Melissa & Caleb
Podczas swojej ostatniej wizyty w bibliotece nie mógł spokojnie przeczytać książki, o której już jakiś czas myślał. Myślał, że nadrobi to szybko, ale został poważnie ranny i oczywiście kilka dni musiał spędzić w skrzydle szpitalnym. Pierwszego dnia nawet nie protestował, ponieważ nie był w stanie wstać z łóżka. Dlatego gdy już mógł się ruszać w miarę normalnie, a nie mógł zasnąć, wymknął się z pokoju nad ranem. Słońce jeszcze nie wzeszło nawet odrobinę znad linii horyzontu. W takich momentach był wdzięczny za swoją runę widzenia w ciemnościach. Przydawała się, gdy była potrzebna. Z nikłym uśmiechem na ustach przemykał korytarzami, aż dotarł do drzwi biblioteki, przez które wszedł do środka cicho i z gracją jak kot. Pamiętał bardzo dobrze, w którym miejscu położył książkę, więc sięgnął po nią od razu i rzucił się na kanapę, która stała z boku. Zapalił lampkę stojącą na stoliczku i zaczął chłonąć słowa jak trawa deszcz po burzy. Minęła godzina, a on nieprzerwanie czytał, mimo że jego brzuch domagał się jedzenia, ale przeczytał już 100 stron, więc jakby to tak było, gdyby nagle się zatrzymał, nie poznając zakończenia jeszcze tego dnia?
Obudził ją natarczywy ból ręki. Zacisnęła zęby i niechętnie spojrzała w jej kierunku. Była w lepszym stanie niż wczoraj. Westchnęła i sięgnęła po stelę leżącą na stoliku obok łóżka. Nakreśliła iratze. Nie miała na sobie runy widzenia w ciemnościach, ale jej oczy przyzwyczaiły się do mroku panującego w jej pokoju. Ból ustąpił, a Melissa z powrotem opadła na łóżko. Nie wiedziała, która była godzina, ale nie usłyszała żadnej żywej duszy. Przewróciła się na drugi bok, a potem na pierwszy i na plecy. Sen nie chciał nadejść. Nie marnując dłużej czasu, wstała i zeszła po omacku po schodach. Postanowiła pograć na pianinie, aby oczyścić myśli z sennych koszmarów. Krzyk umierającej Gabriele, która została zabita przez wilkołaków, rozbrzmiewał w jej głowie. Przeszła obok biblioteki, ale po chwili się wróciła, widząc w środku jakąś żywą duszę. Zerknęła ku niej. Samotna lampka była jedynym światłem w bibliotece, a przy niej bliżej niezidentyfikowana postać pochylała się nad tomem. Melissa weszła cicho do środka, nie chcąc przerywać postaci czytania. Z tej odległości nie mogła osądzić kto to był. Przemknęła między regałami, szukając ,,Ostatniego Ukłonu” i chcąc go w końcu skończyć. O tej porze pianino byłoby złym wyborem. Nie chciała budzić całego instytutu. Pochwyciła książkę i podeszła w stronę zbiorowiska foteli, gdy rozpoznała osobę siedzącą przy stole zatrzymała się. Rozdziawiła usta ze zdziwienia, a książka upadła na podłogę. – Ty… - Zaczęła, starając się pozbyć szoku. Caleb z własnej woli przebywał w bibliotece. Myślała, że nienawidzi książek, bo przechodził między nimi obojętnie. - Ty czytasz? – dokończyła i podniosła lekturę z podłogi.
Nagle usłyszał szelest, ale pochłonięty lekturą, zignorował go. Nie pomyślałby, że to osoba, której nie chce widzieć. Albo raczej dziewczyna, która nie miała się dowiedzieć, że on, nieuk i arogant Caleb, czyta. Jego serce zmarło, dopiero gdy ktoś upuścił książkę. Podniósł wzrok i ujrzał Melissę. Tak nagle wstał, że prawie przewrócił krzesło. Jego oddech stał się zbyt szybki. Przez moment panikował, nie wiedząc co robić. - A ty... co ty... co ty tu robisz o tej porze? Nie słyszałaś, że sen dodaje urody? Przydałoby ci się trochę - z początku jakby się jąkał, ale musiał jakoś wyjść z tej sytuacji. Wyprostował się, jakby nic wcześniej się nie stało. Wziął książkę do ręki z zamiarem wyjścia. - Nie twoja sprawa, co robię.
Przycisnęła mocniej książkę do piersi i zilustrowała Caleba wzrokiem. Wyglądał jakby tu siedział parę godzin i to w dziennym ubraniu. Melissa miała na sobie tylko dwuczęściową piżamę i była boso. Podeszła do niego bliżej, gdy gwałtownie wstał. – Ty też nie śpisz, a powinieneś dbać o wygląd, Narcyzie. W końcu kto by padał na twój widok, gdybyś miał wory pod oczami. – Uśmiechnęła się do niego szyderczo. Sama nie próbowała kontynuować snu, bo dzięki koszmarom i tak nie zmrużyłaby oka. Zerknęła na chłopaka, rozsiadając się na kanapie. Zamierzał wyjść, tak bez walki? Lepiej dla niej. Nie będzie go przecież powstrzymywać. – Miłej nocy, Narcyzku. – Rzuciła i otworzyła książkę. Poczuła ciężar monety w kieszeni i odruchowo po nią sięgnęła. Jak zwykle bilon przypominał najzwyczajniejszy pieniądz.
Zmrużył oczy, ilustrując ją całą. Prawy kącik jego ust nieznacznie drgnął, gdy zobaczył jej bose stopy. Nie odszedł daleko. Zatrzymał się po kilku krokach, gdy dziewczyna zwróciła mu uwagę na temat jego wyglądu. Może i miał podkrążone oczy, ponieważ ostatnio spał jeszcze mnie niż zwykle. Odwrócił się do niej ponownie, po czym przechylił głowę. Zakładał, że wyglądał na zmęczonego, ale nie chciał, by widziała, jak bardzo potrzebny mu sen. - Skarbie - zaczął z westchnięciem. - Mnie sen nie jest potrzebny. Nawet bez niego jestem piękny - stwierdził, po czym udał, że zarzuca włosami jak jakaś diva. Już chciał jej odpowiedzieć na to sarkastyczne życzenie dobrej nocy, gdy nagle wyjęła z kieszeni monetę. Zmarszczył brwi i szybko wyciągnął dłoń, by ją jej zabrać. Obracał ją w palcach z zaciekawieniem. Uniósł ją do góry, by przyjrzeć się jej pod innym kątem. - Po co ci moneta, która jest wizytówką "klubu dla panów?" - na koniec wypowiedzi uniósł brwi z rozbawieniem.
Przewracała monetę w palcach, przyglądając jej się uważnie. Niczym innym nie różniła się od zwykłych pieniędzy. Nim zdążyła zareagować, bilon po chwili zniknął. – Hej!- Melissa gwałtownie podniosła głowę, aby spojrzeć na Caleba. Myślała, że zdążył wyjść i zażyć snu dla urody. Odłożyła książkę na kanapę, uprzednio zaznaczając gdzie skończyła i z irytacją przyglądała się poczynaniom blondyna. Nijak zareagowała, bo wiedziała, że Nocny Łowca nic na niej nie zobaczy, więc próby wyrwania monety nie udałyby się, a tylko ściągnęłaby na siebie podejrzenie, które zacząłby drążyć. – Słucham? – Poczuła się jakby ją spoliczkował. Szybko do niego podeszła i chwyciła jego rękę, aby ją zniżył i pozwolił jej się przyjrzeć. Była od niego niższa o dziesięć centymetrów. – Nic nie widzę. – Zmarszczyła brwi. Moneta była jej utrapieniem i chodziła za nią jak jakaś plaga przez dwa miesiące, odkąd znalazła zamordowanego Podziemnego na ulicy. Koło niego był bilon, wiec po prostu go wzięła. I to był błąd. Odwiedzała najróżniejsze kantory, ale nikt nie udzielił jej pomocy. A tu nagle Caleb wyskakuje z tekstem o klubie dla panów.
Caleb wysunął podbródek i uniósł głowę nieznacznie, w geście znaczącym "co?", gdy dziewczyna złapała jego rękę, chcąc przyjrzeć się monecie, którą trzymał w palcach. Nie zastanawiał się nawet, czemu jest ona tak ważna dla niej. Na jej zdziwienie uniósł brew do góry. - Przecież jasno jest tu napisane - stwierdził, przyglądając się uważniej. Podniósł ponownie rękę, a przez to, że dziewczyna była od niego o około dziesięć centymetrów niższa, musiała go puścić. - Ostium - przeczytał z namysłem. - Po łacinie drzwi... a jeśli są drzwi... to musi być i klucz - zauważył, mrużąc oczy i dalej wpatrując się w monetę. - Skarbie, po co ci moneta, która jest przepustką do tego klubu? - zniżył głos, nachylając się do niej. Uniósł prawą brew do góry. - Coś planujesz?
Spojrzała jeszcze raz na monetę. Nie zmieniła się ani trochę, nadal wyglądała tak samo jak wcześniej. Nasuwały jej się dwa wnioski. Albo Caleb po prostu sobie z niej żartował, co było bardzo prawdopodobne, albo moneta była jakąś przepustką, co również mogło się sprawdzić. Puściła jego rękę, nadal patrząc w skupieniu na bilon. Sam nie wymyśliłby sobie z nikąd łacińskiej nazwy. Coś jej zaświtało w głowie. Wydawało jej się, że wydziała już gdzieś wcześniej to słowo. – Istny z ciebie Sherlock. – Powiedziała żartobliwie, ale słysząc poważny ton chłopaka, uznała, że jej nie okłamuje. Nie miałby z tego żadnych korzyści, a przynajmniej tak przypuszczała. Zatem moneta była zaklęta przez jakiegoś czarownika, tak, że widzieli ją tylko mężczyźni. Westchnęła i przeniosła spojrzenie na Caleba. – Nie twój interes. – Odparła krótko. – Podaj mi tylko adres, a potem możesz kontynuować czytanie, które tak bezczelnie ci przerwałam. – Uśmiechnęła się do niego sarkastycznie. Skoro to był klub dla ‘’panów”, to musiała obmyślić jakiś plan, bo normalnie by jej nie wpuścili. Gdy Caleb nachylił się do niej, założyła tylko ręce na piersi i patrzyła się uporczywie w jego szmaragdowe oczy.
Caleb uśmiechnął się przebiegle. - Oczywiście, że mój - oznajmił, prostując się i podrzucając monetę, a następnie ją łapiąc. Schował ją do kieszeni spodni i puścił dziewczynie oczko. - Skoro ty nie umiesz odczytać tego, co jest napisane na monecie - dodał, śpiewnym tonem. Zaśmiał się cicho. Tak bardzo miał nad nią przewagę i tak bardzo mu to odpowiadało. Nie uległ jej spojrzeniu. Właściwie to rozbawiło go. - Jesteś urocza - stwierdził z przekąsem, po czym odwrócił się w stronę drzwi i zaczął iść powolnym krokiem. Uniósł dłoń, pokazując jej pięć palców. - Masz pięć minut i jedziemy to sprawdzić, Watsonie. - Takim sposobem uniknął tematu książek.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Mógł jej po prostu podać adres i miałby ją z głowy, wszyscy inni by tak zrobili, bo Mel jak chciała to potrafiła być naprawdę upierdliwa. Calebowi musiało się naprawdę nudzić. – Nie chcesz się w to pchać. – Pokręciła głową. Jeszcze jej brakowało kogoś, kto by jej przeszkadzał, aby rozwikłać zagadkę. – Caleb nie rozumiesz… To niebezpieczne. – Pierwszy raz chyba zwróciła się do niego pełnym imieniem. Jej ton był poważny i chłodny. Nocny Łowca nie zareagował na jej słowa, tylko skierował się ku drzwiom. Zacisnęła ręce w pięści. Po chwili dała sobie spokój i zdążyła go jeszcze wyminąć szybkim krokiem i przebrać się w czarny strój w swoim pokoju. Zaopatrzyła się w stelę i parę serafickich sztyletów, które teraz były wsunięte za jej pasek. Schodząc na dół nakreśliła runę niewidzialności i dołączyła do Caleba, który stał przy drzwiach głównych do Instytutu. Powinna mu chyba wspomnieć w co się pakuje, bo jeśli nagle ktoś zacznie pytać o Chamaela Greengrassa, nie będzie potrafił odpowiedzieć. – Panie Wszechwiedzący, podaj adres. Jedziemy tam motorem. – Oznajmiła tonem, który nie znosił sprzeciwu. Auto byłoby zbyt widoczne, a mniejszym pojazdem dostaliby się tam niezauważalnie. Nie wiedziała czy Caleb zdążył poznać ulice Los Angeles, ale Melissa znała miasto jak własną kieszeń, więc było prawdopodobne, że to ona poprowadzi.
On również udał się do swojego pokoju. Zmienił koszulkę na t-shirt z rysunkiem ust z wyciągniętym językiem. Caleb nadążał za światem Przyziemnych i musiał przyznać, że uwielbiał ich kino i muzykę. The Rolling Stones byli jego ulubionym zespołem. Do tego czarne jeansy, glany i czarna skórzana kurtka z ukrytymi kieszeniami na sztylety. Niczego więcej nie potrzebował. Nakreślił szybko kilka run i ruszył pod drzwi główne Instytutu. Chwilę później pojawiła się Melissa. Przyjrzał jej się uważnie i z błyskiem niepewności w oku, ale podał jej adres. Wolałby to załatwić samemu. Nie lubił, gdy ludzie pchali się w kłopoty, nawet jeśli to byli Nocni Łowcy. - Motor? - spytał ze znużeniem, by nie dostrzegła jego ekscytacji. Uwielbiał motory. - Umiesz prowadzić motor? - W jego głowie pojawiły się wątpliwości. W końcu nie tak dawno auto prowadził Neal, nie ona.
Ona za to kochała się pchać w kłopoty, a wciągała ją w nie jej wrodzona ciekawość. Wolała również załatwiać sprawy na własną rękę, ale bez Caleba by się nie obeszło. W pewnym sensie miał nad nią przewagę, ze względu na płeć, a Melissie niezbyt to odpowiadało, ale co mogła na to poradzić? Przestąpiła z nogi na nogę, patrząc na chłopaka. - Tak motor. - Przytaknęła głową. Był to chyba jedyny pojazd, który prowadziła bez zarzutu. - Wątpisz w moje fantastyczne umiejętności? - Rzuciła do niego z sarkastycznym uśmiechem i kiwnęła głową w stronę garażu. Caleb nie miał zbyt dużego wyboru i poszedł za nią. Usłyszała od niego adres. Wiedziała gdzie znajduje się ta ulica. Po chwili Melissa otwierała już drzwi do garażu i włączała światło. Samotna żarówka natychmiast rozbłysła oświetlając pomieszczenie. Jedyny pojazd stanowił motor Melissy, bo Set ze swoim najwidoczniej udał się na nocną eskapadę. Dziewczyna podeszła do pojazdu i wyprowadziła go na zewnątrz. Nie kłopotała się z zakładaniem kasku, w końcu jako Nocna Łowczyni była odporniejsza niż zwykli ludzie. Usiadła na siedzeniu i włączyła silnik. - Wsiadasz czy będziesz tak stał? - Uniosła brew, gdy spoglądnęła na Caleba przez ramię.
Wzruszył ramionami i spojrzał na nią z góry. - Nie żebym w ciebie wątpił, ale ostatnio Neal prowadził, nie ty - zauważył. Bał się nie tyle o własne życie co o motor. Sam nigdy żadnego nie miał, ale chciałby mieć. Nie zniósłby, gdyby ta dziewczyna rozwaliła jakikolwiek motor. Na chwilę zniknęła w garażu. Nie wchodził do niego, ponieważ uważał to za odrobinę niegrzeczne. Kiedy wyszła, jego oczom ukazało się prawdziwe cudeńko. Wpatrywał się w maszynę z błyskiem w oku. Dopiero głos Melissy sprowadził go na ziemię. Zamrugał, po czym zwrócił swój wzrok na nią i westchnął. Zajął miejsce za dziewczyną i przez moment nie wiedział, co zrobić z rękoma. Przecież jej nie obejmie. Złapał się więc z tyłu za siodełko. - No to ruszajmy w drogę, mój księciu na motorze - zażartował, ale nie uśmiechnął się.
Poczekała aż Caleb usiądzie. Jej mięśnie mimowolnie się naprężyły. Nie znała go za dobrze, a przynajmniej nie tego "prawdziwego" Caleba, który czyta, ale boi się do tego przyznać. Coś ukrywał, ale... po co? Aby odtrącać od siebie ludzi? Na razie zostawiła ten temat, bo morderstwo było ważniejszą sprawą niż tożsamość chłopaka. Gdyby Nocny Łowca ją objął prawdopodobne było, że Melissa przemówiła by mu do rozumu, albo go strąciła. Rozluźniła się, gdy zobaczyła, że chwycił się siodełka. Mel tylko raz jechała z kimś na motorze i prawie wykrwawiłaby się na śmierć. Chwyciła kierownicę i wyjechała spod Instytutu. Mknęli po ulicach, a wiatr rozwiewał rozpuszczone włosy dziewczyny. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, a skręcała na wyczucie, ufając swojemu wewnętrznemu GPSowi. Po chwili wjechali do małej, czarnej uliczki, która pojawia się najczęściej w horrorach i zatrzymała motor. Nakreśliła na nim runę niewidzialności, aby nie zauważyły go zwykłe ludzkie oczy. Wstała z pojazdu. W uliczce nie było żadnych lamp, a oczy Melissy dopiero przyzwyczajały się do ciemności. Jak na razie zdawała się na Caleba, bo na jego skórze widniała runa widzenia w ciemnościach. Nie było jej to na rękę. Doznała właśnie uszczerbku na dumie, że któryś to już raz chłopak ma nad nią przewagę. Zamrugała parę razy i zauważyła drzwi. Pierwszym odruchem było podejście do nich i sprawdzenie zamka, ale go nie było. Moneta była kluczem, ale przed otworzeniem wejścia, wolała uzgodnić istotną sprawę. Obróciła się do Caleba i położyła ręce na biodrach. - Pytam się ciebie, bo uważam, że jesteś znawcą. Co się robi w klubach "typowo męskich"? I za kogo mogłabym się podać, aby mnie wpuścili? - Uniosła brew do góry. Zawsze Caleb mógł podać się za biznesmena, który chciał przejąć ,,Ostium", a Melissa byłaby wtedy... jego sekretarką? Wspólnikiem?
Zastanawiał się, jakby dziewczyna zareagowała, gdyby objął ją w pasie. Jej włosy raz po raz wpadały mu na twarz, ale nic nie mówił. Spojrzał tylko na nią, mrużąc oczy. Jechała na wyczucie i obawiał się, że zabłądzą. Zapamiętał większość ulic, które mijali, zanim skręcili w ciemną uliczkę. Słońce kawałkiem pokazywało się na horyzoncie, ale tam jeszcze nie dotarło. Przydawała mu się wtedy jego runa widzenia w ciemnościach. Z wyższością spojrzał na Melissę, która powoli przyzwyczajała się do panującego mroku. Od razu zauważył drzwi, do których po chwili podeszła dziewczyna. Nie było klamki. Sięgnął do kieszeni i wyjął monetę. Na jej pytanie tylko wzruszył ramionami, a żaden mięsień twarzy nawet nie drgnął.- Skąd ja mam to wiedzieć? Nie mam czasu na tego typu klubu - odpowiedział, po czym poszedł do drzwi, myśląc nad tym, kim mogłaby być. Posłużył monetę i odwrócił się do niej przebiegłym uśmiechem. - W takim klubie nie wypada, żeby kobieta była wspólniczką - stwierdził i docisnął monetę. Drzwi wydały z siebie takie dźwięk, jakby nie były otwierane od lat. - Będziesz moją osobistą damą do towarzystwa - wyszeptał jej do ucha, gdy nachylił się bardziej. - Wszyscy uwierzą, nikt cię nie dotknie, a taki szanowany młody biznesmen jak ja, ma przecież prawo do zabawy... - stał nad nią nachylony, gdy drzwi się otworzyły i zauważyli w nich wysokiego mężczyznę. Caleb podniósł kołnierzyk kurki, by nikt nie zauważył jedynej runy, która widziała na jego szyi. Wyprostował się i uśmiechnął czarująco. - Chciałbym porozmawiać z właścicielem - oznajmił. Był tak pewny siebie, że aż sam nie mógł uwierzyć.
Była pewna, że zagościł wcześniej w tego typu klubie, choć nie chciał się do tego przyznać. Czy przypadkiem, czy przez demona, to po prostu było w jego 'stylu'. Na swoją obronę powiedział, że nie miał czasu, a tłumaczą się tylko winni. Melissa obróciła się w stronę drzwi, widząc jak Caleb otwiera je monetą. Wydały niesamowicie głośny zgrzyt. Ktoś powinien je naoliwić. Całkiem możliwe, że wejście nie było jedyne i po prostu właściciele o nim zapomnieli. - Ale... - Już miała powiedzieć, że bycie wspólniczką jest świetne i się do tego nadaje, ale Caleb nachylił się do niej i nie dał jej dojść do głosu. - Osobista dama do towarzystwa? - Powiedziała, przetwarzając te słowa na głos. Miało to swoje plusy i minusy. Jednak była całkowicie zależna od woli Nocnego Łowcy, zwłaszcza, że z własnej woli pchała się do ,,Ostium". - Wprost ociekasz kreatywnością. - Skomentowała kręcąc głową, ale nim zdążyła wysunąć się z innym pomysłem, drzwi się otworzyły i stanął w nich wysoki mężczyzna. Szybko naciągnęła rękawy skórzanej kurtki, aby zakryły runy na jej zewnętrznej części dłoni. Mężczyzna stojący w przejściu zilustrował ich wzrokiem i gestem zaprosił do środka. Melissa starała się przybrać jak najbardziej niewinną minę. Nie mogła w końcu wyglądać jak Nocna Łowczyni. Gdy weszli do środka od razu uderzyła w nią woń alkoholu i głośne rozmowy. Różnej maści faceci siedzieli przy stołach, inni przy barze i zażarcie o czymś dyskutowali. Spojrzenia padły na Melissę, gdy zobaczyli jak drzwi się otwierają. Niektórzy się do niej uśmiechali, świdrując ją wzrokiem, a inni krzyczeli coś w stylu ,,Kto ją tu wpuścił". Mężczyzna szepnął coś do Caleba i wskazał drzwi na końcu sali. Mimowolnie Mel podeszła bliżej Nocnego Łowcy, chcąc się pozbyć tych wszystkich spojrzeń.
Widział w jej spojrzeniu, że mu nie wierzy. Może to i dobrze. Czasem nie musiał kłamać, by ludzie myśleli o nim coś, co nie było prawdą. Wywrócił oczami na jej słowa. Może to nie był najlepszy plan, ale nikt nie spodziewałby się po niej, że potrafi walczyć. To mogło stać się ich przewagą. - Nie trzeba kreatywności, skarbie, więc współpracuj. Czasem wystarczy prostota - stwierdził cicho, by nikt ich nie usłyszał. Kiedy dziewczyna zrobiła niewinną minę, rozbroiło go to i uśmiechnął się na kilka sekund. Spoważniał od razu, gdy coraz więcej spojrzeń zwróciło się w ich stronę. To było ryzykowne. Czasem Podziemni wyczuwali woń Nefilim, nawet jeśli nie widzieli run. Musieli postawić wszystko na jedną kartę. Caleb objął nonszalancko Melissę ramieniem. Zauważył, jak zbliżyła się do niego, gdy dostrzegła świdrujące ją spojrzenia mężczyzn w klubie. Blondyn im się nie dziwił, ale nie miał zamiaru tego przyznać na głos. Szli drogą, którą wskazał im ochroniarz przy drzwiach. Mijali kolejne stoliki. Caleb nachylił się tak, że bokiem nosa dotykał jej skroni. Cały czas obserwował wszystko dookoła i nie tracił czujności. - Mają niewielką ochronę - zauważył ze zdziwieniem, przyciągając ją nieco bliżej, gdy skręcili za barem i trafili na pusty korytarz, a na końcu drzwi. Za nimi znajdowała się sala, więc nie mógł jej tak od razu puścić. Wzbudziłby podejrzenia. - O co mam się spytać? Co mam powiedzieć? - spytał ją, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał: - Gdyby coś się stało, uciekaj. Nie wiedzą, że umiesz walczyć, więc możesz ich zaskoczyć.
We wszystkich akcjach i planach to zwykle Melissa grała tą 'niewinną' i 'niepozorną'. Miała już tego dość. Może i posiadała delikatną urodę, ale charakter nie był już taki łagodny. Czy chociaż raz to ona nie mogła być tym władczym i silnym? Z chęcią zamieniłaby się rolami z Calebem, ale to zwykle mężczyzn postrzegano jako tych brutalnych. No i chciała się dowiedzieć co się stało z Chamaelem Greengrassem. Zaakceptowała swoją rolę, w myślach przeklinając seksizm. Pozwoliła się objąć ramieniem, choć pierwszym odruchem było odepchnięcie Nocnego Łowcy, jednak nie dała po sobie tego poznać, przywdziewając maskę niewinności. Niektórzy zatrzymywali na nich spojrzenia, a inni w ogóle się tym nie interesowali. Ktoś wstał z krzesła, ale został przywołany na swoje miejsce. Podpisywali umowy. Czarny handel. Już miała podejść bliżej jednego stolika, aby zerknąć na papiery, ale Caleb przyciągnął ją do siebie i nachylił się do niej. Bok jego nosa dotknął jej skroni. To zdecydowanie naruszało przestrzeń osobistą Melissy, ale wysłuchała go. - Prowadzą czarny handel. - Powiedziała i zerknęła na niego. Szli dalej przed siebie, kierując się do wyznaczonych przez strażnika drzwi. Melissa patrzyła w bliżej nieokreślone miejsca, ciągle przenosząc spojrzenie. Nie chciała zatrzymywać wzroku na kimkolwiek dłużej niż przez parę sekund. Jeszcze ktoś uznałby to za zachętę do działania. Zatrzymali się w pustym korytarzu. - Nigdzie nie będę uciekać. - powiedziała stanowczo. - Koło ostatniego stolika po lewej widziałam otwarte okno, może się zmieścisz. - Nie zamierzała zwiewać, miała swój honor. Jak każdy Nefilim stanęłaby do boju. Melissa uśmiechnęła się sarkastycznie. - Dlatego to ja powinnam być biznesmenem, a ty moim osobistym panem do towarzystwa. - Po chwili zmieniła ton na poważniejszy, nie chcąc tracić czasu. Ktoś już mógł ich wywęszyć. - Jesteś biznesmenem. Masz kontrakt z Chamaelem Greengrassem, który ma wysoką pozycję w ,,Ostium". Chciałeś odnowić umowę. - Spojrzała mu w oczy. - Chcę zobaczyć ich reakcję, bo ten mężczyzna został zamordowany. Teraźniejszy szef mógł to zrobić chcąc zostać kierownikiem klubu. Szukasz wszelkich podejrzanych rzeczy, Holmes. - Kiwnęła głową w stronę drzwi z napisem 'Biuro'.
Widział, że nie pasuje jej granie słodkiej, niewinnej damy do towarzystwa. Nie kryła się z tym, spoglądając na niego z wyrzutem, jednak dla innych była nie do odczytania. To klub dla mężczyzn, nie kobiet. Ratował jej skórę, udając biznesmena, a mogła tam być, ponieważ udawała jego osobistą damę do towarzystwa. Nikt nie mógł jej tknąć. Przynajmniej liczył na to, ponieważ takie były zasady. Pokiwał głową na jej słowa. Zauważył. Widział te umowy, które podpisywali. Zazwyczaj układy zawierali Podziemni z Przyziemnymi. Musiało być tam drugie wejście tylko dla zwykłych ludzi. Odetchnął. Wywrócił oczami i spojrzał na nią wymownie. – Jeśli zacznie się robić gorąco, uciekniesz – stwierdził bezdyskusyjnie. – Może tym razem żadne z nas nie wyląduje w szpitalu – dodał, ignorując jej kolejny idiotyczny pomysł. On jako „pan do towarzystwa”? Od razu wszyscy wysnuliby podejrzenia, a on chciał to rozegrać z głową. Jedyne z tego co mówiła i był godne uwagi to jej wskazówki, jak ma się przedstawić. - Chamael Greengrass? Jakiś Podziemny? – spytał, gdy stanęli przed drzwiami z napisem „biuro”. Uśmiechnął się, gdy nazwała go Holmesem. Uwielbiał tego detektywa, ale niestety Caleb nie dorównywał mu do pięt. – Chodźmy więc, Watsonie – rzekł, po czym zapukał do drzwi.
Przytaknęła mu głową. Chamael Greengrass był wampirem z dość wysoką rangą w tym klubie, więc każdy mógł chcieć go zabić. Drzwi biura po chwili otworzyły się, a oni weszli do środka. Pokój był ogromny, a ściany w jasnych barwach jeszcze go powiększały. Na środku stało biurko na którym panował idealny porządek, tak samo jak na szafkach z książkami. Na krześle siedział niebieskoskóry człowiek, prawdopodobnie czarownik, który wyglądał na 20 lat. Obok niego stał, ubrany w garnitur, wilkołak. Mel wszędzie wyczułaby tę znajomą psią woń. Na dodatek go rozpoznała. Mimowolnie zacisnęła ręce w pięści. Brat wilkołaka, który zaatakował Instytut we Francji, stał przed nią i był wręcz na wyciągnięcie ręki. Oboje przerwali rozmowę i skierowali spojrzenia na Nocnych Łowców. - Przyprowadziłeś dziewczynę? -Wilkołak uniósł brew i założył ręce na piersi, wlepiając wzrok w Melissę. Miała nadzieję, że jej nie rozpoznał. Podszedł do niej i chwycił ją za podbródek, dokładnie oglądając jej twarz. Ledwo powstrzymała się od wykręcenia mu ręki. - Ładna. - Przeniósł wzrok na Caleba, puszczając Melissę. Wilkołak zaczynał jej grać na nerwach, ale mimo to nadal zachowała swoją maskę. - Załatw swoje sprawy, a ja ją... - uśmiechnął sie w stronę dziewczyny. - oprowadzę... - W tym momencie Nocna Łowczyni chciała chwycić sztylet i poderżnąć mu gardło. Jego brat zabił wszystkich na których Mel zależało. Do tej pory miewa koszmary, jak wilkołaki rozrywają na strzępy małą Gabrielle.
Biuro nie zrobiło na nim wrażenia, choć było całkiem ładne w porównaniu do całego klubu. Dwóch podziemnych, którzy siedzieli przy biurku, widział po raz pierwszy. Caleb wyczuł, jak dziewczyna się napina. Wilkołak nagle wstał i podszedł do nich. Złapał dziewczynę za podbródek, by przyjrzeć się jej dokładniej. W Calebie coś zawrzało, gdy Podziemny praktycznie powiedział mu wprost, że chce się pieprzyć z Mel. Blondyn podniósł rękę i odgrodził wilkołaka od dziewczyny. Przyłożył palce do jego klatki piersiowej i odepchnął go. Spojrzał na niego, jakby miał go zabić. - Od kiedy to jesteśmy na ty? Łapy przy sobie. Ona jest moja - wysyczał mu prosto w twarz, po czym przeniósł wzrok na mężczyznę o niebieskim kolorze skóry. - Mógłby pan, trzymać swojego pieska na krótszej smyczy - rzucił, ale jego głos był niezwykle uprzejmy. Mimo to spojrzenie Caleba nie zmieniło się. Czarownik i wilkołak mu się nie podobali. Niebieskoskóry wstał i uśmiechnął się delikatnie. - Przepraszam za jego zachowanie - odezwał się melodyjnym głosem. Wskazał na dwa krzesełka, które stały naprzeciwko biurka. - Może usiądziecie?
Ich 'dyskusja' brzmiała jakby kłócili się o ciastko, którym była Melissa. Najgorsze było to, że jak już wyjdą z ,,Ostium" to wypadałoby podziękować za pomoc Calebowi, ale Mel nie chciało przejść przez usta zwykłe 'Dzięki'. W końcu Nocny Łowca sam się wpakował w jej dochodzenie. Wilkołak uniósł ręce w obronnym geście i spojrzał nieco zdziwiony na Caleba. - Wyluzuj - Mruknął i skierował się do drzwi, rzucając ostrzegawcze spojrzenie czarownikowi. Czyżby wyczuł, że coś z nimi 'nie tak'? W końcu miał wyostrzony węch i mógł zobaczyć runy na zewnętrznej stronie dłoni Mel, gdy zacisnęła je w pięści. Naciągnęła bardziej rękawy swojej skórzanej kurtki. Odprowadziła wzrokiem wilkołaka, aby upewnić się czy na pewno wyszedł. W końcu nie potrzebowali ciekawskich spojrzeń, gdy będą załatwiać swoje sprawy. Usiedli na krzesłach, a Melissa uwagę Melissy przykuł obraz, który przedstawiał skrzyżowane ze sobą miecze. Wyglądały na serafickie. Przeniosła spojrzenie na czarownika, który się do nich uśmiechał. Coś jej tu śmierdziało. - Mam nadzieję, że nie przerwaliśmy czegoś ważnego... - Uśmiechnęła się w stronę mężczyzny i starała się, aby jej barwa głosu była ciepła. Czarownik machnął ręką i wyciągnął zestaw do herbaty. Zaczął wlewać do filiżanek wodę. - Skądże. Pan Ward potrafi być denerwujący. - Zatem przywódca watahy wilkołaków w Los Angeles maczał palce w czarnym handlu? Ciekawe. Czarownik podał im filiżanki z herbatą i rozsiadł się na swoim fotelu. - Zatem z czym do mnie pan przychodzi, panie..? - Melissa wzięła łyka herbaty. Smakowała jakoś... inaczej.
Szybkie wycofanie się wilkołaka zdziwiło Nocnego Łowcę, choć widział w jego spojrzeniu podejrzenie. Caleb przez moment uważnie go obserwował, gotowy do wyciągnięcia sztyletu. Nie było to jednak konieczne. Wilkołak zwany Wardem wyszedł. Blondyn oblizał usta, czując ulgę. Mimo wszystko jeszcze długa droga przed nimi. Caleb skinął czarownikowi głową w swego rodzaju szacunku. Zdążyliśmy zauważy, pomyślał blondyn, ale uśmiechał się czarująco do Podziemnego. Caleb podziękował za herbatę gestem ręki. Splótł palce i spojrzał na czarownika. Przymknął oczy na sekundę dłużej niż zajmowało mrugniecie, gdy kątem oka dostrzegł, jak dziewczyna upija łyka herbaty. - Prowadziłem interesy z panem Greengrassem - zaczął powoli, ważąc każde słowo. - Przyszedłem, by odnowić kontrakt osobiście, ponieważ nie mogłem się z nim skontaktować od jakiegoś czasu. - Caleb uważnie obserwował reakcję czarownika, który z nieodgadnionym wyrazem twarzy przyglądał się im.
Odstawiła filiżankę. Mogła nie wierzyć w szczodrość czarownika, ale w końcu jeszcze się trzymała, więc to co tam dodał, nie było zbyt silne. Wpatrzyła się uważnie w niebieskoskórego mężczyznę, obserwując każdy jego ruch. - Chamaela Greengrassa spotkał... nieszczęśliwy wypadek. - Wstał z fotela i podszedł do obrazu z mieczami, stał tyłem do Nocnych Łowców. - Był moim przyjacielem, ale popadł w nałóg. - Odwrócił się do nich, ścierając niewidzialną łzę z oka. Kłamał jak z nut. - Wdał się w jakąś bójkę na ulicy z dilerem. - Czarownik westchnął donośnie. - Jeśli chce pan odnowić kontrakt, może pan to zrobić ze mną. Byliśmy wspólnikami. - Usiadł z powrotem w fotelu i spojrzał wyczekująco na Caleba. Nastała chwila ciszy, którą śmiechem przerwała Melissa. Rzuciła towarzyszowi przepraszające spojrzenie, mówiące, że już koniec tej ich scenki. I tak wytrzymała za długo, bez ujawniania się. - Od teraz morderstwo nazywa się 'nieszczęśliwym wypadkiem' ? - Wstała z krzesła i oparła się o biurko, patrząc na czarownika. - Może powiesz, że nóż wbity w jego serce nie był twój, a to wszystko nie było po to, aby przejąć firmę, co? - Uśmiechnęła się do niego, ale w tej chwili substancja zaczęła działać, bo Mel opadła z powrotem na krzesło. Gdy znowu próbowała się odezwać, usłyszała tylko cichy bełkot. Zacisnęła ręce na podłokietnikach. Czarownik pstryknął palcami, a Caleb znajdował się już w takim samym stanie co dziewczyna. - Oczywiście, że chciałem przejąć firmę, mam z niej wysokie dochody. Ale najlepsze jest to, - Wstał z fotela i bezproblemowo otworzył portal. - że nie macie żadnych dowodów. - Skinął im głową i zniknął. Melissę opuścił chwilowy paraliż i natychmiast zerwała się z krzesła.
Caleb nie wierzył mu. Nie wierzył w ani jeden uśmiech. Za dobrze znał kłamstwa, by ich nie dostrzec. Patrzył mu prosto w oczy. Czarownik nie unikał jego wzroku i blondyn pomyślał, że jest bardzo dobry. Caleb czeka, aż herbata jakoś podziała na dziewczynę. Musiał coś tam dodać. Był zbyt miły, więc zapewne zauważył, że są Nefilim. - Jaki wypadek - spytał Caleb spokojnie, gdy czarownik wspomniał Greengrassa. Czarownik kontynuował. Kiedy skończył, nastała cisza, którą przerwał chichot Mel. Caleb zmarszczył brwi. Takie zachowanie zdecydowanie nie było na miejscu. Teoria, którą przedstawiła dziewczyna, zapewne była prawdziwa. Czarownik pstryknął palcami i świat chłopaka zawirował. Był już w takim samym stanie, co Melissa. Nagle Podziemny wstał, pstryknął palcami i zniknął, przechodząc przez portal. Po chwili Caleb odzyskał ostrość widzenia i był w stanie wydać z krzesła. Wydał z siebie gardłowy jęk. To nie tak miało wyglądać. Wyciągnął rękę do Melissy. - Chodź, mogą tu być wciąż jego ludzie.
Tyle zachodu, tyle szukania i chodzenia od kantoru do kantoru, po to, aby jakiś Podziemny zrobił ich w konia. Zacisnęła ręce w pięści. Czy się podda? Nigdy w życiu, Mel nie znała takiego słowa. Kiedyś go jeszcze spotka i się policzą. Jak na razie pozostało jej tylko czekanie i śledzenie ruchów czarownika. Podeszła do biurka i otworzyła szufladę. Panował w niej idealny porządek, ale niebieskoskóry mężczyzna musiał zostawić jakąś swoją rzecz, przecież go zaskoczyli. Wyjęła dokumenty i uważnie je przeglądnęła. Jej uwagę skupiła na sobie lista zakupów niestarannie napisana na świstku papieru. Złożyła kartkę i schowała ją sobie do kieszeni. Gdy będą w Instytucie będzie mogła nałożyć runę lokalizacyjną i go wytropi. Ma odpowiednie rzeczy, aby go postawić przed radą i skazać za czarny handel. Na morderstwo będzie musiała znaleźć dowody, ale coś wykombinuje. Ma nosa do tych spraw. Podeszła do Caleba i wyciągnęła swój sztylet.- Zapewne już na nas czyhają. - Nie było już co ukrywać, Patric Ward pewnie wszystkim rozpowiedział, że w klubie są Nefilim, a reszta zwinęła interes i się ulotniła. Wyszli z biura i stanęli przy ścianie. Melissa lekko wychyliła głowę. W pokoju została szóstka Podziemnych, która nie wiadomo skąd wytrzasnęła broń. Stoły nadal stały na swoich miejscach, ale bez wszystkich papierów, a za barem nikt nie stał. Dziewczyna wyjęła drugi sztylet. Skinęła Calebowi głową i wyszła im na przywitanie.
Dostrzegł determinację w jej oczach. Nie miał zamiaru jej powstrzymywać przed dorwaniem drania. Sam był chętny do pomocy jej w szukaniu go. Zerkał to na Mel, to na drzwi, gdy dziewczyna przeglądała dokumenty uciekiniera. Sięgnął do butów i wyjął z nich dwa serafickie noże. Był pewny, że za drzwiami biura nie czekało ich nic dobrego. W filmach takie akcje kończyły się walką. Westchnął. Jego rana się zagoiła, ale przy niektórych ruchach bolało go. Ostatnie dni spędził na intensywnej rehabilitacji. Cisi Bracia działali cuda, jednak po czymś takim trzeba dojść do siebie. Kiwnął głową, gdy dziewczyna do niego podeszła. Caleb oparł się placami o ścianę. Jego instynkt krzyczał. Zerknął na Melissę, która skinęła mu głową. Wyszedł za nią. Stanęli naprzeciw szóstki podziemnych dzierżących w rękach broń. Caleb uśmiechnął się sarkastycznie. - Drogie panie, pora na taniec - oznajmił słodkim głosem. Już następnej chwili jeden Podziemny, jakiś pierwszy lepszy wilkołak, leżał na ziemi, przygnieciony pod jego stopą, po tym jak próbował zaatakować blondyna. Nefilim spojrzał na niego z uniesiona brwią. - Kto następny? - zażartował i dopiero wtedy rozpoczęła się walka.
Zilustrowała wzrokiem przeciwników. Sądząc po ich wyglądzie, tylko dwójka z nich była wampirami, reszta stanowiła wilkołaków i jednego faerie. Chwyciła pewniej sztylety i ruszyła na Podziemnych. Za cel obrała wilkołaka, bo nienawiść do tej rasy tylko potęgowała jej siłę. Mężczyzna zręcznie odparowywał jej ciosy, ale nie robił nic więcej. Nie atakował, jakby wiedział, że Melissa zrobi dźwignię i użyje jego zdolności przeciwko niemu. Do walki szybko dołączył kolejny wilkołak, więc musiała mieć podzielną uwagę. Została tylko parę razy trafiona, ale niegroźnie, miała też rozcięcie na ramieniu z którego sączyła się krew. W pewnym momencie, kopnęła atakującego wilkołaka, a ten upadł na posadzkę i zaatakowała jednym ostrzem w głowę blokującego, gdzie zatrzymał się też jego miecz, a drugi sztylet wbiła w jego nieosłoniętą klatkę piersiową. Kolejny przeciwnik z głowy. Szybkim ruchem przystawiła końcówkę broni do szyi leżącego. Widziała strach w jego niebieskich oczach. Zapominając o tym, że to też ludzie, a nie stwory, wbiła sztylet w jego serce. Jego bluzka natychmiast zabarwiła się czerwienią. Nagle Melissa poczuła na swojej szyi ręce i ujrzała twarz wampira. Ostrze wypadło jej z dłoni, bo łapczywie starała się zaczerpnąć powietrza. Broń zatopiona w ciele wilkołaka była najbliżej niej, ale jej nie dosięgała. Położyła dłonie na nadgarstkach wampira i z całej siły kopnęła go w czuły punkt. Skulił się z bólu, a wtedy wyciągnęła sztylet z martwego ciała i trafiła w sam środek czoła wampira. Spojrzała na Caleba. Kończył już walkę z faerie. Melissa wyciągnęła ostrze i otarła je z krwi. Zawsze mogli nasłać na nich więcej ludzi, musieli się zbierać. Liczyła też na to, że jej motor stoi w nienaruszonym stanie na zewnątrz. - Jesteś ranny? - Zapytała i zilustrowała chłopaka wzrokiem. Chyba wyszedł bez szwanku. Melissa ściągnęła kurtkę i nakreśliła niestaranne iratze na ramieniu. Ból od razu ją opuścił, a rana na przedramieniu na szczęście się nie otworzyła.
Wilkołak, którego przygniótł stopą, zaczął się miotąc. Gdy zamachnął się sztyletem, by wbić mu go gdzieś w okolice serca, poczuł opór. Silny opór w postaci fearie i wampira. Złapali go za obie ręce i pociągnęli do tyłu. Wilkołak z łatwością wstał. Uderzył Caleba parę razy w brzuch. Rana po sztylecie Mrocznej dała o sobie znać, ale zachował zimną krew. Wykorzystał fakt, że jest trzymany. Przerzucił cały ciężar ciała na ramiona. Podskoczył i kopnął wilkołaka obiema stopami prosto w klatkę piersiową. Zrobił to z taką precyzją, że Podziemnemu zabrakło tchu. Odleciał do tyłu i upadł. Caleb nie był nawet pewny, czy oddycha. W następnej kolejności zabrał się za wampira. Mógł mu zaszkodzić bardziej niż faerie. Wysunął ukryte ostrze z rękawa i jednym zwinnym ruchem odciął głowę napastnika. To był jedyny sposób na pozbycie się go. Kiedy został sam na sam z faerie, zerknął na Mel. Miał nadzieję, że sobie radzi. Dziewczyna akurat sięgała po broń, by zabić wampira. Caleb postanowił, że to koniec zabawy. Uśmiechnął się do przeciwnika i wzruszył ramionami, po czym ruszył na niego. Walka ta ograniczyła się do kilku bloków nieznajomego i już leżał ma ziemi że sztyletem w piersi. Schylił się po niego. Ostrze zabrudzone krwią, wytarł w koszulkę. Poszło dość łatwo. Mogło być ich więcej. Musieli uciekać. Pokręcił głową na jej pytanie. - Nie możesz prowadzić w takim stanie-stwierdził, po czym nie czekając na jakiekolwiek słowa z jej strony, złapał ją za rękę i zaczął biec. Nikt aż do wyjścia ich nie złapał. Dopiero kiedy wybiegli z klubu, ktoś do nich strzelił. Caleb odepchnął delikatnie Melissę, a kula dosłownie go drasnęła w ramie. Zaklął. Nie patrzył już na to. Ruszył do motoru. Wskoczył na niego i poczekał, aż dziewczyna zajmie miejsce za nim. Odjechał.
Wszyscy przeciwnicy zostali pokonani. Możliwe, że nie mieli pojęcia, że są Nefilim, co było mało prawdopodobne, bo walka była zbyt prosta. Trwała ledwie dziesięć minut. Chcieli im po prostu zająć czas. Zmarszczyła brwi. Była tylko trochę 'pokuta' ostrzami i miała rozcięcie na ramieniu, które przestało już krwawić. Dała radę prowadzić, ale nim zdążyła powiedzieć to Calebowi, chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Szybko przedostali się do wyjścia i wtedy Melissa usłyszała kroki i krzyk. Ktoś kazał im się zatrzymać, ale zdążyli wybiec z klubu. Czyżby Patrick Ward chciał z nimi pogawędzić? Zerknęła za siebie. Zobaczyła tylko kształt ciemnej postaci, która mierzyła do nich z pistoletu. Caleb odsunął ją i kula drasnęła jego ramię. Czy chociaż raz nie mógł przestać zachowywać się bohatersko i pozwolić jej wziąć ciosu na siebie? Skoro chciał jej pomagać i razem z nią został w mieszany w śledztwo, to powinni uzgodnić jakieś zasady czy coś. Dobiegła do motoru i zajęła miejsce za blondynem. Bez namysłu objęła go w pasie, bo nie było czasu na kłótnie. Odetchnęła z ulgą, gdy wyjechali na główną ulicę. Na szczęście nikt nie przedziurawił im opon. Caleb zapamiętał drogę i po chwili Melissa już zamykała garaż z motorem w środku. - Dzięki - Mruknęła w stronę Nocnego Łowcy i nie czekając co odpowie, odwróciła się na pięcie i zaczęła zmierzać do drzwi Instytutu.
Czekał tylko na komentarz o ratowaniu ludzi, ale się nie doczekał. Dziewczyna o dziwo siedziała cicho na tylnym siedzeniu i obejmowała go rękoma w pasie. Jego! Nie mógł w to uwierzyć. Małymi kroczkami jak mówią starsi. Może dziewczyna nie była aż taka zła. W końcu opiekowała się nim, ale robiła to z poczucia winy i był tego świadomy. Teraz przeżył jeszcze większy szok. Gdy dojechali pod Instytut, podziękowała mu. Praktycznie wyszeptała to słowo, ale liczą się zamiary. Caleb uśmiechnął się, przyglądając się jej, gdy obchodziła. - Może w zamian za pomoc znowu się mną zaopiekujesz? - zaproponował żartobliwie, ale chyba nie dość głośno, by go usłyszała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz