shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

poniedziałek, 11 maja 2015

Oszalałaś? Chcesz nas wszystkich pozabijać? - Góry, Dzień I

Diana   Melissa   Set   Nate   Matthew   Marlene   Rebecka   Yennefer   James   Blairre

Dianie nie trzeba było dwa razy powtarzać, słysząc hasło góry i wyjazd, spakowała się w ekspresowym tempie, w końcu była w tym całkiem dobra. No niestety nie wzięła pod uwagę, że to w gruncie rzeczy wcale nie przyspieszy wyjazdu, bo teraz siedziała w salonie ze spakowaną walizką i czekała na resztę, aż łaskawie przywleką na dół swoje dupki.
Melissa ledwo upchnęła swoje rzeczy do walizki. Usiadła na niej i ostrożnie zamknęła zamek. Ku jej zadowoleniu wszystko się zmieściło. Zapakowała swetry i inne ubrania potrzebne na mróz. Nie obyło się też bez paru książek i broni. Westchnęła i wzięła bagaż. Lubiła Los Angeles. Zawsze było tu ciepło i słonecznie. A teraz miała zamiar wpakować się do busa z innymi i wyjechać prosto w zimne góry. Pierwszy raz Clave zapłaciło za zakwaterowanie, wyżywienie i inne atrakcje. Jednymi słowy wysłali ich na urlop. Czemu? Tego nie wiedziała. Zeszła po schodach i weszła do salonu. Usadowiła się na sofie i razem z Dianą pozostało im czekać na resztę.   
Yen jeszcze raz przeleciała wzrokiem po otwartej walizce, zastanawiając się czego zapomniała, bo przecież niemożliwe jest zabranie ze sobą wszystkiego co się planowało. Niemała, czarna walizka została zamknięta, a jej wnętrze miało ujrzeć światło dzienne dopiero na miejscu. Dziewczyna wpakowała do małej torebki te ważniejsze rzeczy, zawiesiła ja na rączce walizki, a płaszcz zarzuciła sobie na ramię. Obejrzała się raz jeszcze, po czym wyszła z pokoju ściągnąć za sobą bagaż. W salonie czekały już Diana i Mel.
Len przybiegła, targając za sobą, oprócz walizki, wiolonczelę. Ubrała się w czarno-biały sweterek we wzorki i czarne legginsy. Stanęła w drzwiach, widząc zdziwione spojrzenia zgromadzonych. Ze śmiechem wytłumaczyła: - No co, bez niej nie jadę! - weszła do salonu pewnym krokiem, odrzucając do tyłu rude włosy. - To co, kiedy jedziemy?
Becky siedziała na łóżku wpatrując się w szafę. Chyba wszystko zabrałam, pomyślała. Jej walizka o jaskrawych kolorach była wypełniona po brzegi. Usiadła na niej próbując ją zamknąć - Udało się! - wykrzyknęła. Wrzuciła do plecaka jeszcze kilka niezbędnych rzeczy, po czym przebrała się w krótkie spodenki, ciepłe rajstopy i szeroką bluzę z napisem: Jestem boska!. Zeszła na dół w tym samym czasie co Len. Popatrzała na nią i uśmiechnęła się, po czym położyła walizkę na ziemi i usiadła na niej.
Zerknęła na Len, na jej wiolonczelę, później przerzuciła spojrzenie na Becky, po czym podniosła tyłek z kanapy. - Dobra, chyba nic się nie stanie jak zapakujemy się do tego busa - stwierdziła zerknąwszy jeszcze na Mel. Oby tylko nie chciała prowadzić, bo może być na prawdę ciekawie. Sięgnęła po zimową kurtkę, założyła ją, ale nie miała zamiaru jeszcze jej zapinać w Los Angeles było dość ciepło, a ona nie miała zamiaru się ugotować. - No już, pakujcie się do busa, będzie szybciej - ponagliła dziewczyny, po czym sama sięgnęła po swoją walizkę i ruszyła z nią przed Instytut.
Melissa miała na sobie sweter, ale kurtkę przewiązała wokół bioder. Spojrzała na Lenny, Yen i Becky. – Zatem w drogę. – Oznajmiła z uśmiechem, chociaż nie była zbyt zadowolona pchania się tam, gdzie jest zimno. Z pewnością zaszyje się przy kominku z dobrą książka. Zerknęła na bagaż rudej. Zabierała ze sobą wiolonczelę? Westchnęła i wstała, gdy Diana je ponagliła. Wyszli przed Instytut, gdzie stał bus, który był w stanie ich wszystkich pomieścić. – Ja prowadzę. – Oznajmiła tonem, który nie znosił sprzeciwu.
Nate dołączył do nich praktycznie ostatni, jako że miał sprawę do załatwienia na mieście. Szczęśliwie spakował się już wczoraj, więc zamknął bagażnik akurat wtedy, kiedy Matt wysiadał z busa. Zaskoczył go ten widok, myślał że Nocny go poprowadzi. Słysząc słowa Mel aż cały zesztywniał, przypominając sobie jak to próbowała go gonić. - Oszalałaś? Chcesz nas pozabijać? - zwrócił się w stronę ciemnowłosej, jednak ta zajmowała miejsce kierowcy. Reakcja Nate'a była praktycznie natychmiastowa, jako że nikt nie mógł mu teraz zająć miejsca pilota. Może z Mel mieli dość chłodne relacje, jednak wydawało mu się to jedynym rozwiązaniem, które pozwoli im przeżyć tę podróż.
Zajęła miejsce za kierownicą, pomimo licznych sprzeciwów. W swoim życiu prowadziła samochód z trzy razy, ale cało z tego wyszła razem z pasażerem. Nocni Łowcy byli całkowitymi nogami z technologii i tylko nieliczni, którzy wychowali się poza Idrysem, uczyli się prowadzić. Im po prostu ta umiejętność nie była potrzebna. Nie latali samolotami i nie jeździli autami. Do wszystkiego służył portal lub komunikacja miejska. Jednak Melissa się uparła i dotrze do celu. Musiała podszkolić swoje umiejętności, a jak inaczej to zrobić, jak nie przez praktyki? Nie miała czasu na jakieś kursy czy co innego. Wszyscy weszli do busa, a bagaże zostały włożone do bagażnika. Koło dziewczyny usiadł Nate. Rzuciła mu zdziwione spojrzenie i położyła ręce na kierownicy. Doskonale pamiętała noc, gdy go ścigała wraz z Dianą oraz ich wypadek. – Dam sobie radę. – Powiedziała po chwili i przekręciła kluczyk w stacyjce, gdy upewniła się, że wszyscy wsiedli. 
Dziewczyna spiorunowała Mel wzrokiem widząc, że ona jednak na prawdę chce prowadzić. Di również przypomniała się noc kiedy to Mel postanowiła ukarać samochód, siłą wpakowała brunetkę do niego i ruszyła w szaloną pogoń za Natem. Co prawda to był zajebisty samochód, ale to nie zmienia faktu, że wydawało jej się, że ledwie uszła z życiem. A teraz tym busem mało jechać więcej Łowców, więc miejmy nadzieję, że Melissa będzie miała ten drobny fakt na uwadze. No i miejmy nadzieję, że to automat, bo inaczej może być zabawnie. Pokręciła głową z dezaprobatą zdając sobie sprawę z tego, że jakiekolwiek protesty z jej strony niczego by nie zmieniły, po prostu usadowiła się na miejscu. - Postarajcie się nas nie zabić - rzuciła ze zrezygnowaniem do dwójki na przodzie, chociaż nie było co ukrywać, że w 90% ta prośba tyczyła się Mel. Zdjęła kurtkę, zrobiła sobie z niej poduszkę i oparła głowę o szybę, wpakowała słuchawki do uszu i puściła sobie muzykę z telefonu.
Tachała się z wiolonczelą, starając ją włożyć do bagażnika. Uch, nie za dobrze to szło, ale trudno, przecież to nie demon, co? Torbę rzuciła wcześniej na jakieś miejsce na samym końcu. Mało ją obchodziło gdzie usiądzie, byle by przy oknie. Wiolonczela nadal nie chciała wejść do schowka.
Daleko jeszcze? -Słychać z tyłu jęczenie Diany, która znów z powodzeniem trafiła groszkiem w Len. Nawet nie wystartowali.
Di, przestań natychmiast! - ruda wyrwała paczkę z dłoni brunetki. - USPOKÓJCIE SIĘ WSZYSCY! - zdenerwowana wstała, by następnie znów usiąść. Chciała w końcu jechać.
Wbiła gniewne spojrzenie w Lenny. - Nie krzycz na mnie - burknęła i rzuciła w nią jeszcze dwoma groszkami, które zostały jej w dłoni.
Krzyczę na wszystkich, bo nie chcą się uspokoić. - powiedziała łagodnie do Di. Za dużo rabanu tu było.
Lenny, jak na razie to tylko ty tu krzyczysz - uniosła brew zerkając na rudą.
Prychnęła tylko, zbywając odpowiedź Diany. Chciała być już na miejscu, tylko tyle. Czy to tak wiele? Wsunęła się głębiej w fotel i zaczęła czytać grube tomisko, uciekając od świata.
Chłopak przebudził się gdy został trafiony w oko chyba groszkiem. Jego oczy zrobiły się czerwone - Kto to był?! –mruknął.
Diana. - mruknęła do pytającego się chłopaka, wychylając się za książki. - O i cześć tak na marginesie... - rzuciła do niego. - Jestem Len.
Zanim Len się zlisiła Di jeszcze zdążyła się wychylić i zabrać jej paczkę z groszkami, po czym przeniosła spojrzenie na Matta. - Ja - odparła niczym nie speszona. - Jako mężczyzna, podobno zobowiązałeś się pomóc Lenny z wiolonczelą - rzuciła zerkając na niego znacząco.
Matt popatrzał na dziewczynę, która odpowiedziała, była ładna, ale chyba nie w jego stylu, zaśmiał się - Cześć, Matthew, ale mów mi Matt, ewentualnie Sexy Bomba
Spokojna głowa. – Rzuciła w stronę Diany, słysząc jej prośbę, która zdecydowanie kierowała się do niej. Nie mogła prowadzić aż tak strasznie. Przecież ci, którzy z nią jechali jeszcze żyją. Z uśmiechem wyjechała z parkingu i obrała właściwą drogę, a przynajmniej tak jej się wydawało. Bacznie patrzyła na drogę, utrzymywała odpowiednią prędkość i przerzucała biegi. Szło jej całkiem nieźle. Pomijając to, że o mały włos nie wjechałaby w jakiś inny samochód, to wcisnęła hamulec w odpowiednim momencie. Słysząc krzyki co chwilę zerkała do tyłu. – Możecie się uspokoić? – Zapytała i ponownie skupiła się na drodze.
Nie ma potrzeby. - dopowiedziała. - Sama już sobie z nią poradziłam.
Nate cieszył się teraz, że zaraz po wejściu do busa zapiął pasy mimo że zwykle tego nie robił, bo wylądowałby na desce rozdzielczej. Mruknął coś pod nosem, kiedy szarpnęła, po czym spojrzał na Mel kątem oka. - Nie próbuj tak robić kiedy będzie ślisko. W ogóle postaraj się wtedy mało hamować. - odezwał się chyba po raz pierwszy. No cóż, skoro chciała praktykować, to musiała liczyć się z krytyką ze strony bardziej doświadczonego kierowcy. Tym bardziej, że starał się brzmieć neutralnie, choć nie było łatwo, to jednak się starał. Jeszcze brakuje, żeby się oburzyła, czy coś.
Miała wzrok ganiącej nauczycielki. - Sexy... - mruknęła. - Są gusta i guściki... - życzę powodzenia z Di. - rzuciła mu z uśmiechem. Naprawdę, była ciekawa jak ten chłopak sobie z nią poradzi. Wróciła jednak do książki, by kontynuować czytanie.
No dobrze, jak byś czegoś potrzebowała to mów - powiedział puszczając do niej oczko po czym wyjął telefon z kieszeni i wysłał SMS'a do Rebeccy: Masz bardzo ładne koleżanki, ale nie w moim guście.
Potrzebuje ciszy. - mruknęła tak, że i tak nikt jej nie usłyszał.
Nie Lenny. Ty chyba potrzebujesz czegoś innego - rzuciła w odwecie za jej wcześniejszy tekst na temat Matta.
Rebecca wybuchła nie kontrolowanym śmiechem gdy dostała SMS'a od Matt'a. Zaczęła turlać się po podłodze próbując złapać oddech - Pomocy! – krzyczała. - Jesteś idiotą rzuciła do niego po czym nachyliła się nad Di i ukradła jednego groszka.
Len spiorunowała Dianę spojrzeniem. - Ciszy. - powtórzyła z naciskiem. - Czyżbyś miała na myśli coś jeszcze? - dodała wyraźnie akcentując.
Uśmiechnęła się szeroko i znacząco do Lenny. - No przecież to ty lepiej wiesz, czego potrzebujesz - odparła puszczając oczko do rudej, po czym włożyła groszka do ust.
Hmm, przed chwilą miałam wrażenie, że było inaczej... - odparła dobitnie.
Ja tam dziś nie chce spać z tobą i Setem w jednym pokoju - mruknęła z perfidnym uśmiechem, po czym zmów wrzuciła sobie groszka do ust. W końcu Lenny będzie musiała w jakiś sposób rozładować tę całą frustrację, prawda..?
Dobry Razjelu, trzymajcie mnie! - krzyknęła, nie mogąc się opanować. Czy Di musiała tak podsycać jej irytację?
Nie denerwuj się Lenny, złość piękności szkodzi - mruknął Matt znad telefonu.
Podsunęła paczkę Becki. - Częstuj się - zachęciła ją po czym przeniosła spojrzenie na rudą. To była Diana, oczywiście, że musiała. Poza tym nawet nie zaczęła rzucać dwuznacznymi tekstami, a Lenny już zaczęła się denerwować, jakby na prawdę było czym. - Lenny. A może groszka?
Wyjechali z miasta i gnali ku Górom Skalistym. Drogi stały się bardziej puste, a teren mroźniejszy. W ciągu paru godzin powinni już grzać się w swoim domku i siedzieć tam przez bity tydzień. Clave z pewnością zafundowało im wiele atrakcji. Niemal zapomniała o obecności Nate’a, dopóki się nie odezwał. Przytaknęła głową, tym samym przyswajając uwagi. Z tyłu znowu rozległy się gromkie śmiechy. Melissa westchnęła. – Idź sprawdzić o co chodzi. – Powiedziała do niego, nadal patrząc na drogę. – Jest pusto. Nic się nie stanie. – Nie wiedziała czy akurat nic się nie przytrafi. Znając jej szczęście z pewnością na coś wjedzie lub coś rozbije. Hałasy z tyłu zaburzały jej koncentrację na drodze. Nie chciała przecież spowodować wypadku.
Di, ja naprawdę jestem bardzo... - wzięła haust powietrza. -... bardzo spokojna. - Easy, Len, to tylko Diana, rzuciła sobie w duchu. - Uch, po za tym, myślę, że z Nate’m będziecie mieli dość zajętą noc. - mruknęła pod nosem, widząc zbliżającego się chłopaka.
No wiesz Lenny. Ze mną i z Natem, to nie do końca tak jak z tobą i z Setem - odparła poruszając brwiami rozbawiona, po czym zerknęła w stronę Nate'a.
Co mas zna myśli? – ruda uniosła brwi.
Lepiej przyznaj się Lenny, co tobie chodzi po głowie - odparła odbijając piłeczkę.
Yeah! - dało się słyszeć z przodu donośny, ochrypnięty baryton Nate'a. - Trzymamy czystość do ślubu, prawda Di? - wyszczerzył się rozbawiony ciesząc się w duchu, że dziewczyna nie widzi teraz jego miny.
Mi? Co mi chodzi po głowie? - zaśmiała się. - Di, spokojnie, przecież to tylko ja! - Okay, okay Di. Żarty żartami, ale serio chcę poczytać.
James tak naprawdę nie znał tych wszystkich ludzi, jako że do Instytutu przyjechał dopiero wczoraj. Mimo to nie został w Instytucie, święcie przekonany, że to będzie wyśmienita okazja, by jakoś wkręcić się w towarzystwo. Teraz jednak siedział na samym tyle, ze słuchawkami na uszach, wpatrując się w mijający krajobraz. Nie zamierzał wcinać się w niczyją rozmowę, zatem odpłynął myślami, opierając skroń na palcu. Docierały do niego tylko szmery.
Po długich godzinach jazdy, która przebiegła dość spokojnie, zważywszy na to, że Melissa kierowała, dotarli na miejsce. Z daleka można już było zobaczyć grubą warstwę śnieżnego puchu i poczuć zimno. Ludzie ze sprzętem narciarskim kierowali się na najbliższy stok, a inni szli na pobliskie lodowisko. Ich domek znajdował się blisko centrum miasta, więc bez problemu mogli się wszędzie dostać w krótkim czasie. Mel otworzyła drzwi i założyła kurtkę. Opuścili bus w mgnieniu oka. Z pewnością każdy miał już dosyć siedzenia. Wyciągnęli swoje bagaże i udali się do domku.
A zanim weszli do domku, Di zamiast ciągnąc za sobą swoją walizkę, zostawiła ją w spokoju i zaczęła lepić śnieżne kule, żeby porzucać sobie w ludzi. Pierwsza oczywiście dostała Len, Następny był Nate, a zaraz potem Mel. A co! Niech się trochę ożywią. Już zaczęła lepić kolejną kulkę, żeby przywalić nią Becky. Taki tam mały atak z zaskoczenia.
Becky schyliła się, gdy zauważyła ataki Di. Ulepiła śnieżkę i rzuciła nią w Dianę - Co chciałaś to masz! - krzyknęła lepiąc następne kulki.
Len wstała ze swojego miejsca, zamykając książkę i chowając ją do torby. Narzuciła fioletową, narciarską kurtkę na ramiona, zbierając się do wyjścia. Teraz znów będzie musiała siłować się z wiolonczelą. Powoli zeszła ze schodków busa, dotykając stopami śniegu. Jakie to było wspaniałe uczucie znów móc deptać białe podłoże. Stając obok bagażu nie zdążyła się nawet obejrzeć, gdy dostała śnieżką od Di. - Oh, jeszcze nawet się nie rozpakowaliśmy! - krzyknęła. Otrzepała się z resztek śnieżki, a następnie nachyliła się po swoją szarą walizkę. Zaraz potem przyszła kolej na wiolonczelę. Tym razem było trudniej.
Niespodziewanie dostała śnieżką prosto w twarz i o mały włos się nie wywróciła. Zimno. Nienawidziła śniegu i nie wiedziała czemu z nimi pojechała. Jednak nie mogła dać Dianie satysfakcji. Szybko zgarnęła śnieg i ulepiła kulkę. Wcelowała prosto w kark dziewczyny.
Wyskoczył z pojazdu, przeciągając się leniwie. Większość drogi przespał, ale teraz wstąpiła w niego nowa energia. Uwielbiał zimę, śnieg, i wszystko co z tym związane. Ledwo postawił walizkę, a już musiał się uchylić przed śnieżką wcelowaną w Lenny. Pogratulował w duchu Di za rozgrzanie atmosfery i rozejrzał się z diabelskim uśmiechem. Jego oczy szybko wyłapały, znajomą, męską postać. Trafił idealnie, bo Nate właśnie oberwał śnieżnym pociskiem. Chwycił z ziemi garść śniegu i wziął rozpęd, by zaraz z dzikim wrzaskiem rzucić się na plecy swojego parabatai. Oboje upadli na ziemię, a Set, stwierdzają, że to nie wystarcza, począł śniegiem mierzwić mu włosy. Nawet, jeśli Nate go przez to zabije, to stanowczo było warto.
Nate z ulgą przyjął koniec trasy, jednak ledwo co wyjął torbę z bagażnika i skierował się w stronę domku, a właśnie wtedy ktoś przyłożył mu śnieżką prosto w kark. Może nie tyle bolało, co przyprawiło o nieprzyjemny dreszcz, gdy dostało się za kołnierz. Warknął więc zaskoczony, puszczając torbę i zaczynając się go pozbywać z kaptura. - Zabiję! - oznajmił, łypiąc już za potencjalną ofiarą.
Becky ulepiła kolejną śnieżkę po czym rzuciła nią w stronę Diany. Wszyscy na nią jedną, raczej jej się nie uda wygrać tej bitwy.
Auć - jęknęła dostając kulką, nie chodziło o ból, bo boleć nie bolało, ale zimny śnieg wpadł jej za kołnierz. Spojrzała na Mel, do tej pory jeszcze nikt jej nie trafił. Złapała trochę śniegu i ruszyła do ataku na Mel. Nie miała zamiaru jej rzucać, a wręcz natrzeć, w tym milusim, białym puchu. Dostała jeszcze po kurtce od Becki, ale teraz się tym nie przejmowała, później się nią zajmie.
Nie była teraz w nastroju do śniegowej bitwy, jednak postanowiła nie przepuszczać okazji. Pierwsza jej kulka poleciała prosto w głowę Di, jako podziękowanie, a następnie oberwała Becky. Lenny zaśmiała się widząc ich miny. Wszyscy byli tacy beztroscy i radośni. Kolejna śnieżka miała dopaść Mel, ale w tej chwili Set i Nejt napatoczyli się na tor jej lotu. Oberwali po równo, a rudowłosa, zanim ktokolwiek się zorientował, uciekła z pola ich wzroku, szykując się do natarcia białym puchem niedoszłej ofiary.
       Uśmiechnęła się wyzywająco widząc, jak Diana obrywa od niej kulką śniegu. Od dawna nie toczyła wojny na śnieżki, bo w Los Angeles świeciło wieczne słońce. Mina jej zbrzydła, gdy zobaczyła jak Nocna Łowczyni niebezpiecznie się do niej zbliża. Już miała obrócić się i uciec, gdy poślizgnęła się na lodzie i wylądowała w zaspie. Trochę śniegu wpadło jej za kołnierz, ale szybko się podniosła. Nie chciała być łatwym celem. Uformowała parę kul i zaczęła rzucać w Dianę i Lenny, które miały do niej takie same zamiary.
Len sprawnie unikała kul Melissy, coraz bliżej się do niej zbliżając. Jeszcze chwila i brunetka będzie cała w śniegu.
Yen stała z boku, ale gdy zobaczyła jak towarzystwo świetnie się bawi, nie mogła sobie zabronić takiej rozrywki i ruszyła w wir walki. Podniosła śnieg, ulepila kilka kul i kolejno rzuciła w Mel, Len i Dianę.
Trafiło w nią kilka kulek, ale kto by się tym przejmował. Leny też się zajmie w swoim czasie. Zrobi jej zieloną noc w odwecie, albo coś. Ale na razie ćśiii. Niech sobie myśli, że może z Dianą spać spokojnie w jednym pokoju. Tymczasem brunetka całym swoim rozpędem wpadła w zaspę, w której siedziała Mel i z całkiem sporym kawałkiem ulepionej byle jak kuli zaczęła z dziecięcą radością nacierać dziewczynę.
Kurwa, a to co, jakiś nalot? Obrywa śnieżką, ładuje z ryjem w śniegu, nacierają mu łeb i znów trafiają śnieżką? Co prawda słyszał Seta nadbiegającego z tyłu, ale było za późno by się obrócić, nawet jak dla kogoś z runą szybkości. Tyle dobrze, że Set nie był kupą mięśni, bo upadek mógłby być jeszcze bardziej nieprzyjemny. Gdy tylko udało mu się poderwać łeb wydmuchnął śnieg z nosa, splunął nim. - ZABIJĘ! - powtórzył, tym razem jednak rechocząc. Nie miał się za bardzo jak bronić, oparty rękoma by móc mieć głowę w górze. - POŻEGNAJ SIĘ Z WŁOSAMI SET, OGÓLĘ CIĘ NA ŁYSO! - uniósł nogę, zahaczając się o łydkę parabatai. To dało mu odniesienie do krokodylego obrotu i wgniecenia perkusisty w śnieg.
A James ciesząc się w duchu tym, że nikt nie zwraca na niego uwagi, po prostu wartkim krokiem ruszył w stronę domku z walizką, zanim przypomną sobie o jego istnieniu i też zbombardują.
Lenny przewróciła się, gdy Diana z radością doskoczyła Mel. Wstała i otrzepała się, obserwując równocześnie jak Nate i Set tarzają się w śniegu. W oddali zauważyła jeszcze chłopaka oddalającego się już do domku. Szybko ulepiła śnieżkę i rzuciła nią w niego, trafiając w plecy. Stała uśmiechając się i ciesząc atmosferą.
Nie mógł przestać się śmiać, widząc Nate'a plującego śniegiem na wszystkie możliwe strony. Dawno już nie mieli razem tyle zabawy, to zupełnie przypominało ich wcześniejsze wybryki w Instytucie, kiedy byli jeszcze młodsi. Wiedział, że większej krzywdy mu nie zrobił, oprócz całkowitego nieładu na głowie i zimnego śniegu wpadającego we wszystkie dostępne miejsca. Znów dostał ataku śmiechu, który został przerwany wrzaskiem Nate'a. Ani się obejrzał, a już sam leżał w śniegu, przez parę sekund gapiąc się na swojego parabatai. Zaraz jednak wrzasnął, doskonale udając kobiecą rozpacz i chwycił się za włosy z przerażoną miną.- Nie! Tylko nie moje cudowne, lśniące włosy! TO MÓJ SSSSSKARB!
Ciesząc się z udanego ataku na Mel, wygrzebała się z zaspy, po czym zaczęła lepić kolejne kulki, jedną przywaliła Yen, bo chyba od niej dostała, kolejne dwie poleciały w stronę Len celnie trafiając w brzuch i w ramię. Ta na ramieniu rozprysła się i chlapnęła jej śniegiem po twarzy. Gapiła się na jakiegoś nieznajomego chłopaka, więc była łatwym celem. Rzuciła w nią jeszcze jedną kulką, tak na rozbudzenie, po czym ulepiła kolejną i poczęstowała nią nowego, który próbował cichaczem zwiać z pola walki. - Nic z tego kolego - rzuciła za nim, po czym zlepiła w rekach kulkę i wycelowała nią w Yen.
Nate krótko mówiąc wykorzystał swoją wagę do unieruchomienia przeciwnika, jedną ręką trzymając go za łeb, a drugą zagarniając śnieg. Wcisnął mu go pod koszulkę, lecz nim zdążył zrobić cokolwiek więcej, usłyszał piskliwy odgłos wydobywający się z gardła Seta. Był tak nienaturalny i arcykomiczny, że Nate parsknął śmiechem, a potem zaniósł się nim na dobre, zwalając się z bruneta na śnieg. Obrócił się na grzbiet i rechotał do rozpuku, łapiąc się za brzuch. - Kurwa, rozłożyłeś mnie!
Len upadła do tyłu z zaspę, zanosząc się śmiechem. Oberwała jeszcze kilka razy od Di, ale nie przejmując się tym, zaczęła robić aniołka w śniegu. Kilka razy rozłożyła ramiona i nogi, a następnie na dobre rozłożyła się na śniegu, patrząc w białe niebo.
James zesztywniał na chwilę, trafiony w grzbiet. Przewrócił oczyma, uśmiechając się jednak, kiedy obracał się na pięcie celem zlokalizowania ofiary. Niestety nie wiedział kto w niego rzucił, zatem ze spokojem - miał czas, był poza polem rażenia - zgarnął trochę śniegu i ulepił śnieżkę nie za mocno, bo wiedział jak może boleć cios dobrze ugniecioną kulą, a przecież nie o ból tu chodziło, tylko zabawę. Z błyskiem w oku wycelował w jedyny nieruchomy cel czyli Lenny i zaśmiał pod nosem, gdy trafił w brzuch. - Punkt! - wrzasnął, niewiadomo po co, unosząc zwycięsko pięść.
Di teraz żałowała, że nie założyła wcześniej rękawiczek, ale mówi się trudno, kurtkę też miała nie zapiętą, przez co śnieg poprzyczepiał jej się do czerwonego swetra. W sumie to miała go wszędzie, za kołnierzem, we włosach, w butach. Wygrzebała się z zaspy, na ustach królował jej radosny uśmiech, policzki mimo oliwkowej cery lekko się zarumieniły. Odetchnęła głęboko, a z ust wydostał się obłok białej pary. Otrzepała się i podeszła do swojej zostawionej pod busem walizki. Chwyciła ją i zaczęła ciągnąć za sobą, a przechodząc obok Lenny uśmiechnęła się szeroko. - Wstawaj ruda, czas na grzańca - rzuciła z rozbawieniem, po czym spojrzała w stronę chłopaków, zaśmiała się pod nosem i pokręciła głową w wyrazie dezaprobaty, następnie ruszyła w stronę domku, który trzeba było przyznać, był całkiem okazały.
Ej! - krzyknęła, choć nie wiedziała do kogo. Chwyciła się za brzuch i teraz była w pozycji siedzącej. - To za łatwe! - rzuciła ze śmiechem. Uzbierała śniegu sprzed stóp, i lepiąc go, rzuciła do bruneta, który wcześniej ją zaatakował. Następnie, słysząc uwagę Di, wstała, otrzepując się i ruszyła wesołym krokiem w stronę swojej walizki.
Zaśmiał się w odwecie na rozbawienie dziewczyny, w ostatniej chwili unikając śnieżnego pocisku. Mrugnął do niej ulotnie, choć z odległości niekoniecznie mogła to zobaczyć. - Było się nie kłaść. - zawołał do niej wesoło, po czym pokręcił nosem do siebie i chwytając znów walizkę ruszył za nieznajomą z rozpiętą kurtką.
Nie miała zamiaru ceregielić się ze wszystkim, przeszła przez krótki hol, salon i weszła na górę po schodach. Czy raczej wciągnęła na górę walizkę, nie była jakaś strasznie ciężka w sumie były tam tylko ubrania i parę innych niezbędnych rzeczy. Wpakowała się do pokoju i wypróbowała jedno łóżko, później drugie. Oba nad wyraz wygodne, uśmiechnęła się pod nosem, po czym ściągnęła buty, w których było jeszcze trochę śniegu. Weszła do łazienki i wytrzepała śnieg nad zlewem, po czym zabierając ze sobą buty z powrotem zbiegła na dół i postawiła je w holu. Czas rozejrzeć się po domku...
Wrzasnął, czując na piersi śnieg, który szybko zamienił się w strugi zimnej wody pod wpływem gorącej skóry. Potarł klatkę przez kurtkę, nadal jednak szczerzył zęby w uśmiechu, dusząc chichoty w gardle. Niespodziewanie został uwolniony, rozbroił bowiem Nate'a swoimi nadzwyczajnymi umiejętnościami aktorskimi, które nabył... Nie, z tym trzeba się urodzić! Zobaczył kątem oka, jak ten pada obok, niemal krztusząc się własnym śmiechem i także nie wytrzymał, rechocząc jak szalony pomiędzy przerwami na złapanie zimowego powietrza w usta i wtłoczenie go do płuc.
Chwyciła rączkę walizki i chwyciła wiolonczelę w futerale. Niełatwo było tak iść, ale jakoś sobie poradziła. Kiedy przechodziła obok chłopaków, oni nadal bawili się w śniegu. Zgarnęła nogą trochę śniegu w ich stronę. - Tylko się nie utopcie w piaskownicy, dzieci. - rzuciła, chichocząc i ruszając w stronę domku. Gdy już do niego doszła, odłożyła cały bagaż z ulgą i odetchnęła. Ręce miała czerwone od zimna, tak samo jak nos i policzki. Trzeba będzie ogrzać się w kominku, pomyślała z uśmiechem.
Odwiesiła jeszcze kurtkę na wieszak i weszła do salonu. W kominku palił się ogień, chyba ktoś to musiał przygotować przed ich przyjazdem. Ciekawe ile Clave za to buliło... Ale z drugiej strony co tam, należy im się. Przeszła przez salon wchodząc do kuchni, zajrzała do lodówki, szafek. Było nawet jedzenie. Wow. Wróciła do lodówki i wyciągnęła z niej czerwone wino oraz pomarańcze. Do grzańca akurat, nie chciało jej się tym zanadto bawić więc rozlała do dwóch niedużych kubków trochę wina, wsypała trochę cukru i wkroiła pomarańcze, oraz dosypała trochę cynamonu i goździków. W tym momencie usłyszała jak ktoś wchodzi do środka, wychyliła się i dostrzegła Len. - Twój grzaniec właśnie się robi, więc możesz tu przywlec swój seksowny tyłek - rzuciła do dziewczyny, po czym wsadziła oba kubki do mikrofali na minutkę.
Dzięki, Di. -uśmiechnęła się z wdzięcznością, wchodząc głębiej w mieszkanie. - Jej, ciepło tu. I pachnie... - poczuła wodę na plecach i spojrzała na siebie. - A ja jestem cała w topiącym się śniegu! Nienawidzę was. - zmrużyła oczy, dławiąc kolejną salwę chichotu. Wytupała buty i zostawiła je przy drzwiach, chwilę później dołączając do Di. - Jak przytulnie... - mruknęła, obejmując się ramionami.
Siedząc na piętrze pogrążona w lekturze, dopiero teraz usłyszała śmiechy zza okna. Wyjrzała przez nie i jej oczom ukazał się bus i kilku Nocnych Łowców bawiących się w śniegu, z czego dwóch siłowało się... Na leżąco? Uśmiechnęła się pod nosem rozbawiona tym beztroskim, dziecinnym zachowaniem. Odłożyła książkę na etażerkę stojącą obok łóżka. Postanowiła się przywitać z resztą. W tym celu ruszyła po schodach w dół. Zahaczyła o kuchnię - zachęcił ją zapach grzańca. A wchodząc do niej, nie pozostała nie zauważona.
Kłamiesz. Uwielbiasz nas - odparła z rozbawieniem poruszając zabawnie brwiami, po czym jej spojrzenie padło na dziewczynę stojącą w drzwiach. Zmarszczyła lekko brwi, nie znała jej, no ale cóż. Tego chłopaka, którego wyminęła przed wejściem do domku też nie znała, jak widać trzeba było nadrobić zaległości. Poza tym nawet mimo długiej podróży miała teraz wyśmienity humor, chyba przez tę bitwę śnieżną. - Cześć, jestem Diana. Chcesz grzańca? - rzuciła w ramach powitanie, kiedy to mikrofala dała o sobie znać, że grzańce gotowe.
Wcale nie kłamię. - powiedziała, nieudolnie maskując śmiech. Słowa Diany przykuły jej uwagę, więc odwróciła się. Omal serce jej nie stanęło. Z gardła wydarła taki krzyk, że pewnie słyszeli ją, i chłopacy przed domkiem, i wszyscy, którzy już tu byli. Nie mogła uwierzyć własnym oczom, święcie przekonana, że niedowidzi. Czuła się jakby jakaś jej część właśnie wskoczyła z powrotem na miejsce. - BLEEEEEEEEEEEEEEEEESIE! BLESSIE! BLESSIE! BLESSIE! - zerwała się natychmiast i z pędem wpadła w przyjaciółkę. - TO TY, TO TY, TO TY! NIE WIERZĘ! - Len aż popłakała się ze szczęścia, jak najmocniej ściskając swoją parabatai. Bała się wypuścić ją z objęć. - Najlepszy prezent gwiazdkowy w życiu. - szepnęła prosto do jej ucha ze wzruszeniem.
Diana zasłoniła uszy nie mogąc znieść tego pisku. I pomyśleć, że ten dźwięk pochodził z ludzkiego gardła. Nie do końca wiedziała, kim jest dziewczyna stojąca w progu kuchni, ale nie miała wątpliwości co do tego, że Lenny ją zna. - Lenny, błagam - jęknęła, chociaż to chyba nawet nie miało siły przebicia, biorąc pod uwagę sposób w jaki rudowłosa okazywała swoją radość.
James już miał skierować się ku schodom ze swoją walizką, gdy na drodze stanęła mu wysmukła, ponętna postać. Uśmiechnął się zatem ku niej z całą swoją otwartością, nie mając w zwyczaju nieśmiałości tudzież innych dziwacznych, aspołecznych zachowań. Zaśmiał się mimowolnie, a w gardle zawibrował ciepły baryton. - Cześć. - przywitał się z typowym dla siebie, australijskim akcentem i nieco uspokoił rysy twarzy, choć nie przestawał się uśmiechać. Opierając dłoń o pierś, skłonił się żartobliwie i krótko. - Jestem James. Za grzańca podziękuję, nie przepadam. - przymrużył nieznacznie powieki, skupiając swoje przepełnione energią, jasne spojrzenie na jej twarzy. Już brał wdech, by coś dodać, jednak wtedy padli ofiarą dziewczęcia, które nieco zbyt głośno okazywało swoją radość. Wyparł to szczerym, serdecznym śmiechem, gdy im się przyglądał. Można powiedzieć, że przejął ich wyśmienity nastrój, łatwo wchłaniał aurę otoczenia.- Zaraz wrócę. - powiedział w końcu, ni to do Diany, ni to do reszty, wskoczył na schody i zniknął na górze.
Spojrzała za chłopakiem, który zniknął wbiegając po schodach na górę. Jak nie to nie, więcej dla nich. Z drugiej strony, jak można nie przepadać za grzańcem, przecież on jest przepyszny. Wzruszyła jednak ramionami i przerzuciła spojrzenie na nieznajomą dziewczynę. - A może Ty chcesz grzańca?  -Zagadnęła, kiedy już Len się od niej oderwała.
Jasne, dzięki. - odparła z uśmiechem. Kubek, który podała jej dziewczyna, był strasznie gorący, więc chwyciła go przez rękawy swetra. - Kiedy przyjechaliście? - zagadnęła upijając napoju.
Przez chwilę rechotali jakby ich kto opętał, nie przejęli się nawet tym, że Lenny obsypała ich śniegiem. Kiedy tylko Nathaniel odzyskał oddech, oczywiście odprowadził ją spojrzeniem, lecz potem skupił rozigrane spojrzenie na Secie, który też zaczął skracać wodze rozbawieniu. Nate oddychał jeszcze nieco ciężej, jednak w jego hebanowych ślepiach wszystko zaczęło się tonować, aż wreszcie płomień ekscytacji ustąpił ciepłym iskrom, oddającym doskonale jego przywiązanie do swojego parabatai. Wiedział, że byłby w stanie rzucić się za nim płomienie lub między zgraję rozsierdzonych wampirów, skala niebezpieczeństwa nie grałaby roli gdyby cokolwiek zagrażało zdrowiu lub życiu Seta. Zdarzało się, że Nathaniel bywał wydalany z jednego czy drugiego Instytutu za pomniejsze grzeszki, a wtedy Set podążał za nim i mógł być pewien, że jego parabatai zrobiłby dla niego to samo. Na sinych z wyziębienia wargach bruneta zatlił się uśmiech, jednak wolny od wrodzonej agresji, przepełniony najczystszą braterską miłością jaką można żywić do drugiego człowieka.
Gdy Set usiadł, Nefilim bez namysłu zagarnął go ramieniem, opierając łapę na jego potylicy, by przygarnąć jego czoło do swojego torsu. Był w tym zwyczajowy, męski brak delikatności, więc trudno mówić o jakimkolwiek rozczuleniu. Najpierw poczochrał mu włosy, a potem poklepał po mokrych plecach, zaśmiewając się pod nosem. - Kocham Cię, stary. - wyznał, co zdarzało mu się niezbicie rzadko, a zaraz po tym puścił Seta, by móc podnieść się ze śniegu. No cóż, co za dużo to nie zdrowo, a perkusista i tak otrzymał dziś cholernie dużo uczuć od Nate'a. Wyciągnął do niego dłoń.- Wstawaj i wskakuj mi na bary. Zdobędziemy ten szczyt. - tak jak robili to kiedyś. Crow zmarszczył zadziornie nos.
Dosłownie przed chwilą - odparła, nadal chyba nie zdając sobie sprawy z tego jakim cudem udało im się dotrzeć na miejsce w jednym kawałku, bo po Mel za kierownicą można się wszystkiego spodziewać. Jak widać, Nate w roli pilota całkiem nieźle się sprawdził. Diana wzięła sobie teraz drugi kubek, a z racji tego, że rzeczywiście był gorący również i ona zaczęła trzymać go przez sweter. Upiła łyk rozkoszując się tym cudownym napojem bogów, po czym ruszyła do salonu ogrzać stópki przy kominku. - Idziesz? - Zagadnęła do dziewczyny, dając jej tym samym znać, że zamierza ulotnić się z kuchni.
Mhm. - mruknęła w odpowiedzi i podążyła za dziewczyną do salonu. W sumie, chciała się ze wszystkimi przywitać, ale ten grzaniec był taki ciepły i smaczny... Olać to - pomyślała - na pewno przy okazji wszystkich poznam.
Nie martw się jeszcze zdążysz - odparła posyłając dziewczynie nieznaczny uśmiech i mocząc usta w czerwonej, gorącej cieczy, którą miała w kubku. - A ty dawno przyjechałaś? - Zagadnęła, bo dziewczyna nie wyglądała jakby dopiero co weszła do środka, tak jak oni. Diana weszła do salonu i usadowiła się na kanapie, po czym wyciągnęła stópki w kierunku kominka, skarpetki miała lekko wilgotne, ale chwila i wyschną.
Hmm. Jakieś półtorej godziny temu - odparła patrząc na zegar. - W przeciwieństwie do was zdążyłam się rozgrzać - posłała dziewczynie lekko współczujące spojrzenie uśmiechając się - ale na początku nawet w środku była totalna lodówa. - dodała upijając kolejny łyk grzańca i nawet nie zauważyła, kiedy wypiła nieco ponad połowę kubka.
Yen odniosła swoją walizkę do pokoju. Była tam już jedna, ale dziewczyna nie wiedziała do kogo należy. Nie chciała teraz marnować czasu na rozpakowywanie, więc zeszła drewnianymi schodkami na parter. Naprzeciwko zobaczyła salon w którym siedziała już duża grupka Nocnych Łowców.
To była taka przyjemna odmiana, oderwanie się od rzeczywistości i powrót do starych nawyków. W tej chwili kompletnie wyleciały mu z głowy problemy, z jakimi się ostatnio borykał i jakoś nie miał chęci do nich wracać. Zamiast tego, próbował zapanować nad własnym oddechem, bo płuca wyraźnie odmawiały posłuszeństwa, ustępując falom niekończącego się śmiechu. Zerknął na Lenny kątem oka, kiedy obsypała ich śniegiem. I tak było mu już cholernie zimno, więc nie zrobiło mu to większej różnicy, kiedy trochę więcej śniegu wsypało się za kołnierz. Ciemne włosy były teraz całkowicie przemoczone, a gdzieniegdzie pouczepiały mu się kryształki lodu. Powoli się uspokajał, w końcu kiedyś było trzeba dowlec się do tego domu. Oboje nie musieli wiele mówić na temat tego, ile gotowi są poświęcić dla siebie nawzajem. Wiedzieli oni, wiedział świat, że mogli rzucić dla siebie własne życie na okup śmierci. Już na samym początku zdawali sobie z tego sprawę, kiedy na ich skórze nakreśliła się ta jedyna, niezwykła runa. Spędzili ze sobą sporo lat, a więź pogłębiała się każdego dnia i nie mogło mieć to końca. Jeszcze paręnaście lat temu Set nie pomyślałby, że zwiąże swój los z drugim człowiekiem, że powierzy mu własne życie i odbierze w zamian to samo. Mógł jedynie chlubić się z własnego wyboru, a także tego uśmiechu przeznaczenia. Był jednym z tych szczęśliwców, którzy nie musieli przez życie iść samotnie. I za to właśnie był ogromnie wdzięczny Nate'owi. Że stał przy jego boku.- Mów ciszej. Diana nie może wiedzieć, że masz kochanka.- Mruknął w przerwach między oddechami i chichotem. Powoli podciągnął górną partię ciała, strzepując z włosów resztki pozlepianego śniegu, kiedy jego parabatai przygarnął go do siebie. Dla zasady Set podjął teatralne próby wyrwania się z uścisku, co oczywiście zakończyło się klęską. Kiedy ten wstał, bez wahania chwycił jego dłoń i zwinnym ruchem, jakby robił to codziennie, usadowił się na jego barkach z wrzaskiem rozradowanego dziecka. Choć Set był mizerniejszej postury niż jego parabatai, przewóz odbył się chwiejnymi krokami w śniegu. Set lekkim kopnięciem otworzył drzwi, przygotowując sobie drogę, a Nate ugiął kręgosłup, żeby pasażer nie stracił przytomności z powodu drewnianej belki. Wsunęli się w ten sposób do środka i wszystko byłoby w porządku, gdyby Set i podskoczył nieznacznie do góry z okrzykiem "Zdobyliśmy ten szczyt!". Bo właśnie wtedy ciemnowłosy pod nim stracił równowagę i oboje padli na podłogę. Wytatuowany chłopak po raz kolejny zaniósł się nieopanowanym śmiechem, przylepiając policzek do desek.
To Ty napaliłaś w kominku? - Zapytała skupiając lekko zaskoczone spojrzenie na Bless. Jednak jej uwaga zaraz skupiła się na wchodzącej nieśmiało do salonu Yen. -Chodź Yen, zagrzejesz się - zawołała do niej, po czym uśmiechnęła się szeroko. - Chcesz grzańca? - Zagadnęła dziewczynę, bo w tej chwili była w tak dobrym nastroju, jak chyba nigdy dotąd.
W salonie panowała przyjemna, ciepła atmosfera. W kominku buchał ogień, a każdy trzymał w ręku kubek z jakimś napojem. - Tak, bardzo chętnie - odpowiedziała na pytanie Diany. Od razu dostała takie samo parujące naczynie z grzańcem. Odgarnęła włosy z twarzy i usiadła na poręczy fotela.
Choć Nathaniel szczycił się siłą i ciężar Seta poparty dwojgiem toreb nie przeszkadzał jego plecom, dwaj prawie dwumetrowi Nefilim tworzyli dość wysoką kolumnę, a jak wiadomo im obiekt wyższy, tym grawitacja silniej ściąga go w dół. Nate wciąż parskał śmiechem, gdy udawało im się mimo pochyłów zostać w pionie, głównie dzięki runie równowagi Nejta i zręcznemu manewrowaniu torbami Seta. Brunet wspiął się po drewnianych schodach, i gdy tylko parabatai otworzył mu drzwi, przygarbił grzbietu, by wejść do środka, zaskowyczał niczym młody wilk, w odwecie do radosnego okrzyku siedzącego mu na barkach Łowcy. Radość nie trwała długo, bowiem pochylony Crow nie był od tego, żeby po nim skakać. Jego brat ich przeważył i nawet runa nie mogła tu pomóc. Nathaniel z wyrazem zaskoczenia na twarzy zmusił się do kroku w przód i wyciągnął ramiona. Byłby spadł na cztery, gdyby przelatujący mu przez łeb Warre siłą rzeczy nie ściągnął go w dół na deski. Nate znów wyłożył się jak długi z ramionami po bokach, śmiejąc się jak kretyn w panele. Torby przesunęły się po ziemi. Okręcił łeb do swojego parabatai. - Jesteś pojebany, Set. - sapnął z rozbawieniem. Przynieśli ze sobą podmuch mroźnego powietrza, więc leżący na panelach Nathaniel wychylił na oślep nogę, by ciężkim butem domknąć drzwi i tym drobnym akcentem zakończyć przedstawienie. I tak leżał, głośno oddychając. Nie chciało mu sie zebrać z ziemi. Uniósł tylko rękę, ale po chwili zarówno dłoń jak i noga uderzyły bezsilnie w drewno. Było rozkosznie ciepłe, przyciągało. - Cześć.
Spojrzała w kierunku drzwi trochę zaskoczona wejściem dwóch Łowców. Chociaż nie. Oni nie weszli, oni tu chyba wpadli. Diana wtuliła się bardziej w kanapę czując podmuch zimnego powietrza, nie oderwała jednak od nich rozbawionego spojrzenia. Byli mokrzy, potargani, wymęczeni, ale szczęśliwi. Pokręciła głową z dezaprobatą, ale na ustach i tak pojawił jej się szeroki uśmiech, zagryzła wargę, żeby nie szczerzyć się jak idiotka. To chyba ten klimat gór. - Emm.. Jak już zakończycie randkę z podłogą, to w kuchni macie grzańce - rzuciła do chłopaków tym razem podciągając nogi pod siebie i wygodniej sadowiąc się na kanapie. Upiła łyk ze swojego kubka, coś jej się wydawało, że nie skończy się dziś na jednym.
O Matko... - wysapała z uśmiechem, stojąc w salonie z kubkiem. Słyszała jak Diana rozmawia z Blessie, ale w tej chwili miała tylko jeden zamiar. Zobaczyła jak chłopacy wchodzą do domu i pomachała im wesoło, puszczając oczko. - Pogadamy później, teraz zabieram tą osóbkę na prywatne kółko różańcowe! - radośnie chwyciła Bless za rękę, ciągnąc ją na górę po schodach. - Nie ma bata. - powiedziała już tylko do parabatai. - Teraz to ty mi musisz wszystko opowiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz