shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

wtorek, 12 maja 2015

Skarbie, magazynek jest pusty, a taka dziewczyna jak ty nie potrafi strzelać

Ashlyn    Evelyn   Christopher

Słyszała swój płytki oddech. Jej złote loki zostały ujarzmione w koński ogon i podskakiwały z każdym jej krokiem. Biegła. Musiała dać ujście swoim emocjom, rozprostować kończyny. Nie miała żadnego celu, medalu na horyzoncie czy mistrzostw, po prostu lubiła biec przed siebie. Ten stan, gdy krajobraz wokół niej stawał się rozmazany i widziała tylko punkt przed sobą dawał jej satysfakcję. Ashlyn była szybka jako człowiek, a linkatropia tylko umocniła jej zdolność. Stanęła, gdy czuła, że zaraz odpadną jej kończyny. Ash regulowała tempo podczas biegania, więc płuca łapczywie nie domagały się powietrza. Rozglądnęła się. Nie poznawała okolicy. Wyglądało to na trochę starszą część miasta, bo z kamienic odpadał tynk, a wandale naznaczyli ściany swoimi sprejami. Blondynka westchnęła i zaczęła szukać osoby, która mogłaby wskazać jej drogę.
Jak gdyby nigdy nic, Eve szybkim krokiem przemierzała kolejne ulice. Dosłownie pół godziny temu spotkała się ze swoim bratem, który jak się okazało był Przyziemnym ze Wzrokiem. Cieszyła się, że mogła mu to wszystko wyjaśnić i odpowiedzieć na wszystkie jego pytania. Pozostała tylko kwestia: Dlaczego ona go nigdy nie miała? Nigdy nie widziała rzeczy, których nie powinna. Zastanawiając się, skręciła w kolejną alejkę. Usłyszała dźwięk telefonu, ale zignorowała go. Pewnie jej przyjaciółka, Nefilim, odpisała kiedy ma naprawić jej komputer. Evelyn była ubrana w czarne leginsy, a w kieszeniach kurtki mimo wszystko ukryła noże. Lubiła walczyć, ale nie zabijać. Nie miała też sfory, bo nie zbyt umiała się przystosować. Nagle coś, a raczej ktoś, przyciągnął jej uwagę. Spojrzenie jej mahoniowych oczu padło na pewną blondynę. Rozglądała się, jakby szukała kogoś, miała niepewną minę. Ruszyła prosto w jej stronę. Poznała, że jest tym co ona.
Skręciła w kolejną alejkę. Ludzi było wyjątkowo mało, prawie w ogóle. Ash zobaczyła jakąś starszą panią w oknie wywieszającą pranie, ale nim zdążyła krzyknąć, kobieta zniknęła w swoim mieszkaniu. Westchnęła zrezygnowana. Nagle usłyszała kroki. Jako wilkołak miała wyostrzony słuch, a osoba poruszała się cicho, z wrodzoną gracją. Obróciła się ku postaci. Dziewczyna wyglądała pięknie. Ciemne włosy opadały sięgały jej do łopatek, blada cera była nieskazitelna, a czarny strój podkreślał jej kobiecość. Ash była ubrana w  przydużą bluzę zakładaną przez głowę i dresy. Na dodatek cuchnęła mokrym psem. No cóż, wstyd jej było wyjść na przywitanie do takiej 'damy', ale nie chcąc trwać w niepewności, zaczęła do niej zmierzać. - Emm, cześć. - Skinęła jej głową z uśmiechem i splotła ręce za sobą. - Wiesz może jak dostać się do remizy strażackiej? - Było to jedno z miejsc watahy, które zapadło Ash w pamięci, bo w końcu tam mieszkała.
Evelyn uśmiechnęła się. - Tak, jasne. Tylko nie za bardzo umiem tłumaczyć, więc może cię zaprowadzę? - Miejsce, o którym mówiła, znajdowało się kilka ulic dalej. Był to dość spory kawałek drogi, jakiś co najmniej kilometr w plątaninie budynków. To nie był problem, bo często gdzieś wychodziła, chociażby po to, aby zamówić sobie dobrą pizzę na drugim końcu miasta. Robiła to z nudów. Szły przez chwilę w ciszy. - Jesteś Dzieckiem Księżyca? Przepraszam, nie przedstawiłam się. Evelyn Mitchell. Wilkołak. - Była na sto procent pewna, że jest nowo przemienioną albo coś w tym stylu. Poznała także miejsce o jakie zapytała, bo rozmawiała tam z przywódcą sfory LA. Pamięta jak dziwnie sama się czuła przez pierwsze kilka miesięcy. W głowie śpiewał jej Trading Yesterday Just a little girl. Dlaczego akurat to? Może dlatego że bardzo jej się podobała ta piosenka. Czekała na odpowiedź niższą o pół głowy blondynkę.
Uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością. - Dzięki. - Zaciągnęła rękawy czerwonej bluzy i schowała w nich dłonie. Ashlyn była naprawdę drobna, ale zbytnio jej to nie przeszkadzało, bo potrafiła dostrzec we wszystkim zalety. Jako mała osóbka była zwinna i szybka. Zaczęła iść obok dziewczyny, która była o pół głowy wyższa. Blondynka zerknęła na stare bloki, niezbyt pewna jak zacząć rozmowę i starając się zapamiętać trasę, jakby jeszcze raz tu zabłądziła. Musiało minąć dużo czasu nim zapamięta prostą drogę do sklepu, bo podczas samotnego spaceru zagłębiała się w swoje myśli i nie patrzyła na otoczenie. Na pytanie ciemnowłosej spojrzała na nią z nieukrywanym zaskoczeniem. - Aż tak bardzo to po mnie widać? - uśmiechnęła się do niej. Na lewej ręce miała ślad od ugryzienia i nie ogarniała jeszcze tych wszystkich zawiłych rzeczy Podziemnego Świata. - Mogę do ciebie mówić Eve? - Lubiła skracać imiona. - Ja jestem Ashlyn Golden-retriver. - Zaśmiała się. Znowu zmieniła swoje nazwisko, bo podczas przemiany jakiś wilkołak zaczął się z niej nabijać, że będzie wyglądać jak ten pies, a nie jak potężny wilk. - Masz wiele pełni przed sobą. Pamiętasz pierwszą? - Zerknęła na nią swoimi oliwkowymi oczami. Dziewczyna mogłaby jej coś powiedzieć.
Zastanowiła się nad tym pytaniem. Owszem pamięta, ale niestety... - Jak przez mgłę. - oznajmiła. - Nefilim mi trochę pomogli. Jak byłam Przyziemna próbowali mi pomóc. Nie udało się i zastałam ugryziona. To oni zapoznali mnie z watahą, a nawet nauczyli walczyć. - Szły prosto, aż w końcu zobaczyły remizę strażacką. Eve była uśmiechnięta. Mimo że krótko znała tą dziewczynę już zaczynała ją lubić. Zawsze bardziej zwracała uwagę na charakter niż wygląd. Światła lamp, odbijały się od szyb, pędzących aut i okien domów. Odetchnęła chłodnym powietrzem, który chlastał po twarzy od czasu do czasu. - Jesteśmy - powiedziała.
Oh... - wydała z siebie, gdy przetrawiła informacje od dziewczyny. Zaczęła myśleć, czy jakikolwiek osobnik został przemieniony bez użycia przemocy i z własnej woli. - Przykro mi Eve. - Powiedziała szczerze i spojrzała na nią. Jak trafiła na Nefilim, to miała swojego rodzaju szczęście, chociaż wilkołaki chyba nie pałały do Nocnych Łowców zbytnią sympatią. Ash mało na ten temat wiedziała i powstrzyma się ze swoją opinią póki ich nie spotka osobiście. Spojrzała na remizę strażacką i westchnęła. Musiała znaleźć jakiś własny kąt, bo spanie na podziurawionym materacu nie było najwspanialszą perspektywą. Nim weszła do środka usłyszała coś na zewnątrz. Zobaczyła jakiś ludzi przeciwnej płci. Jeden z mężczyzn trzymał broń, a reszta otaczała dziewczynę przyszpiloną do muru. - Eve... - Ashlyn stanęła i kiwnęła głową w stronę osób. Sama nie miała za sobą żadnego treningu, ale chciała jakoś pomóc, a to leżało  zakresie możliwości ciemnowłosej.
Cofnęła się o kilka kroków do tyłu, by zrównać się z blondynką, gdy usłyszała swoje imię. Jedno szybkie spojrzenie w jej stronę wystarczyło. Zobaczyła dokładnie to co ona. Młodsza od niej, o jakieś kilka lat, dziewczyna była otoczona przez mężczyzn. Mimo broni w ręce jednego i jeszcze jednej za paskiem drugiego, nie wyglądali na profesjonalistów. Szybko zorientowała się w sytuacji. Pięciu dwudziestoparoletnich kumpli. Może to rasiści? Dziewczyna była na sto procent pół Azjatką, a oni mogli by uchodzić za rasistów: twarde twarze, szorstkie od kilkudniowego zarostu, pogarda w oczach. Grozili, komentowali, a nawet darli się nad nią. Już miała wkroczyć do akcji, lecz się powstrzymała. Jezu, musi chronić również Ashlyn, nie jest przecież przeszkolona! - Co robimy?- pytały się jej bezgłośnie oczy blondynki. Zaklęła szpetnie i nachyliła się w jej stronę. W głowie starannie układał się plan działania. Wyszeptała jej prosto do ucha.- Ja ich zajmę i rzucę ci spluwę. Złap ją, nawet jeśli nie potrafisz strzelać, nie daj tego po sobie poznać. Teraz schowaj się w cieniu. Nie mogą cię zauważyć. - Skinęła nerwowo głową i czmychnęła gdzieś. Ruszyła do przodu w ich stronę, powoli i ostrożnie skradając się, obserwując każdy ruch. Ominęła potłuczone szkło butelek po piwie. Przekrzywiła głowę, bez najmniejszego trudu wyłapała każde słowo z ich konwersacji, a raczej monologów. Waliło od nich jak z gorzelni, ale nieźle się trzymali. Może to przez wyczulony węch. To nie powinno być trudne. - Nie przeszkadzam wam czasem? - Zapytała, nie zatrzymując się. - Wiecie co? Wpadłam na super pomysł... - Palce czarnowłosego zaciśnięte były na pistolecie kaliber 9 milimetrów i zwracał się lufą w jej stronę. Gdyby znalazła się wystarczająco blisko... - Co powiecie na... - Granie na czas się opłaciło. Szybko kopnęła w rękę chłopaka, wytrącając broń, która poleciała w powietrze. Skoczyła do przodu i złapała ją. Dała sygnał przyjaciółce, która wyskoczyła z ukrycia i podrzuciła ją w jej stronę. Ktoś złapał Eve, a ona odwdzięczyła się uderzeniem w twarz, tak mocno, że odrzuciło go do tyłu. Uniosła nogę zgiętą w kolanie i przypierdzieliła mu prosto w jaja. To dobre zagranie. Każda dziewczyna powinna mieć coś w zanadrzu - facet nie spodziewa się, że po walnięciu w jaja zrobisz coś więcej. Bo krocze dla facetów to centrum wszechświata i nie przypuszczają, że ty myślisz inaczej. Stękną, zgiął się w pół, zemdlał z bólu. Już wyciągnęła ostrza i brała się za następnych. Jeden ze sztyletów poleciał w stronę dłoni próbującej złapać za drugi pistolet. Trysnęła czerwona krew. Wrzasnął. Jedna klinga wbiła się w pierś przeciwnika, a później poderznęła mu gardło. - STOP! - wrzasną któryś. Odwróciła się błyskawicznie. Do skroni Ashlyn przystawiona była ta sama broń palna, w którą ją uzbroiła. Zadała pojedynczy cios w szczękę nieznajomej dziewczynie, a ona osunęła się na ziemię, nieprzytomna. - Nie lepiej zabić mnie? Jestem bardziej niebezpieczna. -Mężczyźni byli kompletnie przerażeni. W jej oczach zabłysły złote ogniki. - Padnij!- Wrzasnęła na likantropkę, która zareagowała odruchowo i runęła jak kamień na chodnik. Eve nie czekała długo i ruszyła jak błyskawica na napastnika. Zamieniła się w wilka, jak zaczął strzelać. Przypadła do ziemi, z naprężyła mięśnie, gotowa. Zawarczała obnażając kły. Skoczyła. Wrzask tego faceta, urwał się, kiedy jej szczęki zacisnęły się, miażdżąc mu tchawicę. W jej pysku zebrała się ludzka krew. Kiedy poczuła, że jego serce zatrzymuje się, uniosła głowę. Wiedziała, że nie może oszczędzić tego ostatniego. Za dużo wiedział. To załatwi szybko. On zaczął uciekać, jednak nie miał szans z wilkiem.
Przenosiła spojrzenie z Eve na Azjatkę i z powrotem. Nie wiedziała co robić i nie znała możliwości ciemnowłosej. Właściwie to poznała ją godzinę temu, a już między nimi zaistniała przyjaźń czy jej zalążek. W Świecie Cieni wszystko działo się strasznie szybko. Ashlyn słyszała jęki i stłumione krzyki dziewczyny. Możliwe, że po jakimś czasie mężczyźni by się po prostu nią znudzili i wtedy posłaliby kulkę w jej stronę. Blondynka aż rwała się do pomocy, ale nie była przeszkolona, na dodatek niewiele szkód by im wyrządziła. Rzuciła pytające spojrzenie ku Evelyn, a po chwili wysłuchała jej planu. Skinęła głową na znak zgody. Dziewiętnastolatka zaszła ich od przodu, a Ash przyczaiła się z tyłu. Oparła się o ścianę. Chowała się w cieniu, bacznie obserwując całą sytuację. Serce biło jej jak oszalałe. Miała nadzieję, że akcja się uda. Zarejestrowała ruch dziewczyny i w mgnieniu oka chwyciła lecącą w jej stronę broń. Wzięła ją w obie ręce i przystawiła do skroni mężczyzny, który wyglądał na najbardziej trzeźwego z tej ich gromadki. Przełknęła ślinę. Dłonie delikatnie jej drżały, ale patrzyła się wilkiem na faceta. On tylko zaśmiał się i z rozbawieniem uniósł ręce do góry. Mimo lufy przyłożonej do skroni, pochylił się do niej i wyszeptał jej do ucha. Ash mimowolnie się wzdrygnęła. - Skarbie, magazynek jest pusty, a taka dziewczyna jak ty - zilustrował ją wzrokiem, oblizując usta - nie potrafi strzelać. - szybkim ruchem zabrał jej pistolet, przeładował i przystawił go jej głowy. Blondynka zacisnęła zęby. Kłamał. Palce trzymał na spuście, w każdej chwili gotowy strzelić. Ash zacisnęła ręce w pięści. Wypełniała ją wściekłość na samą siebie. Mogłaby być bardziej rozgarnięta. W jej zielonych tęczówkach pojawiły się ślady złotego odcienia. Zacisnęła ręce w pięści i z całej siły uderzyła łokciem w brzuch mężczyzny. Potem padła na ziemię. Przeczołgała się w stronę Eve i dźwignęła się do siadu, gdy strzały ucichły. Azjatka była wsparta o mur. Wokół niej leżały martwe ciała pijanych facetów. - Eve... - wstała z chodnika i przycisnęła rękę do ust. Miała ochotę wrzasnąć, ale musiała się uspokoić. Nie chciała doświadczyć przedwczesnej przemiany. Krew bluzgała posadzkę. W ciała wbiło się szkło z potłuczonych butelek. Odwróciła wzrok. - Evelyn, przestań! - Krzyknęła za nią. Dziewczyna zmieniła się z powrotem w człowieka. Przychodziło jej to naturalnie, jakby się z tym urodziła. - Miałyśmy jej pomóc. - Wskazała głową na nieprzytomną Azjatkę. Była chorobliwie blada, a na policzku miała długie ciecie, po którym pozostanie blizna, oszpecając jej ładną twarz. - Zabiłyśmy. Niewinnych. Ludzi. - Powiedziała, biorąc głębokie wdechy. Uspokajała się w myślach, ale ręce miała zaciśnięte w pieści, aż zbielały jej knykcie. - Zabiłyśmy niewinnych ludzi. - powtórzyła jeszcze raz, szeptem, chcąc sobie to uświadomić. Jej sumienie nie da jej spokoju. - Pijanych, ale niewinnych. - Spojrzała dziewczynie w oczy. Miały tylko jakoś unieszkodliwić mężczyzn, a nie podrzynać im gardła. Jak stado się o tym dowie, Clave natychmiast zarządzi egzekucję. - Nie możemy jej tak zostawić. - Kiwnęła w stronę dziewczyny. W końcu to ją chciały uratować. Mogłyby opatrzyć jej rany w mieszkaniu Evelyn, bo jak na razie nie chciała stawać twarzą w twarz z Patrickiem Wardem.
Wiedziała co zrobiła. Powstrzymała mdłości. Jednak to ona czuła się gorzej. Zacisnęła zęby czując ból w łopatce. Dostała jakimś tępym narzędziem. - Nie byli do końca ludźmi. Mieli coś z demona... We krwi. A ten ostatni to zmiennokształtny. Nie patrz na to. - Zasłoniła jej widok, po chwili wzięła na ręce Azjatkę. Krzyknęła z bólu. Odsłoniła łopatkę i zerknęła na ranę. Cholera, była bardziej poważna niż myślała. Starając się nie myśleć o obezwładniającym bólu, zdecydowanie uniosła czarnowłosą. Ashlyn mimo strachu, pomogła jej nieść. Po kilkunastu metrach nie dała rady i padła na kolana. Podała telefon towarzyszce. - Zadzwoń do mojego brata, powiedz, że jest potrzebny, niech przyjedzie samochodem. Pojedziemy do mnie.  - Eve starała się nie stracić świadomości. Czym on ją uderzył? Czymś bez wątpienia magicznym.
I bez słów wilkołaczki, Ash odwracała wzrok od krwi i bezwładnych ciał. Blondynka nie zabiła żadnego z nich, ale współpracowała z Eve, co dzieliło winę na dwie części. Świdrowała wzrokiem Azjatkę, starając się zauważyć jakieś detale. Od niej nie czuła odoru alkoholu, więc musiała po prostu wracać skądś do domu. Ashlyn zacisnęła usta w wąską kreskę. Dokładnie jak ona, w noc, gdy została przemieniona. Jednak ona nie miała nikogo, kto by jej pomógł. Usłyszała krzyk Evelyn i rzuciła jej zaniepokojone spojrzenie. Zobaczyła jej ranę i zmarszczyła brwi. Obrażenie nie wyglądało na zwyczajne. Pomogła chwycić dziewczynę i razem zdążyły zanieść ją na główny chodnik, nim Eve upadła. Ashlyn delikatnie położyła Azjatkę na podłoże i wzięła telefon on towarzyszki. Otworzyła kontakty i po nazwisku znalazła konkretną osobę. Miała nadzieję, że owy Christopher nie okaże się jej ojcem. Po drugim sygnale chłopak odebrał. - Em... Christopher Mitchell? - zapytała, a gdy on potwierdził, kontynuowała. - Jestem Ashlyn Goldenmayer, Evelyn jest ciężko ranna. Mamy z sobą nieprzytomną dziewczynę, potrzebujemy transportu do mieszkania twojej siostry. - Zakończyła i spojrzała na ciemnowłosą, która miała ból wymalowany na twarzy. - Nie wiem co jej jest. Ma ranę na łopatce, zadaną jakimś magicznym urządzeniem. - Westchnęła i podała ich położenie, gdy oznajmił, że zaraz będzie. Rozłączyła się i schowała telefon do kieszeni. Potem go jej odda, nie było to ich największe zmartwienie. - Zaraz będzie, wytrzymasz? - uklęknęła obok niej, tym samym sprawdzając puls Azjatce.
Christopher stał pochylony nad wnętrznościami czerwonego Nissana. Męczył się z wymagającym właścicielem, z którym nie sposób było się dogadać, aż w końcu uświadomił tłumokowi, że jutro po południu będzie miał go z powrotem. Grzebał przy silniku, sprawdził olej, wszystko po kolei. Nagle ciszę rozdarł dźwięk komórki. Oderwał się od pracy, wytarł ręce zasmarowane w oleju o ściereczkę i odebrał połączenie. -Tak? - myślał że usłyszy głos E.C jednak to była zupełnie inna kobieta, każde jej kolejne słowo wywoływało coraz większy niepokój w chłopaku. - To ja. Już jadę. - Rzucił wszystko, złapał kluczyki do swojego auta. Niemal biegiem, wskoczył do niego i z piskiem opon wyjechał z parkingu. Kabinę wypełnił zapach spalonej gumy. Nie zwracał uwagi na pasy bezpieczeństwa czy przepisy. Nic nie śmiało mu przeszkodzić, nawet sygnalizacja. Sprawiał niebezpieczeństwo na drodze. Kto normalny jedzie prawie sto kilometrów na godzinę w terenie zabudowanym? Mogą mu zabrać prawo jazdy, ale chrzanić to. Ostry zakręt wbił go w drzwiczki. Samobójca - przeszło mu przez myśl. Zahamował ostro przy chodniku, gdzie niewątpliwie klęczała Eve, obok leżała nieprzytomna kobieta, a trzecia, blondynka, stała przestraszona obok. Wyskoczył z samochodu i podbiegł do nich. Wydał z siebie stek przekleństw w innym języku. Posadził Azjatkę na tylnym siedzeniu. Siostra położyła się ochraniając lewe ramię. Ashlyn usiadła z przodu, a Chris usiadł za kierownicę. Z piskiem opon ruszył do domu Eve.
Obraz lekko rozmazywał jej się przed oczami. Czuła jakby coś rozgrywało ją na części. Z bólu zamknęła się w sobie i z trudem wykrztusiła. - Wytrzymam. - Na bruku którym klęczała, nieruchoma pogrążała się w bólu. Czuła jak całe życie przelatuje jej przed oczami. To było jak powolne umieranie. Wszystko w niej było napięte, powoli traciła siłę. Miała ochotę zwinąć się w kłębek i nawet nie drgnąć. Zadrżała. W głowie usłyszała cichy szept, że dostała to na co zasłużyła. Poczuła silne ramiona, które podniosły ją i wsadziła do wozu. Położyła się na prawym, zdrowym boku. Przytulia się do koca, walcząc z ciemnymi i jasnymi kropkami przed oczami. Chyba jednak straciła na chwilę świadomość, bo obudziła się gdy ją nieśli.
Założyła ręce na piersiach i wstała, wyczekując samochodu. Czas dłużył jej się niesamowicie, bo każda sekunda była na wagę złota. Ashlyn zdążyła już opanować swój strach, zastąpiła go determinacją i gotowością do działania. Po chwili zobaczyła szybko zbliżający się samochód, który z piskiem opon zahamował centralnie przed nią. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się i wyszedł z nich wysoki chłopak, który rozsiewałby wokół siebie aurę spokoju i chłodnego myślenia, gdyby nie przekleństwa padające z jego ust. Z Eve było gorzej niż myślała, nawet jeśli ciemnowłosa zapewniała ją, że wytrzyma. Ash zagryzła wargę i chwyciła Azjatkę za ramiona i pomogła usadowić ją na tylnym siedzeniu, gdy Christopher ostrożnie kładł siostrę do samochodu. Blondynka usiadła na przednim siedzeniu, pospiesznie zapinając pasu. - Błagam, nie zabij nas. - mruknęła pod nosem. Były małe szanse, aby chłopak ją usłyszał, gdyby był zwykłym Przyziemnym. Ta bezgwiezdna noc nie była idealnym momentem na śmierć, a widząc jak mężczyzna prowadzi, cud, że policja nie odebrała mu prawa jazdy. - Wiesz co jest Eve? - pytanie skierowała do Christophera, ale spojrzała na tylne siedzenie. Obie kobiety pogrążone były we śnie. Ash aż tak bardzo nie przeszkadzała niemała prędkość z jaką jechali, zważywszy, że brat Evelyn pewną ręką prowadzi samochód, więc bezpiecznie dojechali na miejsce. Chris wniósł siostrę do jej mieszkania, a Ashlyn pociągnęła za sobą Azjatkę, która powoli zaczęła się wybudzać. Weszli do klasycznie urządzonego domu i ulokowali obie kobiety na miejscach leżących.  - Wiesz co robić? - Założyła ręce na piersiach i przechyliła głowę ilustrując go swoim oliwkowym spojrzeniem. Parę blond kosmyków wysunęło się z jej końskiego ogona. Nie wiedziała czy Christopher był obeznany w Świecie Cieni.
Naturalnie słyszał cichy głos złotowłosej, jednak nic nie powiedział. Miał mimo wszystko zwyczaj kierowania jedną ręką. - Nie wiem. - Skręcił ostro na żwirowy podjazd. Auto zostało zaparkowane po mistrzowsku naprzeciwko drzwi. Przerzucił ją sobie przez ramię i otworzył mocnym kopniakiem drzwi. Położył ją delikatnie na ciemnej kanapie. - Nie wiem czym dostała. Z tą magią różnie bywa. Zajmij się tamtą, a ja EV. - Tak naprawdę nie miał zielonego podjęcia co ma zrobić. Pobiegł do łazienki, zdjął bluzkę i wsadził pod kran. Nie wycisnął dokładnie, nie miał na to czasu. W samych spodniach szybkim krokiem poszedł do salonu, gdzie niewątpliwie przytomna ciemnooka siedziała obejmując ramionami kolana. Przyklękną przy Caro i przycisnął ciuch do wielkiego, obrzydliwego czegoś co zostało z jej ramienia. Wygięła się w łuk, wypuszczając z sykiem powietrze. Kropla czarnej oleistej cieczy spłynęła z rany. Na chwilę znieruchomiał, a potem go olśniło. - Ashlyn woda. - powiedział spokojnie acz stanowczo. Po chwili podała mu kubeł. Dał jej znak, żeby się przyjrzała. Nadal zakrywając obrażenie polał z lekka chłodną wodą nad tym miejscem. Następne kilka kropel cieczy spłynęło na dywan. Mniejsza o dywan, ona była ważniejsza. Nachylił się do twarzy siostry i zapytał nerwowo. - Hur ska jag hjälpa dig? (Jak mam ci pomóc?) 
Rengör såret. Detta har lagt ut. - Wyjęczała w rodowitym języku. Szwedzkim. 
Trzeba to oczyścić. Wszystko musi wypłynąć. W drugim pokoju na górze jest niebieska mata. Mogłabyś? - Skinęła krótko głową i popędziła schodami. Po chwili taszczyła związaną, złożoną w rulon matę ćwiczeniową. Rozłożył ją i delikatnie wsuną pod plecy. Lał wodę z góry, a od dołu płyną onyksowy płyn.
Nadzieja z niej uciekła, gdy usłyszała przeczącą odpowiedź. Spodziewała się czegoś innego. Wolała usłyszeć: ,,Tak, wiem czym dostała", nawet jeśli musiałby kłamać. Skinęła głową i podeszła do Azjatki. Christopher miał zapewne większe doświadczenie, choćby dlatego, że był bratem Evelyn. Dziewczyna nadal była nieprzytomna. Ash sprawdziła jej puls, który był w normie i ułożyła ją w bezpieczniejszej pozycji na kanapie, bo gdyby się przekręciła, spadłaby na podłogę. Spojrzała na chłopaka, który właśnie wracał z mokrym t-shitem. Mimowolnie zahaczyła spojrzeniem o jego tors, ale słysząc syk Eve, z trudem oderwała się od tego widoku. Nie peszył jej, ale ciężko było jej skupić myśli na sytuacji w jakiej się znajdowali. Rana linkatropki prezentowała się na prawdę źle. Sączyło się z niej coś niebieskiego. Jakaś oślizgła maź. Słysząc polecenie Christophera, Ashlyn znalazła łazienkę i szybko napełniła wiadro wodą po brzegi. Ostrożnie zaniosła ją do salonu i postawiła obok mężczyzny. Z niepokojem spojrzała na proces leczniczy Evelyn. Skrzywiła minę, wiedząc jak to musi boleć ciemnowłosą. Usłyszała zdania w obcym języku i naturalnie spytała o co chodzi, widząc, że skończyli dyskusję. - Niebieska mata... - mruknęła pod nosem i udała się do "drugiego pokoju na górze". Właściwie, to było trochę tych pomieszczeń, ale na szczęście przedmiot był w łatwo widocznym miejscu. Podała matę mężczyźnie i patrzyła jak kontynuuje polewanie rany Eve wodą. - Przeżyje? - rzuciła nie kierując tego pytania do nikogo. Z ukosa zerknęła na Azjatkę, która leżała tak jak wcześniej.
Po kilku minutach, które minęły jak sekunda, woda stawała się czystsza, aż w końcu maź przestała się sączyć z obrażenia. Eve otworzyła szeroko oczy zabarwione złotem. Wydawały się dzikie i niebezpieczne. Spojrzała na brata odwracając nieznacznie głowę. - W schowku w podłodze. - Chłopak zmarszczył brwi i poszedł na poszukiwania tego czegoś. W jej pokoju była skrytka pod łóżkiem. Powarzył deskę nożem. W środku znalazł pudełko po małym kremie, jednak jak odkręcił pokrywkę, szybko odkrył, że to ma mało wspólnego z nie szkodliwym kosmetykiem. Zbiegł na dół i z powrotem przyklęk przy siostrze. Zrobił jej szybki profesjonalny opatrunek. Widać było, że nie pierwszy raz ją opatruje.
Widząc wzrok Eve coś w niej drgnęło. Te złote ślepia były hipnotyzujące i dzikie. Nie wiedziała czy przemiana może nastąpić przed pierwszą pełnią, ale w tej chwili chciała stanąć u boku Evelyn na czterech łapach. Z trudem odwróciła spojrzenie ku jej ranie, która wyglądała nieco lepiej. W tym momencie czuła się zbędna i niepotrzebna. Nie znała się na tego typu przypadkach, a wszystkie polecenia wilkołaczka kierowała do swojego brata. Było to zrozumiałe, w końcu poznały się dzisiaj, a Ash nie wiedziała co gdzie się znajduje. Chris wrócił z maścią i zaczął opatrywać ranę Eve. Blondynka uklęknęła obok niego i gdy bandaż trzeba było uciąć, podała mu nożyczki. - Przepraszam, że cię w to wplatałam, Eve. - powiedziała cicho, patrząc na nią, gdy jej brat nadal wiązał bandaż. - Same ze mną kłopoty, co? - uśmiechnęła się pokrzepiająco. Gdyby potrafiła walczyć może inaczej by się to potoczyło. Powinna się zastanowić nad znalezieniem kogoś, kto chciałby nauczyć ją chociaż podstawowych chwytów samoobrony.
Uniosła się na jednej ręce. Jej oczy powoli wracały do swojej barwy. Wilk chciał się wyzwolić, jednak z łatwością się ogarnęła. Maść sprawiła, że ból zniknął zupełnie. Chociaż wiedziała, że ma wielką dziurę na barku. Dziwnie bez krwawą. Uśmiechnęła się słabo. - Jutro już stanę na nogi. Nie pierwszy raz i nie ostatni. Ta rana to pikuś. - Była trochę blada. Spojrzała na brata z niemym "Dziękuje" gdy nagle zobaczyła coś co sprawiło, że zamarła... Christopher wiedział, co się szykuje i wpatrywał się nieruchomo w E.C zastanawiając się jak zareaguje. Wpatrywała się w szramę po ugryzieniu. Jeśli oczy mogłyby zabić, właśnie skręcałby się w agonii. Przełknął ślinę. - Kiedy? - zapytała.
Niedawno.
Zacisnęła usta i odwróciła wzrok. - Pogadamy jutro. - Jej lodowaty ton sprawił, że przeszły go ciarki. Skrzywił się. Kompletnie zignorowała Zandera i spojrzała na Ash. - Jeśli chcesz to możesz tu nocować. Jest późno, a nie puszczę ciebie samej. - Obwiniałaby się i martwiła. Nie spałaby przez noc. Mowy nie ma. Usiadła, powoli zbliżyła się do sofy i oparła głowę obok leżącej Azjatki. - A ta tu - pokazała kciukiem za siebie. - Będzie spała do rana. - Spojrzała na Lumiego. Chłopak... Widać było, że już żałuje. - Musimy zacząć szkolenie. I ty Ashlyn też na nie przychodzisz razem z tym idiotą.
Oczywiście. Wszyscy zawsze twierdzili, że wszelkie rany to "pikuś" i się z tego wyliżą, ale teraz zgrywanie twardziela było niepotrzebne. Jej uwadze uszedł fakt, że wilkołakom przysługuje szybsza regeneracja. Ashlyn i tak wolała być ubezpieczona na wszelkie wypadki. Przenosiła spojrzenie z Christophera na Evelyn. Nagle dostrzegła to, co wywołało niepokój u Eve. Jej brat został ugryziony. Stał się linkatropem.  - Och - wyrwało jej się, na propozycję wilkołaczki. Wróciła do niej spojrzeniem. Widać było, że po prostu się o niego martwiła. - Szkolenie? Masz zamiar mnie trenować..? - wolała się upewnić. Była dość małą istotką i ciężką do przystosowania się gdziekolwiek. Co dopiero nauczeniem się podstawowych chwytów. Jednak skinęła głową w akcie zgody. Zerknęła za siebie, na schody, i wskazała na nie palcem. - Masz jakiś konkretny pokój do zaoferowania? - uśmiechnęła się delikatnie.
Tak. - Zapewniła dziewczynę. Zamierzała pokazać im to co potrafi. Zdała sobie sprawę, że nie ma mocy, która sprawiłaby, że wstanie i pokaże jej trzy pokoje na górze. Skinęła na brata. Chłopak bez słowa wstał i gdy był już przy przyjaciółce odwrócił się na pięcie. - Przeszedłem przemianę cztery dni temu. Ukrywałem to przed tobą za sprawą czaru. Nie powinienem, ale nie miałem wyjścia. - Mimo spokojnej, poważnej twarzy, wściekle zaciskała dłonie w pięści. Ruszył dalej prowadząc Ash schodami i pokazał trzy pokoje podobnie urządzone w podobnym stylu, jakby czekające na nowych lokatorów. E.C została prawie sama ze swoimi myślami. Chyba czas zapolować na pewnego przeszkadzającego wilkołaka, coraz bardziej uprzykrzającego jej życie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz