Diana Melissa Caleb Neal Natali Matthew Jasmine Jared
Był już ranek słońce wpadało do namiotów przez drzewa, a Nali smacznie spała i śniła o bardzo miłych i przyjemnych rzeczach. Jednak kiedy się obudziła to kompletnie zapomniała o tym, że ma zwichniętą kostkę i wstała, zrobiła krok do przodu ale od razu upadła z krzykiem – Ałaaa! -wrzasnęła z bólem w kostce. Dziewczyna nie była pewna kto z nią był w namiocie więc chciała od razu wyjść wzięła jakiś gruby badyl i podparła się o niego. Udało jej się jakimś magicznym cudem wypełzać się z namiotu. Było bardzo zimno, a Nali była w samej pidżamie - mówi się trudno - powiedziała do siebie. Zaczęła skakać i iść równocześnie aż nie doskoczyła do powalonego drzewa na którym wczoraj wszyscy siedzieli i wcinali pianki. Zauważyła, że jeszcze coś zostało w paczce więc wzięła całą i zaczęła je wcinać bez opamiętania. Kiedy już wszystko zjadła zaczęła rozmyślać.
Nie spała już od jakiegoś czasu, ale dopiero gdy światło zaczęło świecić jej uporczywie w oczy, otworzyła je. Dźwignęła się do siadu, wysuwając się ze swojego śpiwora, w który była zawinięty niczym w kokon. Prawie wszyscy byli pogrążeni we śnie, ale brakowało niektórych osób. Chwyciła bluzę i założyła buty. Wróciła wczoraj ze swojego ‘obchodu’ dosyć późno i gdy zobaczyła jak inni leżą bezwładnie na ziemi, sama też padła. Otworzyła wejście do namiotu i zobaczyła jak Natali siedzi na pniu. Wczoraj zniknęła, a dzisiaj miała złamaną kostkę. Nie będzie wnikać co jej się stało. Kamienie były tu dość śliskie, a jeden nieuważny krok mógł spowodować efekt taki, jaki miała Ruda. Podeszła do niej przeciągając się. – Powinien ci to ktoś nastawić. – Rzekła. Sama wolała nie próbować, jeszcze by jej coś połamała, a nakładając iratze, kość źle by się zrosła. Po ognisku nie było już ani śladu, a obok niego leżało puste wiadro. Ktoś powinien też pójść po wodę.
Smacznie sobie spała, kiedy to doleciał do jej uszu krzyk Nali. Przebudziła się uniosła lekko głowę i rozejrzała się po namiocie zaspanym wzrokiem. Nie zauważyła niczego podejrzanego, a do tego w tym śpiworze było tak cieplutko i przyjemnie, że na pewno nie miała na razie ochoty z niego wychodzić. Ziewnęła przeciągle, a jej głowa znów bezwładnie opadła na niewielka poduszeczkę. Przymknęła oczy licząc na to, że zachwalę znów pogrąży się w błogim i przyjemnym śnie.
Dziewczynie było już tak zimno że nawet nie zauważyła siadającej obok niej Mel.-W jaki sposób musiałam zwichnąć kostkę- powiedziała do siebie a po tym zauważyła dziewczynę która prawdo podobnie wszystkie jej słowa słyszała. -Cześć- powiedziała widząc wzrok Mel która ciągle patrzy się na jej kostkę. - Poczekaj, idę się przebrać- powiedziała i odskoczyła do przodu a następnie do namiotu. Widziała tam jeszcze niektórych śpiochów, więc w formie żartu chciała wszystkich leniwców obudzić – Pobudka! - wrzasnęła. Mając nadzieję że wszyscy się obudzą dziewczyna szybko naciągnęła skarpetkę na nie okaleczoną stopę a na nią lewego buta. Następnie wzięła koc i wróciła do Mel - Już jestem - powiedziała i usiadł obok dziewczyny przykrywając siebie kocem.
Już chciała powiedzieć, że to może nie najlepszy pomysł, aby Nali gdziekolwiek się ruszała, ale nim otworzyła usta, Ruda była już w połowie drogi do namiotu. Melissa pokręciła ze zrezygnowaniem głową. Nie powinna wczoraj błąkać się po ciemku, ale przecież nie jest jej matką, aby wydawać jej reprymendy. Spojrzała na wiadro i na namiot. Skoro wszyscy jeszcze spali, to zdąży wrócić, a przy okazji dowie się, gdzie jest strumień. Wstała z pnia, gdy Nocna Łowczyni wróciła z kocem. – Idę po wodę. Zaraz wrócę. – Chwyciła przedmiot i zaczęła iść w stronę szumu wody.
Już zasypiała, już było jej tak błogo i przyjemnie, kiedy Nali postanowiła wrócić do namiotu i wydrzeć się na całe gardło. -Kurwa... - warknęła brunetka przykrywając głowę poduszką, na której to do tej pory leżała. Dobra, to widać, że pospane. Mruknęła jeszcze coś pod nosem bardziej niezrozumiałego, po czym odrzuciła poduszkę i wygrzebała się ze śpiwora. Ubrała się i uczesała włosy, żeby wyglądać w miarę przyzwoicie, a nie jak strach na wróble. Wyszła z namiotu mrużąc oczy pod wpływem światła, które to na zewnątrz wydawało się być o wiele bardziej intensywne. Zerknęła na Nali, a zaraz później na Mel, która maszerowała gdzieś z wiadrem. -Cześć -rzuciła, po czym ziewnęła jeszcze przeciągle. -Mamy w ogóle coś na śniadanie? - Zagadnęła podchodząc do konaru, przy którym wczoraj siedzieli. Dopiero teraz dostrzegła dziwnie wykręconą nogę rudowłosej. Skrzywiła się i uniosła brew. -Zwichnięta? -Zapytała zapytała siadając obok.
-Tak-powiedziała patrząc raz na Dianę a raz na kostkę. Ponieważ koc był szeroki dziewczyna odważyła się zapytać-Chcesz się przykryć?- powiedziała. Dziewczyna zaczęła się oglądać za siebie i przed siebie, na boki, myśląc że coś zobaczy albo zauważy.-Głodna jestem, a ty?- zapytała, sądząc że to było durne pytanie poszła do namiotu po plecak myśląc że coś znajdzie tam do jedzenia, ale się myliła więc wróciła do Diany.
Caleb otworzył jedno oko a potem drugie. Zamrugał. Słońce go oślepiało, więc znowu je zamknął. Wtulił się ponownie w Neala. Bardzo dawno tak razem nie spali. Caleb uśmiechnął się i mógłby tak dalej spać, ale przypomniał sobie, że są w namiocie wspólnym i nie wyglądało to najlepiej dla wizerunku, który sobie wykreował. Delikatnie odsunął się od swojego parabatai i wstał. Złapał za plecak, z którego wyjął pęczek kiełbasy. Westchnął i wyszedł z namiotu. - Czy tylko ja pomyślałem o jedzeniu? - spytał, gdy zobaczył kilka osób siedzących przy czymś co w nocy jeszcze było ogniskiem.
Znalazła strumień. Nie był zbyt duży i okazały, ale po prostu był i to się w tej chwili liczyło. Na dodatek była z siebie dumna, że tak szybko go znalazła, bo odgłosy czasem bywały mylące. Zwierzęta, które do tej pory piły ze źródła, zostały przez nią spłoszone i zniknęły z jej pola widzenia. Reszta zajęła się pewnie jedzeniem, a Melissa zabrała ze sobą jodynę, więc będą mogli potem uzdatnić wodę. Pochyliła się ostrożnie i napełniła wiadro. Nurt nie był za szybki, więc nie wyrwało jej przedmiotu z ręki. Gdy wiadro było już wypełnione po brzegi, chwyciła je w obie ręce i odnalazła drogę powrotną do obozowiska. Prawie wszyscy już powstawali i siedzieli naokoło pozostałości po wczorajszym ognisku. Postawiła wiadro i zajęła się szukaniem jodyny w plecaku. W tym czasie Caleb wyszedł z namiotu, a gdy znalazła już buteleczkę, wlała ciemnobrunatną ciecz do wody.
Diana nie była lekarzem, nie znała się na nastawianiu skręconych kostek, czy innych części ciała dlatego też nie miała zamiaru proponować tego Nali. Poza tym na pewni jest wśród nich ktoś kto się na tym zna lepiej od niej. Słysząc pytanie Nali dotyczące koca jedynie pokręciła przecząco głową. Może i na zewnątrz było chłodno, ale to i lepiej, szybciej się rozbudzi. A kiedy ruda wspomniała o jedzeniu, brunetce jakby na zawołanie zaburczało w brzuchu. Nie wzięła za bardzo ze sobą żadnego prowiantu, bo myślała, że jednak mimo wszystko uda im się jakoś szybciej uwinąć z tym wyklętym. -Ja też - westchnęła i oparła się łokciem o własne kolana tym samym wychylając nieco do przodu, jednocześnie licząc na to, że tak chociaż będzie mniej słychać burczenie w jej brzuchu. Widząc Caleba z pętkiem kiełbasy oczy jej błysnęły. -Tak tylko Ty. Nie obrażę się jeśli się podzielisz - rzuciła do chłopaka, żeby zaraz skupić swoją uwagę na Mel, która to przydźwigała wiadro z wodą i właśnie coś do niego wlewała.
Neal spał sobie smacznie i śnił o najróżniejszych rzeczach, jednak lepiej nie wspominać o jakich. To co kręciło się po tej jego głowie powinno pozostać jedynie w sferze jego myśli. Pewnie jeszcze by sobie spał i marzył, kiedy niespodziewanie jego podpórka o imieniu Caleb się od niego odsunął. To zburzyło fundamenty jego snu. Niespiesznie otworzył oczy i zamrugał parę razy powiekami. Mruknął coś niewyraźnie pod nosem, po czym wstał i wyszedł z namiotu ziewając. Jego włosy były całe potargane, jednak przeczesał je powoli ręka i praktycznie od razu wrócił na swoje miejsce.- Śpiąca królewna o imieniu Neal raczyła się obudzić.- oznajmił cicho bardziej sam do siebie niż do konkretnej osoby.
- Znajcie moją dobroduszność - powiedział, a kątem oka zauważył, że Mel wróciła. Podał kiełbaski pierwszej osobie, która mu się nawinęła pod rękę i posłał przyjacielowi rozbawione spojrzenie. Pokręcił głową. Ułożył patyki z powrotem tak, jak były wcześniej i zaczął pocierać jednym o drugi. Po kilkunastu sekundach Calebowi udało wzniecić się ogień. Z dumą spojrzał na Mel i zauważył, że dziewczyna przyniosła wodę i wlała do wody jakąś ciemnobrunatną ciecz. - Czyżbyś planowała zbiorowe morderstwo na nas? - uniósł brew, udając powagę.
Zakręciła niedużą butelkę i schowała ją sobie do kieszeni. Po dziesięciu minutach woda powinna być już zdatna do picia. Podeszła do pnia i na nim usiadła. Natali nie ruszyła się ze swojego miejsca i okryła się kocem, a Diana przyjmowała jedzenie. Melissa spojrzała w stronę rozpalonego ogniska i pochwyciła spojrzenie Caleba. – Gratuluję. – Mruknęła i zaczęła mu bić brawo. – Teraz musisz tylko czekać, aż ktoś wręczy ci medal, skaucie. – Posłała mu sarkastyczny uśmiech i spojrzała w stronę wiadra. – Jest specjalnie dla ciebie. Odwet za wczorajsze ‘zatrute’ pianki. - Spojrzała na resztę, która zaczęła już piec kiełbaski. Poszła w ich ślady. Po paru minutach wszyscy byli już najedzeni i napici. Nie mogli spędzić kolejnego dnia na nic nie robieniu. Przyjechali tu tropić Wyklętego, a nie obozować. Najlepszą decyzją było podzielenie się na grupy. Jedna zostałaby w obozie, druga poszła na północ, a trzecia na południe.
Wstał wcześnie, jeszcze przed świtem, po czym postanowił zrobić mały zwiad, w końcu i tak nie było co tu robić, a nie miał zamiaru spędzić tu tygodnia na szukaniu jakiegoś oszołoma. Już z oddali słyszał ich głosy, w lesie było dość cicho jak na tę porę roku, więc nawet nie trzeba było jakoś specjalnie krzyczeć, żeby dźwięk sam się niósł. Było po ósmej więc liczył też na to, że w końcu pozbierali tyłki i będą gotowi do dalszej drogie. Wchodząc do ich prowizorycznego obozu rozejrzał się po zgromadzonych. Wymruczał coś pod nosem z niejakim niezadowoleniu widząc, że jednak wcale nie są jeszcze gotowi. Podszedł do jednego z okazałych, wysokich dębów i usadowią się pod nim opierając się plecami o pień. -Trafiłem na trop wyklętego niecałe 4 mile na północ od obozu - oświadczył, niby mówiąc ogólnie, ale patrzył na Mel skoro pod nieobecność Lizz to ona była odpowiedzialna za sprawy Instytutu. -Jak chcecie go jeszcze dziś znaleźć, to radzę mam ruszyć tyłki - teraz już powiódł wzrokiem po całej reszcie, po czym sięgnął do kieszeni i tradycyjnie wyjął papierosy. Włożył jednego między wargi i osłaniając dłonią płomień zapalniczki przypalił go. Zaciągną się, żeby zaraz wypuścić z płuc szarą chmurę dymu. Zerknął jeszcze do paczki licząc ile mu ich zostało, po czym ponownie wcisnął ją do kieszeni bluzy.
Spojrzała na Jareda, gdy zaczął mówić o Wyklętym. Jako jedyny z ich ósemki trafił na coś więcej niż tylko przypuszczenia. Miała zamiar przyjrzeć się tym śladom. Mogliby wywnioskować przynajmniej z jakiej płci Wyklętym mają do czynienia. Melissa przytaknęła głową w akcie zgody i wstała z pnia. Nie mogli zostawić obozowiska i głupotą byłoby, gdyby szli wszyscy razem. Przesunęła wzrok po reszcie. - Diana, Becky i Neal. Wy zostajecie. - zadecydowała. - Reszta niech się zbiera. Za pięć minut wyruszamy. - Powiedziała i jako jedna z pierwszych poszła do namiotu. Spakowała do plecaka latarkę, wodę i inne potrzebne rzeczy, a za pasek wsunęła trzy sztylety. Miała nadzieję, że szybko rozprawią się z Wyklętym, bo wolała na tak długo nie zostawiać pustego Instytutu z nieprzytomną Lenny, zwłaszcza, że Mroczni grasowali gdzieś na ulicach. Stawiła się o umówionym czasie przy pniu, gdzie Nocni Łowcy już czekali.
Jak zawsze Jasmine była niedoinformowana. O jakimś spotkaniu Łowców dowiedziała się z smsa od Diany, który zresztą mówił tylko o spotkaniu pod pniem, a nie precyzował, kto w zasadzie miał się tu z kim widzieć. Przystanęła przy drzewie, gdzie znaleźć można było już innych Łowców i zmrużyła lekko oczy, patrząc na Levittoux krytycznie — A ja myślałam, że idziemy na piwo... — mruknęła żałośnie i stanęła sobie kawałek dalej, patrząc po twarzach przybyłych. Ostatecznie odetchnęła, bo w żaden sposób nie była przygotowana na jakąkolwiek sposobność walki, czy... w jakimkolwiek się tu zebrali celu — Bo chyba nie będziemy tłuc szklanek sztyletami...? — dodała ironicznie patrząc na pasek Melissy.
Zerknęła na Jaim dojadając swoją porcję śniadania. Po raz kolejny zastanawiając się jakim cudem zdołali ją tu zaciągnąć. Przytrafiło się. Pierwszy i zapewne ostatni raz. A skoro ona musiała siedzieć w tym cholernym lesie, to czemu ma cierpieć sama, niech Jaim pocierpi razem z nią, w końcu są parabatai czy coś w tym stylu. -Chciałabym - mruknęła ponuro w odpowiedz na słowa jakimi ruda przywitała się z łowcami. Sięgnęła po jakiś suchy patyk i z nudów zaczęła szturchać nim ognisko, bo jeśli słowa Melissy miały być pocieszeniem, to mimo wszystko nadal trochę kiepskim.
Dopalił papierosa i pstryknął go w ognisko, siedział jeszcze przez chwile opierając się o pień za sobą. Po kilku godzinach włóczenia się po jakichś chaszczach dobrze było po prostu chwilę posiedzieć. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy, więc kiedy Melissa wyszła z namiotu spakowana łaskawie podniósł tyłek. Wisząc, że mają świeżą wodę, wyciągnął pustą butelkę z plecaka, po czym napełnił ją tak na wszelki wypadek. W końcu nie wiadomo ile zajmą im te poszukiwania. Słysząc znajomy głos obejrzał się. Nie, nie mylił się, to była Jasmine. Mimowolnie uśmiechnął się kącikiem ust, kto by pomyślał. -Hawkins, a od kiedy to jesteś fanką survivalu? -Rzucił przekornie wpychając butelkę do plecaka, który to z kolei zarzucił sobie na ramie. Był gotowy do drogi.
Caleb spojrzał na dziewczynę ze zdziwieniem. Skąd ona się wzięła? Przez chwilę wstrzymał oddech. Znał ją. To ona nie podziękowała mu za pomoc z demonem w klubie. - Hej - odezwał się do niej, gdy podniósł wzrok znad plecaka, do którego pakował ostatnie rzeczy. - Jasmine - wymówił jej imię powoli, jakby niepewny. Sama dziewczyna zapadła mu w pamięci, ale jej imię nie do końca. Plecak miał już spakowany i zarzucony przez jedno ramię. Kątem oka spojrzał na chłopaka, który również zwrócił się do dziewczyny. Palacz. Nienawidził papierosów. Pomyślał z szybciej bijącym sercem o Nealu, który zapewne chciałby zapalić. Caleb jednak wiedział, że nie zrobi tego w jego obecności. - Skąd się tu wzięłaś, mała? - oparł ręce na biodrach i przechylił głowę na bok. Uniósł prawą brew z zaciekawieniem.
Założyła plecak i spojrzała na nowo przybyłą osobę, z którą rozmawiał Jared i Caleb. Melissa nie pałała zbytnią sympatią do Jasmine, ale w końcu była Nocną Łowczynią i dołączyła do ich wyprawy. Mogła zostać z Dianą, Nealem i Becky, albo iść z resztą. Nie znała jej zbyt dobrze, więc nie wiedziała, gdzie by się sprawdziła lepiej. Wyklęty zawsze mógł zawędrować do ich obozu. - Zostajesz czy idziesz? - Zapytała, chcąc rozwiać swoje wątpliwości. Wszyscy byli już gotowi do drogi, a nie chciała marnować czasu, bo Jared trafił na jakiś trop, a Wyklęty z każdą minutą był coraz dalej.
Zawiesiła wzrok na Dianie i odetchnęła ciężko. "Zabiję Cię" rzuciła niemo w jej kierunku, opierając się plecami o pień za sobą - To nie wygląda mi na dobra popijawę w lesie... jaka szkoda. Nikt nie ostrzegł mnie, że potrzebuję pidżamy - posłała wymowne spojrzenie Dianie i automatycznie też odwróciła się w stronę Jareda na dźwięk dobrze jej znanego tonu. - Oczywiście... Ciebie też nie mogło tu zabraknąć... - otaksowała go spojrzeniem i wróciła nim do jego oczu - zabrałeś ze sobą lusterko? Nigdy nie wiadomo czy będziesz musiał uważać na swoich wrogów czy na swoje plecy i sprzymierzeńców - groziła mu? To byłoby do niej bardzo podobne. Odebrała mu bez pardonu papierosa zaciągając się tylko raz i tylko dlatego, że zauważyła ciekawa rzecz... Jej wzrok w którymś momencie padł na Caleba prawie zezującego na fajkę. Dlatego witając się z nim kucnęła przed nim, dmuchając mu dymem w twarz. - Jaimie - poprawiła go uparcie, a kiedy zastosował nowe zdrobnienie NIESPECJALNIE podpaliła go fajką - Jasmine ostatecznie też może być. - i wstała do pionu podchodząc z powrotem do Levittoux. - To gdzie mój plecaczek, Di? I czemu nikt mnie nie ostrzegł, że będzie mi potrzebny namiot. Zawsze mija mnie najlepsza zabawa. - zerknęła na Melissę - Idziemy na połów królików? Zgadłam?
Przewróciła jedynie oczami na groźbę Jaim. Zabicie jej w tej sytuacji byłoby niemal wybawieniem, więc za wiele nie traci. -Wierzę, że dasz sobie radę bez piżamy. Poza tym kto mówi o spaniu? -Mruknęła zerknąwszy na Jaim, żeby zaraz móc sugestywnie przemieć wymowne spojrzenie na Jareda.
Zawiesił spojrzenie szarych tęczówek na rudowłosej. Czyżby nadal chciała go zabić po ostatniej akcji w górach? Cóż.. To akurat nic nowego, chyba nawet się przyzwyczaił. W końcu chęć zamordowania tej drugiej osoby, to jeden z głównych filarów ich relacji. -Nie udawaj, że nie cieszysz się na mój widok - mruknął marszcząc lekko nos, przy okazji omiatając dziewczynę spojrzeniem. Jednak w momencie, kiedy wyrwała mu papierosa prychnął gniewnie na ten bezczelny gest. Niby to nie pierwszy raz, ale za każdym razem irytowało go to tak samo mocno. Kiedy się denerwował palił więcej, a jeśli skończą mu się fajki przed powrotem do miasta, to wtedy może być mało przyjemnie. Łypnął jeszcze okiem na Caleba, ale nic się nie odezwał. Czekał łaskawie, aż w końcu pozbierają się do kupy i ruszą leniwe tyłki.
Zerknęła do góry na Jaim, która podeszła do niej, kiedy już zaliczyła powitanie z Calebem. Brunetka odrzuciła kij w ognisko, po czym otrzepując ręce podniosła się prostując. -Namiot jest wspólnym, a co do plecaczka, to może i lepiej, że go nie masz, bo jeszcze tamtych dwóch - wskazała ruchem głowy w kierunku chłopaków - pobiłoby się o to, który z nich ma go nieść - zakpiła uśmiechając się przy tym słodko. -W sumie wtedy byłoby chociaż zabawnie - dodała po chwili namysłu, chyba bardziej do siebie niż do Jaim. Zaraz przeniosła spojrzenie na Melissę, przy okazji splatając ręce pod biustem. -No idźcie już. Nie mam zamiaru spędzić tu najbliższego tygodnia, bo nie potraficie się zebrać - burknęła poganiając ich. Chyba jednak była z tych ludzi, którzy bardziej od świeżego powietrza cienią sobie ciepłą, bieżąca wodę.
Kącik jego ust drgnął w sarkastycznym uśmiechu, gdy zmrużył oczy. - Jestem potrzebny wszędzie i wszystkim najwidoczniej - stwierdził, wpatrując się jej prosto w oczy. Nagle zbliżyła się i zgasiła o jego ramię papierosa. Wciągnął powietrze ze świstem. Odsunął się i spojrzał na nią, jakby była chora psychicznie. Rozejrzał się po ludziach. - Kto chce tą dzikuskę w swojej grupie? - jego wzrok powędrował na Melissę. Jego wyraz twarzy prawie się nie zmienił. - Chodź, księżniczko, dam ci szansę, by udowodnić, jaka jesteś fajna, a oni niech się nią zajmą - zaproponował, wskazując na pozostałych, którzy byli gotowi do drogi oraz resztę.
Zmarszczyła brwi na słowa Diany automatycznie przenosząc spojrzenie na Jareda, idąc śladem za Levittoux. - Nate już Ci się znudził? - użyła jej sugestywności przeciw niej, zwracając się do niej konspiracyjnie cichym tonem, choć faktu, że przed chwilą obie taksowały Mearsa wzrokiem nie dało się ukryć. Wyminęła go jakby wcale o nim nie mówiły i zatrzymała się raptownie: - Mamy jeden namiot? - nie była pewna czy dobrze zrozumiała swoją patabatai. - Ty sobie ze mnie kpisz... Spałaś kiedyś na drzewie, Diana? - spojrzała najpierw na pień drzewa, pod którym stała, a potem oceniła wzrokiem gałęzie szeroko rozpościerającego się drzewa - Ile tak na oko ma ta gałąź? - stanęła pod nią patrząc się w górę - za mało - syknęła juz od samego początku nie licząc na to, że to był dobry pomysł - dostanę odnogę namiotu z niesamowicie muskularnym, seksownym i sensownym mężczyzna w pakiecie? - dopytała idąc jak cień za Dianą - czy muszę przenieść swoje pole biwakowe do Kanady i znaleźć swojego Wolverine'a? - ironizowała sobie, chociaż cholera wie czy naprawdę kpiła z tego muskularnego faceta. Ostatnio był to jej ulubiony temat. A jeśli o facetach mowa, zatrzymała się w miejscu na niewybredny komentarz Diany o biciu się o jej plecak i zacmokała z zawodem - Oooouuu. Auć. Diana. Nie ran mojego serduszka. Nie chcesz się też pobić o mój plecaczek? - spojrzała na nią przez chwilę z sardonicznym uśmiechem, ale zaraz spiorunowała ją spojrzeniem. Odwróciła się gwałtownie w stronę Caleba. - Jestem w grupie z nim - wskazała podbródkiem na Jareda. Nie wiedziała czy bardziej denerwował ją fakt, że chłopak się z niej nabijał czy może to, że jedyna osoba, która przyszła jej na myśl, żeby mogła być z nią w grupie to akurat Jared Mears. Nie spodziewała się, żeby miał w Instytucie swoich sympatyków. Zaprzeczając jednak zdaniu Belleshadea jakoby nikt nie chciał być z nią w grupie, musiała się upewnić, że Jared nagle nie poczuje jakiejś męskiej solidarności i po prostu jej nie odmówi uchodząc w jej dumę. Zawiesiła na nim natarczywy wzrok zwijając mu zręcznie paczkę fajek. W drobnych kradzieżach i rzeczach wymagających zręczności była lepsza niż w walce wręcz. - Prawda, Mears?
Czy ona jak zwykle musiała trafić w najczulszy punkt i czepić się Nate'a? Spojrzała na Jaim wymownie, ale po chwili postanowiła zmienić taktykę. -Nie. Wręcz przeciwnie - oznajmiła z perfidnym uśmiechem. -Wygląda na to, że będziesz musiała się jeszcze trochę pomęczyć - stwierdziła z dziwnym zadowoleniem, które można było rozumieć dwojako. -Tak, mamy jeden namiot - przytaknęła, po czym zerknęła za Jaim na tę sama gałąź, którą oglądała wczoraj wieczorem, kiedy to przyszło jej słuchać przekomarzań Mel i Caleba, którzy swoją drogą i tak zapewne skończą razem w jednym łóżku, albo nawet śpiworze. Jakkolwiek, to była jedynie kwestia czasu. Chrząknęła wracając uwagą do rudej, która plotła niczym potłuczona. -Ten namiot jest wygodny. A co do plecaczka, jednak wole popcorn i przedstawienie - mruknęła marszcząc przy tym nosek. Hawkins mogła sobie ją piorunować czy zabijać spojrzeniem na Levittoux to i tak nie działało.
Westchnął ciężko zniecierpliwiony, bo przecież mogliby już być w drodze, tymczasem marnowali czas i energię na niepotrzebną paplaninę. Splótł ręce na piersi i oparł się barkiem o drzewo przyglądając się im z niejakim znudzeniem. Na słowa Caleba nie zareagował. Mimo to dla niego rozdzielanie się już teraz byłoby bez sensu, bo w końcu co? Druga grupa miałaby sama szukać śladów, które on już znalazł. Jego zdaniem podzielenie na grupy miało sens w momencie, kiedy trop się urywał. Ale zrobią co zechcą, nie on tu dowodził. Jako, że Jared nie miał potrzeby solidaryzowania się z nikim i niczym, tak więc nie odzywał się, kiedy to Jasmine oznajmiła, że zamierza iść z nim. Można powiedzieć, że przyjął tę wiadomość ze spokojem, w końcu czy mogłoby być inaczej..? Kto inny by z nią wytrzymał? Widząc natarczywe spojrzenie dziewczyny żądające od niego aprobaty, już miał skinąć głową na znak zgody, kiedy to zorientował się, że właśnie zwinęła mu fajki. Teraz to on wbił w nią wzrok. -Oddaj zanim się rozmyślę? -Mruknął wyciągając dłoń do rudej.
Nie miała zamiaru dłużej słuchać pogawędki parabatai. Chciała tylko usłyszeć od Jasmine krótkie 'Tak' albo 'Nie'. Ruda najwidoczniej nawet nie wiedziała w co się pakuje, a Melissa nie miała zamiaru jej tego tłumaczyć. Dość czasu już zmarnowali na niepotrzebne rozmowy. - Idziemy. - Zadecydowała w końcu, ignorując Caleba. Bez sensu byłoby się teraz rozdzielać. W większej grupie mieli większe szanse, a poza tym wiedzieli gdzie dokładnie Jared zobaczył ślady. Wyszli z obozu i skierowali się na północ. Z przodu szedł Jared wraz z Jasmine, aby wskazać im właściwy kierunek, a za nimi szła rozproszona reszta. Melissa rozglądała się na boki, nasłuchując dziwnych dźwięków. Miała tylko raz poczynienie z Wyklętym. Stracił zmysły zachowywał się bardziej jak zwierzę niż człowiek. Teraz wystarczyło, że znajdą ślad i nałożą na niego runę śledzącą. Nagle Melissa usłyszała bliżej nieokreślony dźwięk i jej ręka powędrowała do rękojeści sztyletu. Rozglądnęła się z uwagą. Powinna sprawdzić co jest przyczyną hałasu. Dyskretnie oddaliła się od grupy i poszła za dźwiękiem.
- Ach tak, fajki... Twoja miłość. Czuje się zazdrosna - rzucali ironicznie jeszcze zanim zdążył użyć jej pierwszej części komentarza przeciw niej. Odrzuciła mu papierosy i zerknęła na Dianę. Zastanowiła się. W rzeczywistości może lepiej było zostać w obozie?
Caleb się nie odzywał. Nie powinni iść razem w tak dużej grupie. Byli łatwym celem. Nagle coś usłyszał. Inni jakby nie zwrócili na to uwagi, ale dla niego wydawało się to podejrzane. Kątem oka dostrzegł Melisse, która ze sztyletem w ręku odłączyła się od grupy. Była lepsza niż sądził. Także musiała usłyszeć podejrzany dźwięk. Poprawił sobie plecak i ruszył za nią. Z początku szedł w pewnej odległości, ale w końcu zmniejszył dystans na tyle, że musiała być świadoma jego obecności. - Sama chcesz pokonać Wyklętego, księżniczko? - spytał z sarkastycznym uśmiechem, gdy szedł już obok niej. Wydawał się wyluzowany, ale był gotowy do walki w każdej chwili.
Spojrzała za Calebem i Melissa, zawieszając wzrok na ich plecach. Chociaż założenie, że wybrali się na romantyczny spacer byłoby mniej upierdliwe, nie wyglądało na to, żeby się na to zapowiadało. Jasmine, nawet jeśli usłyszała wcześniej jakiś dźwięk, postanowiła konsekwentnie dla swojej arogancji go zignorować. Musiała z Jaredem być niezłym duetem. Dwoje ignorantów w jednej grupie. Przerzuciła na niego wzrok, czekając co on zrobi. Doświadczenie nauczyło ją, że mniej upierdliwe czasami okazuje się, ku jej niezadowoleniu, słuchanie bardziej doświadczonych Łowców - Chcesz się zabawić, Mears? - miała dzisiaj wyraźny nastrój na niewredne żarty.
Wyciągnęła sztylet i ostrożnie stawiała kroki, aby nie skręcić kostki na śliskim kamieniu, czy nie zahaczyć się o wystający konar. Istotą, która wydała owy dźwięk, mogło być jakiekolwiek zwierzę, chociaż oszalały człowiek pod zwierzęta podchodził. Najgorsze było, że nie wiedziała jak wygląda ten Wyklęty, ale w las nie zapuszczali się chyba turyści. Możliwe, że Przyziemny z runami miał po prostu odwrócić ich uwagę od Instytutu, ale skoro już tu przyjechali to muszą go zgładzić. Usłyszała za sobą dźwięk łamanej gałęzi i gwałtownie obróciła się, wyciągając sztylet przed siebie. - Po prostu świetnie. - Opuściła ostrze, gdy rozpoznała Caleba. Teraz na pewno zauważą zniknięcie dwójki Nocnych Łowców, a Melissa wolała załatwić to sama. - Wracaj do reszty. - Obróciła się i obrała właściwy kierunek.
Nie zwrócił większej uwagi na hałas, bo wyszedł z założenia, że to pewnie jakieś zwierze, w końcu jeszcze nie dotarli do miejsca, w którym znalazł trop. Skoro jednak Mel z Calebem zapragnęli to sprawdzić, to nie miał zamiaru im w tym przeszkadzać. Może to tylko pretekst, do tego żeby pobyć trochę sam na sam, nie miał zamiaru wnikać, w końcu to nie była jego sprawa. Szedł pewnie przed siebie rozglądając się jednak uważnie, bo rano trafił również na ślady niedźwiedzia, który to zapewne stanowiłby znacznie większy problem niż jakiś tam wyklęty. Słysząc pytanie rudej, zerknął na nią przelotnie. -A co? Chcesz pobawić się w wzywania? Bo jeśli tak, to ja mówię pass. Nie jestem w tym najlepszy, a jeśli chcesz żebym Cię pocałował to po prostu powiedz - mruknął niby poważnym tonem, ale na koniec kącki ust ledwie dostrzeganie drgnęły mu ku górze. Zaraz jednak wrócił spojrzeniem do dziewczyny, bo dopiero teraz dotarło do niego, że czegoś zabrakło. Omiótł ja uważnym spojrzeniem, a widząc, że Jas nie ma ze sobą plecaka skrzywił się. -Czy Ty wzięłaś ze sobą jakąś broń? -Zapytał mając nadzieję, że może gdzieś pod ubraniem ukryła sztylet.
Ruszyła się z miejsca idąc za nim. Dokładnie kilka kroków, dopóki nie dogoniła go, próbując utrzymać jego chód, ale o ile jego leniwy krok był powolny, ona zdawała sie dość nieznacznie przyspieszonym rytmem, żeby nie zostać w tyle. - Jeśli chcesz to powtórzyć, może tym razem sam coś zainicjujesz. Zawsze czekasz aż dziewczyna Cię we wszystkim wyręczy? - odpaliła tego samego typu komentarzem i uchyliła się przed gałęzią, która akurat wyrosła przed nią z niczego. Wcześniej patrzyła na Jareda. Nie zdążyła jej zauważyć... - Było blisko... - mruknęła, bo trochę gorszy refleks a wydłubałaby sobie tymi widełkami oczy. Kiedy Jared poruszył kwestię jej zaopatrzenia chrząknęła wymownie. Nie miała pojęcia po co się tu spotkali. - Wzięłam ze sobą swój kiepski humor. Uznałam, że załatwi przeciwnika szybciej niż Twoje śmieszne nożyki. - Chociaż już zdążyła zapamiętać nazwy serafickich sztyletów dalej wolała je okrzykiwać po swojemu - Nie martw się, jak nas zaatakują to najpierw spróbują się pozbyć tego brzydszego - poklepała go teatralnie po ramieniu i wyminęła idąc teraz przed nim.
Uśmiechnął się pod nosem i omiótł jej drobna sylwetkę skoro tylko ruszyła przodem. -Czyli rozumem, że to przyzwolenie i mogę liczyć, że nie dostanę w twarz. Tak? -Zagadnął tradycyjnie omijając te mniej wygodne dla niego treści. W końcu jakby nie patrzeć, jeśli chodzi o tego typu rzeczy wolał być ostrożny, w końcu kto wie kiedy strzeli jej coś do głowy i po raz kolejny postanowi przypieprzyć mu w twarz. Obejrzał się jeszcze za siebie, żeby sprawdzić czy Nali nadal za nimi drepcze i czy się przypadkiem nie zgubiła. Ale nie, szła za nimi. Wracając jednak do Jasmine i jego śmiesznych nożyków, które to miały być mniej skuteczne niż jej humor. -Czyli nawet lepiej, że nie zobaczę jak dzielnie walczysz z Wyklętym. Biedak, padłby pewnie po pierwszych sekundach - mruknął kpiąco do rudej, po czym uniósł głowę i powiódł wzrokiem po koronach drzew i prześwitach ciemnego nieba, zdawało mu się, że usłyszał dobiegający z oddali grzmot. Zwolnił na chwile, mimo wczesnej pory powietrze było ciężkie i wilgotne, zapowiadało się na deszcz, co do tego nie miał wątpliwości, ale żeby od razu na burzę..? Na twarzy chłopaka pojawił się grymas niezadowolenia. Jeśli się nie pospieszą, to deszcz zmyje ślady i znów będą musieli łazić po całym lesie szukając jakichkolwiek oznak obecności Wyklętego.
Obejrzała się przez ramię, bardzo krótko, bo kiedy wróciła wzrokiem do drogi, znów musiała wyminąć tym razem jakiś konar — Myślałam, że lubisz dostawać łomot… — wzruszyła obojętnie ramionami przypominając sobie chociażby jego stan po starciu z szajką podejrzanych typów, którym swojego czasu udało się ją postrzelić. Sama nie zmieniła swojego kroku na łupnięcie grzmotu. Co więcej, wpadła na ten sam pomysł co on i obejrzała się za resztą Łowców. Najpierw skierowała wzrok w znane sobie położenie Caleba i Melissy. Przypatrywała się im przez chwilę w skupieniu zanim przeniosła wzrok na Nali, patrząc na nią, a musiała przy tym zerknąć za ramię, nie mogło umknąć jej uwadze, że Mears zwolnił kroku, bo znacznie zwiększyła się między nimi odległość. — Chyba nie boisz się burzy, Jay? — zdrobniła sobie jego imię do samej pierwszej litery, ciekawa jego reakcji. — Może zawołamy Nali bliżej? Jestem pewna, że chętnie przytrzyma Cię za rękę. Przez chwilę przypatrywała się Melissie i Calebowi z dystansu. Splotła ręce na piersi posyłając wymowne spojrzenie Jaredowi - Myślisz, że chcą sobie skoczyć do gardeł czy do łóżka? - zastanowiła się uśmiechając się kpiąco pod nosem, jakby ją to trochę bawiło i obejrzała się na Matta i Nali. Przez chwilę przypatrywała się również i im idąc tyłem. Ci wyglądali jakby trochę... zbyt niewinnie. - Nie wiem. Ale mam ochotę to popsuć - posłała Jaredowi krótkie spojrzenie.
Szedł się za resztą niewiele się odzywając. Nie było w tym lesie nic podrywającego. Zauważył że Mel i Caleb gdzieś zniknęli -Ach czy oni naprawdę muszą się migdalić, cholera chcę wracać -fuknął pod nosem. Naprawdę, czy ten głupi wyklęty nie mógł się już znaleźć, ewidentnie ułatwiło by to robotę. Szybciej można było by zacząć walczyć i wracać. Niestety nie można mieć wszystkiego -Tak idziemy -mruknął kopiąc do kamienia -Czy nie lepszym pomysłem było by się rozdzielić, no wiecie szybciej znajdziemy tego Wyklętego i będziemy wracać do Instytutu -podsunął pomysł.
Stanęła w miejscu odwracając się przodem do Matta. - Brak seksu? - spróbowała znaleźć powód jego zażenowania - Bez spiny, kolego - zapomniała jego imienia - Nie ma lepszych okoliczności niż podryw w trakcie misji. Można się pogrupować i oddzielić od ekipy na przykład - wzruszyła nie mając nikogo konkretnego wcale na myśli (jasne...). - Dziwisz się Pięknemu? Jakbym była homo sama chciałabym się pomigdalić z Melissą - rzuciła takim sarkazmem, że aż trudno było powiedzieć czy naprawdę to była kpina czy za jej maską próbowała ukryć powagę tej wypowiedzi.
Zaklął pod nosem czując jak pierwsze krople pajdą mu na twarz. Świetnie, już sobie wytropili Wyklętego. Wyjął jeszcze paczkę papierosów z kieszeni bluzy i wpakował je na dno plecaka. Tak profilaktycznie, żeby nie zamokły. Zdążył zarzucić go sobie na ramię, kiedy podeszła Jasmine. Czując, że go obejmuje zmarszczył brwi nieco lekko zdezorientowany jednocześnie wbijając w nią spojrzenie stalowych oczu. Słysząc dalszy ciąg wypowiedzi przewrócił oczami, chyba będzie musiała jeszcze potrenować to odwracanie uwagi, bo niestety nie umknęło mu, że skroiła mu sztylet. -Nie łatwiej po prostu zapytać? -Rzucił do rudej, po czym ruszył szybkim tempem w stronę chatki, na którą natrafił dziś rano. Nie było tam żadnych wygód, można było powiedzieć, że to bardziej rudera niż chatka, ale chociaż był dach i nie lało się na głowę. Poza tym deszcz się nasilał, a tropienie w takich warunkach było zupełnie bez sensu. Lepiej przeczekać, a nuż pojawią się nowe ślady. Znów rozległ się grzmot, tym razem jakby bliżej.
Odpowiedź wydawała się oczywista. Spojrzała na niego z pobłażaniem zawiedziona tym, ze w ogóle pytał. — Nie lubię prosić o pozwolenie. — zamachała mu sztyletem z pewnej odległości, cofając się tyłem głębiej w stronę lasu, typowo w pokazowy sposób — Po co? Skoro i tak go mam. — wzruszyła ramionami nieco niedbale i ruszyła dalej pomiędzy drzewa. Oddaliła się od grupki, a jako, ze nie była wcale dobrym tropicielem, po prostu zdała się na swój instynkt. Zanim zniknęła za drzewami dało się jeszcze tylko usłyszeć krótki komentarz do obu chłopaków, zarówno Jareda jak i Matta. — Trzymajcie Nali ciepło! — nie potrafiłaby się powstrzymać od ironii na sam koniec. Ruszyła przed siebie, przystając tylko na moment, kiedy piorun huknął wyraźnie bliżej. Burza to akurat nie był dla niej żaden strach. Szanse, że coś ją grzmotnie były jak jeden do stu. Nawet w środku lasu. A ten brak obawy przed burzą nie był najlepszym, co mogła zrobić. Ledwie zdążyła opuścić towarzystwo, a już chwilę potem huknęło jeszcze kilkakrotnie, bardzo blisko nich. Rozpadało się na dobre Jared jednak dobrze pomyślał kierując się w swoją stronę. Deszcz cisnął po oczach nawet przez gęste korony drzew, ale nie to było najgorsze, gorzej było, kiedy jego intensywność zmalała. Piorun trzasnął wtedy jeszcze parokrotnie, Jasmine postanowiła konsekwentnie to zignorować. Niedobrze. Już w kilka minut po jej marszu do nozdrzy dotarł zapach palonego drewna. Ogień szybko roznosił się po lesie. Szła w złym kierunku, bo ruszyła prosto na ten dym, spodziewając się może jakiegoś obozowiska wyklętych. Zły strzał. To nie na obozowisko się natknęła, a na gęsty fragment lasu trawiony przez ogień. zatrzymała się w miejscu obserwując języki ognia. Nie wiedziała ile to trwało, kiedy wpatrywała się w niego jakby trochę zahipnotyzowana. Zagapiła się. Mogło to trwać kilka minut, ale w pewnym momencie poczuła buchające po twarzy ciepło. Cofnęła się kilka kroków, zauważając, ze ogień zamknął ją z dwóch stron. Stanęła w miejscu. Najzwyczajniej w świecie ją sparaliżowało.
Nali szła ciągle za Jaredem, jednak kiedy zaczęło mocniej podać i pioruny zaczęły walić, dziewczyna odważyła się podejść do chłopaka który stał przed nią walić. Splotła swoją rękę o dłoń chłopaka. Ogromne krople zaczęły spadać na twarz Nali. Już po jakimś czasie drogi dziewczyna wyglądała jak mokry pies -Kurna- powiedziała z oczami zabójcy. Kiedy zobaczyła, że Jasmine skręca gdzieś w złą stronę postanowiła pójść za nią. Poczuła brak powietrza jednak chciała zobaczyć co tam się dzieje więc szła dalej. Zobaczyła Jasmin w czterech ścianach z ognia, postanowiła do niej pójść no i jej pomóc.
Oczywiście słowa Jasmine na temat trzymania go za rękę były kiepskim żartem. W momencie, kiedy Nali podeszła do niego i złapała go za rękę, najpierw spojrzał na ich splecione dłonie, a później na dziewczynę. Przez chwile nawet zaczął zastanawiać się czy to dlatego, że nie zrozumiała żartu, czy po prostu boi się burzy. Przystanął spoglądając za oddalając się Jas, czasem w ogóle jej nie ogarniał, chociaż zdziwiłby się gdyby sama wiedziała co robi. Z nieba lunęło jeszcze bardziej intensywniej, czuł jak bluza i koszulka przemiękają, i przyklejają mu się do ciała. Zaklął widząc, że Nali też postanowiła urządzić sobie mały spacerek po lesie. Zawahał się jeszcze, ale po chwili rozeźlony ruszył w ślad za nimi. W normalnych warunkach pozwoliłby leźć gdzie by tylko chciały, ale do cholery, właśnie byli w lesie a dookoła szalała burza. -Kobiety.. - prychnął pod nosem lekceważąco. Na jakiś czas stracił je z oczu, bo las był dość gęsty. Przyspieszył jednak kroku, obiecując sobie w duchu, że nigdy więcej nie zgodzi się na zabieranie ze sobą na polowanie jakichkolwiek bab. Deszcz zelżał i w tym momencie jak na złość chłopak najpierw poczuł dym i odór spalenizny, dopiero potem zauważył ogień. Dwie ściany ognia, jedna od zachodu druga z południa, a między nimi Jas i Nali. Zachodni wiatr pchał pożar w ich stronę. Słuchać było jak drzewa trzeszcz, łamią się i padają na ziemie, a temu wszystkiemu towarzyszyło ogłuszające huczenie ognia. A one dwie stały tam, jak te dwie sieroty, jakby zupelnie nie zdawały sobie sprawy, że za niecałą minutę ziemia pod ich stopami będzie zupełnie spopielona. Z każdym krokiem cieszył się coraz bardziej, że ma na sobie mokra bluzę. -Nali cofnij się i biegiem w tamta stronę - rzucił stanowczo do dziewczyny wskazując za siebie, po czym podszedł do Jas i złapał ją za rękę chcąc pociągnąć za sobą, już nawet słów mu brakowało. Jednak w tym momencie dostrzegł jej przerażenie w oczach, a do tego wydawała się być tak spięta, że aż sztywna. -Jamie rusz się! - krzyknął starając się przekrzyczeć wręcz ogłuszający dźwięk huczącego ognia, który z każda chwila był coraz bliżej.
Wzrok utkwiony miała na płomieniach. Mimo stanęły jej w oczach od bijącego żaru, nie odwracając spojrzenia. Ogień odbijał się w jej oczach coraz mocniej bo języki ognia wzrastały i odbijały się wyraźniej w jej tęczówkach. Nie zauważyła Nali, ani Jareda. Nawet nie poczuła kiedy złapał ją za rękę. Dopiero kiedy krzyknął, przerzuciła na niego wzrok przez chwilę orientując się w sytuacji bardziej przytomnie. Przyłożyła przedramię do twarzy czując duszący dym, który chciała przefiltrować materiałem kurtki. Cofnęła się kilka kroków rozglądając się wokół. Spoglądając za Nali przeklęła siebie sama w myślach. Nie widziała dostatecznie szerokiego pasa pozbawionego ognia, którym mogłaby przejść. Zagryzła wargę, spuszczając na chwilę wzrok. Dobrze zdawała sobie sprawę że z sekundy na sekundę zagrożenie wzrastało. Zacisnęła zęby spinając mięśnie i ściskając dłoń w pięść. Próbowała odetchnąć ciężej. - Nie mogę... - powiedziała w końcu pod nosem nie wiedząc nawet czy Jared ją usłyszał.
Gdy Nali pochwyciła rękę Jareda zaśmiał się pod nosem. Dziewczyna czasem brała wszystko za poważne. Dalej szedł za dziewczynami wsłuchując się w dźwięki spadającego deszczu i odgłosów burzy. Był już praktycznie cały przemoczony, ale nie śmiał sprzeciwić się Jaim. Miała mocny charakter. Grzmoty waliły coraz mocniej. Kilka metrów od niego trzasnął piorun i gdy zdążył się spostrzec przed Jaim i Nali rozprzestrzenił się ogień, a Jared właśnie do nich biegł. Gdy zauważył łzy na policzkach Jaim, niewiele myśląc wskoczył do kręgu ognia -Chyba wolał bym walczyć z wyklętym -mruknął. Sytuacja naprawdę nie była najlepsza. Mokre ubranie dodatkowo obciążało jego ciało. Ledwo usłyszał słowa dziewczyny -Dasz radę Jaim jesteś silna!- krzyknął podchodząc do Nali która również stała za Jaredem i wpatrywała się w sytuację. Pokiwał głową po czym ruszył w jej stronę. Zdjął z siebie kurtkę, wziął Nali na ręce okrywając ją swoją kurtką. Pomimo że byłą wysoka jego kurtka okryła praktyczne ją całą. Przebiegł przez okrąg ogna nie zważając na to że nie ma zabezpieczenia. Postawił Nali na ziemi. Chwycił lekko jej ramię -Wszystko dobrze? Zapytał przyjaźnie
Nali stała za Jeredem przerażona, kiedy podbiegł Matt i zabrał ją na rękach w bezpieczne miejsce a w tym samym czasie okrył ją swoją kurtką. Kiedy już tak sobie stała chłopak zadał jej pytanie -chyba tak- odpowiedziała patrząc się na jego rękę którą postanowił położyć na jej ramieniu -chyba tak- powtórzyła stanowczo ciszej. Teraz wyglądał naprawdę jak mokry pies jej dotychczas włosy wyprostowały się przyklejając się do jej twarzy. -Dzięki za pomoc- powiedziała. Po chwili bardziej zainteresowała się tym co się dzieje w kręgu ognia. No bo przecież była tam jeszcze Jasmin. Dopingowała jej w myślach.
Miał nadzieję że Jaim i Jaredowi nic się nie stanie. Zdjął rękę z ramienia Nali i odgarnął jej włosy z twarzy i odpowiedział -Nie ma za co, jestem Nefilim taka moja rola - Bluzka przylepiła się do ciała tak, że podkreślała jego tors. Jego ręce były lekko poparzone, ale krople deszczu trochę złagadzały ból. Dotknął rąk, a po chwili mocno tego pożałował. Syknął cicho, zaciskając zęby. Wyciągnął w kieszeni stele i przyłożył ją do skóry malując Iratze. Ból ustał -Potrzebujesz jakieś runy Nali?- zapytał lustrując ją od stóp do głowy. Jej ubranie też przemokły ukazując jej bieliznę. Zaśmiał się cicho. Popatrzał w stronę ognia. Bał się że reszcie nie uda się uratować. Ta myśl męczyła go, ale po chwili skarcił siebie za tą myśl. Wszystko będzie dobrze. Wyjdą z ognia i wrócimy do obozu. A jutro znajdziemy Wyklętego.
Dziewczyna poczuła lodowatą rękę chłopaka na twarzy, ogarniającą włosy Nali z twarzy. Deszcz lał na Nali. Jednak u chłopaka koszulka już tak przemokła że było widać jego tors. Kiedy padło pytanie od strony chłopaka, dziewczyna skinęła głową -jest coś takiego, ale ty mi tego nie wyczarujesz ani nie uczynisz.- powiedziała -jedyne czego chcę to być w Instytucie- dodała ciszej po czym opuściła głowę.
Usiadł na ziemi nic nie mówiąc. Również chciał już wrócić do Instytutu. I może wreszcie znów spotkać najpiękniejszą dziewczynę na świecie. I choć to głupie to ta dziewczyna naprawdę namieszała mu w głowie. Nie cieszył go nawet widok dziewczęcej bielizny. Nigdy tego nie czuł -Matt ogarnij dupę, twoi przyjaciele są w kręgu ognia, a ty myślisz o Nico -pomyślał po czym krzyknął -Jared co wy tam robicie?! -choć to pytanie było naprawdę głupie.
Czuł na twarzy gorąc powietrza buchającego od strony ściany płonących drzew. Naprawdę nie mieli czasu, a ona odpieprzała jakąś manię. Szybko wyciągnął stelę z kieszeni i podciągając jej rękaw kurtki narysował runę ognioodporności, a następnie sobie. Schował stelę do kieszeni i ponowne złapał Jasmine za rękę. -Chodź i nie pieprz głupot - warknął, po czym pociągnął ją za sobą chcąc dotrzeć do Matta i Nali. Co do Hawkins, to nie będzie głaskania po główce, bała się ognia, trudno, będzie musiała to jakoś przełknąć, trzeba było iść do chatki, zamiast odłączać się i szukać przygód. -Idźcie! Dogonimy was! -krzyknął do Matta, starając się przekrzyczeć otaczający ich chaos.
Musiał ją szarpnąć, żeby się ruszyła, a i tak strasznie się z tym ociągała. Przysłoniła część twarzy kurtką w osłonie przed dymem, kierując się za Jaredem. Nie odezwała się słowem, nie rzuciła żadnym komentarzem, nie zrobiła nic co byłoby do niej podobne. Dopiero kiedy znaleźli się poza zasięgiem ognia, wyszarpnęła się chłopakowi, przyspieszonym krokiem kierując się w stronę chatki. daleko od ognia. Szła odgarniając w złości gałęzie przed sobą, niektóre łamiąc na swojej drodze. W jej żwawym tempie mogła szybko zajść do chatki, mijając po drodze Nali i Matta, Jareda zostawiając w tyle.
Kiedy już znaleźli się w bezpiecznym miejscu puścił Jasmine. Niech tam sobie idzie gdzie chce, oby tylko nie trzeba było zaraz wyruszać na kolejną wyprawę ratunkową, bo na chwilę obecną miał dość. Obrzucił Matta i Nali zmęczonym spojrzeniem, a mijając ich odezwał się. -Koniec randki. Mamy zadanie do wykonania - mruknął chociaż ta perspektywa jemu samemu średnio się podobał. Jedyne na co miał teraz ochotę, to zdjąć z siebie mokre ubrania, usiąść i wychynąć w cichym, i spokojnym miejscu. Chyba jednak wymagał za dużo od życia, bo deszcz jak na złość znów zaczął padać, co prawda nie taki ulewny jak na początku, ale znów moczył ubranie. Nadal było słychać grzmoty, ale jakby z dalszej odległości, widocznie burza powoli przechodziła. Naciągnął mokry kaptur na głowę rozglądając się i starając się zorientować w terenie. Ten las zajmował dość sporą przestrzeń, nawet kilkuset kilometrów, a do tego górzyste ukształtowanie terenu jakoś szczególnie też nie pomagało w orientacji.
Wypędziła przed grupę dostatecznie mocno, żeby przystanąć przy jednym z drzew. W jednej dłoni w dalszym ciągu trzymała serafickie ostrze które teraz z nadzwyczajnym poświeceniem temu swojej uwagi tępiła o korę drzewa. Dziobała je, znęcając się nad biednym pniem. Była przede wszystkim wściekła, do tego stopnia, że nie wiadomo było z jakiej dokładnie przyczyny drżała jej jedna z dłoni. - Dzisiaj już nic nie wytropimy w tą pogodę - zauważyła kiedy w końcu dogoniła ją reszta - Lepiej schować się przed ta kurewską pogodą - mimo swoich słów, zachowywała się dokładnie przeciwnie do nich, bo nawet kiedy niedługo potem dotarli do suchej leśniczówki, sama zamiast wpakować się do środka stanęła na tyłach budynku, naciągając kaptur totalnie przemoczonej kurtki na głowę, jakby ten w ogóle miąłby jej w czymś pomoc. Włosy uciekające jej z warkocza lepiły jej się do policzków i ust. Sama to olała, stojąc na zewnątrz, jakby chłonęła coś z tej fali wody, która cisnęła na Ina z góry. Mimo że ubrania całkowicie się do niej lepiły, a gdyby zdjęła wierzchnia warstwę, te które znajdowały się pod nią, zgadywała, że były równie mokre i prześwitujące. Zignorowała ten fakt. Dla ironii zapalając zapalniczkę która ni w cholerę nie chciała zadziałać przy takiej pogodzie.
Powstrzymał się od komentarza, gdy zobaczył z jakim maniackim zapałem Jaimie maltretowała biedne drzewo. Co do propozycji schronienia się przed deszczem musiał się z nią zgodzić. W taką pogodę raczej niczego nie wytropią, stare ślady na pewno się rozmyły, a oni teraz co najwyżej mogą się przeziębić. Jednym słowem - dupa, jeśli nie prze-pogodzi się w ciągu najbliższych dwóch godzin, to będą musieli spędzić kolejną noc w lesie. Skinął głową do rudej na znak zgody, po czym spojrzał jeszcze za siebie upewniając się, że Matt z Nali szli za nim. Gdy dotarli na miejsce trudno było powiedzieć, że leśniczówka była jakimś luksusem. Zwykła chatka, jedno pomieszczenie, zdezelowana i powycierana, gąbczasta kanapa, palenisko, które za czasów swojej świetności mogło być całkiem ładnym kominkiem. Oczywiście nie było ani prądu ani bieżącej wody, a dach w niektórych miejscach przeciekał. Po podłodze walały się śmieci po przekąskach i puszki po piwie, bo widocznie poprzedni lokatorzy nie poczuwali się do tego, żeby po sobie posprzątać. Kupka połamanego drewna, które kiedyś było krzesłem, teraz co najwyżej nadawało się do spalenia w kominku. Na ścianie dwie prowizoryczne szafki z poobrywanymi drzwiczkami, a pod ścianą chwiejący się stół. Pewnie można byłoby dostrzec parę innych szczegółów, ale Jared już się nie przyglądał. Zdjął plecak, po czym przykucnął zaczynając w nim grzebać. Wyciągnął w końcu paczkę fajek z dna plecaka. Ku jego zadowoleniu okazały się być suche, plecak chyba był wodoodporny czy coś w tym stylu, bo większość rzeczy, które miał tam upchanych była sucha. Wyciągnął papierosa i zapalniczkę z paczki, po czym na powrót wrzucił fajki do plecaka i oparł go o ścianę. Wyprostował się i zerknął jeszcze na Matta i na Nali, którzy próbowali się odnaleźć w tym rozgardiaszu. Włożył papierosa między wargi, przypalił i ruszył na zewnątrz do tej małej zołzy, która zamiast wejść do środka uciekła za budynek. Przy odrobinie szczęścia może ruda łaskawie uda namówić się do tego, żeby wejść do środka. Wszedł do domku wraz z Jamie. Ciesząc się z faktu, że już mu się na łeb nie leje, ściągnął z siebie rozdartą koszulkę, którą to starł krew sączącą się z rozcięcia na piersi, po czym cisnął koszulkę w kąt. Teraz już nadawała się co najwyżej na szmatę. Podszedł do plecaka i wyciągnął z niego bluzę, którą wepchnął w ręce Jamie. -Przebierz się - polecił, po czym znów się schylił wyciągając suchą koszulkę, którą zaraz na siebie naciągnął. Mimo wszystko miło było mieć coś suchego na sobie. Wyciągnął jeszcze papierosy i podszedł do drzwi, co by w środku nie robić zadymy. Oparł się plecami o futrynę, włożył jednego fajka między wargi i przypalił zaciągając się dymem z niekryta przyjemnością. Spojrzenie utkwił w otaczających chatkę drzewach i krzakach.
Obserwowała go bez większego celu, dopóki w końcu nie wyciągnął obiecanej bluzy dla niej. Chwyciła ją w locie, pochylając się nieco do przodu, żeby ją złapać. Chwilę potem chciała z siebie zrzucić materiałową kurtkę, ale nie był to dobry pomysł wnioskując po tym, jak ciuchy pod na lepiły się do jej ciała, prześwitując do tego stopnia, że mogła oglądać swój koronkowy stanik przez zmoknięty materiał. Prychnęła narzucając kurtkę z powrotem na siebie i rozejrzała się za jakimś prowizorycznym pomieszczeniem, w którym mogła z siebie w końcu zrzucić przemoknięte ciuchy, ciążące jej na ramionach. Gruba wojskowa kurtka, kompletnie zmoknięta, nie była czymś co przyjemnie się nosiło na ramionach drobnej dziewczyny. Dlatego z zadowoleniem zniknęła w zdezelowanej łazience chatki. — Zajebiście — szepnęła strzepując z siebie pająka, kiedy zrzucała swoje ciuchy na rzecz narzucenia na siebie bluzy Mearsa. Nie wiedziała, że źle się za to zabrała. Pająk wyraźnie uczepił się jej na sieci i wrażenie, jakby się go pozbyła było tylko chwilowe. Kiedy wróciła do głównego pomieszczenia, poczuła znów jego długie nóżki na swoim karku. — Szlag... zdejmij to ze mnie — warknęła do Jareda rozdrażniona, odgarniając włosy z karku na bok, kiedy obok niego przystanęła. Zabrzmiało to trochę feralnie w pomieszczeniu, gdzie znajdowały się jeszcze dwie inne osoby, ale miała nadzieję, że Mears ogarnie, że mało w tym było perwersji, kiedy zauważy włochatego ktosia, goszczącego wygodnie na jej karku.
Wydawało mu się, że dostrzegł coś miedzy drzewami, ale być może to tylko deszcz i wiatr poruszały liśćmi tym samym dając takie złudzenie. Nie mógł się jednak za dobrze przyjrzeć, bo pojawiła się Jamie skutecznie odwracając jego uwagę. Słysząc jej warczenie zmarszczył brwi i skupił wzrok na rudowłosej. Nie wiedzieć czemu, ale pierwsze o czym pomyślał to właśnie jego bluza, którą to miała na sobie, na szczęście widząc, że odgarnia włosy z karku zorientował się, że to jednak nie o to chodziło. Pochylił się w stronę dziewczyny i złapał pająka, który postanowił urządzić sobie mały spacerek, zrzucił go za próg. O dziwo powstrzymał się od komentarza na ten temat. Dopalił szluga i psyknął nim w stronę kałuży, znów mu się wydało, że kątem oka zauważył jakiś ruch. Zupełnie jakby coś kryło się w krzakach obserwując ich z bezpiecznej odległości. Ale czy wyklęty mógłby zachować aż tyle świadomości? A może to po prostu niedźwiedź, na którego ślady natrafił z rana. Wrócił spojrzeniem do Jamie, Matta i Nali. Wydawało mu się, że któreś z nich miało łuk.
Głodnemu chleb na myśli. Jared może po prostu chciał, żeby Jasmine chodziło o tą bluzę. Dziewczyna cierpliwie odczekała aż zdjął pajęczaka z jej karku i poruszyła szyją na lewo i prawo, jakby rozluźniała mięśnie. Zauważyła, że Mears skupiał na czymś wzrok za oknem. Nie byłaby sobą, gdyby nie podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem, a zaraz potem wróciła nim do jego oczu.— Co potencjalnie jest ta interesującego, że odciąga Twoją uwagę od dziewczyny odsłaniającej przed Tobą kark? — zarzuciła mokre włosy do tyłu, związując je w ciasny koczek, komentując sytuację w taki sposób, jakby wcale nie mówiła o sobie. Chwilę potem oparła się rękoma o parapet obok chłopaka, spoglądając za okno, próbując znaleźć tam coś ciekawego. Zmarszczyła brwi, bo w tym momencie mogło jej się wydawać, albo widziała ten sam cień co Jared. Spojrzała na niego uważnie i uśmiechnęła się ironicznie — Idziemy na fajkę? — szczęśliwie przestało padać. Burza była gwałtowna, zwalała z nóg, ale nie trwała długo. Nie rozjaśniło się, było dalej ciemno i ponuro i na pewno fakt, że dawno zdążyła zastać ich noc w niczym nie pomagał, ale skoro już mieli jakiś trop… — Nali, Matt? Małe polowanko? — zasugerowała, bo mogli nie zrozumieć jej metafory z paleniem. Zresztą, wcale nie była pewna czy choćby sam Jared wyłapał odniesienie do Wyklętego w jej wcześniejszym pytaniu. Nie czekając na ich odpowiedź zarzuciła kaptur na głowę, zgarniając z czyjegoś plecaka pierwszą lepszą broń, która wpadła jej w dłoń. Chyba nie miało to znaczenia, co to była za broń, skoro żadną z nich i tak nie potrafiła się obsłużyć…
Może rzeczywiście chciał ją oglądać bez tej bluzy na sobie, a może chodziło o coś innego. Kto to może wiedzieć..? -Potencjalny wyklęty, który może chcieć rzucić się na dziewczynę, która odsłania przede mną kark i która sama nie będzie umiała się obronić? -odparł zerknąwszy przelotnie na Jasmine, a następnie odepchnął się od framugi, żeby zgarnąć łuk oparty o jedną ze ścian i kołczan ze strzałami, który to zarzucił sobie na ramię. Łuk należał albo do Nali albo do Matta, ale Jared na pewno nie miał zamiaru pytać o pozwolenie. Zresztą tamta dwójka była tak pochłonięta konwersacją między sobą, że nie zdziwił się gdyby nawet go nie słyszeli. -Idziemy. Ale trzymaj się z tyłu - oznajmił, po czym wyszedł z chatki starając się robić przy tym jak najmniej hałasu. W krzakach nadal coś się poruszało, jakby szamotało. Otaczający ich mrok mu nie przeszkadzał w końcu miał runę widzenia w ciemności. Na wszelki wypadek wyjął jedną ze strzał i nałożył na cięciwę, jednocześnie skradając się w stronę tego co poruszało się w chaszczach.
Przewróciła oczami, burcząc pod nosem ironicznie: — Touché — szła za Jaredem, nie mogąc odczytać inaczej jego reakcji, jak obrazy posłanej w jej kierunku. A mimo to uśmiechnęła się nieznacznie pod nosem, kątem ust, jakby ją to trochę bawiło — Więc może dobrze, że dziewczyna ma Ciebie? — zagadała już na zewnątrz. Widocznie rozmowa pozwalała jej się rozluźnić. Zwłaszcza kiedy napiął cięciwę łuku. Wtedy miała już wrażenie, że sytuacja jest jednak poważniejsza i nie należało z niej kpić. A kpiła, żeby podbudować samą siebie. Zacisnęła dłoń na rączce chakramu i zmarszczyła brwi, nie wiedząc jak go użyć. Dlatego właśnie trzymała się blisko Jareda, choć trzymała to pod przykrywką rozmowy — Tez muszę sobie coś takiego załatwić. Wygląda epicko — zakpiła wskazując brodą na jego łuk. Wtedy właśnie coś śmignęło po ich prawej stronie. Nie wiedziała, czy Jared to zauważył, dlatego obróciła się w tamtym kierunku, orientacyjnie wyłapując szelesty — Tam — wskazała głową na wyraźniejszy cień pod drzewem, który już w moment później, zauważony, ruszył na nich, atakując pierwszą Jasmine. Bardzo nierozsądnie. Ale to tępy demon, który nie wiedział, że najpierw powinien się skupić na silniejszym ogniwie, skoro taka Hawkins niewiele mu mogła zrobić.
Zignorował jej pytanie, skupiony był na tym co dzieje się przed nim, a niepotrzebne gadanie, mogło jedynie wypłoszyć, to co, co siedziało w krzakach. Jeśli to niedźwiedź, to łuk może być mało skuteczny, dlatego lepiej byłoby gdyby rzeczywiście to był wyklęty. -Pogadasz sobie później - syknął w jej kierunku słysząc uwagę na temat łuku, ale zaraz liście zaszeleściły mocniej, a zza drzewa wybiegła dziwnie przygarbiona postać. Niby mężczyzna, ale gębę miał całą we krwi, tak samo koszulę, włosy potargane, a w oczach obłęd. Nie potrzebował dodatkowych wytycznych. Napiął łuk i wypuścił strzałę jeszcze zanim wyklęty zdążył na nich dobrze ruszyć. Celował w serce, ale łuk nie był jego ulubiona bronią, więc trafił wyklętego pod obojczyk. Mężczyzną zawył z bólu i z jeszcze większym szałem ruszył na Jamie i Jareda. Chłopak odrzucił łuk, zdając sobie sprawę, że nie zdążyłby wyciągnąć, napiąć i wystrzelić kolejnej strzały. Sięgnął po sztylet przypięty do paska i odepchnął Jamie do tyłu. Zasłonił się przedramieniem lewej ręki i zadał cios sztyletem w szyję wyklętego. Mężczyzną zaczął krztusić się własną krwią ostatecznie padając na ziemię, ale nim to nastąpiło, zdążył jeszcze ugryźć Mearsa w rękę. Chłopak zaklął patrząc z odrazą na opętanego, po czym nachylił się i wyrwał z jego szyli sztylet. Krew trysnęła jeszcze bardziej, a wyklęty zaczął charczeć, po paru chwilach był już martwy. Brunet nachylił się jeszcze wycierają o łachy trupa swój sztylet i na powrót wsadził go za pas. Zerknął jeszcze ze zniesmaczeniem na ślady zębów na ręce, później przeniósł spojrzenie na Jamie. -Mission complete - mruknął, po czym ruszył po plecak do domku. Co zrobią z ciałem już go nie interesowało, równie dobrze mogło tu zostać i gnić.
Nawet przynęta była z niej słaba. Syknęła kiedy odepchnął ją do tyłu traktując jako zbędną przeszkodę w walce z demonem. Zacisnęła dłoń na chakramie i była gotowa go rzucić (miała wrażenie, że tym się rzuca), ale Jared przysłonił jej swoimi plecami cały Boży świat, jakby gapienie się teraz na jego tyłek było największym świętym obowiązkiem Jasmine. — Szlag — kiedy wyminęła go z jednej strony, było już za późno żeby reagować. Miała za to idealny widok na ranienie ramienia Mearsa. Kiedy cisnęła chakramem w kierunku Wyklętego, w zasadzie nie można było powiedzieć, czy fakt, że ostrze uderzyło w miejsce obok sztyletu Jareda miał jakikolwiek wpływ na efekt powalenia demona. Fakt faktem, ten broczący we własnej krwi padł na ziemię, pozostawiając po sobie obrzydliwy odór, jaki wydobywał się z truchła szybko gnijących demonów. — Nie będę Ci za to dziękować — od razu zastrzegła i szarpnęła Mearsa za przegub zdrowej ręki, zmuszając do spojrzenia w swoim kierunku. Miała coś powiedzieć, ale w zasadzie otwierając usta od razu potrafiła przewidzieć, co Jared jej odpowie. dlatego puściła go i uniosła ręce do góry, obronnie — rozmyśliłam się. Kierunek, Instytut, tak?
Caleb zaśmiał się cicho, gdy podniosła sztylet. Chyba nie sądziła, że zrobi mu krzywdę? Caleb zbyt wielką część życia spędził na treningach, żeby dał się jej zaskoczyć. - Spokojnie, Melly - odezwał się żartobliwym tonem. Kiedy odwróciła się, przyłożył do jej boku ostrze, które chował w rękawie. Przez ten cały czas trzymał je tuż nad jej brzuchem, a ona była niczego niewiadoma. Prawy kącik ust powędrował do góry. - Powinnaś na siebie bardziej uważać - wyszeptał zbliżając się do niej. Stał kilka centymetrów za nią. Nagle zabrał ostrze i ponownie je schował. - Potrzebujesz kogoś takiego jak ja, jeśli trafisz na Wyklętego - stwierdził zadziwiająco radośnie. Czasem zadziwiał sam siebie, jak dobrze udaje.
Jak na złość poszedł za nią. Nie mógł odpuścić, na dodatek prawił jej te swoje 'mądrości'. Czy Caleb chociaż raz nie mógł wziąć sprawy na poważnie i przestać ją rozpraszać? W końcu Wyklęty mógł czaić się tuż za rogiem, a on bawił się w te swoje dziecinne gierki. Raz po raz ignorowała chłopaka, bo dziwny odgłos stał się głośniejszy, ale gdy stanął za nią i zaczął coś szeptać, odwróciła się do niego. - Potrafię sama się o siebie zatroszczyć. - Rzuciła mu gniewne spojrzenie i chwyciła pewniej sztylet. Znowu zaczął się wywyższać. - Za to ty, Narcyzie, wracaj do reszty, gdzie będziesz bardziej potrzebny. - Przyłożyła mu sztylet do szyi. Jasmine była nie przeszkolonym Nocnym Łowcą, a na dodatek nie wzięła broni. Gdyby Wyklęty ich zaatakował, wątpiła czy Jared by sobie poradził sam. Prawdopodobieństwo, że Przyziemny z runami jest tam, dokąd idzie Melissa, było jak jeden do stu.
Przygryzł dolną wargę, ale nie powstrzymał uśmiechu. Dziewczyna czasami bywała urocza. - To takie słodkie, gdy mi grozisz - zażartował, kiedy jej sztylet znalazł się na jego szyi. Z łatwością mógł ją powstrzymać, ale nie widział potrzeby. Zacmokał. - Nie uważasz, że szkoda by było mnie zabijać? Zwłaszcza po tym, jak się mną opiekowałaś? - spytał z wyzwaniem w spojrzeniu. Nachylił się nieznacznie, a ostrze napierało na jego gardło. Jakiś czas temu w tym miejscu miał ranę po sztylecie Sam. Na szczęście Cisi Bracia potrafią czynić cuda i pomogli mu także z innymi ranami. Nagle zaczął padać deszcz. Caleb wyprostował się i z delikatnym uśmiechem podniósł głowę. Wpatrywał się przez moment w niebo, gdy nagle przeciął je piorun. Zagrzmiało. Pogoda nie sprzyjała tropieniu Wyklętego.
- Słodkie? - Popatrzyła na niego wymownie. Słodki to był sernik, nie grożenie ludziom. Rozdziawiła usta z zaskoczenia, gdy powiedział jej o opiekowaniu się, a właściwie trzymaniu przy życiu. Mieli o tym nie wspominać, ale zwykłe rzucone ,,Nie mówimy o tym", najwyraźniej nie zatrzymało Caleba od wypominania jej do końca życia jak to bohatersko wziął cios na siebie. Idiota. Z kolei Neal nie musiał rzucać tym naleśnikiem. Gdy się nachylił, chwyciła sztylet w obie ręce i odsunęła od siebie Caleba. Usłyszała grzmot, a po chwili zaczął padać deszcz. Wręcz wspaniale. Teraz na pewno prościej będzie wytropić Wyklętego. Melissa zniknęła tak dyskretnie, że wszyscy to zauważyli, bo czuła na sobie ich spojrzenia. Będzie musiała podszkolić swoje ninjowskie umiejętności. Winę ponosił oczywiście Caleb, który musiał pójść za nią.
Widział w oczach Melissy, że nie podobało jej się, że wspomniał o tym, że robiła mu za pielęgniarkę. Gdyby nie ona i Cisi Bracia zapewne nie byłby w stanie się jeszcze poruszać z taką szybkością, jak to robił zawsze. Uśmiechnął się czarująco. Deszcz padał coraz mocniej. Caleb był już cały przemoczony. Mrugał co chwilę, a krople ciążyły mu na rzęsach. Spojrzał ponad dziewczynę i gdzieś w oddali dostrzegł jaskinię. Wszystko dookoła rozświetliła błyskawica. Schylił głowę, by spojrzeć na dziewczynę. Nie uśmiechał się, ale w jego oczach widać było podekscytowanie. - Tam jest jaskinia - oznajmił, wskazując na punkt ponad głową Mel. - te głosy, które słyszeliśmy... Pewnie dochodziły stamtąd.
Wsunęła sztylet za pasek i zauważyła, że deszcz zaczął się nasilać. Założyła kaptur swojej zapinanej bluzy na głowę, ale po chwili była już cała mokra, więc na wiele się to nie zdało. W tym momencie zatęskniła za kominkiem lub ciepłym ogniskiem. Położyła ręce na biodrach i spojrzała na Caleba z wyrzutem, jakby brzydka pogoda była jego winą. Teraz to trop Wyklętego urwał się większej grupie Nocnych Łowców, chyba że zdążyli go znaleźć. - Jaskinia? - Obróciła się i spojrzała na wskazany punkt. Jaskinia w środku lasu. Zapewne była zamieszkana przez zwierzęta. Melissa westchnęła i zaczęła iść w kierunku wejścia. Chciała sprawdzić co wydaje te okropne odgłosy i co skrywa w sobie grota. Szybko się w niej znaleźli, a dziewczyna zaczęła wykręcać bluzę, z której lała się woda. Potem wyjęła latarkę z plecaka i oświetliła ściany jaskini. Zerknęła na Caleba. - Chodźmy. - Zaczęła szybko zmierzać do przodu, oddalając się ze światłem. Oczywiście, zapomniała o tym, że chłopak ma runę widzenia w ciemnościach.
Już zdążyła zmoknąć, zanim narzuciła kaptur na swoje długie włosy. Caleb uśmiechnął się do siebie. Czasem była naprawdę rozbrajająca. Zamrugał i uniósł ręce w obronnym geście, powstrzymując się od śmiechu, gdy spojrzała na niego z wyrzutem. Kiedy dziewczyna w końcu ruszyła w stronę jaskini, poszedł za nią. Na niebie wciąż pojawiały się błyskawice. - Deszcz jest taki orzeźwiający - szepnął, ale sam nie był pewny, czy miał być to sarkazm, czy mówił poważnie. Gdy dziewczyna zaczęła wykręcać bluzę z wody, dostrzegł kawałek jej brzucha. Calebowi nie chciało się tego robić ze swoimi ubraniami, przywykł do tego, że jest cały mokry. Nieraz spacerował w takich warunkach po mieście. Pokręcił głową, by osuszyć choć trochę swoje włosy. Woda się z nich dosłownie lała. Melissa wyjęła latarkę i szybko oddaliła się ze światłem, ale on widział w ciemnościach, więc nawet nie była mu potrzebna. Pogwizdując ruszył za nią. Nagle dostrzegł dwa korytarze. Musieli któryś wybrać. - Nie podoba mi się to - mruknął, lustrując z uwagą oba przejścia. W jednym z nich nie było nawet podłoża tylko przepaść. Drugie zaś miało ściany pokryte runami. Zmarszczył brwi. Czyżby byli tam kiedyś nocni łowcy?
Oświetlała jaskinię sprawdzając czy miała na sobie ślady użytkowania. Nie zauważyła żadnych kości innych zwierząt, więc uznała, że grota jest niezamieszkana. Jej kroki echem odbijały się od ścian, ale nie zagłuszały dźwięku, który ciągle się nasilał. Natychmiast wykluczyła niedźwiedzia, ale w takim razie co to było? Nie brzmiało jak jakieś zwierzę. Melissa zmarszczyła brwi, gdy zobaczyła rozwidlenie. Oświetliła oba korytarze latarką. W jednym w nich runy były wyrzeźbione na ścianach. Czyżby jaskinia należała do Nocnych Łowców? Jak na początek zapowiadało się źle. Nigdy nie było wiadome czego się po nich spodziewać. Tak, mówiła też o sobie.- Nie zapowiada się kolorowo. - Mruknęła. Bezpieczniej było wybrać ciemny korytarz czy ten należący do Nocnych Łowców. W końcu sami nimi byli, ale to nie znaczy, że mieliby prościej. Mogli liczyć się z tym, że właściciele jaskini chcieliby ich przetestować. - Chyba powinniśmy iść tam gdzie są runy. - Powiedziała po chwili namysłu i nie czekając na Caleba weszła do korytarzu ze znakami.
Caleb przygryzł dolną wargę, gdy ruszył przez korytarz pełen nakreślonych run. Oglądał je z zaciekawieniem. Niektóre znał, inne tylko kojarzył. Były jakieś dziwne. W połowie korytarza zatrzymał się, nie patrząc na to, czy dziewczyna idzie dalej. - Ciekawe czemu ktoś je tu nakreślił - wypowiedział te słowa bardziej do siebie niż do niej. Wyciągnął dłoń, by zbadać ściany. W momencie, gdy dotknął jakieś przypadkowej runy, usłyszał hałas. Ściany zaczęły powoli się zwężać. - Uciekaj! - wrzasnął i w tej samej chwili biegł ile sił w nogach. Od wyjścia z tunelu dzieliło ich kilka metrów. Mogli dać radę. Widział nikłe światełko na końcu.
Z dotychczasowych run na ścianach jaskini, rozpoznała tylko znak siły i wytrzymałości. Była ciekawa czym je wyryto i jeśli to była stela, to czy nadal mają swoje właściwości, ale powstrzymywała się od dotknięcia ich. Ciągle pamiętała, że to grota Nefilim, którzy zawsze sprawdzali umiejętności innych, a runy wyglądały podejrzanie. Usłyszała hałas, coś na kształt zgrzytu. Jakaś machina została uruchomiona. Nagle ściany zaczęły się przesuwać ku sobie. Melissa zaklęła pod nosem, ale rzuciła się do biegu co sił w nogach. Caleb musiał coś uruchomić. Ściany prawie dotykały ramion Melissy, gdy zauważyła wyjście. Zdążyła wyskoczyć z tunelu, a Caleb wraz za nią. Upadła na ziemię, a jej latarka gdzieś się potoczyła. Światło zamigotało i zgasło. Pięknie. - Musiałeś aktywować pułapkę. Musiałeś. - Powiedziała podnosząc się do siadu. Jej oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do panujących ciemności, więc wygrzebała stelę i na chybił trafił narysowała runę widzenia w ciemnościach. Miała nadzieję, że nie pomyliła jej z żadną inną.
Chyba pierwszy raz zrobił coś tak głupiego. Nawet Melissa nie dotknęła żadnej runy. Oczywiście, wyglądały podejrzanie, a instynkt podpowiadał mu, by tego nie robić, ale jak jakiś idiota zignorował cichy głosik w swojej głowie. Na szczęście zdążyli wyskoczyć z korytarza, zanim ściany się ze sobą zetknęły. Upadli na ziemię, a latarka Mel gdzieś się potoczyła. Jemu nie robiło to różnicy. Miał runę, ale dziewczyna jakoś musiała ją sobie narysować stelą. Wywrócił tylko oczami, nie komentując jej słów. Rozejrzał się dookoła i wstał. - Co się stało ze światłem? - zmarszczył brwi, przyglądając się uważnie miejscu, w którym się znaleźli. Droga prowadziła jeszcze przez kilka metrów, a potem urywała się. Od drugiego brzegu dzieliła ich przepaść, a nie mogli wrócić tą samą drogą, którą przyszli. Z góry zwisały stalaktyty. Klasnął, chcąc oszacować, jak wielka jest jaskinia. Wydawało się, że ciągnie się w nieskończoność. I może mu się wydawało, ale w oddali gdzieś w ciemnościach dostrzegł dwa mosty. Dźwięk odbił się echem od ścian jaskini. Nagle światło znowu wróciło i Caleb nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Świetliki.
Na szczęście narysowała właściwą runę, bo po chwili mogła zobaczyć gdzie się dokładnie znajdują. W oddali widniały dwa mosty. Jeden wyglądał jakby miał się zaraz rozlecieć, a drugi był solidniejszy. Melissa podeszła bliżej przepaści i ostrożnie się wychyliła. Jej latarka dogasała na dole, który był na tyle daleko, aby skoczyć i się przy tym zabić. Usłyszała z tyłu klaśnięcie i odwróciła się do Caleba. Odgłos odbił się echem po odległych ścianach jaskini. Była ogromna. Dziwiła się, jakim cudem Nefilim utrzymywali ją w ukryciu. Uniosła brew do góry. - Widziałeś światło? Wszystko z tobą w porządku? - Nie dziwiłaby się, gdyby odpowiedział "nie", po tym jak zamknął przejście. Nagle zobaczyła drobne, latające światełka. Zmarszczyła brwi. Świetliki? - Trzeba wybrać drogę. - powiedziała i zaczęła zmierzać do mostu, który wyglądał na solidniejszy. Wydawał jej się odpowiednim wyborem.
Trzeba wybrać drogę. Tylko którą? Dziewczyna się skierowała do mostu, który wyglądał na stabilniejszy. Już stawiała na nim nogę, ale ją powstrzymał.- To jakaś ogromna dziwna jaskinia Nefilim - stwierdził, spoglądając to na nią to na most. - Tamten korytarz też wyglądał bezpiecznie - dodał wolno, po czym schylił się po sporej wielkości kamyk i rzucił go na most, który prawie od razu się rozpadł. - Chyba musimy iść tym drugim - oznajmił, spoglądając w dół na przepaść.
Most wyglądał bardzo stabilnie i nie sądziła, że pod naporem kamienia tak po prostu się zerwie. - Chyba? - Spojrzała na niego z rozbawieniem. - Raczej na pewno, chyba że masz skrzydła i polecisz. - Z góry na dół był spory kawał. Westchnęła i podeszła do drugiego mostu, który prawie się rozpadał. Liny były przetarte, a paru desek brakowało. Melissa przeklęła własną głupotę. Mogła wydedukować, że bardziej używany most jest tym bezpieczniejszym. Zaczęła iść jedyną drogą, którą oświetlały im świetliki. Na szczęście przedostali się bezpiecznie na drugą stronę. - Żyjemy. - Oznajmiła szeptem do siebie. Lubiła duże wysokości, ale tylko wtedy, gdy stała na pewnym gruncie. Zauważyła światło wydobywające się z jakiegoś przejścia i głosy, które się nasiliły. Spojrzała przez ramię na Caleba i kiwnęła głową w tamtą stronę.
- To miejsce wygląda bardziej na kopalnie niż na jaskinie - odezwał się, rozglądać się dookoła. W normalnej jaskini nie byłoby mostów. Nie byłyby potrzebne w pierwszej kolejności. Przeszli bez większego trudu bo drugim moście. Podążył wzrokiem za jej kiwnięciem głową. Także usłyszał te głosy, ale dopiero teraz dostrzegł światło. Nie wyglądało jak to, które wytwarzały świetliki. Ruszył więc w jego stronę z Melissą u boku.
Kopalnia należąca do Nefilim, nazwa już od początku nie wróżyła nic dobrego. Melissa rzuciła wzrokiem w tył. Nie było jak wrócić. Czy chciała wchodzić do jakiegoś dziwnego pomieszczenia, gdzie było nienaturalne światło i dziwne odgłosy? Oczywiście, to było jej marzeniem. Wyciągnęła sztylet i aktywowała go. Zaczęła schodzić po krętych schodach. Stopnie były nierówne i w pewnym momencie poślizgnęła się na jednym nich. Jej pierwszym odruchem podczas upadku było złapanie pierwszej lepszej rzeczy, aby utrzymać się na nogach. Padło na Caleba. Pociągnęła go za sobą i razem zjechali po schodach jak na sankach. Kość ogonowa Melissy była solidnie obita. Ostrożnie podniosła się z ziemi, chcąc wybadać grunt. Oświetliła aktywowanym sztyletem grotę. Zdawało jej się, że widziała już gdzieś te skały. Usłyszała koło siebie coś na kształt niewyraźnego bełkotu i bez wahania zamachnęła się sztyletem. Trafiła w pustkę, ale jej oczom objawiło się dość ciekawe zjawisko. Przed nią stał, a raczej lewitował, duch.
Wyciągnął sztylet praktycznie w tym samym momencie co Melissa. Szedł nie tyle obok niej co za nią. Korytarz, przez który prowadziły kręte schody, był dość wąski. Kroki stawiał ostrożnie, ponieważ było ślisko. Wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie pociągnęła go za sobą. Razem zjechali po schodach, ale w ostateczności upadli osobno. Caleb był poobijany i miał dość tej jaskini. Poniósł z ziemi sztylet, a następnie wstał. Odwrócił się do Melissy. Zauważył obok niech coś, czego nie powinno tam być. Otworzył usta, by ją ostrzec, ale sama zamachnęła się sztyletem, trafiając w pustkę i po chwili dostrzegła zjawę. - No to mamy problem - mruknął, unosząc sztylet, choć wiedział, że nic on mu nie da.
Co za zbieg okoliczności. Wczoraj chciała opowiedzieć historię o duchach i uważała je za legendę, a teraz stała z jednym z nich twarzą w twarz. Miała dość jaskini i niespodzianek. Opuściła sztylet, wiedząc, że na wiele jej się on nie zda i przyglądnęła się nadnaturalnej istocie. Wyglądała na górnika, a że tylko nieszczęśliwe dusze zostawały na ziemi, musiał zginąć zanim osiągnął cel czy coś w ten deseń. Specem nie była. - Wskażesz nam wyjście. - Zamierzała zadać pytanie, ale zabrzmiało to jak polecenie. Duch musiał być starej daty, bo spojrzał na nią lekko skołowany, jakby nie przywykł do takich słów ze strony kobiety, ale zauważył runy na ich skórze, więc zaczął zmierzać w stronę korytarza. Im dalej szli, tym światło na końcu się powiększało. Wreszcie wyszli z tej przeklętej jaskini. Melissa odetchnęła z ulgą. - Reszta pewnie dorwała już wyklętego. - Obróciła się w stronę Caleba. - Wracajmy do obozowiska, a potem do Instytutu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz