Melissa Isabelle Alan
Nie lubiła czuć się jak zwierzyna łowna. Skręcała w uliczki, popychając ludzi i starając się zgubić ogon. Kto by pomyślał, że jej prześladowcy aż tak nie lubią natrętnych Nefilim. Chciała tylko dowiedzieć się czy poszukiwany przez nią czarownik ma kontakty z Ophelią. Słynęła z tego, że nie grzeszyła cierpliwością, więc nie zadowoliła się odpowiedzią "dowiem się i dam ci znak". Została wyrzucona z Jasnego Dworu, a czterech Faerie celowało do niej z łuku, co jakiś czas wypuszczając strzały, gdy nadarzyła się ku temu okazja. Jedna z nich drasnęła ją w ramię, rozcinając jej czarny t-shirt i zostawiając ranę. Syknęła, karcąc się w myślach za przytłumiony refleks. Skręciła w lewo i zobaczyła znajomą sylwetkę. Najgorsze było, że od tyłu przypominała samą Melissę, bo razem z Isabelle były podobnego wzrostu i miały długie, ciemne włosy. - Izzy! - ostrzegła ją, nim wepchnęła ją do jakiejś szczeliny. - Shh... - Zakryła jej ręką usta, patrząc niepewnie w prawo. Miała nadzieję, że zastosuje się do jej polecenia. Zobaczyła Faerie wraz z psami tropiącymi. Wstrzymała oddech. Nie była uzbrojona, stelę też zostawiła gdzieś w instytucie.
Isabelle, jak każdy czasem, potrzebowała chwili sam na sam. W tym celu wybrała się na wieczorny spacer po ulicach LA. Nie do pomyślenia było to, że jej parabatai, który był jak starszy brat, się na to zgodził. Początkowo planowała trzymać się głównych ulic, ale wkrótce mimowolnie zaczęła włóczyć się po zaułkach miasta. Lekko się przeraziła, gdy usłyszała za sobą odgłosy pościgu. Chciała się odwrócić, ale już ktoś trzymał jej rękaw i ciągnął ją w szczelinę. Strach ustąpił miejsca przelotnej radości, gdy zorientowała się, że nieznajomy to Mel. Dziewczyny nie znały się długo, ale wystarczająco by się polubić. Gdy usłyszała jej prośbę stwierdziła, że była niepotrzebna, bo nie miała zamiaru się odzywać.
Psy węszyły wokoło, nie wskazując na to, że zdążyły zakodować jej zapach. Serce Melissy dudniło w piersi, jakby miało zaraz wyskoczyć, a kieszeń, gdzie wcisnęła woreczek z przedmiotem, zaczęła jej niezwykle ciążyć. Faerie rozluźnili cięciwy i również zaczęli się rozglądać. Jak ona chciała, aby po prostu sobie poszli. Miała respekt do tej rasy i zero broni przy sobie. To się wkopała. Co za impulsywna i nierozważna akcja. Wyjrzała delikatnie ze szczeliny, gdy mężczyźni zeszli jej z pola widoku. Natychmiast tego pożałowała, bo pies zaczął szczekać. Cofnęła się jeszcze bardziej do tyłu, popychając Izzy. - Co Buford? - usłyszała niski głos i zobaczyła strzałę wycelowaną w ciemność. Zacisnęła rękę w pięść, a drugą chwyciła Isabelle za nadgarstek. Pociągnęła ją za sobą na dół, gdy grot przeciął powietrze tuż nad ich głowami. Były w cholernym, ślepym zaułku.
Powoli zaczynała orientować się w sytuacji. Mel znowu się w coś wpakowała, a ona mimowolnie została w to wplątana. Z duszą na ramieniu nasłuchiwała szczekania psów sygnalizującego o tym, że zostały znalezione. Gdy w końcu to nastąpiło obie cudem uniknęły strzały, która pędziła i ich stronę. Isabelle musiała szybko reagować. Bez zastanawiania wyjęła stelę zza paska i nakreśliła na odsłoniętym nadgarstku dziewczyny runę niewidzialności, a sama schyliła się udając, że wiąże sznurowało. Gdy zobaczyła rycerza Faerie podniosła się i spojrzała na niego pytająco. Ten zaklął pod nosem i pobiegł w stronę głównej ulicy.
Narysowanie runy niewiele dało. Niewidzialność działała tylko przez parę minut na Podziemnych, a zwierzęta ze swoim węchem i tak przebijały się przez każdy znak. Za Melissą i Izzy znajdowała się zbyt wysoka ściana, aby ją przeskoczyć, a przed nimi czterech Faerie, którzy nadal zaglądali do szczeliny. Jeden z rycerzy spojrzał na Isabelle, która udawała, że wiąże sznurowadło. Poszedł w stronę głównej ulicy wraz z resztą. - Izzy, musimy uciekać. Runa nie będzie działać za długo. - mimowolnie powiedziała "my", chociaż to Melissę starali się namierzyć, ale uznała, że jej towarzyszka już wystarczająco się w to wmieszała. Mel nie odda im tak łatwo swojego znaleziska. Za długo szukała pierścienia i był dla niej zbyt cenny, będą musieli zabrać go z jej martwego ciała. Pociągnęła Isabelle za sobą, skręcając w inny zaułek. Instytut znajdował się na drugim końcu miasta, więc musiały znaleźć jakieś inne, tymczasowe schronienie.
To co usłyszała zdecydowanie nie sprostało jej oczekiwaniom. Liczyła raczej na dokładny plan dalszego działania, powitanie i wytłumaczenia. W tej właśnie kolejności. No i bardzo nie spodobało jej się, że mówiąc o ucieczce dziewczyna użyła określenia 'my'. Po ostatnimi wybryku z Matt'em miała dość niebezpiecznych przygód na najbliższy czas. Znów ciągnięta przez Mel zauważyła sklep z perfumami, który dopiero był zamykany przez Przyziemnego właściciela. - Tutaj! - Powiedziała półgłosem, gdy mężczyzna oddalił się od sklepu. Nie chcąc robić bałaganu Izzy narysowała runę otwarcia na drzwiach i weszła do środka przepuszczając przed sobą Mel. - Dość zabawnie się składa - Zaczęła Isabelle przeciągając palcem wskazującym po ladzie.- ale wygląda na to, że wszytko jest tu z jarzębiny. Jesteśmy bezpieczne. - Uśmiechnęła się i przysnęła perfumy, które właśnie wzięła ze stolika.
Nie było czasu na dokładne objaśnianie czy wymyślanie planu. Musiały działać szybko. Melissa ciągnęła Isabelle za sobą, mijając zakręty i przecznice i szukając jakiegoś rozwiązania. Jak na razie nic jej nie przychodziło do głowy. Niemal słyszała szczekanie psów, które złapały ich trop. Co chwilę oglądała się do tyłu, aby zobaczyć jak daleko znajdują się rycerze Faerie. Jej towarzyszka gwałtownie stanęła, a Mel o mały włos nie wywaliła się na chodnik. Już miała zamiar przekląć głupotę dziewczyny, ale zobaczyła sklep. Ich jedyny ratunek. Nie pospieszała jej, gdy rysowała runę, choć presja sytuacji była łatwo odczuwalna. Szybko weszła do sklepu, rozglądać się uważnie. - Mhm. - Mruknęła niezbyt zdecydowanie. Powinna jej chyba powiedzieć w co właściwie ją wplątała. - "Pożyczyłam" pewną rzecz z Jasnego Dworu, a oni już robią wielkie halo. - przewróciła oczami i ułamała nogę od stołu. Tak na wszelki wypadek, w końcu nie miała się czym bronić. Wszystkie flakoniki z perfumami zbiły się na podłodze. Podeszła do jednej z szafek i wylała na siebie parę zapachów. Miała nadzieję, że skołuje psy. Spojrzała znacząco na Isabelle, aby poszła w jej ślady. Zaparła się nogami i przewaliła jeden regał ze szkłem. Właściciel zastanie miłą niespodziankę następnego dnia. Na szczęście w sklepie nie było kamer.
Isabelle ze zdumieniem patrzyła na to co robiła dziewczyna. Sama wychodziła z założenia, że jeśli już trzeba się gdzieś włamać to tak by nie zostawić śladu swojej obecności. - Wiesz - zaczęła. - czasami mam wrażenie, że robisz bałagan tylko po to, żeby był. - Podeszła do i tak już zniszczonego stołu i ułamała drugą nogę. - Jakby nie patrzeć jarzębinowa noga stołu to niezła broń. Szczególnie, gdy w grę wchodzą rycerze Fearie. - Spojrzała z powątpiewaniem na duże okno wychodzące na jedną z ulic. Szybko rzuciła broń i pociągnęła za obrus. Po chwili była już na drugiej stronie sklepu i usiłowała przymocować go tak by zasłonić wnętrze pomieszczenia.
Miała nadzieję, że wszystkie zapachy skołują psy. Zerknęła na Isabelle, strącając kolejną fiolkę na podłogę. Tylko ślepy by nie zauważył gdzie włamywałaby się Melissa albo co akurat pożyczyła. Nie musiała ukrywać swoich intencji, w końcu i tak nikt by jej nie wykrył. Uśmiechnęła się do Isabelle. - Lepiej robić coś konkretnie, albo wcale tego nie robić. - powiedziała. Chwyciła nogę od stołu, gdy skończyła rozbijać butelki. - Pomyśl jak to wygląda. Dwie dziewczyny grożące drewnianą nogą od stołu czterem mężczyznom z psami. - wykonała gest obrazujący jej słowa. Zobaczyła co próbuje zrobić Izzy i jej pomogła. Kątem oka zauważyła Faerie, ale schowała głowę za prześcieradłem. Chyba ją zauważyli, chociaż modliła się, żeby okazało się inaczej.
Wspólnymi siłami udało im się zakryć okno. Nagle zauważyła, że Mel się schyliła i uświadomiła sobie, że Faerie ją zauważyły. Szybko pociągnęła towarzyszkę w dół tak, że teraz obie kucały. Chwyciła swoją nogę od stołu, a drugą podała Mel. Nie zostało im nic oprócz czekania. Wkrótce dało się usłyszeć jak ktoś próbuje nacisnąć klamkę, ale klnie siarczyście. Wszystko było jasne. Drzwi były z jarzębiny, a intruzami byli rycerze Faerie. Nagle drzwi wyleciały z zawiasów, a oni wbiegli do środka. Izzy zerwała się na równe nogi i uderzyła pierwszego z nich z tył głowy. Upadł na ziemię, a miejsce, gdzie skóra zetknęła się z nogą od stołu, zaczęło skwierczeć. Obie dziewczyny stanęły naprzeciwko napastników z wyciągniętymi rękami trzymającymi broń. - Ani kroku dalej! - Krzyknęła Isabelle. Wizja Mel się ziściła. Groziły rycerzom drewnianymi nogami.
Wzięła nogę od stołu i wyczekiwała, niczym przyczajony tygrys, rycerzy Faerie. Usłyszała jak starają się otworzyć drzwi i uśmiechnęła się pod nosem, gdy jeden z nich zaklął. Wstała na nogi, wiedząc, że i tak szybko je znajdą i podrzuciła jarzębinową broń. Nie była przesadnie ciężka. Ze stoickim spokojem obserwowała jak wyważają drzwi. Kiedyś złoży kondolencje właścicielowi tego sklepu. Kiedyś. Przez myśl jej przemknęło, że skoro prawie wszystko było tu zrobione z jarzębiny, to ta osoba mogła wiedzieć o Świecie Cieni. Wyciągnęła przed siebie rękę. Najwyraźniej się rozdzielili, bo przyszło ich tylko dwóch z jednym psem. Izzy właśnie powaliła jednego na ziemię, a drugi napiął łuk celując w Melissę. Zdążyła się schylić, nim strzała przebiła jej głowę. Kolejne zostały puszczane w jej kierunku, a czas Isabelle zajął pies, więc nie mogła mu wytrącić broni z ręki. W pewnym momencie Mel przewróciła stół, chowając się za nim. Urwała kolejne nogi, na chwilę wyglądając zza mebla i rzucając nimi w stronę mężczyzny. Usłyszała krzyk, gdy jarzębina dotknęła jego skóry i szybko podbiegła do wróżka przyciskając do jego szyi swoją "broń". - Oddam to, co ukradłam. - Kiedyś, za jakiś miesiąc, dodała w myślach. Potrzebne było jej do zaklęcia tropiącego. - Odwołaj resztę rycerzy albo zginiesz. - powiedziała lodowatym tonem, patrząc mu prostu w oczy i przyciskając mocniej nogę.
Isabelle kątem oka obserwowała poczynania Mel. Sama musiała zająć się psem, który ją zaatakował. Walka była o tyle trudniejsza, gdyż przeciwnik poruszał się na czterech łapach, sięgał jej do pasa, a skakał do gardła. A to nie były warunki, w których Izzy dobrze sobie radziła. Wolała walczyć z dużymi i silnymi, bo wtedy jej szybkość dawała jej znaczną przewagę. W końcu poradziła sobie i już chciała ruszyć z pomocą Melissie, kiedy zauważyła jeszcze kilku rycerzy biegnących w stronę sklepu. Chwyciła ją za rękę i pociągnęła za sobą do wyjścia, a potem wzdłuż ulicy. Nagle zobaczyła żółtą taksówkę zaparkowaną przy chodniku. Stwierdziła, że to jedyna opcja ucieczki. Popatrzyła wymownie na swoją towarzyszkę broni pozwalając jej działać.
Patrzyła wyzywająco w dwukolorowe oczy rycerza Faerie, który wyglądał, jakby toczył walkę sam ze sobą. Nie dziwiła mu się. Na szali było jego życie i posłuszeństwo wobec królowej. Ciężki wybór. Poprawiła chwyt i już miała go pospieszyć, bo słyszała ujadanie psa, który raz po raz skakał na Isabelle. Nie miały zbyt wiele czasu, a Dziki Łowca ociągał się z podjęciem decyzji, licząc pewnie na przybycie posiłków. Nagle odgłosy toczącej się za nią walki ucichły. Korciło ją, aby się obrócić, ale nie mogła nawet na chwilę spuścić mężczyzny z oczu. Nagle poczuła ciągnięcie za rękę, a drewniana noga wypadła jej z ręki. - Izzy. - syknęła. Mogła go jeszcze trochę przycisnąć. Wybiegły ze zdemolowanego sklepu z perfumami i biegły wzdłuż głównej ulicy. Jak na razie nigdzie nie widziała rycerzy, ale znalezienie Nefilim nie powinno być dla nich wielką trudnością. Spojrzała na Isabelle, a potem na taksówkę. Westchnęła. Znowu to ona będzie siać postrach. Spokojnym, ale stanowczym, krokiem podeszła w okolice samochodu. Spodziewała się ujrzeć taksówkarza, ale na jego miejscu siedział jakiś chłopak, na oko szesnastolatek, który słuchał muzyki i co jakiś czas wybijał rytm o kierownicę. Nie zauważył jej. Dała znak Isabelle, aby podeszła i była gotowa usadowić się na przednie miejsce. Melissa podeszła bliżej auta i otworzyła drzwi, na co czarnowłosy dopiero zareagował. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Mel wyciągnęła go z taksówki i usadowiła się na miejsce kierowcy. Kluczyki na szczęście były w stacyjce. Isabelle usiadła obok niej i po chwili wyjechały na ulicę.
To był naprawdę fatalny dzień. Nie dość, że zaspał do szkoły to jedynym sposobem, by dostać od ojca usprawiedliwienie było towarzyszenie dziadkowi w korporacji taksówek. Nienawidził tej roboty. Był tam już nie raz i zawsze zastanawiał się po co. Na ogół ograniczał się do zamiatania podwórka ,ale dzisiaj dziadek poprosił go by pojechał z nim do ojca do sklepu z perfumami. Celem było powiadomienie go o nieobecności syna. Teraz siedział w taksówce na miejscu kierowcy i słuchał muzyki. Dziadek nie wracał od kilku minut, ale nie robiło mu to różnicy. Nagle usłyszał otwierające się drzwi, a zaraz potem jakaś dziewczyna wyciągnęła go z samochodu. Oszołomiony chciał ją powstrzymać, jednak zamiast tego usiadł na tylnym siedzeniu. Druga dziewczyna już zajęła miejsce obok kierowcy. Od tyłu były niezwykle do siebie podobne. Gdy jedna z nich przekręciła kluczyk krzyknął. -Co wy robicie?! Kim wy jesteście?!
Od razu zrozumiała sygnał Mel. Odczekała chwilę i wsiadła do środka. Bardzo nie podobał jej się fakt, że taksówka nie była pusta. Melissa bez żadnych oporów wypchnęła go z pojazdu. Isabelle miała ochotę zrobić to samo z nią, ale postanowiła, że zrobi to, gdy ich życiu już nie będzie groziło niebezpieczeństwo. Gdy chłopak wsiadł na tył auta nie widziała co o tym myśleć. Z jednej strony to źle bo będą go miały na głowie. Z innego punktu widzenia gdyby został na miejscu zbrodni pewnie zadzwoniłby po policję. A to byłby dopiero problemem. Izzy nie pytała nigdy czy Mel umie prowadzić. Miała nadzieję, że tak. Gdy usłyszała zapalający się silnik chłopak zaczął krzyczeć. Dziewczyna użyła swojego ulubionego sposobu. - Jesteśmy Nocnymi Łowczyniami. Uciekamy przed pół aniołami i pół demonami. Jest nam przykro, że się tu znalazłeś. Nie było to planowane. -Powiedziała całą prawdę wiedząc, że jej nie uwierzy. -To, że nas widzisz oznacza, że masz Wzrok. A to z kolei oznacza, że przysporzysz nam mniej kłopotów niż sądziłyśmy. Ja jestem Isabelle, a to jest Melissa. -Chłopak patrzył na nią w ciszy udając spokój. Dziewczyna widziała jednak napięcie w jego szczęce.
Przez chwilę oddychał ciężko i sapał, jakby właśnie biegł. Chwilę później postanowił udawać całkowity spokój. Patrzył na nią chłodnym spojrzeniem i uważnie słuchał co mówi. To wszystko brzmiało jak bajka lub żart. Mimo że wierzył w każde jej słowo nie chciał pokazać, że daje się nabrać. -Nie chcesz mówić to nie mów. - Prychnął. - Jeśli uważasz, że powiem Ci jak się nazywam jesteś w błędzie. Możecie mnie później odstawić? - Domyślał się odpowiedzi, więc włożył jedną słuchawkę, w której usłyszał słowa ,,Nothing to lose''. Uważnie przyglądał się dziewczynie siedzącej na miejscu pasażera. Na jej ręce zauważył symbol podobny do tego na jego ramieniu. Pogłośnił piosenkę tak, by obie ją usłyszały i uśmiechnął się. Jednak nie był to uśmiech ani radosny ani szczery.
Słyszała go. Czemu usiadł z tyłu? Nie wiedziała. Mógł przecież zostać na miejscu i zgłosić je na policję, a tak nie było nawet świadka. Ewentualnie właściciel taksówki mógł dać ogłoszenie o porwaniu czy zaginięciu syna lub wnuka. Melissa włączyła silnik i usłyszała krzyk. Zignorowała to. Ustawiła odpowiedni bieg i nacisnęła gaz. Powoli zaczynała łapać tą arcytrudną sztukę jaką było prowadzenie samochodu. Wyjechały na główną ulicę, na której wyjątkowo nie było korków. Dzięki o Aniele, chociaż tyle dobrego. Obserwowała drogę i zaklęła pod nosem, gdy w lusterku zobaczyła rycerzy Faerie. Przyspieszyła. Zerknęła ku znajomej. Nie musiała od razu wyjawiać mu całej prawdy. Albo mogła chociaż podać fałszywą tożsamość. Zacisnęła zęby, gdy chłopak udał nieporuszonego. - Zatem, Panie Nic Mnie Nie Obchodzi, stul pysk. - warknęła, cały czas patrząc na ścigających ich Faerie. - Możemy równie dobrze wrzucić cię do najbliższego dołu albo jednym ruchem skręcić ci kark. - powiedziała lodowatym tonem, zerkając na niego w lusterku. - Ścisz to. - gdy chłopak jeszcze bardziej pogłośnił muzykę, rzuciła mu wrogie spojrzenie, patrząc na niego przez ramię. Wcześniej upewniła się, że droga była pusta, ale gdy obróciła się z powrotem do przodu, jakiś mężczyzna dosłownie przed nimi wyrósł. Wszystko zadziało się w jednym momencie. Melissa zaczęła kręcić kierownicą, facet wylądował na masce taksówki, a przednia szyba zaczęła pękać. Dopiero teraz zahamowała. Czekała chwilę na siedzeniu, otwierając usta z zaskoczenia, dusząc w sobie krzyk. Miała nadzieję, że żyje. Nie chciała nikogo zabijać. To przez tą Czarną Owcę, przyciąga pecha na kilometr. Kurczowo zaciskała palce na kierownicy. - Kurwa. - Przywołała się do pionu i błyskawicznie wyszła z auta. Mężczyzna leżał na ziemi, z głęboką raną na głowię. Przyłożyła ucho do jego piersi. Usłyszała niestabilne bicie serca. - Izzy! Dzwoń na karetkę! - Krzyknęła. Na szczęście nieopodal był szpital. Chwyciła go za ramiona i położyła w bezpiecznej pozycji na chodniku. Musiały jechać dalej. Faerie nadal siedziało im na ogonie, a Melissa wolała nie myśleć co jej zrobią jak ją już dorwą. Gdy Isabelle oznajmiła, że karetka zaraz przyjedzie, Mel stanęła przy drzwiach auta. - Zostajesz albo jedziesz. Masz trzy sekundy na decyzję. - Powiedziała do chłopaka, zachowując zimną krew i starając ukryć się drżenie w głosie. Ponownie usiadła za kółkiem. Musiała chwilowo odłożyć swoje sumienie na drugi plan.
Gdy jej nie uwierzył Isabelle uśmiechnęła się do przedniej szyby. - Jeśli Ci tak bardzo zależy sam się odstawisz. Albo zadzwonisz po kogoś. To już twoja sprawa. - ,,Bezwzględna Izzy'' pomyślała dziewczyna. Dawno się tak nie zachowywała, ale to była wyjątkowa sytuacja. Gdy chłopak podgłośnił piosenkę ze zdziwieniem stwierdziła, że jest całkiem fajna. Zaczęła delikatnie wystukiwać rytm o bok fotela tak by Mel nie widziała. Nie wyglądała na zadowoloną. Jej groźby nie robiły na niej żadnego wrażenia. Wiedziała, że wrzucenie go do rowu wiązałoby się z gniewem Clave na tyle wielkim, że wolała go sobie nie wyobrażać. Gdy Mel się odwróciła Izzy skarciła ją w myślach. ,, Patrz na drogę!''. Chciała to powiedzieć, ale nie zdążyła, bo zanim się zorientowała jakiś mężczyzna był już na masce samochodu. Isabelle panikowała w duchu, a pękająca szyba nie poprawiła jej humoru. Dobrze, że poduszki powietrzne się nie otworzyły. Mel od razu wyszła z auta i zajęła się swoją ofiarą, za to chłopak siedział jak sparaliżowany. Jego oczy zaszły łzami, jednak ani jedna nie popłynęła po jego bladym policzku. Dziewczyna właśnie wezwała karetkę i jedną nogą wysiadła z taksówki. Cały chodnik był zakrwawiony. Oczywiście jako na Nocnej Łowczyni widok krwi nie robił na niej wielkiego wrażenia. Mel krzyknęła coś do chłopaka, ale Isabelle nie zwróciła na to dużej uwagi. Nie była do końca pewna, ale mężczyzna przypominał jej właściciela sklepu z perfumami.
Było już pewne, że złodziejki go nie odwiozą musiał się jakoś zabezpieczyć. Przestał zwracać uwagę na cokolwiek. Zaczął udawać, że pisze z przyjaciółmi. Przecież dziewczyny nie mogły wiedzieć, że ich nie ma. Bardzo poważnie rozważał ucieczkę z domu. W tej sytuacji wyglądałaby na porwanie, więc nie miał by kłopotów. Zmierzył obojętnym wzrokiem odwracającą się Melissę i skrytykował pod nosem jej jazdę. Nie trwało długo zanim kogoś potrącili. Niestety chłopak rozpoznał tą osobę. Dziewczyny już zdążyły wysiąść, a on nie ruszył się z miejsca i siłą powstrzymywał łzy. W końcu nie wytrzymał i wypadł z auta niczym grom z jasnego nieba. Wychodząc z pojazdu chwycił telefon, który leżał pomiędzy przednimi fotelami. Zaczął krzyczeć na tą, która kierowała. - Pojebało cię?! -Usłyszał zadane mu pytanie. - Oczywiście, że zostaję! Idiotko potrąciłaś mojego ojca! - Dokończył i padł na ziemię. Jego twarz była mokra od łez.
- Nie potrąciłabym go, gdybyś ściszył tą cholerną muzykę! - krzyknęła, wskazując na jego palcem. Szpital był niedaleko, a już stad można było usłyszeć sygnał karetki. Jego ojciec powinien przeżyć. Zapewne trafi w ciężkim stanie na SOR, ale przeżyje. Nie potrąciła go przecież umyślnie, a jej sumienie będzie ją męczyć do takiego stopnia, że w pewnym momencie zadzwoni do szpitala i spyta się o jego stan. Oby przeżył. Wsiadła z powrotem do taksówki wraz z Izzy. Melissa miała usta zaciśnięte w wąską kreskę. Faerie zapewne znajdowali się nieopodal. Zerknęła na chłopaka, klęczącego przy ojcu, ale pojechała dalej. Dzieliło je jedynie parę przecznic od Instytutu, nie mogły teraz dać się złapać. Wszystko poszłoby wtedy na marne. Mknęły, skutecznie unikając korków, jeżdżąc skrótami. Z dzielącej ich odległości mogły już zobaczyć budynek.
- Więc co? - Mówił bardzo spokojnym tonem, choć jego głos się łamał, a łzy płynęły mu z oczu strumieniami. - Uważasz, suko, że to moja wina? - Wyzwanie sprawczyni o dziwo nie przynosiło żadnej ulgi. - Mój ojciec - nigdy nie nazwał go tatą, uważał, że nigdy nim nie był. - prawdopodobnie nie żyje. Bo ty, szmato, nie patrzyłaś na drogę i oczywiście to moja wina. Wiesz co? - Stracił wiarę i chęć do wszystkiego. - Wyznam ci coś. Wielka Wojna. Podczas, której mieliśmy po dziesięć lat. To też moja wina. - Nikt go już nie słyszał. Złodziejki odjechały. Karetka właśnie przyjechała i sanitariusze z niej wysiedli. Zapytali o sprawcę, a on skłamał, że dopiero przyszedł. Patrzył za dziewczynami by wiedzieć gdzie ich szukać. Jego ojciec był już na noszach. Wnosili go nieprzytomnego do środka. Tego było już dla niego za dużo. Zostawił całe zajście za sobą i pobiegł w kierunku, w którym pojechała taksówka. Już jej nie zobaczył, jednak kątem oka dostrzegł jak złodziejki wbiegają do kościoła, którego wcześniej nie widział. Schował się za drzewem i zaczekał aż drzwi się zamkną. Gdy to się stało oparł się o swoją kryjówkę i przyglądał się budynkowi. Jakby przez mgłę zobaczył, że kościół częściowo jest ruiną. Szybkim krokiem poszedł w stronę parku. Na miejscu wdrapał się na drzewo i usiadł na gałęzi zawieszając jedną nogę, a drugą opierając o pień. O dziwo rurki nie utrudniły mu wspinaczki. Nie lubił ruchu. Nie był wysportowany. Często jednak przesiadywał w koronach drzew. Czuł się tam taki oddalony od wszystkich ludzi. Włożył swoje białe słuchawki, które wraz z sznurówkami w tym samym kolorze oraz czarno-białą kefiją zawiązaną na szyi, były jedynym kontrastem od całkowicie czarnego stroju chłopaka. Skrzyżował ręce na piersi, a pod wpływem muzyki łzy same popłynęły mu po policzku mieszając się z krwią po wypadku.
Patrzyła na chłopaka smutnymi oczami. Melissa najpierw przez nieuwagę potrąciła jego ojca, a teraz jeszcze na niego krzyczała. Była ciekawa czy Mel naprawdę nie przejęła się wypadkiem. Nie znała jej od tej strony. Czarnowłosy Przyziemny, który dotąd towarzyszył im z tyłu został na miejscu, a one ruszyły. Isabelle przejęła się całym zajściem. - Mel? - Powiedziała w pewnej chwili dziewczyna. - Jak myślisz? Co teraz zrobi? - Było jej go bardzo żal. Były prawie przy Instytucie. Mimo, że karetka powinna już być w szpitalu ona ciągle słyszała w głowie dźwięk syreny. Tym razem Mel wyglądała na skupioną. Może wyciągnęła konsekwencje z tego zdarzenia. Nagle Isabelle zauważyła czarny cień przed autem. Mel najwyraźniej również, bo szybko skręciła w lewo. Dziewczyna poleciała do przodu, a później straciła przytomność.
Przyglądała się jeszcze chwilę chłopakowi nim odjechała. - Szmatę to ty masz na podłodze. - Mruknęła pod nosem na jego obraźliwe uwagi. A niech ją wyzywa, jeśli w taki sposób sobie ulży. Zasłużyła. W końcu posłała jego ojca do szpitala, gdzie będzie walczył o życie. Zmarszczyła brwi, gdy wspomniał o Wielkiej Wojnie. Skąd wiedział? Może nie był tylko pieprzonym Przyziemnym ze Wzrokiem? Odjechała, po jego słowach, nie odzywając się. Zaciskała ręce na kierownicy i patrzyła przed siebie. Sumienie zaczynało ją powoli gryźć. Co będzie, jeśli nie przeżyje? Z tego co słyszała chłopak miał jeszcze dziadka, z matką nie wiedziała jak było. Wtedy Melissa byłaby zobowiązana wziąć go do Instytutu. Clave oczywiście należycie by ją ukarało, ale i tak mało kto stosował się do ich zasad, a ona zręcznie je naginała. Na ziemię ściągnął ją głos Isabelle. - Pewnie będzie przy ojcu. - powiedziała, zaciskając usta w wąską kreskę. Przy ledwo dychającym ojcu, którego ONA potrąciła. - Dobra wiadomość jest taka, że chyba zgubiłyśmy Faerie. - odetchnęła z ulgą. Sygnet, który ukradła, nadal znajdował się w jej kieszeni, czuła jego chłód przez materiał spodni. Już prawie wjeżdżały pod Instytut, gdy Melissa skręciła gwałtownie w lewo, omijając czarny kształt, który "nagle" pojawił się przed nimi. Duża i ciężka gałąź spadła na maskę i dach samochodu, wgniatając go, i rozbijając w drobny mak przednią szybę. Mel skuliła się na siedzeniu i zakryła twarz ręką, ale odłamki powbijały jej się w paru miejscach na skórze. Nie miała jak się wyprostować, bo w tej pozycji dotykała głową sufitu. - Iz? - szepnęła, zerkając w stronę dziewczyny. Na szczęście nic jej nie było. Zemdlała. Melissa sięgnęła między krzesła, ale nie znalazła tam swojego telefonu. Pieprzony Przyziemny. Jeszcze będzie miał kaprys i zadzwoni do Clave albo do Watersa, którego o dziwo miała w kontaktach. Przekręciła się, choć ruchy miała mocno ograniczone, i z całej siły uderzyła w drzwi samochodu, a te wypadły z zawiasów. Najpierw sama opuściła ten pechowy pojazd, a potem wyciągnęła z niego nieprzytomną Nocną Łowczynię. Instytut był tuż za rogiem, mogła doczłapać tam na piechotę. Chwyciła towarzyszkę pod ramiona i zaczęła ją ciągnąc w obranym kierunku.
Psy węszyły wokoło, nie wskazując na to, że zdążyły zakodować jej zapach. Serce Melissy dudniło w piersi, jakby miało zaraz wyskoczyć, a kieszeń, gdzie wcisnęła woreczek z przedmiotem, zaczęła jej niezwykle ciążyć. Faerie rozluźnili cięciwy i również zaczęli się rozglądać. Jak ona chciała, aby po prostu sobie poszli. Miała respekt do tej rasy i zero broni przy sobie. To się wkopała. Co za impulsywna i nierozważna akcja. Wyjrzała delikatnie ze szczeliny, gdy mężczyźni zeszli jej z pola widoku. Natychmiast tego pożałowała, bo pies zaczął szczekać. Cofnęła się jeszcze bardziej do tyłu, popychając Izzy. - Co Buford? - usłyszała niski głos i zobaczyła strzałę wycelowaną w ciemność. Zacisnęła rękę w pięść, a drugą chwyciła Isabelle za nadgarstek. Pociągnęła ją za sobą na dół, gdy grot przeciął powietrze tuż nad ich głowami. Były w cholernym, ślepym zaułku.
Powoli zaczynała orientować się w sytuacji. Mel znowu się w coś wpakowała, a ona mimowolnie została w to wplątana. Z duszą na ramieniu nasłuchiwała szczekania psów sygnalizującego o tym, że zostały znalezione. Gdy w końcu to nastąpiło obie cudem uniknęły strzały, która pędziła i ich stronę. Isabelle musiała szybko reagować. Bez zastanawiania wyjęła stelę zza paska i nakreśliła na odsłoniętym nadgarstku dziewczyny runę niewidzialności, a sama schyliła się udając, że wiąże sznurowało. Gdy zobaczyła rycerza Faerie podniosła się i spojrzała na niego pytająco. Ten zaklął pod nosem i pobiegł w stronę głównej ulicy.
Narysowanie runy niewiele dało. Niewidzialność działała tylko przez parę minut na Podziemnych, a zwierzęta ze swoim węchem i tak przebijały się przez każdy znak. Za Melissą i Izzy znajdowała się zbyt wysoka ściana, aby ją przeskoczyć, a przed nimi czterech Faerie, którzy nadal zaglądali do szczeliny. Jeden z rycerzy spojrzał na Isabelle, która udawała, że wiąże sznurowadło. Poszedł w stronę głównej ulicy wraz z resztą. - Izzy, musimy uciekać. Runa nie będzie działać za długo. - mimowolnie powiedziała "my", chociaż to Melissę starali się namierzyć, ale uznała, że jej towarzyszka już wystarczająco się w to wmieszała. Mel nie odda im tak łatwo swojego znaleziska. Za długo szukała pierścienia i był dla niej zbyt cenny, będą musieli zabrać go z jej martwego ciała. Pociągnęła Isabelle za sobą, skręcając w inny zaułek. Instytut znajdował się na drugim końcu miasta, więc musiały znaleźć jakieś inne, tymczasowe schronienie.
To co usłyszała zdecydowanie nie sprostało jej oczekiwaniom. Liczyła raczej na dokładny plan dalszego działania, powitanie i wytłumaczenia. W tej właśnie kolejności. No i bardzo nie spodobało jej się, że mówiąc o ucieczce dziewczyna użyła określenia 'my'. Po ostatnimi wybryku z Matt'em miała dość niebezpiecznych przygód na najbliższy czas. Znów ciągnięta przez Mel zauważyła sklep z perfumami, który dopiero był zamykany przez Przyziemnego właściciela. - Tutaj! - Powiedziała półgłosem, gdy mężczyzna oddalił się od sklepu. Nie chcąc robić bałaganu Izzy narysowała runę otwarcia na drzwiach i weszła do środka przepuszczając przed sobą Mel. - Dość zabawnie się składa - Zaczęła Isabelle przeciągając palcem wskazującym po ladzie.- ale wygląda na to, że wszytko jest tu z jarzębiny. Jesteśmy bezpieczne. - Uśmiechnęła się i przysnęła perfumy, które właśnie wzięła ze stolika.
Nie było czasu na dokładne objaśnianie czy wymyślanie planu. Musiały działać szybko. Melissa ciągnęła Isabelle za sobą, mijając zakręty i przecznice i szukając jakiegoś rozwiązania. Jak na razie nic jej nie przychodziło do głowy. Niemal słyszała szczekanie psów, które złapały ich trop. Co chwilę oglądała się do tyłu, aby zobaczyć jak daleko znajdują się rycerze Faerie. Jej towarzyszka gwałtownie stanęła, a Mel o mały włos nie wywaliła się na chodnik. Już miała zamiar przekląć głupotę dziewczyny, ale zobaczyła sklep. Ich jedyny ratunek. Nie pospieszała jej, gdy rysowała runę, choć presja sytuacji była łatwo odczuwalna. Szybko weszła do sklepu, rozglądać się uważnie. - Mhm. - Mruknęła niezbyt zdecydowanie. Powinna jej chyba powiedzieć w co właściwie ją wplątała. - "Pożyczyłam" pewną rzecz z Jasnego Dworu, a oni już robią wielkie halo. - przewróciła oczami i ułamała nogę od stołu. Tak na wszelki wypadek, w końcu nie miała się czym bronić. Wszystkie flakoniki z perfumami zbiły się na podłodze. Podeszła do jednej z szafek i wylała na siebie parę zapachów. Miała nadzieję, że skołuje psy. Spojrzała znacząco na Isabelle, aby poszła w jej ślady. Zaparła się nogami i przewaliła jeden regał ze szkłem. Właściciel zastanie miłą niespodziankę następnego dnia. Na szczęście w sklepie nie było kamer.
Isabelle ze zdumieniem patrzyła na to co robiła dziewczyna. Sama wychodziła z założenia, że jeśli już trzeba się gdzieś włamać to tak by nie zostawić śladu swojej obecności. - Wiesz - zaczęła. - czasami mam wrażenie, że robisz bałagan tylko po to, żeby był. - Podeszła do i tak już zniszczonego stołu i ułamała drugą nogę. - Jakby nie patrzeć jarzębinowa noga stołu to niezła broń. Szczególnie, gdy w grę wchodzą rycerze Fearie. - Spojrzała z powątpiewaniem na duże okno wychodzące na jedną z ulic. Szybko rzuciła broń i pociągnęła za obrus. Po chwili była już na drugiej stronie sklepu i usiłowała przymocować go tak by zasłonić wnętrze pomieszczenia.
Miała nadzieję, że wszystkie zapachy skołują psy. Zerknęła na Isabelle, strącając kolejną fiolkę na podłogę. Tylko ślepy by nie zauważył gdzie włamywałaby się Melissa albo co akurat pożyczyła. Nie musiała ukrywać swoich intencji, w końcu i tak nikt by jej nie wykrył. Uśmiechnęła się do Isabelle. - Lepiej robić coś konkretnie, albo wcale tego nie robić. - powiedziała. Chwyciła nogę od stołu, gdy skończyła rozbijać butelki. - Pomyśl jak to wygląda. Dwie dziewczyny grożące drewnianą nogą od stołu czterem mężczyznom z psami. - wykonała gest obrazujący jej słowa. Zobaczyła co próbuje zrobić Izzy i jej pomogła. Kątem oka zauważyła Faerie, ale schowała głowę za prześcieradłem. Chyba ją zauważyli, chociaż modliła się, żeby okazało się inaczej.
Wspólnymi siłami udało im się zakryć okno. Nagle zauważyła, że Mel się schyliła i uświadomiła sobie, że Faerie ją zauważyły. Szybko pociągnęła towarzyszkę w dół tak, że teraz obie kucały. Chwyciła swoją nogę od stołu, a drugą podała Mel. Nie zostało im nic oprócz czekania. Wkrótce dało się usłyszeć jak ktoś próbuje nacisnąć klamkę, ale klnie siarczyście. Wszystko było jasne. Drzwi były z jarzębiny, a intruzami byli rycerze Faerie. Nagle drzwi wyleciały z zawiasów, a oni wbiegli do środka. Izzy zerwała się na równe nogi i uderzyła pierwszego z nich z tył głowy. Upadł na ziemię, a miejsce, gdzie skóra zetknęła się z nogą od stołu, zaczęło skwierczeć. Obie dziewczyny stanęły naprzeciwko napastników z wyciągniętymi rękami trzymającymi broń. - Ani kroku dalej! - Krzyknęła Isabelle. Wizja Mel się ziściła. Groziły rycerzom drewnianymi nogami.
Wzięła nogę od stołu i wyczekiwała, niczym przyczajony tygrys, rycerzy Faerie. Usłyszała jak starają się otworzyć drzwi i uśmiechnęła się pod nosem, gdy jeden z nich zaklął. Wstała na nogi, wiedząc, że i tak szybko je znajdą i podrzuciła jarzębinową broń. Nie była przesadnie ciężka. Ze stoickim spokojem obserwowała jak wyważają drzwi. Kiedyś złoży kondolencje właścicielowi tego sklepu. Kiedyś. Przez myśl jej przemknęło, że skoro prawie wszystko było tu zrobione z jarzębiny, to ta osoba mogła wiedzieć o Świecie Cieni. Wyciągnęła przed siebie rękę. Najwyraźniej się rozdzielili, bo przyszło ich tylko dwóch z jednym psem. Izzy właśnie powaliła jednego na ziemię, a drugi napiął łuk celując w Melissę. Zdążyła się schylić, nim strzała przebiła jej głowę. Kolejne zostały puszczane w jej kierunku, a czas Isabelle zajął pies, więc nie mogła mu wytrącić broni z ręki. W pewnym momencie Mel przewróciła stół, chowając się za nim. Urwała kolejne nogi, na chwilę wyglądając zza mebla i rzucając nimi w stronę mężczyzny. Usłyszała krzyk, gdy jarzębina dotknęła jego skóry i szybko podbiegła do wróżka przyciskając do jego szyi swoją "broń". - Oddam to, co ukradłam. - Kiedyś, za jakiś miesiąc, dodała w myślach. Potrzebne było jej do zaklęcia tropiącego. - Odwołaj resztę rycerzy albo zginiesz. - powiedziała lodowatym tonem, patrząc mu prostu w oczy i przyciskając mocniej nogę.
Isabelle kątem oka obserwowała poczynania Mel. Sama musiała zająć się psem, który ją zaatakował. Walka była o tyle trudniejsza, gdyż przeciwnik poruszał się na czterech łapach, sięgał jej do pasa, a skakał do gardła. A to nie były warunki, w których Izzy dobrze sobie radziła. Wolała walczyć z dużymi i silnymi, bo wtedy jej szybkość dawała jej znaczną przewagę. W końcu poradziła sobie i już chciała ruszyć z pomocą Melissie, kiedy zauważyła jeszcze kilku rycerzy biegnących w stronę sklepu. Chwyciła ją za rękę i pociągnęła za sobą do wyjścia, a potem wzdłuż ulicy. Nagle zobaczyła żółtą taksówkę zaparkowaną przy chodniku. Stwierdziła, że to jedyna opcja ucieczki. Popatrzyła wymownie na swoją towarzyszkę broni pozwalając jej działać.
Patrzyła wyzywająco w dwukolorowe oczy rycerza Faerie, który wyglądał, jakby toczył walkę sam ze sobą. Nie dziwiła mu się. Na szali było jego życie i posłuszeństwo wobec królowej. Ciężki wybór. Poprawiła chwyt i już miała go pospieszyć, bo słyszała ujadanie psa, który raz po raz skakał na Isabelle. Nie miały zbyt wiele czasu, a Dziki Łowca ociągał się z podjęciem decyzji, licząc pewnie na przybycie posiłków. Nagle odgłosy toczącej się za nią walki ucichły. Korciło ją, aby się obrócić, ale nie mogła nawet na chwilę spuścić mężczyzny z oczu. Nagle poczuła ciągnięcie za rękę, a drewniana noga wypadła jej z ręki. - Izzy. - syknęła. Mogła go jeszcze trochę przycisnąć. Wybiegły ze zdemolowanego sklepu z perfumami i biegły wzdłuż głównej ulicy. Jak na razie nigdzie nie widziała rycerzy, ale znalezienie Nefilim nie powinno być dla nich wielką trudnością. Spojrzała na Isabelle, a potem na taksówkę. Westchnęła. Znowu to ona będzie siać postrach. Spokojnym, ale stanowczym, krokiem podeszła w okolice samochodu. Spodziewała się ujrzeć taksówkarza, ale na jego miejscu siedział jakiś chłopak, na oko szesnastolatek, który słuchał muzyki i co jakiś czas wybijał rytm o kierownicę. Nie zauważył jej. Dała znak Isabelle, aby podeszła i była gotowa usadowić się na przednie miejsce. Melissa podeszła bliżej auta i otworzyła drzwi, na co czarnowłosy dopiero zareagował. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Mel wyciągnęła go z taksówki i usadowiła się na miejsce kierowcy. Kluczyki na szczęście były w stacyjce. Isabelle usiadła obok niej i po chwili wyjechały na ulicę.
To był naprawdę fatalny dzień. Nie dość, że zaspał do szkoły to jedynym sposobem, by dostać od ojca usprawiedliwienie było towarzyszenie dziadkowi w korporacji taksówek. Nienawidził tej roboty. Był tam już nie raz i zawsze zastanawiał się po co. Na ogół ograniczał się do zamiatania podwórka ,ale dzisiaj dziadek poprosił go by pojechał z nim do ojca do sklepu z perfumami. Celem było powiadomienie go o nieobecności syna. Teraz siedział w taksówce na miejscu kierowcy i słuchał muzyki. Dziadek nie wracał od kilku minut, ale nie robiło mu to różnicy. Nagle usłyszał otwierające się drzwi, a zaraz potem jakaś dziewczyna wyciągnęła go z samochodu. Oszołomiony chciał ją powstrzymać, jednak zamiast tego usiadł na tylnym siedzeniu. Druga dziewczyna już zajęła miejsce obok kierowcy. Od tyłu były niezwykle do siebie podobne. Gdy jedna z nich przekręciła kluczyk krzyknął. -Co wy robicie?! Kim wy jesteście?!
Od razu zrozumiała sygnał Mel. Odczekała chwilę i wsiadła do środka. Bardzo nie podobał jej się fakt, że taksówka nie była pusta. Melissa bez żadnych oporów wypchnęła go z pojazdu. Isabelle miała ochotę zrobić to samo z nią, ale postanowiła, że zrobi to, gdy ich życiu już nie będzie groziło niebezpieczeństwo. Gdy chłopak wsiadł na tył auta nie widziała co o tym myśleć. Z jednej strony to źle bo będą go miały na głowie. Z innego punktu widzenia gdyby został na miejscu zbrodni pewnie zadzwoniłby po policję. A to byłby dopiero problemem. Izzy nie pytała nigdy czy Mel umie prowadzić. Miała nadzieję, że tak. Gdy usłyszała zapalający się silnik chłopak zaczął krzyczeć. Dziewczyna użyła swojego ulubionego sposobu. - Jesteśmy Nocnymi Łowczyniami. Uciekamy przed pół aniołami i pół demonami. Jest nam przykro, że się tu znalazłeś. Nie było to planowane. -Powiedziała całą prawdę wiedząc, że jej nie uwierzy. -To, że nas widzisz oznacza, że masz Wzrok. A to z kolei oznacza, że przysporzysz nam mniej kłopotów niż sądziłyśmy. Ja jestem Isabelle, a to jest Melissa. -Chłopak patrzył na nią w ciszy udając spokój. Dziewczyna widziała jednak napięcie w jego szczęce.
Przez chwilę oddychał ciężko i sapał, jakby właśnie biegł. Chwilę później postanowił udawać całkowity spokój. Patrzył na nią chłodnym spojrzeniem i uważnie słuchał co mówi. To wszystko brzmiało jak bajka lub żart. Mimo że wierzył w każde jej słowo nie chciał pokazać, że daje się nabrać. -Nie chcesz mówić to nie mów. - Prychnął. - Jeśli uważasz, że powiem Ci jak się nazywam jesteś w błędzie. Możecie mnie później odstawić? - Domyślał się odpowiedzi, więc włożył jedną słuchawkę, w której usłyszał słowa ,,Nothing to lose''. Uważnie przyglądał się dziewczynie siedzącej na miejscu pasażera. Na jej ręce zauważył symbol podobny do tego na jego ramieniu. Pogłośnił piosenkę tak, by obie ją usłyszały i uśmiechnął się. Jednak nie był to uśmiech ani radosny ani szczery.
Słyszała go. Czemu usiadł z tyłu? Nie wiedziała. Mógł przecież zostać na miejscu i zgłosić je na policję, a tak nie było nawet świadka. Ewentualnie właściciel taksówki mógł dać ogłoszenie o porwaniu czy zaginięciu syna lub wnuka. Melissa włączyła silnik i usłyszała krzyk. Zignorowała to. Ustawiła odpowiedni bieg i nacisnęła gaz. Powoli zaczynała łapać tą arcytrudną sztukę jaką było prowadzenie samochodu. Wyjechały na główną ulicę, na której wyjątkowo nie było korków. Dzięki o Aniele, chociaż tyle dobrego. Obserwowała drogę i zaklęła pod nosem, gdy w lusterku zobaczyła rycerzy Faerie. Przyspieszyła. Zerknęła ku znajomej. Nie musiała od razu wyjawiać mu całej prawdy. Albo mogła chociaż podać fałszywą tożsamość. Zacisnęła zęby, gdy chłopak udał nieporuszonego. - Zatem, Panie Nic Mnie Nie Obchodzi, stul pysk. - warknęła, cały czas patrząc na ścigających ich Faerie. - Możemy równie dobrze wrzucić cię do najbliższego dołu albo jednym ruchem skręcić ci kark. - powiedziała lodowatym tonem, zerkając na niego w lusterku. - Ścisz to. - gdy chłopak jeszcze bardziej pogłośnił muzykę, rzuciła mu wrogie spojrzenie, patrząc na niego przez ramię. Wcześniej upewniła się, że droga była pusta, ale gdy obróciła się z powrotem do przodu, jakiś mężczyzna dosłownie przed nimi wyrósł. Wszystko zadziało się w jednym momencie. Melissa zaczęła kręcić kierownicą, facet wylądował na masce taksówki, a przednia szyba zaczęła pękać. Dopiero teraz zahamowała. Czekała chwilę na siedzeniu, otwierając usta z zaskoczenia, dusząc w sobie krzyk. Miała nadzieję, że żyje. Nie chciała nikogo zabijać. To przez tą Czarną Owcę, przyciąga pecha na kilometr. Kurczowo zaciskała palce na kierownicy. - Kurwa. - Przywołała się do pionu i błyskawicznie wyszła z auta. Mężczyzna leżał na ziemi, z głęboką raną na głowię. Przyłożyła ucho do jego piersi. Usłyszała niestabilne bicie serca. - Izzy! Dzwoń na karetkę! - Krzyknęła. Na szczęście nieopodal był szpital. Chwyciła go za ramiona i położyła w bezpiecznej pozycji na chodniku. Musiały jechać dalej. Faerie nadal siedziało im na ogonie, a Melissa wolała nie myśleć co jej zrobią jak ją już dorwą. Gdy Isabelle oznajmiła, że karetka zaraz przyjedzie, Mel stanęła przy drzwiach auta. - Zostajesz albo jedziesz. Masz trzy sekundy na decyzję. - Powiedziała do chłopaka, zachowując zimną krew i starając ukryć się drżenie w głosie. Ponownie usiadła za kółkiem. Musiała chwilowo odłożyć swoje sumienie na drugi plan.
Gdy jej nie uwierzył Isabelle uśmiechnęła się do przedniej szyby. - Jeśli Ci tak bardzo zależy sam się odstawisz. Albo zadzwonisz po kogoś. To już twoja sprawa. - ,,Bezwzględna Izzy'' pomyślała dziewczyna. Dawno się tak nie zachowywała, ale to była wyjątkowa sytuacja. Gdy chłopak podgłośnił piosenkę ze zdziwieniem stwierdziła, że jest całkiem fajna. Zaczęła delikatnie wystukiwać rytm o bok fotela tak by Mel nie widziała. Nie wyglądała na zadowoloną. Jej groźby nie robiły na niej żadnego wrażenia. Wiedziała, że wrzucenie go do rowu wiązałoby się z gniewem Clave na tyle wielkim, że wolała go sobie nie wyobrażać. Gdy Mel się odwróciła Izzy skarciła ją w myślach. ,, Patrz na drogę!''. Chciała to powiedzieć, ale nie zdążyła, bo zanim się zorientowała jakiś mężczyzna był już na masce samochodu. Isabelle panikowała w duchu, a pękająca szyba nie poprawiła jej humoru. Dobrze, że poduszki powietrzne się nie otworzyły. Mel od razu wyszła z auta i zajęła się swoją ofiarą, za to chłopak siedział jak sparaliżowany. Jego oczy zaszły łzami, jednak ani jedna nie popłynęła po jego bladym policzku. Dziewczyna właśnie wezwała karetkę i jedną nogą wysiadła z taksówki. Cały chodnik był zakrwawiony. Oczywiście jako na Nocnej Łowczyni widok krwi nie robił na niej wielkiego wrażenia. Mel krzyknęła coś do chłopaka, ale Isabelle nie zwróciła na to dużej uwagi. Nie była do końca pewna, ale mężczyzna przypominał jej właściciela sklepu z perfumami.
Było już pewne, że złodziejki go nie odwiozą musiał się jakoś zabezpieczyć. Przestał zwracać uwagę na cokolwiek. Zaczął udawać, że pisze z przyjaciółmi. Przecież dziewczyny nie mogły wiedzieć, że ich nie ma. Bardzo poważnie rozważał ucieczkę z domu. W tej sytuacji wyglądałaby na porwanie, więc nie miał by kłopotów. Zmierzył obojętnym wzrokiem odwracającą się Melissę i skrytykował pod nosem jej jazdę. Nie trwało długo zanim kogoś potrącili. Niestety chłopak rozpoznał tą osobę. Dziewczyny już zdążyły wysiąść, a on nie ruszył się z miejsca i siłą powstrzymywał łzy. W końcu nie wytrzymał i wypadł z auta niczym grom z jasnego nieba. Wychodząc z pojazdu chwycił telefon, który leżał pomiędzy przednimi fotelami. Zaczął krzyczeć na tą, która kierowała. - Pojebało cię?! -Usłyszał zadane mu pytanie. - Oczywiście, że zostaję! Idiotko potrąciłaś mojego ojca! - Dokończył i padł na ziemię. Jego twarz była mokra od łez.
- Nie potrąciłabym go, gdybyś ściszył tą cholerną muzykę! - krzyknęła, wskazując na jego palcem. Szpital był niedaleko, a już stad można było usłyszeć sygnał karetki. Jego ojciec powinien przeżyć. Zapewne trafi w ciężkim stanie na SOR, ale przeżyje. Nie potrąciła go przecież umyślnie, a jej sumienie będzie ją męczyć do takiego stopnia, że w pewnym momencie zadzwoni do szpitala i spyta się o jego stan. Oby przeżył. Wsiadła z powrotem do taksówki wraz z Izzy. Melissa miała usta zaciśnięte w wąską kreskę. Faerie zapewne znajdowali się nieopodal. Zerknęła na chłopaka, klęczącego przy ojcu, ale pojechała dalej. Dzieliło je jedynie parę przecznic od Instytutu, nie mogły teraz dać się złapać. Wszystko poszłoby wtedy na marne. Mknęły, skutecznie unikając korków, jeżdżąc skrótami. Z dzielącej ich odległości mogły już zobaczyć budynek.
- Więc co? - Mówił bardzo spokojnym tonem, choć jego głos się łamał, a łzy płynęły mu z oczu strumieniami. - Uważasz, suko, że to moja wina? - Wyzwanie sprawczyni o dziwo nie przynosiło żadnej ulgi. - Mój ojciec - nigdy nie nazwał go tatą, uważał, że nigdy nim nie był. - prawdopodobnie nie żyje. Bo ty, szmato, nie patrzyłaś na drogę i oczywiście to moja wina. Wiesz co? - Stracił wiarę i chęć do wszystkiego. - Wyznam ci coś. Wielka Wojna. Podczas, której mieliśmy po dziesięć lat. To też moja wina. - Nikt go już nie słyszał. Złodziejki odjechały. Karetka właśnie przyjechała i sanitariusze z niej wysiedli. Zapytali o sprawcę, a on skłamał, że dopiero przyszedł. Patrzył za dziewczynami by wiedzieć gdzie ich szukać. Jego ojciec był już na noszach. Wnosili go nieprzytomnego do środka. Tego było już dla niego za dużo. Zostawił całe zajście za sobą i pobiegł w kierunku, w którym pojechała taksówka. Już jej nie zobaczył, jednak kątem oka dostrzegł jak złodziejki wbiegają do kościoła, którego wcześniej nie widział. Schował się za drzewem i zaczekał aż drzwi się zamkną. Gdy to się stało oparł się o swoją kryjówkę i przyglądał się budynkowi. Jakby przez mgłę zobaczył, że kościół częściowo jest ruiną. Szybkim krokiem poszedł w stronę parku. Na miejscu wdrapał się na drzewo i usiadł na gałęzi zawieszając jedną nogę, a drugą opierając o pień. O dziwo rurki nie utrudniły mu wspinaczki. Nie lubił ruchu. Nie był wysportowany. Często jednak przesiadywał w koronach drzew. Czuł się tam taki oddalony od wszystkich ludzi. Włożył swoje białe słuchawki, które wraz z sznurówkami w tym samym kolorze oraz czarno-białą kefiją zawiązaną na szyi, były jedynym kontrastem od całkowicie czarnego stroju chłopaka. Skrzyżował ręce na piersi, a pod wpływem muzyki łzy same popłynęły mu po policzku mieszając się z krwią po wypadku.
Patrzyła na chłopaka smutnymi oczami. Melissa najpierw przez nieuwagę potrąciła jego ojca, a teraz jeszcze na niego krzyczała. Była ciekawa czy Mel naprawdę nie przejęła się wypadkiem. Nie znała jej od tej strony. Czarnowłosy Przyziemny, który dotąd towarzyszył im z tyłu został na miejscu, a one ruszyły. Isabelle przejęła się całym zajściem. - Mel? - Powiedziała w pewnej chwili dziewczyna. - Jak myślisz? Co teraz zrobi? - Było jej go bardzo żal. Były prawie przy Instytucie. Mimo, że karetka powinna już być w szpitalu ona ciągle słyszała w głowie dźwięk syreny. Tym razem Mel wyglądała na skupioną. Może wyciągnęła konsekwencje z tego zdarzenia. Nagle Isabelle zauważyła czarny cień przed autem. Mel najwyraźniej również, bo szybko skręciła w lewo. Dziewczyna poleciała do przodu, a później straciła przytomność.
Przyglądała się jeszcze chwilę chłopakowi nim odjechała. - Szmatę to ty masz na podłodze. - Mruknęła pod nosem na jego obraźliwe uwagi. A niech ją wyzywa, jeśli w taki sposób sobie ulży. Zasłużyła. W końcu posłała jego ojca do szpitala, gdzie będzie walczył o życie. Zmarszczyła brwi, gdy wspomniał o Wielkiej Wojnie. Skąd wiedział? Może nie był tylko pieprzonym Przyziemnym ze Wzrokiem? Odjechała, po jego słowach, nie odzywając się. Zaciskała ręce na kierownicy i patrzyła przed siebie. Sumienie zaczynało ją powoli gryźć. Co będzie, jeśli nie przeżyje? Z tego co słyszała chłopak miał jeszcze dziadka, z matką nie wiedziała jak było. Wtedy Melissa byłaby zobowiązana wziąć go do Instytutu. Clave oczywiście należycie by ją ukarało, ale i tak mało kto stosował się do ich zasad, a ona zręcznie je naginała. Na ziemię ściągnął ją głos Isabelle. - Pewnie będzie przy ojcu. - powiedziała, zaciskając usta w wąską kreskę. Przy ledwo dychającym ojcu, którego ONA potrąciła. - Dobra wiadomość jest taka, że chyba zgubiłyśmy Faerie. - odetchnęła z ulgą. Sygnet, który ukradła, nadal znajdował się w jej kieszeni, czuła jego chłód przez materiał spodni. Już prawie wjeżdżały pod Instytut, gdy Melissa skręciła gwałtownie w lewo, omijając czarny kształt, który "nagle" pojawił się przed nimi. Duża i ciężka gałąź spadła na maskę i dach samochodu, wgniatając go, i rozbijając w drobny mak przednią szybę. Mel skuliła się na siedzeniu i zakryła twarz ręką, ale odłamki powbijały jej się w paru miejscach na skórze. Nie miała jak się wyprostować, bo w tej pozycji dotykała głową sufitu. - Iz? - szepnęła, zerkając w stronę dziewczyny. Na szczęście nic jej nie było. Zemdlała. Melissa sięgnęła między krzesła, ale nie znalazła tam swojego telefonu. Pieprzony Przyziemny. Jeszcze będzie miał kaprys i zadzwoni do Clave albo do Watersa, którego o dziwo miała w kontaktach. Przekręciła się, choć ruchy miała mocno ograniczone, i z całej siły uderzyła w drzwi samochodu, a te wypadły z zawiasów. Najpierw sama opuściła ten pechowy pojazd, a potem wyciągnęła z niego nieprzytomną Nocną Łowczynię. Instytut był tuż za rogiem, mogła doczłapać tam na piechotę. Chwyciła towarzyszkę pod ramiona i zaczęła ją ciągnąc w obranym kierunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz