shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

wtorek, 12 maja 2015

Everybody wants eternal life


      Nie wie właściwie, dlaczego zdecydowali się wracać z Aaronem na piechotę. Impreza u Delsina, na którą Kai go zaciągnął, dłużyła się coraz bardziej, dlatego mimo spotkania starego znajomego zdecydował się wyrwać, zostawiając przyjaciela w rękach Nico, zaś jego obecny towarzysz niemalże sam się przypałętał, gdy był już przy wyjściu. Wbrew ogólnym pozorom, nie ma specjalnie nic przeciwko temu - już od dłuższego czasu nie może zrozumieć, dlaczego, ale zwyczajnie akceptuje go jako osobę w swoim towarzystwie. Niewątpliwie, jest w tym coś chłodnego, ale po tylu latach i przeżyciach ciężko jest mieć inne podejście do kontaktów międzyludzkich. Droga, mimo iż dość długa, ani trochę im się nie dłuży. A jednak, decydują się nieco ją skrócić, wchodząc między dość podejrzane uliczki. W końcu to nie tak, że mają się czegokolwiek obawiać - za dużo mocy i doświadczenia, nawet jeśli Gabriel ostatnimi czasy nie czuje się do końca pewnie ze swoimi zdolnościami - bardziej, niż zwykle.
      Nagły impuls sprawia, że zatrzymuje się i spogląda w uliczkę idącą w bok. To coś, co poruszyło nie tyle jego duszę, co krew; obca świadomość, zbyt podobna do jego własnej, by był to zwykły przypadek. Zresztą, ile to już lat, odkąd czuł coś takiego? Ba, lat - wieków. Tylko raz, gdy widział swojego ojca, chociaż jego duszę wtedy poruszyły ledwie runy, składające się na jego imię. I w chwili, gdy już zaczyna widzieć kryjącą się w ciemności sylwetkę dziecka, kątem oka zauważa błysk. Natychmiast odwraca głowę, ale jest już za późno.
      Czyjaś ręka znika w portalu, porzucając na ziemi zakrwawiony sztylet; ledwo widoczny już cień twarzy zdecydowanie należy do jednego ze starszych Mrocznych - nawet on sam potrafi to rozpoznać. Ciało Aarona bezgłośnie opiera się o ścianę budynku, chociaż tak naprawdę Gabe nie jest w stanie stwierdzić, czy faktycznie stało się to w ciszy. W tym momencie cały świat na moment zakrył się nią niczym całunem, odcinając to, co się tutaj właśnie wydarzyło, od rzeczywistości. Nawet, gdyby ruszył się wcześniej, nie byłby w stanie nic zrobić; rana jest zbyt głęboka, wymierzona celnie w serce, przecinająca je niemalże na całej jego długości. A jednak, gdy jest w stanie wykonać powolny krok w tę stronę, jedyne, co mu pozostaje, to zamknąć oczy, patrzące się w pustkę. Zaciska dłonie w pięści, czując, że jest na granicy - ostatnia, wątła nić utrzymuje go przed popadnięciem w proste szaleństwo, przed oddaniem się woli swojej krwi.
      Sięga do kieszeni, wyciągając stamtąd prosty wisiorek. Ręce mu drążą, ale jest w stanie powoli wypowiedzieć półgłosem zaklęcie. Nie może go tutaj zostawić. Ciało Aarona znika, wciągnięte do medalionu, który zaraz potem Gabriel narzuca na szyję. Podnosi się, jednocześnie podnosząc też i sztylet, cały w jego krwi. Zaciska zęby, ale zmniejsza go i chowa do kieszeni. Gdyby nie chłopiec, którego obecność wciąż wyczuwa ledwie za rogiem, z tej ulicy już nie pozostałoby nic.
     Kieruje się tam od razu, póki jeszcze jest w stanie panować nad sobą. Bez wahania wchodzi w tamtejszą ciemność, własną sylwetką zasłaniając jedyne wpadające światło. Chłopiec nie śpi - stoi, wpatrując się w niego, jakby sam też wyczuwał tą dziwną więź. Zmusza się do ekstremalnego spokoju, chociaż jego dusza krzyczy, szalejąc, i obija się o jego ciało od wewnątrz. Kuca przed chłopcem. Te same włosy, to zauważa. Ale głębokie, wpatrujące się w niego, niebieskie oczy, są zupełnie różne. Nie widać też śladu po jakimkolwiek znamieniu, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka.
   - Jak masz na imię? - pyta Gabriel, starając się, by dzieciak wyczuł tylko ciepłą intencję pomocy, a nie szalejącą wolę zemsty. Nawet jeśli mu się udało, nie dostaje odpowiedzi - jedynie spojrzenie staje się dużo bardziej intensywne. Wyciąga ku niemu rękę. - Ja jestem Gabriel. Nie zrobię ci krzywdy, chcę ci pomóc - mówi, a potem zdobywa się na lekki uśmiech. - Jestem dokładnie taki, jak ty. Pójdziesz ze mną? - zapewnia go znienacka, i wydaje się, że właśnie to, z zawartą w tym szczerością, przełamuje barierę. Chłopiec wyciąga rękę i chwyta Gabrielową dłoń.
   - Ged - odpowiada, a Gabe prostuje się, by zaraz potem wziąć go na ręce.
   - W takim razie, Ged, chodźmy do domu - mówi. Obiega spojrzeniem okolicę, ale na pierwszy rzut oka jest w stanie stwierdzić, że chłopiec nie ma niczego, poza tym, co na sobie: a i to przeżyło już nieco za dużo. Wygląda, jakby wylądował na ulicy prosto z jakiegoś domu, w codziennych ubraniach, nawet bez butów - dziurawe skarpetki odsłaniają poranione stopy, podobnie ze zniszczonymi spodniami i koszulką z jakimś dziecięcym bohaterem, wiszącą na nim niczym na wieszaku, podobnie jak dużo za duża, męska koszula, wyraźnie gdzieś znaleziona.
   - … domu. - Spogląda ponownie na chłopca, powtarzającego jego ostatnie słowo, i kiwa głową, odgarniając mu włosy z twarzy. Nawet mimo tego, jak bardzo są brudne, jest w stanie stwierdzić, że są takie same jak jego własne.
      Nie wydając żadnego więcej dźwięku, znikają z uliczki.
      Jak bardzo by Gabriel nie próbował tego ukryć, zdaje sobie sprawę, że ledwo przekroczy bramę rezydencji, Kai wyczuje to, co szaleje w jego środku. Mimo to, nie zamierza się bawić w tłumaczenia. Otwiera drzwi tak energicznie, że Młody wzdryga się, ale nie próbuje uciekać z jego rąk. Rusza prosto do gabinetu, gdzie wyczuwa znajomą obecność. W tej chwili nawet nie próbuje się już skupiać na niczym innym, potrzebuje znaleźć tylko tę jedną osobę.
      Tych drzwi już nie musi otwierać - uprzedziła go Nico, ledwo przed chwilą wchodząc do gabinetu z herbatą. W normalnej sytuacji zapewne nie odpuściłby sobie, nie robiąc na ten temat żadnego komentarza, ale teraz nie jest normalna sytuacja. Kai zresztą wygląda, jakby tylko na niego czekał, cały spięty. Cóż, po takiej aurze, jaką Gabriel roztacza wokół siebie, można spodziewać się wszystkiego. Wbija wzrok w przyjaciela, sięgając do kieszeni, po czym rzuca na jego biurko nóż, zdejmując w locie zaklęcie. Nie przejmuje się, czy poplami przy tym krwią jakiekolwiek papiery, które Foster czytał - nie jest byle dzieciakiem w sztuce magicznej, poradzi sobie.
   - Aaron nie żyje. - Nie słyszy siebie, wypowiadającego te słowa, jedynie poszerzające się w szoku źrenice Kaylocka są potwierdzeniem, że faktycznie to zdanie opuściło jego umysł. Nie wie, jak zabrzmiał jego własny głos - suchy, pozbawiony jakiejkolwiek emocji, i przy tym tak zimny, że nawet Nico musiała to odczuć. Widzi, jak Kai podnosi się, gotów zadać jakieś pytania, ale jego samego powoli opuszczają resztki opanowania i wie, że nie może tutaj zostać. Podchodzi do niego i podaje mu Geda.
   - Ged, to przyjaciel. Zajmie się tobą przez chwilę. Niedługo wrócę - mówi, zdobywając się jeszcze na resztkę uspokajającego uśmiechu; sam zaraz potem odwraca się, tak po prostu, i znika. W końcu wie, że kto jak kto, ale Kai będzie w stanie rozpoznać, że Młody jest dokładnie taki, jak Gabriel. Że jest synem Lucyfera.
      Pojawia się na tyłach ogrodu. Furia, która go wypełnia, jak na ironię, pozwala mu działać zupełnie spokojnie. Staje pod dużym, starym drzewem. Jest idealne. Nie ma sensu bawić się w trumny, czarownikom to nie jest potrzebne, wręcz przeciwnie. Krótkim ruchem ręki odsłania odpowiedni kawałek ziemi, a potem zdejmuje z szyi medalion. W następnej chwili łapie się na tym, że już zmierza z nim w stronę własnych ust. Potrząsa głową, a potem przywołuje zaklęcie, umieszczając ciało w dole. Ten widok, pozornie tak spokojny, zupełnie wywiewa z niego wszystkie uczucia. Na moment staje się zupełnie pusty. Gardło mu zasycha, a on sam jest niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Ostatnim wysiłkiem odwraca głowę, a potem zmusza siebie do wypowiedzenia zaklęcia, zakopując tym samym ciało i przywołując prosty nagrobek. Łapie się na tym, że za mało wie, by móc cokolwiek na nim napisać, i żal wypełnia całą pustkę, szalejącą wewnątrz. Zaciska dłoń w pięść, a na kamieniu pojawiają się pojedyncze litery.

A A R O N   D Y E R

      Zarzuca na szyję medalion, chociaż nie ma w nim już żadnej magicznej mocy. Opuszcza wzrok, zamykając oczy piekące tak, jakby ktoś sypnął mu w nie garścią piachu. Są zupełnie suche. To nie pomaga - jak żywe stają mu przed oczyma obrazy z tamtej alejki. Powoli opadające ciało, niemy krzyk, zamarły na jego ustach. Niemal nieświadomie rozkłada skrzydła i zrywa się ku niebiosom, na których jeszcze nie zaczęły gasnąć zasłonięte chmurami gwiazdy. Leci, chociaż nie patrzy przed siebie, a jedynie drży na całym ciele, obejmując się ramionami. Byle dalej od ludzi, byle dalej od wszystkich obcych świadomości, które znienacka zaczynają wypełniać jego umysł, którego nie potrafi w tej chwili przed tym ochronić.
      Krew ponownie zaczyna szaleć, a on sam czuje, jakby jego dusza była zwyczajnie pożerana przez ciemność. W głowie echem odbijają się słowa ojca, które usłyszał podczas ich spotkania. Pewnego dnia i tak staniesz się taki jak ja. W końcu nie wytrzymuje, a jego krzyk roznosi się po całym niebie, niosąc się z całą jego mocą, rozpędzając chmury i odsłaniając zachodzący księżyc. Mimo jego słabego światła ma wrażenie, że cienie wokół niego tylko się zagęszczają. Czuje obcą obecność wokół siebie, ale zna ją doskonale. Przecież towarzyszy mu ona przez całe życie, rosnąc, rosnąc, rosnąc.
   - To dla ciebie nieskończenie zabawne, prawda?! - krzyczy, łapiąc się za głowę. W żyłach ma płynny ogień, każdy kolejny oddech jest wysiłkiem. - Nieskończenie długie życie, z którego raz za razem wszyscy znikają? Właśnie tego dla mnie chciałeś, czyż nie tak? Więc proszę, napatrz się, ojcze! Naciesz się! Oto ciemność, której we mnie szukałeś! - Rozkłada szeroko ręce, pozwalając demonom, które wiecznie go wypełniają, wylec na zewnątrz. Ciemność zakrywa niebo, rzucając cień na ziemię, a on sam wpatruje się z takim uporem w niebo, jakby właśnie tam widział znienawidzoną, ojcowską twarz Lucyfera. A potem znienacka, powoli, opuszcza ręce; wszystko znika, wracając do normy, a on sam uśmiecha się, chociaż jego oczy są zupełnie, świdrująco czarne, na całej swojej powierzchni. - Nie dam ci pochłonąć tego dziecka, jak zrobiłeś to ze mną - wypowiada niemalże bezgłośnie. Cała rozpacz, którą dotąd odsuwał od siebie, wraca do niego z całą siłą, wraz z ostatnim, znikającym cieniem. Oczy zapełniają mu się łzami, podczas gdy składa skrzydła i pozwala sobie runąć w dół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz