Melissa & Neal
Cisi Bracia wreszcie zgodzili się poświęcić jej chwilę, bo dotychczas zbywali ją ważniejszymi zajęciami i brakiem czasu. Gdy szósty raz zawitała w Mieście Kości, zgodzili się uleczyć jej ranę od Mrocznego Ostrza, bo wiedzieli, że i tak nie ustąpi. W końcu to była Melissa Youngheart, która słynęła w pakowania się w różnej maści kłopoty i nieustępliwości. Gdyby miała lepszą broń niż nóż kuchenny, z pewnością Mev Waters nie poraniłby jej aż tak bardzo. Bandaż, który już nie zdobił jej przedramienia, ciążył do tej pory niemiłosiernie i krępował ruchy podczas treningów, a ból mu przy tym towarzyszył. Mel wreszcie mogła pochwycić ostrze, które miała wsunięte za pasek, bez żadnych przeszkód. Szła teraz ulicami Los Angeles, mijając mury, na których porozwieszane były plakaty. W mieście najwidoczniej zawitało Wesołe Miasteczko. Ludzie po prostu ją omijali, gdyż zdążyła nakreślić runę niewidzialności. Miasto Kości przybijało ją jak każdego, więc całkiem możliwe, że odwiedzi nową parcelę. Postawiła krok do przodu, ale po chwili wylądowała na ziemi, a ciało, z którym się zderzyła, również.
Wyszedł z instytutu. Potrzebował chwili odsapnięcia. Tam było tyle ludzi, a on już miał dość. Postanowił znów przejść się po mieście poznając je mniej więcej. Schował ręce do kieszeni spodni i szedł niespiesznie przed siebie. Przyziemni mijali go bez słowa i bez spojrzenia. Dziękował w duszy przodkom, że wymyślili coś takiego jak runa niewidzialności. Nagle ktoś na niego wpadł, a on wylądował na ziemi. Zmarszczył brwi i spojrzał na dziewczynę. Jego zdziwienie się powiększyło, kiedy rozpoznał w niej Melissę.- Cześć, ciekawe spotkanie. - mruknął cicho pod nosem, po czym powoli pierwszy zebrał sie z ziemi i wyciągnął dłoń w jej stronę, żeby pomoc jej wstać.
Niespodziewane zderzenie z podłogą nie było zbyt bolesne, przeżywała gorsze upadki, ale to zdumienie przygwożdżało ją do ziemi, więc podniosła się do siadu dopiero po parunastu sekundach. Przed jej twarzą ukazała się ręka. Melissa zerknęła ku górze i rozpoznała Nocnego Łowcę. – Cześć. – Skinęła mu głową i chwyciła dłoń, podciągając się do góry i stając na nogach. Otrzepała się szybko i spojrzała na Neala. – Zwiedzasz miasto? – Uniosła brew do góry. Gdy Mel była pierwszy raz w Los Angeles, o mały włos a nie zostałaby przygwożdżona do muru, bo zawędrowała nie w tą uliczkę.
Pomógł jej wstać, po czym jak zawsze cofnął się o krok, żeby nie stać za blisko rozmówcy i nie zakłócać jego przestrzeni osobistej. - Tak, zwiedzam. Poza tym w Instytucie jest tłok, a Caleba wcięło. - Wzruszył nieznacznie ramionami. - A ty skąd wracasz? - Zapytał ją, ilustrując Melissę półbrązowym spojrzeniem.- Jak tam twoja ręka? - Dodał jeszcze po chwili namysłu. Zauważył, że już swobodniej nią rusza, przeważnie zwracał uwagę na takie szczegóły jak ten.
W Instytucie zawsze był tłok, zważywszy na to, że Nocnych Łowców ciągle przybywało, więc nie dziwiła się, że Neal chciał odetchnąć. – Caleba wcięło? – Uniosła brew do góry i założyła ręce na piersi. Nie, żeby ją to ciekawiło, ale wolałaby, aby nie wpadł w jakieś tarapaty i nie zdemolował miasta. W końcu narcystyczna natura blondyna była dość wyzywająca, a nuż zechce poflirtować z nie tą co powinien. Zerknęła na swoją rękę. – Zasługa Cichych Braci. – Uśmiechnęła się i skierowała wzrok w stronę plakatu. Nie miała dziś zbyt wiele do roboty, a Neal błąkał się sam po mieście. – Chcesz pójść do tego wesołego miasteczka? – Kiwnęła głową w stronę muru.
Przeczesał powoli dłonią jasne włosy. - Aż tak bardzo cię interesuje co się stało z moim parabatai? - zapytał i uniósł jedną brew do góry wpatrując się w dziewczynę brązowym spojrzeniem. Zdążył już zauważyć mniej więcej, że między nią, a Calebem nie było zbyt dobrych stosunków. Chociaż nie był do końca pewny czy przypadkiem między nimi nie wisiała zasada 'kto się czubi ten się lubi'. - Ach, no tak... Cisi Bracia czynią cuda. - mruknął jeszcze raz zerkając w stronę jej ręki. - Może teraz ze sprawną ręką uda ci się pokonać Caleba. - powiedział, ponieważ wiedział, że i jemu i jej taka myśl poprawi humor jeszcze trochę bardziej.- Wesołe miasteczko? - zmarszczył brwi i spojrzał na plakat. - No nie wiem... będzie tam pewnie pełno ludzi. - westchnął i zamyślił się na chwilę.
Spojrzała Nealowi prosto w oczy, co nie było takie trudne, bo byli podobnego wzrostu. - Nie interesuje mnie to, ani trochę, ale po prostu… No ja… - Westchnęła i odwróciła wzrok. Zaprzestała tłumaczenia się czemu interesuje ją gdzie zniknął Caleb. Sama chyba nie wiedziała dlaczego. Samo tak jakoś wyszło. Na dodatek ciągle w głowie huczała jej rozmowa z Yen, o tym, że jak dalej będzie taka jaka jest, to zostanie starą panną z kotami. Ta perspektywa zbytnio jej nie przerażała, a Yennefer powinna zająć się własnym romansem z Czarownikiem. – Cisi Bracia czynią cuda, jak się ich odpowiednio zmotywuje. – Powiedziała bez emocji. Nie przepadała za tymi mężczyznami. Każdego przerażali. Powędrowała wzrokiem ku plakatowi. – A czemu nie? – Wzruszyła ramionami. Ich dzień zapowiadał się podobnie. Włóczenie się bez konkretnego celu, aby być jak najdalej od innych. Melissa miewała dni, kiedy chciała po prostu pobyć sama, ale nigdy jeszcze nie była w Wesołym Miasteczku.
Nie urywał ich kontaktu wzrokowego, nie przeszkadzał mu on wcale, a wcale. Lubił patrzeć w oczy osobie z którą rozmawiał. Często czyjeś spojrzenie wyrażało więcej niż tysiąc wypowiedzianych słów. - No i dobrze, kto by się tam nim interesował. - powiedział chcąc poprawić jej humor i widząc jak Melissa ucieka od niego wzrokiem. Znał swojego parabatai aż za dobrze i wiedział jak ludzie go "uwielbiają". - Nigdy nie byłem w wesołym miasteczku. - przyznał szczerze bez dłuższego zastanawiania się, po czym skrzyżował ramiona na piersi.- Co tam tak właściwie się robi? - zapytał jeszcze wciąż wpatrując się w afisz reklamujący miasteczko.
Uśmiechnęła się w stronę Neala, dziękując mu, że nie rozwinął tematu. Gdyby to była Yen, to już dawno wylądowałaby przyszpilona do muru z lecącymi w jej stronę pytaniami, niczym ostrza. Właściwie, to Mel też nigdy nie była w Wesołym Miasteczku. Po prostu nie miała na to czasu, a jak już chciała iść, to odjeżdżał. Zamyśliła się. – Skoro to WESOŁE miasteczko, to musi tam być dużo atrakcji, nie? Aby na twarzach zawitał uśmiech. – Rozciągnęła usta w półuśmiechu na potwierdzenie swych słów, choć wiedziała, że Neal na nią nie patrzy.
- Nazwy często nie są adekwatne do tego co opisują. - westchnął i zmarszczył znów brwi.- Niekoniecznie okaże się, że jest tam wesoło... A nie na wszystkich twarzach może spowodować to miejsce uśmiech. - powiedział i palcami 'podniósł' swoje kąciki ust wyżej do góry w imitacji uśmiechu. - Jeśli chcesz to możemy tam iść... Ale pójdę sobie od razu jeśli spotkam jakiegoś klauna. - stwierdził kiwając przy tym powoli głowa.
No tak, niektórym torturowanie innych przynosiło uśmiech na usta, więc słowo ‘wesoły’ zawsze mogło zostać inaczej odebrane. Przytaknęła głową i zaczęła iść w kierunku strzałek, które mówiły, że za 200 metrów znajduje się cyrk. – Boisz się klaunów? – Spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem. Klauny bywały straszne, ale to nie one były głównym koszmarem Melissy. – Jeśli jakiegoś spotkamy, to możesz śmiało uciekać.
- Tak, boję się klaunów. - przyznał szczerze nie mając zamiaru tego ukrywać. Klauni byli tacy przerażający na swój sposób. Szczególnie wtedy, kiedy starali się być jak najbardziej weseli i uśmiechnięci. - Dziękuję za pozwolenie na ucieczkę zacna niewiasto. - powiedział, bez cienia uśmiechu na twarzy, chociaż, że był dość rozbawiony ta sytuacja. Dodatkowo jeszcze skinął teatralnie głową w stronę Melissy. - Jak myślisz wpuszcza mnie na ulgowy bilet? - zapytał jeszcze niespodziewanie.
Uznała, że każdy ma jakiś własny strach, nawet jeśli dla kogoś innego nie jest on straszny. Yen bała się pająków, a dla Melissy były one normalnymi stworzeniami. – Nie ma sprawy, dżentelmenie. – Pochwyciła rąbek swojej niewidzialnej sukni i dygnęła niemal nie zauważalnie. Brama Wesołego miasteczka rozpościerała się przed nimi. Już stąd mogli zobaczyć ogromną kolejkę górską, Dom Strachu i inne atrakcje. Mel zilustrowała Neala wzrokiem. - Tak, nie wyglądasz na swój wiek. – Właśnie zbliżali się do kasy. – Właściwie to ile ty masz lat? - Neal wyglądał na jakieś szesnaście. Szybko kupili bilety, bo nie było dużej kolejki i po chwili przechodzili przez bramę Wesołego Miasteczka.
Zaśmiał się nieznacznie w duchu przez ich zabawną wymianie zdań. Przeniósł spojrzenie z Mel na widoki przed sobą. Zmarszczył znów brwi na widok kolejki górskiej. Nie miał lęku wysokości, jednak ta kolejka nie wyglądała jak dla niego za stabilnie. - A na ile lat wyglądam? - zerknął katem brązowego paczadła na dziewczynę. Nie oczekiwał po niej tego, że uda jej się zgadnąć od razu jego prawdziwy wiek. Świetnie zdawał sobie sprawę, że nie wyglądał na swoje lata. Kiedy kupili bilety i weszli do Wesołego Miasteczka zaczerpnął gwałtownie powietrza w płuca. Dawno nie był w miejscu gdzie znajdowało się tyle ludzi na raz.
- Szesnaście. –Spojrzała na niego pytająco. Jeśli odpowiedź była by twierdząca, Neal okazałby się tylko o rok młodszy od Melissy, która w kwietniu kończyła osiemnaście lat. Nie ukrywała, że nie mogła doczekać się tych urodzin. W końcu mogłaby robić coś legalnie i Yen nie wytykałaby jej, że jest ,,młoda i jej nie wolno.” W Wesołym Miasteczku było dużo ludzi, ale nie cisnęli się niczym sardynki w puszce. Kolejki były w miarę krótkie, a atrakcje nieprzepełnione. Melissa rozłożyła mapę tego miejsca, którą dostała przy wejściu i przyjrzała się jej. – Gdzie najpierw idziemy? – Na mapce najbardziej polecanym budynkiem był Dom Strachu, ale coś ją specjalnie nie ciągnęło w tamte miejsce.
Wywrócił oczami.- Szesnaście? Jesteś pewna, że jest do dobra odpowiedź? Masz tylko jedną szansę na strzał. - Powiedział naśladując ton osoby z jakiegoś teleturnieju. Dawno nikt mu nie dał aż 16 lat, przeważnie ludzie twierdzili, że jest on jeszcze młodszy. Spojrzał dziewczynie przez ramię, żeby zerknąć na mapę.- Pójdę tam, gdzie ty będziesz chciała, dostosuje się. – Stwierdził, wzruszając przy tym ramionami. Na prawdę nie wiedział co zabawnego może być w takim miejscu. Tak samo nie rozumiał po co w W e s o ł y m Miasteczku tworzą coś takiego jak Dom S t r a c h u. To, było bez sensu.
Czuła się jak typowym programie telewizyjnym. Neal, jako prowadzący, zadał jej pytanie, a ona miała minutę na odpowiedź. – Szesnaście. – Przytaknęła, z wrodzoną pewnością siebie. Neal samym swoim jestestwem przypominał jej Yen. Oboje byli cisi i podporządkowywali swoją wolę komuś innemu. Oczywiście jeśli przychodziła odpowiednia pora, to Yen zawsze ratowała Mel z tarapatów. Melissa spojrzała na mapę. – Zatem co powiesz na kolejkę górską? – Wskazała palcem na obrazek, a następnie przeniosła wzrok na prawdziwy obiekt. Był wielki i pozakręcany w niektórych miejscach. Spojrzała pytająco na Neala.
- No cóż, nie wygrałabyś żadnego teleturnieju z tym swoim strzelaniem. - Powiedział, a na jego twarzy wciąż widać było cień uśmiechu. - Mam urodziny w marcu... - mruknął po dłuższej chwili ciszy.- ...i kończę wtedy 18 lat. Trochę mnie odmłodziłaś. - Stwierdził nie kryjąc swojego rozbawienia. Schował teraz ręce do tylnych kieszeni spodni. - Może być. - Mruknął zerkając w stronę kolejki górskiej. - Może przeżyjemy jeśli ta kolejka się nie rozwali po drodze.
- To nie ja cię odmłodziłam, to Bóg. – Uśmiechnęła się do niego. Ciężko było uwierzyć, że niedługo będzie kończył osiemnaście lat. Co dopiero będzie, gdy będzie chciał zamówić alkohol w jakimś klubie… – Więc jesteś w moim wieku, tylko, że ja mam urodziny w kwietniu. – Właśnie zdała sobie sprawę, że miesiącowo jest nawet s t a r s z y od niej. No cóż, wygląd to nie wszystko. Ktoś może mieć dwadzieścia lat, a umysł ośmiolatka. Gdy usłyszała jego zgodę ruszyła w stronę kolejki górskiej. Tłumów nie było, więc już niedługo siedzieli w wagoniku i zapinali pasy.
- Oh tak, wyglądam tak jak wyglądam, bo Bóg tak chciał.- powiedział z nutką drwiny w głosie. - będę wiecznie piękny i młody, mimo, że nie jestem ani wampirem, ani czarownikiem... Już wiadomo co się tak na prawdę stało z kamieniem filozoficznym w Harrym Potterze... To piękne... Tylko powinienem jeszcze nabrać trochę masy. - Stwierdził i poklepał się lekko po płaskim brzuchu. - Jestem starszy. - Powiedział to na głos nie kryjąc swojego rozbawienia. Poszedł za nią do kolejki górskiej. Wsiadł razem z nią do wagoniku i zmarszczył brwi, gdy zapinał pasy.- Ciekawe czy zginiemy.- szepnął nachylając się nieznacznie w stronę ucha dziewczyny.
Zaśmiała się. – Najwidoczniej Dumbledore przekazał go najbardziej obiecującemu uczniowi w dziejach Hogwartu. – Wymierzyła mu przyjacielskiego kuksańca w żebra. Starsi ludzie mogą mu tylko pozazdrościć urody i odporności na starzenie się. Możliwe, że gdy Przyziemni odkryją o jego istnieniu, to będą starali znaleźć lek na śmierć, krojąc go na stole operacyjnym. – U ciebie po prostu jest odwrotnie. Najpierw rzeźba, potem masa. – Powiedziała żartobliwie i zapięła pasy na kolejce górskiej. Usłyszała słowa chłopaka i posłała mu bliżej nieodgadnione spojrzenie. – Śmierć na kolejce górskiej nie jest zbyt honorowa dla Nefilim. – Zdążyła jeszcze powiedzieć, nim kolejka górska ruszyła. Pierw jechali po prostym terenie, potem mieli gwałtowny spad w dół i parę ostrych zakrętów. Cały czas Melissa uporczywie trzymała się siedzenia, podczas gdy jej żołądek się przewracał. W końcu kolejka się zatrzymała, a ona wysiadła z niej czym prędzej. Musiała trochę postać w miejscu, aby pozbyć się uczucia ciągłej jazdy. Wreszcie stały grunt pod nogami. Chyba nie polubi Wesołych Miasteczek. Ściągnęła Sensor w kształcie zawieszki na jej wisiorku i schowała go do kieszeni. Mało brakowało, a by się nim udusiła, bo łańcuszek strasznie się poskręcał.
- No cóż, w końcu musiał się znaleźć ktoś lepszy od Pottera. - Stwierdził kręcąc nieznacznie głową na boki. Zaśmiał się cicho, kiedy dostał kuksańca w bok. Zaczynał się przy niej czuć trochę bardziej swobodnie, było to widać po tym, że na jego twarzy częściej pojawiał się cień uśmiechu. - Oh, tak, to zdecydowanie powinna być moja dewiza życiowa. Muszę jednak chyba zacząć pracować nad masą w końcu. - Zacisnął dłonie na swoich pasach. - Śmierć na kolejce górskiej bardziej honorowa niż samobójstwo. - mruknął szykując się do tego jak kolejka ruszy. Większość jazdy przesiedział bez ruchu z szeroko otwartymi oczami. Wiatr wiał mu prosto w twarz przez co jego włosy zamieniły się w jedną wielka szopę. Kątem oka zerkał na Melissę, która wyglądała na trochę spięta podczas tej jazdy i ściskała mocno siedzenie, co wyglądało dość śmiesznie. - I jak ci się to podobało? Jak dla mnie było trochę kiepsko, powinno być więcej stromych zjazdów.- powiedział, kiedy wysiedli z wagonika. Przeciągnął się powoli eksponując swoje wychudzone ciało. W ciszy obserwował to jak Nocna Łowczyni chowała sensor.- To co... Gdzie teraz proponujesz iść Przewodniczko? - Spojrzał na Ina pytająco, w końcu to ona miała mapę całego Wesołego Miasteczka.
Odetchnęła głęboko, a jej twarz odzyskała dawny odcień. – Ludzie urodzili się bez skrzydeł, więc powinni trzymać się ziemi. – powiedziała w duchu przeklinając kolejkę górską. Lubiła duże wysokości, ale wolała wtedy stać na twardym gruncie. – Jak dla mnie powinni zrobić więcej delikatnych spadów. Przecież na tą kolejkę wchodzą małe dzieci. – Wskazała ręką na kolejkę. Maluchy aż się rwały, aby dojść do bramki. Koło pracownika stała miarka z zaznaczonym wzrostem, ale mężczyznę za bardzo to nie obchodziło, bo dopuszczał wszystkich. Rzuciła mu spojrzenie pełne wyrzutu, ale mężczyzna dalej zajmował się swoim zajęciem. Wyciągnęła mapę i ją rozwinęła. – Teraz ty wybieraj. Może coś z dużą gwałtownych spadów? – Uśmiechnęła się do niego. Nadawali na podobnych falach i łatwo było im się porozumieć. Ich wspólny wypad mógł być początkiem przyjaźni. Zerknęła na piktogramy i na zamyśloną minę Neala.
- Myślę, że kolejki górskie nie są dla ciebie. - Stwierdził i klepnął ją lekko po ramieniu. - Ich to nie obchodzi kto tam wchodzi... W końcu liczy się tylko kasa. Ale nie martw się, pewnie niedługo zamkną tą kolejkę, bo będzie jakiś wypadek. - Wzruszył ramionami, przed tą chwilą, gdy stali wcześniej w kolejce do wejścia na kolejkę, to zdążył się przyjrzeć jej budowie i mocowaniom, które wcale nie powalały na kolana i nie były za dobre. - Ty miałaś wybierać...- mruknął cicho pod nosem, po czym zamknął na chwilę oczy i dotknął palcem pierwszego lepszego miejsca na mapce.- Dom Strachu. - Westchnął widząc co wskazał.- Idziemy tam zobaczyć, zapewne ten kiczowaty wystrój? - Powiedział i uniósł wzrok brązowych paczadeł, żeby spojrzeć na dziewczynę pytająco. Bądź co bądź liczył się z jej zdaniem na dany temat.
Pieniądze doprowadzą kiedyś ludzkość do zguby, a Nefilim mieli za zadanie zapewniać im bezpieczeństwo. Ludzie najwidoczniej sami siebie kiedyś wyniszczą, a oni nie będą mieli na to wpływu. Melissa spojrzała na kolejkę górską profesjonalnym okiem. – Jeszcze trochę wytrzyma. – Oznajmiła. Nie była najwspanialszej budowy i widać było, że trochę już tu stała, na dodatek zardzewiała. Przeniosła wzrok na Neala. – Dom Strachu? Może być. – Przytaknęła mu głową i zerknęła na prawdziwy obiekt. Między nimi, a Domem Strachu była niewielka odległość. Nie było tam kolejek, a stąd dało się słyszeć pisk dzieci. Wagonik właśnie wyjechał, a maluchy pobiegły z płaczem do swoich rodziców, którzy z wyciągniętymi ramionami ich złapali. Melissa uśmiechnęła się. Miała ochotę przekonać się, czego wszyscy się tak boją.
- Mamy chronić ludzi przed demonami i Podziemnymi, a nie przed nimi samymi i ich głupotą. - szepnął w stronę dziewczyny, świetnie domyślając się o czym myśli. Poszedł w stronę Domu Strachu za Nocną Łowczynią i zmarszczył brwi na widok plączących dzieci wychodzących z wagoników. - Wiesz, Melisso, jak coś to będę trzymał cię za rękę jeśli zaczniesz płakać. - powiedział specjalnie poważnym tonem i nagle potargał jej dłonią włosy. - Ale jeśli ja się popłaczę ze strachu, to również liczę na jakieś wsparcie, chociaż psychiczne. - dodał jeszcze zanim stanął obok wagonika i przepuścił przed sobą Mel, aby ona wsiadła do środka pierwsza.
Przytaknęła głową w akcie zgody. - Masz rację - przyznała. Jednak kogo Nocni Łowcy będą bronić, jeśli ludzkość sama siebie wyniszczy? Odstawiła swoje rozmyślania na dalszy plan i zaczęła zmierzać w stronę Domu Strachu. Spojrzała w stronę Neala z wesołymi ognikami w oczach. - No tak. Skoro małe dzieci, które niczego się nie boją i zabijają hordy demonów codziennie się popłakały, to my tym bardziej. - Zaśmiała się, gdy potargał jej włosy i odpowiedziała mu tym samym. Do wagoniku wsiadły nieco starsze dzieci, które naśmiewały się z młodszych i chcieli udowodnić, że nie ma tam nic strasznego. - Oczywiście. Jeśli łzy popłyną ci strumieniami, a cały będziesz trząść się ze strachu, to możesz liczyć, że potrzymam cię za rękę i udzielę ci wsparcia. - Rzuciła do niego z uśmiechem, nim wsiadła do wagonika. Gdy cała kolejka była już pełna, maszynista przesunął wajchę i ruszyli do tunelu. Było ciemno, ale oczy Melissy szybko przyzwyczaiły się do panującej ciemności. Nikt się nie odezwał, bo każdy czekał aż coś skądś wyskoczy. Takie przygotowanie do bania się. Nagle rozbrzmiała muzyka z horroru, a po chwili nad ich głowami zawisł pseudo trup. Wszyscy krzyknęli poza Nocnymi Łowcami. - To jest ta chwila, w której zaczynasz się trząść ze strachu? - Nachyliła się i szepnęła mu do ucha.
Wywrócił oczami, gdy potargała mu włosy, które praktycznie od razu wróciły na swoje miejsce. Taka tam magia. - No cóż, cieszę się, że nie muszę przez to przechodzić sam. - mruknął wsiadając za dziewczyna do wagonika. Gdy tylko ruszyli i kolejka wjechała do tunelu zmarszczył brwi. Nie potrzebował dużo czasu, żeby przyzwyczaić wzrok do panującego dookoła mroku. Słysząc nagle tą muzykę z horroru i widząc pseudo trupa wziął głęboki oddech powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. - To jeszcze nie ta chwila. To raczej ta chwila, w której mam prawo stwierdzić, że gdyby mnie powielili tak pod sufitem to wyglądałbym bardziej realistycznie w roli trupa, niż ten tam na górze... - szepnął w odpowiedzi nachylając się w stronę ucha Melissy i uśmiechnął się nieznacznie, a zrobił to tylko dlatego, że było ciemno i był pewien, że mało kto na to zwróci uwagę.
Z trudem powstrzymała się od śmiechu. - Zgadzam się z tobą w stu procentach. Jeśli będziesz szukał pracy na wakacje, zgłoszę tutaj twoją kandydaturę. - Uśmiechnęła się szeroko. Co z tego, że Nocni Łowcy nie pracowali, bo Clave ich utrzymywało wraz z głowami państw. Melissa po prostu uznała, że idealnie pasował na rolę trupa. Atrakcja zniknęła. Po chwili pojawił się mężczyzna z piłą łańcuchową. Wszystkie dzieci krzyczały, niektóre nawet nawoływały mamę, a Melissa razem z Nealem mieli ubaw z tego wszystkiego. Strachy przyziemnych były naprawdę mało straszne. Może tak uważać, bo Przyziemni nigdy nie stanęli oko w oko z demonami. W pewnym momencie kieszeń Nocnej Łowczyni zaczęła mocno wibrować. Sięgnęła do niej i wyciągnęła sensor. Gdzieś w pobliżu musiał znajdować się demon i to potężny, bo wisiorek drżał jak oszalały. - Neal, musimy wyskoczyć z kolejki. Teraz. - Powiedziała i pociągnęła go za sobą. Była uzbrojona w parę ostrzy i właśnie teraz jedno podawała chłopakowi. Zauważyła schody prowadzące na górę i zaczęła zmierzać w ich stronę.
- Ok, to po prostu będzie praca moich marzeń. Takie wiszenie i straszenie małych Przyziemnych. - Mruknął jeszcze cicho. Sam zdawał sobie świetnie sprawę z tego, że wygląda jak chodzący trup i nie miał jakiś większych kompleksów z tego powodu. Zdawał sobie sprawę z tego, że to jak wygląda jest jedynie spowodowane jego głupotą. To co robił niszczyło (i w sumie jeszcze często niszczy) mu zdrowie i nie wpływało na niego dobrze. Już myślał, że reszta przejażdżki minie na wyśmiewaniu wszystkich tych "strasznych" rzeczy zrobionych przez Przyziemnych, kiedy nagle Mel oznajmiła, że muszą wyskoczyć z kolejki. Początkowo się zdziwi jej słowami, jednak zauważył sensor w jej ręce. Bez większych dyskusji dał się jej pociągnąć nie stawiając oporu. Wziął od niej sztylet i zważył w dłoni. Walka wręcz nie była jego dziedziną, jednak nie miał niestety przy sobie swojego łuku. Milcząc ruszył za dziewczyną rozglądając się uważnie na boki brązowym spojrzeniem.
Walka bronią białą była jej mocną stroną, a łuk stanowił kompletną porażkę. Próbowała kiedyś z niego strzelać, ale nie skończyło się to za dobrze. Założyła sensor, chcąc zwolnić rękę i zmierzała w stronę schodów. Potężny demon żywiący się cudzym strachem ulokował się w Wesołym Miasteczku. Melissie starczyła sama nazwa Dom Strachu, aby wiedzieć kogo spotkają. Agramon musiał mieć niezłą ucztę. Dziewczyna chwyciła pewniej sztylet i aktywowała go. Rozbłysł delikatną poświatą, gdy wyszeptała jego imię. Drzwi, przez które przeszli, prowadziły do kolejnej części domu strachu. Na pierwszym piętrze dawniej znajdowała się kolejka ale nie było po niej ani śladu. Rozglądnęła się uważnie. Demon przybierał formy najgorszych koszmarów. Sama nie wiedziała, czego tak naprawdę się bała, więc musiała być przygotowana na wszystko.
Zdecydowanie lepiej wychodziło mu strzelanie z łuku niż walka wręcz. Było to spowodowane tym, że był za chudy i nie sprawdzał się dobrze w bezpośredniej walce. Podążał ostrożnie za dziewczyną. On również się domyślał kogo spotkają, w końcu nie ciężko było zgadnąć jaki demon może czaić się w Domu Strachów. Zacisnął mocniej dłoń na sztylecie. W swoim krótkim życiu zdążył mieć dużo koszmarów. Nie miał pojęcia czego bał się najbardziej, więc on również mógł spodziewać się praktycznie tego wszystkiego. Po chwili on również aktywował swój sztylet, który rozjaśnił się nieznacznym blaskiem. Zastanawiał się czy dobrym pomysłem było przychodzenie tutaj. Jego twarz nic nie pokazywała, jednak był z każda chwilą coraz bardziej zaczynał w to wątpić.
Szli przez długi korytarz z mnóstwem luster na ścianach. Niektóre zniekształcały ich sylwetki, a reszta była roztrzaskana, albo popękana. Te piętro było zdemolowane. Nikt nawet nie pofatygował się, aby je posprzątać. Po prostu wszyscy się z niego wynieśli i tu już nie wrócili. Melissa wyciągnęła sztylet przed siebie i zatrzymała lewą ręką Neala. Wytężyła słuch. Wydawało jej się, że usłyszała podobny dźwięk do tego, które zwykle wydawały duchy w filmach. - Słyszałeś..? - Szepnęła, ale skierowała się w stronę hałasu. Stanęła jak wryta, gdy zobaczyła Elizabeth ze sztyletem i równie zdezorientowaną miną co Melissy. - Lizzy? - Podeszła trochę bliżej zapominając o zagrożeniu. Zobaczyła łzy spływające po jej policzkach. - Melly, ja umieram, ale... - Melissę ścisnęło serce. Najważniejszymi dla niej osobami była Elizabeth, Yen i Lenny. - Zabiorę cię pierw ze sobą, dobrze? - Powiedziała to tak łagodnym tonem ze swoim delikatnym uśmiechem, że musiało minąć parę minut, aby Mel zorientowała się w sytuacji. Agramon stał tuż przy Melissie, która nie była zdolna do ruchu. Ciągle miała przed oczami obraz Lizz.
Kiedy szli przez korytarz z lustrami starał się w nie nie patrzeć. Niektóre lustra zniekształcały jego sylwetkę tak, że był w ich odbiciach jeszcze szczuplejszy i wyglądał jak chodzący kościotrup. Zacisnął mocniej dłoń na sztylecie, aż zbielały mu kostki rąk. - Słyszałem. - skinął nieznacznie głową szepcząc do Melissy. Wcale mu się to nie podobało, jednak poszedł za dziewczyną bez słowa. Kiedy niespodziewanie pojawiła się jakaś dziewczyna, która Mel nazwała Lizzy. To było zdecydowanie jeszcze bardziej podejrzane. Blondyn podszedł bliżej towarzyszki i położył jej dłoń na ramieniu wysuwając się nieco do przodu, co w sumie było dość złym pomysłem. Agramon odnalazł okazję na zmianę postaci i już po chwili zamiast Elizabeth stał przed nimi Caleb. - To twoja wina Nee. - powiedział krzywiąc się z bólu, a z jego koszulka zaczęła plamić się na czerwono krwią na brzuchu. Neala zatkało, jego źrenice rozszerzyły się. Raptownie nabrał powietrza w płuca i wstrzymał oddech przerażony. Te słowa wwiercały mu się w myśli i obezwładniły go do reszty. Ta scena była dla niego jednym z największych koszmarów... strata równocześnie parabatai, kuzyna, przyjaciela i najważniejszej osoby w życiu była dla niego jednym z największych koszmarów... Czuł się tak, jakby miał deja vu. Od tamtego wydarzenia z Sam w barze ciągle mu się iściła ta właśnie scena w której Cal go osłonił, a ona wbiła mu sztylet w brzuch, jednak iluzja stworzona przez demona była jeszcze bardziej rzeczywista niż wszystkie możliwe sny. Nie wiedział co powiedzieć, nie wiedział co ze sobą zrobić. W głębi duszy zdawał sobie sprawę, że Caleb jest bezpieczny i że go tutaj nie może być, jednakże nie myślał teraz jasno i nie dopuszczał tego do siebie.
Elizabeth właśnie chwyciła sztylet. Mel dobrze go rozpoznała, białowłosa zawsze miała go ze sobą. To tylko bardziej umocniło ją w przekonaniu, że to jest prawdziwa Lizzy. W głębi duszy wiedziała, że stoi przed nią Agramon, ale kopia głowy Instytutu była strasznie realistyczna. Nocna Łowczyni stała zapatrzona w nią i już chciała wyjść do przodu, aby odebrać jej broń, ale poczuła dłoń na ramieniu i zobaczyła jak Neal występuje do przodu. Agramon natychmiast zmienił swoją formę. Serce o mały włos jej nie stanęło, gdy zobaczyła krew na podłodze. Demon stał się wyższy i bardziej umięśniony. Stał się Calebem. Krwawił. Przypomniała jej się sytuacja z restauracji. Nocny Łowca osłonił Neala i sztylet Samanthy zatopił się w jego brzuchu. No, a potem Mel robiła za jego pielęgniarkę. Strach powoli ją opuszczał, ale widziała jak Neal cierpi. Wiedziała, że łączy ich runa parabatai. Nie mogli stać bezczynnie i patrzeć się jak demon żywi się ich koszmarami. Nie walczył, czekał po prostu aż ofiara padnie bezwładna na ziemię. Melissa zrównała się z Nealem. Chciała zobaczyć jak zareaguje demon. Gdyby zamienił się w jej koszmar, wiedziałaby co ujrzy. Poili chwyciła Neala za ramiona i odwróciła go tyłem do Agramona. - Potrzebujemy planu. - Szepnęła do niego. - Zerknęła na demona, który zdążył zmienić się w jej ojca. Z trudem odwróciła wzrok w kierunku chłopaka. - Zajmę go. - Kiwnęła w stronę drewnianych schodów, które prowadziły na górę. Centralnie nad nimi była naprężona lina. Chłopak mógł skoczyć z niej na demona.
Nabrał raptownie powietrza w płuca nie mogąc ciągle oderwać spojrzenia od demona w postaci Caleba. Tak bardzo przerażał fakt, że mógłby stracili parabatai i zostać sam. Co z tego, że miał rodzinę? Po ostatnich wydarzeniach akceptował jedynie swojego kuzyna. Odruchowo przyłożył dłoń do miejsca w którym miał narysowania runę parabatai. Ocknął się z tego "transu" dopiero wtedy, kiedy dziewczyna się z nim zrównała i odwróciła swoją stronę, a Agramon nie wiedział co zrobić. Ciągle przerażony spojrzał w oczy Mel.- Nie wiem czy to dobry pomysł.- szepnął słysząc jej plan i marszcząc nieznacznie brwi. Niepewnie ruszył w trochę wskazanych przez Nocną Łowczynię schodów. Wszedł na górę i spojrzał na linę. - To jest zły pomysł.- mruknął sam do siebie po czym wziął głęboki wdech. Wszedł na linę i tak jak u wcześnie planowali wskoczył z góry na demona. Nie dało to jednak wiele, Agramon bez problemu domyślił się co planują, odparł jego atak i przyszpilił go do ziemi przybierając znowu postać zakrwawianego Caleba. Nee zatkało, ponownie i zamarł w bezruchu oddychając szybko, nawet się nie bronił.
Stała wpatrzona w swojego ojca. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że się go boi, myślała, że łączyła ich wzajemna nienawiść. Marcus Youngheart uśmiechnął się szatańsko, obracając ostrze w dłoniach, jakby tak od niechcenia chciał rzucić je we własną córkę. - Wreszcie się spotykamy, Melisso. - Podszedł do niej. Dziewczyna nie była zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Zamurowało ją. Demon przystawił sztylet do jej szyi. Nic za nią nie stało, mogła spokojnie odejść, ale nie odrywała wzroku od tych nieludzkich oczu. Zamiast błękitu, tęczówki były czarne. - Od Konsula powinnam chyba wymagać więcej kultury, nieprawdaż? - z wysilonym uśmiechem odsunęła od siebie broń. - Aż tak się za mną stęskniłeś, demonie? - zapytała, choć czasem zapomniała o tej ważnej informacji. To nie był Marcus Youngheart, tylko Agramon. Zerknęła na poczynania Neala, który właśnie zjeżdżał po linie. Demon zauważył jej spojrzenie i Nocny Łowca po chwili był już przyszpilony do podłogi przez rannego Caleba. Melissa potajemnie wyjęła stelę. Demon prawdopodobnie zginął by, gdyby narysowała mu jakąkolwiek runę. Równie dobrze mogłaby wbić mu sztylet w plecy, gdy skupiał się na Nealu, ale przewidziałby to. Zrobiła więc coś, czego sama by się po sobie nie spodziewała. Wskoczyła demonowi na plecy i zaczęła kreślić na jego skórze runę anioła. Starał się ją zrzucić, ale niezbyt mu to wychodziło.
Zdecydowanie lepiej by mu poszło to co miał zrobić, gdyby dziewczyna nie zerknęła w jego stronę, przez co demon zareagował błyskawicznie i przyszpilił go do ziemi. Jego sztylet poleciał gdzieś w bok. Przy upadku z rozpędu uderzył raptownie głową o podłoże, a z jego gardła mimowolnie wyrwał się cichy jęk bólu. Białe i czarne plamki zamigotały przed jego oczami, gdy na chwilę całkowicie stracił orientację zapominając co się właściwie dzieje. Kiedy wyszedł z otępienia i zobaczył nad sobą rannego Caleba, źrenice rozszerzyły mu się gwałtownie ze strachu, a oddech uwiązł mu na chwilę w gardle. - Zabiłeś mnie. Przez ciebie zostaliśmy zesłani do tego miasta. Co z ciebie za parabatai? To wszystko twoja wina. - mówił przez zaciśnięte zęby Agramon w ciele Caleba. Masa ciała skutecznie unieruchomiła Neala, który ze swoją wagą był nieszkodliwym przeciwnikiem. Dłońmi trzymał barki młodego Nocnego Łowcy, a po chwili przesunął je na jego szyję, tak jakby miał zamiar go poddusić. - Powinieneś umrzeć. - Syknął jeszcze z wielkim wyrzutem w glosie. Nagle coś, a raczej ktoś wskoczył mu na plecy. Tego się nie spodziewał, więc nie zdążył zmienić postaci na następną. Gdy dziewczyna zaczęła kreślić na jego plecach runę wrzasnął przeraźliwie i wstał z ziemi starając się zrzucić ją z siebie. Nee patrzył na to oczami wielkimi jak dwa spodki, wrócił do niego oddech więc nabrał raptownie powietrza w płuca. Po chwili zacisnął drżące niczym osika dłonie w pięści i powoli wstał z ziemi. Jego blond włosy zabarwiły się na czerwono w jednym miejscu, musiał oberwać od ziemi za mocno przy upadku, jednak na razie się tym nie przejmował. Patrzył na Melissę i demona czując się totalnie bezużytecznym i bezradnym, jedynie modlił się w duchu, aby dziewczynie udało się go zabić.
Runa anioła zalśniła swoim blaskiem, a demon zaczął zwijać się z bólu. Melissa poluźniła chwyt i upadła na ziemię. Szybko z niej wstała i podbiegła do Neala, widząc, że demon nadal na niego zmierzał. Wyciągnęła sztylet przed siebie i patrzyła jak Agramon eksploduje, zostawiając przy tym posokę. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Zilustrowała chłopaka wzrokiem, szukając jakiś większych obrażeń. - Wszystko w porządku? - uniosła brew. Jak na dziś starczyło jej już dzisiaj atrakcji i chciała już wracać do Instytutu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz