Melissa Yennefer Mev
Słońce chyliło się ku zachodowi. Postać ubrana w czarny, bojowy strój z przypiętymi sztyletami, uśmiechała się i rzucała sługi cień na kamienną posadzkę. Patrzyła na ludzi tonących w mieście i powoli zapalające się latarnie. Co chwilę jednak zerkała za siebie. Zmarszczyła brwi i podeszła do monocyklów zasilanych demoniczną energią. Dała jej dobry adres. Zaczynała się powoli niecierpliwić, chodząc w tę i z powrotem. Gdy usłyszała znajome kroki, spojrzała na parabatai, a jej rozpuszczone włosy, uwolniły się z rozpadającego się koka. Melissa ściągnęła gumkę i włożyła do kieszeni. - Yen, co tak długo? - spytała zakładając ręce na piersi i czekając na wyjaśnienia. - Spóźniłaś się pół godziny.
Yennefer zaczęła się zastanawiać czy nie skłamać w sprawie spóźnienia. Zastanawiała się czy Melissa byłaby zadowolona, gdyby dowiedziała się, że te pół godziny poświęciła na wybieranie stroju na miasto. Odpowiedziała parabatai, przybierając jak najbardziej możliwy niewinny ton. - Ale teraz możemy już iść - dodała próbując zmienić temat rozmowy. Mina Mel mówiła, że trochę jej jednak zeszło stojąc przed szafa więc uznała, że rozpoczęcie akcji jest raczej najlepszym wyjściem.
Melissa westchnęła i spojrzała na parabati. Jej wzrok mówił sam za siebie. Podeszła do motocykla. – Masz ochotę złożyć wizytę w Klubie Requiem? – powiedziała z uśmiechem. - Jeśli chcesz, możemy udać się w bardziej spokojne miejsce... - Przerzuciła nogę i usiadła na siedzeniu. - Na przykład klubu dla Przyziemnych, co ty na to? - spojrzała na nią czekając na decyzję. Jej było wszystko jedno, ale Yen tak się wystroiła, że pozwoliła jej dokonać wyboru.
- Uważasz ze klub dla przyziemnych to bardziej spokojne miejsce ? - zaśmiała się Yen. - w każdym bądź razie chodźmy tam. Dawno tam nie byłam, a na widok czarowników jest mi niedobrze - zauważyła. Chciała rozwiać wątpliwości parabatai na temat stosunków dziewczyny do czarowników. Widząc aprobatę Mel, chwyciły za magiczne motocykle, pozostałe im po ostatniej wyprawie. Wciąż nie chciały ich oddawać, co wyszło na dobre w tej sytuacji. Napędzane diaboliczny energię pojazdy uniosły się w powietrze.
Różowe niebo zaczęło zmieniać się w granatowe. Gwiazdy powoli zaczynały migotać, a słońce chowało się za widnokrąg. Z tej wysokości wszystko wyglądało inaczej. Miasto, niczym tani model do złożenia z plastikowymi ludźmi, małymi jak mrówkami. Chmury, wyglądające jak puch i latarnie niczym małe świetliki. Melissa podleciała wyżej. Wiatr rozwiewał jej włosy i zagłuszał krzyki Yennefer. Ciemnowłosa zacisnęła mocniej ręce i zanurkowała w dół. Jelita gwałtownie jej się skręciły. Przez chwilę czuła się jak na kolejce górskiej. Gdy ulica stawała się coraz większa, zmniejszyła prędkość i wyrównała motocykl. Delikatnie opadła na ziemię i zaczekała na parabatai. Tym razem nie nałożyła runy niewidzialności, ale turkusową stelę miała w kieszeni. Sztylety chowały się pod skórzaną kurtką. Nacisnęła pedał i nakierowywała pojazd na Klub dla Przyziemnych. Parę przechodniów wykrzykiwało uwagi. Zawsze muszą dodać swoje pięć groszy. Niektórzy pogwizdywali, inni krzyczeli, że nie ma kasku. Melissa uśmiechnęła się i zahamowała przed lokalem. Zaparkowała motocykl i z niego zsiadła. Spojrzała na Yen, a następnie na neonowy napis.
- LA Fashion District. – przeczytała na głos. - Chodźmy. - Udało im się jakoś ominąć bramkarza mówiąc, że obie są pełnoletnie i weszły do zatłoczonego lokalu. Pierwsze co dało się wyczuć to pot i duchota. Potem rzucało się dość modnie, ale praktycznie urządzone wnętrze. Klub miał trzy piętra. Następnie ludzie, którzy siedzieli przy barze, na parkiecie lub pod ścianą.
Atmosfera na sali uderzyła niczym fala gorącego powietrza. W przeciwności do magicznych klubów, w tym nie widziała żadnego podziemnego, wampira czy wilkołaka. Tylko w cieniu, w głąb sali stało kilka zakapturzonych postaci. "Nie zwracaj na nich uwagi" - powiedziała sobie w głowie - "jesteś tu dla rozrywki, a nie żeby martwić się o zamaskowanych mężczyzn." Na dowód swoich słów upewnia się, że nie zabrała ze sobą żadnej broni, prócz steli. Yen przystanęła, jednocześnie rozglądając się jak i związując włosy w grubego warkocza. - Co robimy? - zapytała się Mel. - zwykle jestem w takich miejscach tylko w sprawach zawodowych, zresztą ty chyba też - dodała. Jednak zaraz pożałowała swoich słów bo jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki w drzwiach lokalu pojawiło się dwóch zamaskowanych Faerie i kilku czarowników. "Co to ma znaczyć?" - pomyślała. Po raz pierwszy spotykała się z faktem, że Faerie zjawiali się w klubie przyziemnych. Czarownicy jeszcze ujdą, ale oni? Postanowiła podążyć ich śladem. Przeciskając się przez tłum szła za wysokimi postaciami. Nie było to z pewnością łatwe zadanie, gdyż tamci wcale nie wybrali łatwej trasy. Nagle poczuła czyjąś dłoń w kieszeni kurtki. Obejrzała się, ale tajemniczy osobnik zniknął. Zajrzała do kieszeni. Nie było steli! Czyli miała rację. Ich wypad był jednak w sprawach zawodowych, a na dodatek ktoś chciał je wrobić. Odwróciła się chcąc powiedzieć Mel o swoim odkryciu, ale dziewczyny nie było obok. - Mel! - zawołała. No ale jak w takim zgiełku kogoś usłyszeć? Była bez broni, bez steli a uświadomiła sobie, że nie naniosła na skórę runy niewidzialności.
Gdy usłyszała pytanie parabatai, przypomniała sobie tamtą noc. Czarownik, Lizz, uniknięcie śmierci o włos. To był tylko ten jeden raz. – Taaa, ja też… - urwała patrząc na nowo przybyłych. Faerie i czarownicy. Przełknęła ślinę. Jeśli chodzi o czary, to jest dość uległa. – Czy ty też… - spojrzała na puste miejsce gdzie stała Yen. Zmarszczyła brwi. Dokąd ona polazła? Zaczęła przepychać się przez ludzi, dość ostrożnie, ze względu na sztylety pod skurzaną kurtką. Przystanęła, gdy zobaczyła posiedzenie. Parę postaci w czarnych pelerynach, doszła do nich dwójka czarowników i faerie. Musieli być Podziemnymi, bo ludzie nie zdawali sobie sprawy z ich obecności. Melissa przylgnęła do słupa i starała się wychwycić słowa padające z ust zakapturzonej postaci.
- …iłaś. Mam nadzieję, że cię przekonałem… - powiedziała postać. Siedziała po środku. Nagle ktoś zaczął szeptać liderowi coś do ucha. Przywódca kiwnął głową. Melissa ściągnęła brwi. Gdzieś już słyszała ten głos. Nim zdążyła odejść, ktoś złapał ją za ramię. Nie mogła wyjąć sztyletu, więc gwałtownie się obróciła i uderzyła napastnika w twarz. Usłyszała znajomy dźwięk pękających kości i zobaczyła lecącą krew. Znowu zaczęła przepychać się między ludźmi, ale nigdzie mogła znaleźć Yennefer.– Yen! – krzyknęła i tym samym się zdradziła. Dobrze zbudowany osobnik chwycił ją i zakrył jej ręką usta. Automatycznie dziewczyna go ugryzła. Odsunął rękę, wykrzykując przekleństwa, ale dziewczyna nie zdążyła się wyrwać. Skończyło się na tym, że trzymało ją dwóch podwładnych siedzącego na środku lidera. Faerie zdążyła opuścić już stół. Została posadzona na krześle i przywiązana niewidzialnymi linami. Prychnęła. Czary.
- Witaj Melu. – powiedział lider i ściągnął czarny kaptur.
Kiedyś Yennefer pokazywała jej zdjęcia z dzieciństwa. Rozradowany, blond włosy chłopczyk z fiołkowymi oczami zamienił się całkowicie. Mev miał krótkie, czarne włosy, oczy niczym dziura bez dna, czarne z drobnymi fiołkowymi oczami. Przerastał wzrostem Melissę i był bardziej masywny.
– Nie nazywaj mnie tak. – burknęła i rozejrzała się. Stół odgradzała niewidzialna ściana, która zagłuszała rozmowę i ukrywała Podziemnych. Nigdy nie pałała miłością do czarowników. – Gdzie jest Yen? – powiedziała pierwsze co przyszło jej do głowy.
Yennefer zawiedziona zaczęła znowu iść za Faerie, który z kolei podszedł do zamaskowanych mężczyzn, widzianych na początku. Czego oni mogli chcieć? Nagle zobaczyła znajome ciemne włosy swojej parabatai i zaczęła biec. - Mel, Mel! – zawołała i wpadła na coś. Z początku zdezorientowana zaczęła się zastanawiać, ale po chwili dotknęła jej ręka, a gdy nie poczuła oporu przeszła na druga stronę cala. Ukazał jej sie niespodziewany widok. Melissa przywiązana do krzesła, otoczona grupką ludzi. Nikogo z nich nie znała prócz... - Mev! Zostaw ją - krzyknęła. Co on robił wśród tych obcych ludzi? Postanowiła zapytać go o to zaraz po tym jak uwolni jej parabatai.
- Siostrzyczka - uśmiechnął się chłopak. - Czemu ty zawsze mówisz mi co mam robić? - zaśmiał się. Yen nie pojmowała jego zadowolenia.
- Bo jesteś zły Mev. Kręcisz się po klubach z bandą obcych Faerie...
Mev gwałtownie wstał.
- Oni nie są obcy, - zaprotestował – są mi bliżsi niż moja własna rodzina. – jego głos był lodowaty. – Siadaj. – powiedział łagodnie, a gdy tego nie uczyniła, krzyknął. – Siadaj! – Yen spełniła jego polecenie. – Jako, że jesteś moją siostrą, masz być mi posłuszna. – zażądał. – Niedługo do nas dołączysz tak jak i twoja parabatai.
Ciemnowłosa zaśmiała się. – Po pierwsze koleś, - podkreśliła słowo koleś – nie znasz swojej siostry. – Może i Yen miała łagodniejsze usposobienie niż ona, ale potrafiła walczyć o swoje. Niewidzialne sznury krępowały ruchy siedemnastolatki i mimo tonu jej wypowiedzi, bez gestykulacji to nie było to samo. No i gdyby mogła zmyłaby ten uśmiech z twarzy Mev’a. – Nie masz JAK przemienić mnie w Mrocznego Nefilim. No i jeśli myślisz, że z własnej woli dołączę do tej organizacji, to podam ci numer do psychologa, bo masz nie równo pod sufitem. – dodała z pewnym siebie uśmiechem.
Znudzony Mev wstał i gestem odpędził innych. Usiadł na stole, naprzeciwko ich krzeseł.
– Nie jestem głupcem. – powiedział przerzucając wzrok z jednej na drugą. – Rozgryzłem cię. – wskazał palcem na Melissę. – Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. – dodał taksując ciemnowłosą lodowatym spojrzeniem.
Dziewczyna gwałtownie zbladła. Oczywiście, że miał jak ją przemienić. Wtedy w bibliotece, szukał książki. Teraz wiedziała o czym.
– Dużo zapłaciłeś Żelaznym Siostrom? – dodała ucieszona wyrazem jego twarzy, ale tylko przez moment. Ciężko było wytrącić go z równowagi.
– Możesz mi dać ten numer do psychologa. Pójdziemy na terapię rodzinną. – ukradkiem spojrzał na swoją siostrę, unikając odpowiedzi na zadane pytanie.
Yen prychnęła na myśl, że ona potrzebowała by psychologa. Jej umysł był przecież w jak najlepszym porządku. Nikt nie dał jej wytłumaczyć tego nieporozumienia, ponieważ dwóch barczystych mężczyzn chwyciło ją i unieruchomiło stawiając przed bratem.
- No, no, Yenna - nazwał zdrobniale siostrę - nie mów mi że nie chcesz do mnie dołączyć. I zauważ jaki jestem wspaniałomyślny, że i twoją parabatai zaproszę, żebyś nie czuła się samotna. - zaśmiał się obrzydliwie, aż ciarki przeszły po plecach. Co on sobie myślał? Nagle poczuła lekkie kopanie w nogę. Nie mógł być to nikt inny jak Melissa, bo strażnicy wcale ich nie oddzieliły. Zrozumiała co chciała, ale ni jak nie miała pomysłu jak to zrealizować. Wytłumaczyć jej, że nie wzięła broni, a stelę jej ukradli? Nie, dziewczyna na pewno by się domyśliła w jakiej jest sytuacji bo tak, by już dawno walczyła. Przesunęła się dyskretnie w tył, gdy Mev zajęty był ustalaniem planu wobec nich z innymi członkami Nocte Mones. Otworzyła dłoń i zaraz poczuła w niej rękojeść sztyletu. Zacisnęła mocno rękę i czekała, aż chłopak podejdzie bliżej. Gdy przestał rozmawiać spuściła głowę, żeby nie zdradzić się pełną nadziei miną. Mev podszedł, a Yen ciągle nie mogła ruszyć ręką, jakby magiczne więzy trzymały ją w uścisku. Zaczęła się zastanawiać czy ktoś rozgryzł ich plan czy po prostu nie ma siły wystąpić z mieczem przeciw bratu.
- … zabierzemy Was do opuszczonego instytutu w Wiedniu. Tam wpuścimy Melissie do żył demoniczną krew… - bariera oplatająca dłonie Yen złamała się. Szybkim ruchem wysunęła ostrze przed siebie nie mogąc słuchać jakie krzywdy miały im zostać wyrządzone. Podetknęła czubek sztyletu do brzucha brata.
– Przestań – powiedziała – Mev, nie chce Cię zabić, ale naszym obowiązkiem jest cię unieszkodliwić. Walcz, a pokonanego zabierzemy Cię do instytutu gdzie Elizabeth osądzi, jak wygrasz…
- Sądzicie, że mnie pokonacie? Marne wasze nadzieje. – przerwał jej i wyciągają długi seraficki miecz. Nagle Yen zamachnęła ostrzem do tyłu, obserwowana przez osłupiałą minę brata, przecięła sznury trzymające Melissę.
Siedemnastolatka wstała i rozciągnęła się. Wyjęła sztylet ze skórzanej kurtki i go aktywowała. Mev zaśmiał się donośnie.
– Myślicie, że tymi marnymi sztylecikami mnie pokonacie? – spytał patrząc na nie z politowaniem. – Wyjdźcie, załatwię je sam. – rozkazał podwładnym.
Gdy opuścili ‘pomieszczenie’, czarnowłosy kopnął stół. Mebel odsunął się do samej ściany. Chłopak wyciągnął miecz przed siebie i zaatakował ciemnowłosą. Zdążyła zrobić unik, ale czubek miecza zrobił jej ranę na lewym ramieniu. Miał w sobie krew demona, był znacznie szybszy i zwinniejszy niż normalny Nocy Łowca. Zdeterminowana dziewczyna zaatakowała go. Kopnęła go mocno w brzuch i patrzyła jak chłopak kuli się na ziemi pod nogami Yennefer.
– Siostrzyczko. – powiedział i chwycił ją za nogę. – Pomóż mi. – zabrzmiało to tak niewinnie. Skołowana Yen nie wiedziała co zrobić. To nadal był jej brat, tylko, że inny, ale czy można zabić osobę, którą się kocha, nawet jeśli się zmieniła? Czarnowłosa schyliła się, by pomóc Mev’owi. Chłopak wykorzystał sytuację i powalił siostrę na ziemię. Wstał i zaczął podchodzić powoli do Melissy, jak przygotowująca się do ataku czarna pantera.
– Może i Yen cię nie zabije. – Wyjęła drugi sztylet i go aktywowała. – Ale ja zrobię to z uśmiechem na ustach. – powiedziała i odskoczyła, gdy chłopak zaatakował. Pobiegła w stronę stołu, weszła na niego i zaatakowała Mev’a od góry. Zwaliła go na ziemię przyciskając sztylet do szyi. Widziała strach w jego oczach. Uśmiechnęła się i niezauważalnie spojrzała na Yen. Wbiła ostrze trzymane w lewej ręce w kurtkę chłopaka. Wygrzebała w kieszeni Stelę i rzuciła ją parabatai.
Dziewczyna wciąż nie mogła się otrząsnąć po tym co zrobiła. Pomogła swojemu wrogowi, a zarazem swojemu bratu. Co powie o tym Clave, a co ważniejsze, czy Melissa jej wybaczy? Zobaczyła jak dziewczyna odbija się nogami od stołu i atakuje Mev'a. W przeciągu kilku sekund leżał na ziemi, jednak nie zdążyła się napatrzeć, bo poczuła uderzenie w głowę. Spojrzała obok, a była to stela od jej parabatai.
- Dzięki! - krzyknęła rysując sobie iratze na obojczyku. Poczuła przypływ sił, a osłabienie związane z walką zniknęło. Podniosła się i oddała dziewczynie magiczny przedmiot. Stanęła obok niej i patrzyły z góry na pokonanego chłopaka. Z miejsca gdzie Mel przebiła mu ostrzem rękę wypływała duża ilość krwi. Yenn mimowolnie się skrzywiła, ale powiedziała:
- Mev, zgodnie z obietnicą zabierzemy Cię teraz do instytutu w Los Angeles, a tam osądzi Cię Elizabeth Lovelace. - podniosły go i wyprowadziły z pomieszczenia wciąż trzymając ostrze przy szyi. Yen rozejrzała się czy nigdzie nie kręcą się słudzy chłopaka, albo członkowie Nocne Mones. Nie. Droga była wolna. Szły przez tłum ludzi przeciskając się i zarazem starając się nie zwracać na siebie uwagi. Tuż przy wyjściu, gdy już nie było tak ciasno jakaś starsza para zawołała piskliwym głosem: - Patrzcie! Tamte dziewczyny trzymają nóż w rękach! - No tak. Pewnie w tym samym czasie, całej trójce przypomniało się, że nie mają run niewidzialności.
Melissa przyjęła przedmiot i schowała go do kieszeni. Przycisnęła trochę mocniej nóż do szyi Mev’a, krew zaczęła lekko lecieć. Niech ma świadomość, że nie tylko on może być brutalny. W jego oczach czaił się strach, a ustami poruszał niemo w słowach: Proszę nie zabijaj mnie, litości. Dziewczyna uśmiechnęła się i powiedziała.
– Nie jestem pewna czy ty wiesz co znaczy litość. – spojrzała na Yen wygłaszającą werdykt. – Będzie zeznawał też z Mieczem Anioła, musimy zniszczyć ten gang. – skierowała głowę w stronę Mrocznego Nocnego Łowcy. – Będą ci też robić najróżniejsze badania. Wpuszczać do twoich żył truciznę, odcinać kawałki kończyn… - urwała widząc, jak natychmiastowo blednie.
Podniosły go, ale Melissa nie zabrała ostrza. Krew z tętnicy spływała po jego szyi i zabarwiała szary t-shirt na czerwono. Usłyszały krzyk przy wyjściu. Automatycznie schowała nóż, a Mev zdążył się wyrwać.
– HEJ! – wrzasnęła za nim i zaczęła biec. Z początku go doganiała, ale odległość powiększała się z każdą minioną drogą. Krew szumiała jej w uszach, a szybkość malała. Zgubiła go po paru przecznicach. Zaklęła i zrezygnowana wróciła do Yen. Jeszcze go namierzą. Zauważyła, że otaczała ją dwójka policjantów. Schowała zakrwawione ostrze pod kurtkę i stanęła przed Yennefer.
– O co chodzi? – spytała podejrzliwie zakładając ręce na piersi. Policjant zerknął na nią i zapiął kajdanki.
– Zostały panie aresztowane za naruszanie porządku publicznego. – kiwnął do towarzysza i pchnął je w plecy. – Za mną.
Yen, nagle napłynęła szaleńcza miłość do brata za to w co je wrobił. Właśnie dzięki niemu siedziały na posterunku przyziemnej policji słuchając zarzutu.
-... zauważono u panienek broń... która według świadków była użyta do przemocy wobec młodszego chłopaka... - Dziewczynom w miarę słuchania długiej listy zarzutów powiększały się oczy. Pewnie każdy z klubu dołożył swoje trzy grosze na ich nie korzyść. Według nich ukradły tace z kieliszkami tajemniczego niebieskiego napoju, rozwaliły publiczną toaletę, a także stosowały przemoc psychiczną wobec strażników. Obie nie czuły się na siłach, żeby zaprotestować. Według sierżanta miały przed sobą nudne dwa lata w celi. Tym skończył swój wywód. Wydał szybkie polecenie strażnikom, którzy chwycili je za ręce zabierając sztylety i inną broń . Z magicznych przedmiotów ocalała jedynie stela kryjąca się w jednej z kieszeni Mel. Mężczyzna otworzył drzwi i wrzucił obie do małego pokoju w którym były dwa łóżka stolik i zakratowane okienko.
Melissa znudzona siedziała na krześle i słuchała zarzutów jednym uchem. Po głowie chodziła jej jedna myśl, jak mogła dać Mev’owi uciec, to niewybaczalne. Zacisnęła ręce w pięści i skupiła uwagę na słowach policjanta. Gdy usłyszała ile im grozi, gwałtownie wstała z krzesła i pochyliła się, aby spojrzeć mężczyźnie prosto w oczy.
– Nie zrobiłyśmy, żadnej z tamtych rzeczy i … - nie dane jej było dokończyć, bo na jej ramionach pojawiły się ręce, które wepchnęły ją do celi razem z Yen. Melissa przyglądała się pomieszczeniu. Było monitorowane. Westchnęła i usiadła na łóżku. – Możemy stąd uciec, mam stelę. – powiedziała, jednak po chwili namysłu pokręciła przecząco głową. – Nie, zapamiętali nasze twarze, jedynie kaucja nas uratuje. Chociaż… - wstała i wyciągnęła stelę. Stanęła na łóżku i narysowała runę na kamerze. Przestała się ruszać. – Mogłybyśmy po prostu stąd wyjść i udać, że nas wypuścili, bo zeznania były fałszywe. Na zewnątrz mogłyśmy nałożyć runę niewidzialności, wrócić tu i zabrać nasze akta. Co ty na to? – spoglądnęła na Yen. Przydałaby się pomoc czarownika, mógłby wyczyścić pamięć Przyziemnych, ale Kai nigdy nie był skory do pomocy.
Yen usiadła na zimnej podłodze celi. Zlodowaciały od ziemi beton należał do zestawu wyposażenia każdego z więzień. Do tego małe okienko, które było tylko, żeby przestępcy wyglądali przez nie na miasto i byli jeszcze bardziej pogrążeni. Dziewczyna zaczęła rozważać propozycję Melissy. Tak, plan mógł wypalić, ale wymagało to dużej precyzji i pewności, której teraz im brakowało.
- Może poczekamy do jutra i rano weźmiemy się do roboty - zasugerowała uważając pomysł za wymagający realizacji. Usłyszała pozytywną odpowiedź. Usiadła na łóżku, odrzuciła na bok gruzach koc będący dawniej przykryciem opryszków i prawdziwych gangsterów. Z obrzydzeniem spojrzała na uciekające ze ścian ćmy lgnące do ledwo tlącej się świeczki. Poczuła otaczającą je bezsilność i nieporadność w stosunku do mrocznego klanu. Ostatnią rzeczą jaką się spodziewała dzisiaj doświadczyć to usłyszenie otwieranych krat.
Melissa wzdrygnęła się. – Nie każ mi tu spać… - powiedziała spoglądając z przerażeniem na insekty. Westchnęła teatralnie. Bycie Nocnym Łowcą to nie jest łatwa fucha. Z nieukrywaną niechęcią przytaknęła i usiadła na łóżku. Kurz się posypał. Zamknęła oczy. Samoobrona nie powinna być karana, to przecież Mev je zaatakował. Z punktu widzenia głupich Przyziemnych wyglądało to pewnie inaczej. Usłyszała stukot krat. Gwałtownie otworzyła oczy i szybko wstała. Strażnik gestem wyprosił je z celi i kazał zgłosić się po odebranie rzeczy. Melissa uniosła brwi, ktoś wpłacił kaucję? Ostrożnie wyszła do holu, obawiając się ataku z każdej strony. Odebrała broń bez słowa i wyszła z Yen przed komisariat. Wyciągnęła stelę i narysowała sobie i parabatai runę niewidzialności. Gdy czarny znak był ukończony, Melissa spojrzała na Yennefer. Trzymała w rekach jakiś liścik. Ciemnowłosa podeszła do niej i spojrzała na kartkę. Ktoś pisał ją w pośpiechu.
Wielkie dzięki za umożliwienie mi ucieczki, wkrótce moje rządy dosięgną i wasz Instytut. Wypuściłem was dlatego, abyście trenowały wiedząc, że i tak mi nie dorównacie. Może kiedyś staniemy jak równy z równym. Moja propozycja przyjęcia was do Nocte Mones nie wygasła. Miejcie się na baczności bo atak może nadejść z każdej strony.
Mev
Melissa przełknęła ślinę.
- Trzeba ostrzec Elizabeth i Clave. – rzekła i schowała broń pod skórzaną kurtkę. – Chodźmy po motocykle. – świt już nadszedł więc będą musiały dotrzeć normalną drogą do Instytutu.
Yen słysząc, że musi pokonać kilka kilometrów pieszo nie chciała wierzyć własnym uszom. Padała ze zmęczenia i nie wyobrażałam sobie jak jej się to uda. Gburowaty strażnik popychał ją, żeby szła szybciej. Przed wrotami więzienia puścił je i otworzył drzwi. Dziewczyna poczuła mocny powiew porannego rześkiego powietrza. To ją orzeźwiło i poczuła nawrót sił pozwalających na powrót. Szły przez miasto, a oświetlające drogę latarnie powoli zaczynały gasnąć dając słońcu szanse pokazania się na niebie. Yen nie wiedziała ile zajęła im droga,ale gdy zapukały do Instytutu promienie słoneczne wskazywały, iż trwało to dosyć długo. Weszły do budynku i obie padły na fotele w salonie ledwo żywe.
Przerzuciła nogę i usiadła na siedzeniu motocykla. Dojście pod klub LA Fashion District zajęło im dość długo. Melissa odpaliła silnik i przycisnęła pedał gazu. Ludzie rzucali w ich kierunku zdziwione spojrzenia. Uśmiechnęła się. Runa niewidzialności sprawiała, żew oczach Przyziemnych motocykle same jeździły. Wiatr rozwiewał jej ciemne włosy, a z każdym zakrętem uśmiech jej się powiększał. W końcu stanęły przed drzwiami Instytutu i zostawiły motocykle w bezpiecznym miejscu. Melissa szybkim ruchem pchnęła drzwi wejściowe i zaczęła nawoływać Elizabeth. Głos odbijał się echem po długich korytarzach budynku. Westchnęła i zerknęła do gabinetu, gdzie białowłosa zwykle przebywała. Był pusty. Melissa zaklęła po francusku i razem ze swoją parabatai przeszły do salonu. Ściągnęła buty i usiadła na czerwonej kanapie po turecku. - Poczekamy na resztę i powiemy im czego się dowiedziałyśmy, a potem… - zakryła ziewnięcie ręką. Czuła jak opuszczają ją siły, a powieki stają się coraz cięższe. Opadła na kanapę i pozwoliła, aby sen porwał ją w swoje ramiona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz