Melissa Yennefer Mev
Melissa siedziała na czerwonej sofie w salonie. Jej wzrok latał od jednej strony do drugiej pochłaniając słowa. Pies Baskervilów to zdecydowanie najlepsza książka z całej serii o Sherlock’u Holmes’ie. W lewą rękę wzięła kubek z herbatą i wypiła ją prawie do dna.W kominku tańczyły płomienie ognia, które wydzielały przyjemne ciepło. Nad nimi znajdowała się półka ze zdjęciami Nocnych Łowców. Ogółem pokój był bardzo przytulny i można było poczuć się jak u siebie w domu. Taaa… W posiadłości Youngheart’ów nigdy nie było przyjemnej atmosfery. Najczęściej Melissa spędzała czas w swojej samotni, w pokoju rodzeństwa lub w Pokoju Kar. Tak rodzice nazwali małe pomieszczenie gdzie za złamany regulamin domostwa dzieci odbywały pokutę fizyczną, lub co gorsza psychiczną. Była najstarsza więc spędzała tam najwięcej czasu. Melissa uszczypnęła się, aby przywołać się do rzeczywistości. Zauważyła, że książka leży na podłodze, a kubek został rozbity. Potem posprząta. Naciągnęła rękawy swetra, przyciągnęła kolana do siebie i wpatrzyła się w tańczące płomienie, które na chwilę zajęły jej myśli.
Yen siedziała u siebie w pokoju. Za oknem padał deszcz, że nie sposób było wyjść na zewnątrz. Mimo, iż lubiła wodę dzisiaj nie specjalnie miała ochotę zmoknąć. Otworzyła okno, a do jej pokoju wleciał powiew świeżego powietrza. Wyjrzała na ogród. Wszystkie kwiaty stuliły się w sobie, a ciężar kropel przygniatał je do ziemi brudząc błotem płatki. Nagle monotonię przerwał ciężki zgrzyt. Przy bramie Instytutu stał, a właściwie próbował się dostać mężczyzna w czarnym ubraniu. Yen patrzyła na niego gdy nagle on podniósł głowę i ją zauważył. Trzasnęła okiennicami i wybiegła na korytarz w kierunku salonu. W kominku buchał ogień. Weszła do środka i zauważyła Melissę wpatrującą się w płomienie. Na podłodze był rozbity kubek i książka. Yen pisnęła, bo wyglądało to jak scena z horroru, gdzie ktoś kogoś opętał. Nagle Mel na nią spojrzała. - Cześć Mel, nie chciałam Cie obudzić - powiedziała dziewczyna, chociaż wcale nie była pewna czy koleżanka spała, bo jak można zasnąć nad książką?
Melissa lekko się uśmiechnęła.- Nie spałam, tylko… - zmarszczyła brwi. – Myślałam… -Miała nadzieję, że Yen ją zrozumie. Minione wspomnienia ciągle nasilały się w jej snach. Rankiem budziła się cała zlana potem lub z wrzaskiem. Czasem w ogóle nie spała. Wydawały się takie rzeczywiste, jakby naprawdę tam była. Zapachy, ból, odczucia, były prawdziwe. Może Yen też to czuła? Przecież była jej parabatai. Na zawsze razem. Melissa spojrzała w stronę okna. Pogoda była paskudna. Istne urwanie chmury. Wiatr porywał i wykręcał ludziom parasole, a bezpańskie zwierzęta starały się gdzieś pochować. Melissa westchnęła. W przyrodzie musi być równowaga. Przez dłuży okres był upał, to teraz pogoda musi zmarnieć. Ale oni i tak musieli pełnić służbę. Większość Nefilim była właśnie w terenie i zabijała demony. Ona natomiast zaszyła się w przytulnym kącie z książką i za nic nie dała się wyciągnąć. Przycisnęła czerwoną poduszkę do piersi i spojrzała na Yen. Dziewczyna wyglądała na lekko przerażoną.
- Yen, wszystko w porządku? – spytała marszcząc brwi.
Yen spojrzała na Mel jakby nie zrozumiała pytania. "Czy wszystko było w porządku?" - pomyślała - "Tak, oprócz faceta w czarnym ubraniu próbującego włamać się do instytutu" odpowiedziała sobie w myślach. Na głos powiedziała: - Tak, tylko ta pogoda jest okropna... Może przejdziemy się po ogrodach i obejrzymy kwiaty podczas deszczu? - Nie chciała mówić o tajemniczym mężczyźnie. Musiała się przekonać czy nie był to tylko wymyśl jej wyobraźni. Elizabeth nie było, a więc one powinny zadbać o bezpieczeństwo na czas jej nieobecności.
Melissa zatopiła twarz w poduszce. Była taka miękka. Gdy usłyszała odpowiedź parabatai, spojrzała na nią swoimi kawowymi oczami z lekką dezorientacją. - Chcesz wyjść na dwór? – wskazała ręką na okno. – W taką pogodę? - Rozległ się huk i piorun walnął w pobliskie drzewo. Yen patrzyła na Melissę tym słodkim wzrokiem, takim jakim jej rodzeństwo, gdy próbowało coś od niej wyciągnąć. Westchnęła i odłożyła poduszkę na miejsce. Uprzątnęła również kubek i odłożyła książkę. Żegnaj przytulny i cieplutki pokoju. - Idę po narzutę i parasol. – oznajmiła i pobiegła do swojej samotni. Z szafy wyciągnęła szarą bluzę z kapturem i żółtą parasolkę. Mimo, że jest deszcz i niebo ciska błyskawice, na dworze musi być duszno. Do kieszeni wsunęła niebieską stele i do pochwy włożyła miecz. Zbiegając, ubierała okrycie i dołączyła do Yen. Razem poszły do drzwi wejściowych i wyszły z Instytutu.
Yen zaraz po usłyszanej odpowiedzi pobiegła do swojego pokoju. Na łóżku miała naszykowaną ulubioną parasolkę i czarny płaszcz. Na nadgarstek nawinęła bicz, a do kieszeni wsunęła sztylet. Zbiegła na dół, a jak doszła do niej Mel wyszły na schody wejściowe.
Wychodząc z Instytutu, Melissa rozłożyła parasol. Krople natychmiast się z nim stykały i po nim spływały. Przeszły ścieżką na prawą stronę budynku gdzie znajdowały się ogrody. Yen wyjęła spod ławki ściereczkę i przetarła siedzenia. Krople spadały z nieba ścigając się ze sobą. Czasem jedna, silniejsza kropla wchłaniała inne, słabsze, stając się jednością. Ale zabawne. Melissa zahaczyła parasol o mocną gałąź, tak aby ochraniał jej głowę i oparła głowę na rękach, nasłuchując. Zwierzęta się pochowały, ale daleko w trawie, dało się usłyszeć koncert koników polnych. Krople stykały się z taflą wody w jeziorze zataczając na niej wielkie okręgi. Plum. Plum. Melissa wzięła głęboki wdech. Uwielbia to deszczowe powietrze. Patrzyły przed siebie oglądając jak natura walczy z deszczem. Co chwila rozlegał się grzmot, który przetaczał się po okolicy, a towarzyszące mu błyskawice raz po raz rozjaśniały niebo pokazując kontury ciemnych chmur.
Nagle rozległo się głuche trzaśnięcie, a Yen przypomniała sobie o czarnej postaci.- Mel... nie powiedziałam ci, ale przy bramie widziałam z okna jakiegoś obcego mężczyznę. On tam teraz chodzi, albo już wszedł. Może pójdziemy sprawdzić? - spytała blada Yen, która panicznie bała się czarnych obcych facetów skradających się jak ninja do jej domu.
Chwila spokoju minęła. Melissa natychmiast zerwała się z ławki.- Spokojnie… - powiedziała sama starając się to zrobić. – Żaden Podziemny nie wejdzie do Instytutu bez zaproszenia Nefilim. – A jeśli to jakiś zdziczały Nocny Łowca z przewyższającą krwią demona? Przecież on je pozabija! Wdech i wydech. Spokój. – Zatem chodźmy złożyć mu wizytę. - Wyciągnęła obosieczny miecz z pochwy i spojrzała w stronę bramy.
Yen rozłożyła bat wkładając go pod rękaw, aby nie zmoknął. Razem z Melissą podeszła do bramy. Wyjrzała za pręty bramy, ale mężczyzny już tam nie było. Rozejrzała się dookoła próbując zlokalizować ninję, ale strugi deszczu rozmazywały obraz sprawiając, iż świat wyglądał jak odbity w jeziorze. Jeszcze raz obejrzała się. Gdzie on mógł być? Nagle coś czarnego przemknęło w strony drzwi do głównego wejścia Instytutu. Przypomniała sobie, że po wyjściu wcale nie zamknęły drzwi. Jak one sobie poradzą z Ninją Nocnym Łowcą z krwią demona? Po chwili, jak na potwierdzenie jej słów rozległo się trzaśniecie.- Szybko! - zawołała Yen. - Może uda nam się go uchwycić zanim poczyni większe szkody.
Dziewczyny pobiegły do budynku przeskakując co dwa stopnie. Ciężko dysząc zatrzymały się na korytarzu. Spojrzały pod nogi. Skapywały z nich krople deszczu, a buty tworzyły na dywanie brudne błotniste plamy. Boże, gdy Lizz zobaczy ten brud na miejscu by je zabiła, ale przynajmniej namierzą po śladach tego złoczyńcę. - Chodź – powiedziała.
Melissa zaczęła iść za śladami. W pewnym momencie położyła swoją stopę obok jednego z nich. Odcisk wskazywał na to, że tajemniczy osobnik jest jej wzrostu. Wysokość musi być wprost proporcjonalna do rozmiaru stopy. Westchnęła i szła dalej. Ślady prowadziły do biblioteki. Zagrodziła ręką drogę Yennefer i lekko zajrzała do środka. Czarnowłosy siedemnastolatek przeszukiwał ze zdenerwowaniem regały. Jego ubranie było czarne, co wskazywało na anielskie pochodzenie. Melissa wyciągnęła niebieską stele i narysowała na przedramieniu runę bezszelestnego poruszania się.Wyciągnęła miecz przed siebie i zaczęła się skradać. Chłopak nagle przestał przetrząsać regały i obrócił się na pięcie w jej stronę. Miał czarne oczy z maciupeńkimi, fioletowymi plamkami i zezłoszczoną minę. Kopnięciem wytrącił miecz z ręki dziewczyny i zaatakował. Melissa uniknęła zamachu na brzuch i kopnęła czarnowłosego w tors. Nim zdążyła zwinąć nogę, chłopak złapał ją i powalił na ziemię. Wstała i zaatakowała jego głowę. Chłopak z uśmiechem uniknął ciosu i z wyskoku rzucił się na jej tułów. Z hukiem upadła na ziemię przyciśnięta jego ciężarem. Gdy próbowała wstać, z niespodziewaną szybkością wyciągnął sztylet i przyłożył go do jej szyi. Skrępował jej każdy ruch. Przybliżył swoją twarz do niej. W jego oczach dostrzegła rozbawienie i przypływ adrenaliny. Kto to jest do cholery i jak mogła dać się pokonać?
Yen na początku stała w progu i patrzyła na poczynania swojej parabatai. Silnie wierzyła w jej szanse. Widziała ją kilka razy w walce i szczerze współczuła jej przeciwnikom. Ale oto chłopak odwrócił się krzyżując plany dziewczyny. Zobaczyła jego nienaturalnie czarne oczy i włosy. Kto to był pomyślał, że tak bezprawnie wszedł do Instytutu i jakby to było najzwyczajniejszą czynnością na świecie zaczął oglądać książki w bibliotece. Yen na miejscu włamywacza próbowałaby coś ukraść, albo zabić kogoś, a nie oglądać książki z rysunkami . Czarnowłosy w ułamku sekundy przyłożył Mel do gardła seraficki miecz. Wtedy dopiero postanowiła wkroczyć do akcji. Rozwinęła bicz i zamachnęła się. Owinął się wokół jego ręki w której trzymał sztylet. Pociągnęła delikatnie odciągając zagrożenie od Mel, ale i ją postanowił przechytrzyć. Wciąż mając owiniętą rękę zbliżył się i podciął dziewczynie nogi. Pokonana leżała na ziemi. Chłopak strząsnął z ręki bicz i powiedział:
- Nawet się nie przedstawiłem, a już mnie zaatakowałyście. To przeczy zasadom Savoir- vivre. – pokręcił głową. - Skąd wiecie, że jestem wrogiem? - zapytał z udawaną smutną miną.
- Jak wchodzisz do Instytutu nieproszony i jak u siebie zaczynasz się rozporządzać, to chyba mamy powody dla których tak sądzimy, nieprawdaż? - zripostowała Yen podnosząc się z ziemi. - A jak tak nalegasz to możemy się zapytać. Kim jesteś?
Melissa przyglądała się wszystkiemu z dołu. Zaczęła dostrzegać lekkie podobieństwo. Oboje mieli czarne włosy i byli szczupli. Poza tym Yen ma fioletowe oczy, a chłopak czarne z plamkami. Mają w sobie krew demona. Melissa już wiedziała kim jest Nocny Łowca. Zanim zdążyła oznajmić to Yen, chłopak ją ubiegł.
- Kupa lat, siostrzyczko. – powiedział z uśmiechem.Yennefer otworzyła usta ze zdziwienia.
- Cieszy mnie, że odnalazłeś swoją siostrę, ale czy mógłbyś odłożyć sprawy rodzinne na dalszy plan i ze mnie zejść? – spytała z irytacją Melissa.
Chłopak przeniósł na nią wzrok i uśmiechnął się szatańsko. Chwycił ją za podbródek i zaczął oglądać jej twarz, tym samym uwalniając jej jedną rękę. Melissa zamachnęła się i przywaliła mu pięścią prosto w twarz. Czarnowłosy odskoczył do tyłu trzymając się za krwawiący, złamany nos. Melissa podniosła się z ziemi i otrzepała ubranie. Potem podniosła miecz z ziemi i schowała go do pochwy.
- Melissa Youngheart. – przedstawiła się krótko. – A ty jesteś… ?
Chłopak podniósł się z podłogi. Wyciągnął czarną stele z kieszeni i narysował sobie iratze na szyi.
- Miło mi Melisso - która – wkrótce – pożałuje –swojego – czynu. – krew przestała mu lecieć z nosa. – Jestem Mev. – uśmiechnął się czarująco.
Yen patrzyła na chłopaka będącego podobno jej bratem. Mev, trochę się zmienił. Najwyraźniej po tym jak umarł, ale przeżył musiał przyłączyć się do ojca, czyli przejść na ciemną stronę mocy. Krew demona sprawiła, że jego włosy stały się czarne, ale dzięki temu wyglądali teraz jak rodzeństwo. Dawniej jak Mev miał blond włosy, łączyła ich tylko budowa i kolor oczu, a teraz przestała myśleć o przeszłości i zapytała:
- Po co się tu zjawiłeś? - chłopak nie miał żadnych powodów dla których mógł odwiedzić swoją siostrę. Ale postanowiła posłuchać jego odpowiedzi.
- Po prostu chciałem Ci pokazać że żyję. Ojciec nie często pozwala mi wyjść z ukrycia, a więc powinnaś się czuć zaszczycona, że ten wyjątkowy dzień poświęcam właśnie tobie. A drugi z powodów to ten, że kilka dni temu miałaś urodziny, chyba 3 lipca i uważaliśmy z ojcem, że na osiemnastkę wypada ci coś dąć.
Chłopak wyciągnął zza pleców pudełko szczelnie zamknięte i je podał. Yen otworzyła je z zatrzasków, a w środku siedział ledwo żywy szary kot.
- Boże, człowieku! - zawołała dziewczyna. Mev już przygotowywał się na podziękowania - Jak ty się ze zwierzętami obchodzisz? Przecież ta kicia mogła zginać bez powietrza - powiedziała tuląc do siebie futrzaka.
Melissa zaśmiała się i poklepała urażonego Mev’a po plecach. Niezbyt wierzyła w tę historyjkę z urodzinami i dobrocią ojca Yen. Poza tym chłopak czegoś szukał. Postanowiła, że będzie traktować go z rezerwą. Chłopak spojrzał na swoje ramię, gdzie znajdowała się ręka Mel, ale jej nie odtrącił. Spojrzał ukradkiem w stronę okna i powiedział:
- Będę musiał się już zbierać.
Yen spojrzała na niego głaskając kotkę.
- Przecież dopiero przyszedłeś.
Chłopak podrapał się po głowie.
- To długa historia…
- Co wy na to, żebyśmy poszli do salonu, a ja zaparzę naszą ulubioną kawę i wszystko nam opowiesz? – spytała Melissa udając panią z reklamy.Wszyscy wybuchli śmiechem. Melissa zarzuciła ręce na rodzeństwo w przyjacielskim geście i udali się do salonu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz