się w stronę okna, ale psy pobiegłyby za nią od razu, a Mroczna nie była aż taka nierozważna. Spojrzał na Nico, która wylądowała na ziemi. Chciał do niej podbiec, widząc jak szlocha, i sprawdzić czy wszystko w porządku. Z ciężkim sercem odwrócił spojrzenie. Nie miał na to czasu. Skupił się na słowach Gabrysia. 10 sekund. Za mało, aby ją uspokoić i powiedzieć prawdę. Westchnął, przypominając sobie skuteczne zaklęcie, którego dość dawno nie używał. Wyciągnął ręce przed siebie, formując coś na kształt prostopadłościanu. Niewidzialne ściany przepuszczały słowa, ale odbijały magię z zewnątrz i wewnątrz. Jednym słowem Scarlett była zamknięta w klatce dopóki czarownik rzucający zaklęcie jej nie zlikwiduje. Kai kiwnął głową w stronę Gabrysia. Została jeszcze kwestia Sam.
Jej telefon właśnie dostał kulkę. Rzuciła samsunga na ziemię i zacisnęła ręce w pięści. Będzie musiała postarać się o nowy, co nie jest takie proste czwarty raz w miesiącu. Poczuła jak zaklęcie pętające jej nogi znika. Jak na razie nie ruszała się ze swojego miejsca, czekając na jakikolwiek znak od Vanory. Obserwowała te całe ich czarowanie, ale najbardziej zainteresowała ją szlochająca na podłodze Nico. Nie sądziła, że będzie w takim stanie po jakimś zaklęciu wiążącym? Lewitującym? Nie znała się na magii, ale to zaklęcie nie wyglądało na mocne. Sam miała do dyspozycji jeszcze sztylety, ale były niczym w porównaniu do magii.
Zaskoczył ją. Użył jej własnego zaklęcia, jej własnej magii. Wampirzyca upadła, a Scarlett została oszołomiona tak samo jak tamta przedtem. Wygięła ciało w łuk, co miało być następnym krokiem. Krzyknęła, a następnie przedarła barierę, uwalniając się. Teraz leżała jak wampirzyca, na podłodze, dysząc. Sama sobie sprawiła ból. I to Gabriel sprowadził to na nią. Uniosła dłoń, chcą rzucić jakikolwiek urok. Nie była w stanie. Czar odbił się od klatki, w której została uwięziona. Zawarczała z wściekłości, dysząc z wycieńczenia, zadanego magią. Miała dość sił, wystarczająco. Ale nie miała jak walczyć.
To nie tak, że życzył komukolwiek, by wylądował w tym zaklęciu. Znał je aż za dobrze, sam oberwał nim zdecydowanie zbyt wiele razy. Teraz nie miał jednak zwyczajnie innego wyjścia. Tyle dobrze, że Kai zrozumiał i zareagował odpowiednio szybko. Inaczej wszystko poszłoby na marne. Albo przynajmniej częściowo. Nawet, gdyby czarownica próbowała puścić na niego jakiś urok, zdołałby się bez problemu obronić. To nie byłaby w żaden sposób równa walka. Teleportacja w obrębie domu była czymś bajecznie prostym, przynajmniej dla Kaia i Gabrysia. W końcu sami dostosowywali zaklęcia. Gdy o tym myślał, to prawie za tym tęsknił. Za ich współpracą z wtedy. Dawno nie budowali tak silnych zaklęć, co wtedy. W mgnieniu oka znalazł się przy oknie. - Czegokolwiek chciałaś, wygląda na to, że niezbyt ci wyszło - podsumował, zwracając się do Sam. "Aaron, pilnuj drzwi." Nie chciał mówić tego na głos, by nie wypowiadać jego imienia. Ściągnąłby tylko na niego kłopoty i związaną z imionami magię. Nic korzystnego.
Sam stała w miejscu i grzebała po kieszeniach swojej kurtki, zapewne szukając steli czy czegoś innego. Desperacko starała się znaleźć wyjście z tej sytuacji, choć wiedziała, że była na straconej pozycji. Kai z przyjemnością pozadaje jej tortury. Za Scarlett. Rezydencja była zabezpieczona przed jakimikolwiek runami i sprzętami Nefilim, więc Mroczna nie miała jak uciec. Na dodatek Aaron z psami od razu by ją dorwali. Valerie leżała na podłodze w niewidzialnej klatce. Dla jej własnego bezpieczeństwa. Tak, z miłości. Wiedział, że dopóki nie puszczą Samanthy wolno, będzie miała wrażenie, że ona też jest ich więźniem. Kai krótko się wahając podszedł do Nicoletty. Szlochała. - Letty... - głos mu się załamał. Delikatnie podniósł ją z podłogi i umiejscowił na kanapie. Kątem oka zerknął na Gabrysia i Sam.
Grzebała po kieszeniach swojej kurtki i spodni. Jak mogła zapomnieć o tak istotnym fakcie, że zawsze nosiła ze sobą zapałki, ze stelą bywało różnie, ale też ją miała. Wytężyła słuch. Zdawało jej się, że usłyszała znajome okrzyki zniecierpliwienia. Vanora. Przygryzła dolną wargę, kontynuując szukanie pudełka z zapałkami. Mogła rzucić w któregoś czarownika sztyletem, ale jeszcze skierowaliby to w jej stronę, a to nie był najlepszy dzień na umieranie. Nie miała jak uciec. Gdyby wybiła okno, psy od razu by za nią poleciały, a do drzwi miała za daleko. - Nie gadaj, Lacroix. - Założyła ręce na piersiach, w jednej dłoni skutecznie chowając zapałki. Nie wiedziała co ją podkusiło na tak nierozważną akcję. - Bardziej ciekawi mnie to, co ze mną zrobicie.
Powoli podszedł do Gabrysia, nie spuszczając Sam z oka. Musieli zdecydować co z nią zrobić. W piwnicy, zdana na tortury, niechybnie by zginęła, a wraz z nią Mroczni, których utworzyła. To by znacznie ułatwiło sprawę im i Nocnym Łowcom, jednak Valerie zalegała u niej z długiem i nie wybaczyłaby mu, gdyby więził Samanthę. Westchnął i zerknął przez ramię na swoją siostrę. Nadal starała się jakoś wyjść z klatki, jaką Kai dla niej utworzył, ale nie przynosiło to żadnych efektów. Będzie musiał z nią porozmawiać. Nawet nie wiedział czy go pamięta. - Jesteś wolna. - oznajmił i spojrzał na Gabriela z uśmiechem. - Pokażesz jej wyjście?
Powstrzymał westchnienie. Wcale nie miał na to ochoty, ale nie miał większego wyboru. Jakby nie patrzeć, mieli teraz większe priorytety, niż jego osobista wściekłość i chęć skrócenia Sam o głowę. Przynajmniej. Poza tym, to jednak mówił Kai. Był jego najbliższym przyjacielem i mimo wielu różnych rzeczy, dalej miał autorytet. Szczególnie teraz. Nie odpowiedział, ale Mroczna zniknęła, a na dywan spadły tylko zapałki, które trzymała w dłoniach. Tylko Gabryś z Kaiem mogli wiedzieć, że pojawiła się poza granicami rezydencji, lądując twarzą w dół na chodniku. Nie miał ochoty jej obracać. Oparł się plecami o ścianę, wciąż trzymając skrzyżowane ręce na piersi. - Aaron, zabierz stąd Nico i nie zaglądajcie tutaj na razie. Nic fizycznie jej się nie stało, to psychiczny ból, a Kai ma tutaj rozmowę do przeprowadzenia - powiedział w końcu, przymykając oczy. On z kolei musiał zająć się barierą. Rezydencja zdecydowanie zbyt długo stała bez niej.
Aaron stał z boku, pilnując drzwi i nie rozumiejąc relacji, jakie panowały między zebranymi w rezydencji Kaia. Nagle Mroczna zniknęła, a Gabriel zwrócił się do młodego czarownika, który przyglądał mu się psimi oczami. Uniósł uszy, słuchając uważnie. Na jego słowa skinął głową i wrócił do swojej postaci. Podszedł do dziewczyny i powoli wyciągnął do niej rękę. - Jestem Aaron. Jeszcze się nie znamy, ale jestem starym przyjacielem Kaia. Nie musisz się mnie bać - powiedział delikatnym kojącym głosem. Wyciągnął do niej ręce i nie słuchając, czy ma zamiar protestować, wziął ją na ręce. W ostateczności mógł się zmienić w niedźwiedzia. W tym stanie nie byłaby mu stawić czoła, gdyby był tak potężnym zwierzęciem.
- Nie dotykaj mnie. - nie wiedziała, czy udało jej się wypowiedzieć te słowa. Płacz dziecka zagłuszał jej uszy. Dziecka, które straciło rodziców. Dziecka, które zbyt szybko musiało stać się dorosłym. Była dorosłą, pewną siebie kobietą, ale to właśnie złamało jej mury. Jakby to na co pracowała tyle lat zostało zburzone. Jak dziecko. Mała rzymska sierota. Nie pozwalała sobie na takie myśli, a jednak zaklęcie wydobyło z niej to wszystko. Brak nadziei. Brak rodziny; kiedyś, teraz, kiedykolwiek. "Jesteś potworem Nicoletto. Lepiej będzie, jak wyjedziesz. Dla wszystkich." I wbrew jej woli wykrzyknęła jedyne imię, które stwierdziło, że warto ją ratować. - Kaaaaai!
Poczuła się jakby ktoś właśnie ją spoliczkował. Nie spodziewała się tego, co przed chwilą padło z ust czarownika. Wolna? Sądziła, że będą starać się odegrać za te wszystkie popełnione przez nią tortury. Wreszcie ktoś by się nad nią znęcał. Taka niemiła dla sadystycznej Sam odmiana. Nim zdążyła mruknąć, że świetnie wie gdzie znajdują się drzwi wyjściowe, już lądowała twarzą na chodnik przed rezydencją. Syknęła z bólu i obróciła się na plecy. Powinna poczuć pudełko zapałek, które zwykle trzymała w tylnej kieszeni spodni, ale najwidoczniej zostały w środku. Powoli stanęła na nogi i zobaczyła Vanorę, opierającą się o motor. Sam otrzepała skórzaną kurtkę i niespieszno podeszła do niej, tym samym sygnalizując, że ją wypuścili, a nie uciekła. - Uszczerbek na dumie, co? - mruknęła do Mrocznej. Zdana na łaskę Czarowników. Jak to idiotycznie brzmiało, nawet w jej myślach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz