Melissa & Caleb
Obudził się następnego dnia. Cieszył się, że nie pamiętał, jak Cisi Bracia go leczyli. Nawet jego przyprawiali o ciarki, a przecież też kiedyś byli Nefilim. Zamrugał. Światło przez moment go oślepiło i czuł się zdezorientowany. W ustach miał sucho, a po skroniach spływały mu kropelki z zimnego potu. Śnił mu się koszmar. Tym razem nieco inny niż te do tej pory. Oprócz umierającej siostry i rodziców zobaczył Neala, stojącego nad ich martwymi ciałami. Obwiniał go o wszystko co się stało. O to że nie żyją, że zostali przeniesieni, że podupadł na zdrowiu i dał się wciągnąć w narkotyki oraz inne używki. Caleb miał wrażenie, że krzyczał. Próbował się podnieść. Chciał pobiec do Neala i sprawdzić, czy wszystko było w porządku. Nie miał już rany, ale ból pozostał razem z blizną ciągnącą się od biodra praktycznie do żeber. Z jękiem opadł na poduszki. Zawarczał zły na samego siebie.
Cisi Bracia podczas leczenia prawie zawsze usypiali chorego, a Caleb nie należał do wyjątków. Nikt nie mógł być na sali, więc Melissa została wyproszona i chodziła w tą i z powrotem na korytarzu. Neal czuwał z nią pod drzwiami skrzydła szpitalnego, ale proces był dość długi, bo rana zrobiona przez Sam była głęboka i w pewnym momencie poszedł spać do swojego pokoju. Nie dziwiła mu się, sama chętnie poszłaby spać, ale była na tyle pobudzona, że energii starczyło jej na wszystko, a szczególnie na obwinianie się. Gdyby nie ona, Samantha nawet by ich nie tknęła, a Caleb nie byłby umierający. Z drugiej strony Nocny Łowca nie musiał zgrywać bohatera, ale nie mogła go za to obwiniać, bo sama wzięłaby cios na siebie, gdyby zaatakowano Yen. Cisia Bracia w pewnym momencie wyszli, zostawiając jej krótką informację w postaci jednego słowa ,,Żyje" i opuszczając Instytut. Z ulgą Melissa poszła spać, nawet nie przebrawszy się w piżamę, gdyż zasnęła na kanapie w salonie, by następnego dna obudził ją donośny krzyk. Zeszła z kanapy i skierowała się w stronę skrzydła szpitalnego. Len nadal była pogrążona w śpiączce na łóżku pod ścianą i cud, że nie zbudziła się od wrzasków Caleba, a chłopak umiejscowiony był na łóżku pod oknem. Podeszła do niego, przeciągając się. Leżał przykryty kołdrą, a obok niego, na szafce, stała reklamówka z jakimiś lekami i kartka od Cichych Braci. Dziewczyna usiadła na skrawku łóżka i spojrzała na jego policzek. Inicjały były mniej zaognione, ale nadal widoczne. Chwyciła kartkę z szafki i szybko ją przeczytała. Cisi Bracia napisali co kiedy podawać, a że Melissę zżerało sumienie wzięła te obowiązki na siebie. - Coś cię boli, Narcyzie? - Przeniosła wzrok na Caleba. - Muszę się rozejrzeć za jakimś strojem, skoro mam zgrywać twoją pielęgniarkę. - Uśmiechnęła się do niego żartobliwie i wyciągnęła jakąś maść. Była przeznaczona do rany na brzuchu.
Leżał na szpitalnym łóżku zły na samego siebie. Zacisnął zęby i powieki. Odetchnął. Wydech, wdech, wydech. I tak w kółko. Gdy się uspokoił, rozejrzał się. Na drugim końcu sali dostrzegł jakąś dziewczynę. Czy to jej krzyk usłyszał któreś nocy? Nagle drzwi otworzyły się, a jego oczom ukazał się widok, którego ani trochę się nie spodziewał. Zamrugał ze zdziwienia. Mel usiadła na skraju jego łóżka i bez słowa przeczytała kartkę, którą zapewne zostawili Cisi Bracia na szafce. Caleb przypatrywał się dziewczynie uważnie. Widział w jej oczach wyrzuty sumienia, mimo sarkastycznego tonu głosu. - Mogłabyś nie mieć żadnego stroju - odparował blondyn z chytrym uśmiechem, ale gdy chciał się zaśmiać, ból s okolicach brzucha mu nie pozwolił. Zaklął pod nosem. Przymknął na moment oczy, a gdy je otworzył, zobaczył maść w dłoniach Melissy. - Nie potrzebuje twojej litości i wyrzutów sumienia - odezwał się znienacka. Chciał brzmieć jak najbardziej oschle, ale głos miał słaby przez ból.
Spojrzała na niego, gdy oznajmił, że nie potrzebuje jej łaski i wyrzutów sumienia. Melissa ich potrzebowała i czy tego Caleb chciał czy nie chciał, nie miał innego wyboru jak je przyjąć. Ból miał wymalowany na twarzy. - Mhm. - Mruknęła bez przekonania. Mógłby odłożyć dumę i honor na dalszy plan. - Chyba jednak potrzebujesz, Narcyzie. - Odsłoniła jego klatkę piersiową, a kołdra okrywała go tylko od pasa w dół. Na jego umięśnionej klatce piersiowej, która z pewnością przyciągała dziewczyny, widniały rozmaite runy, w tym i znak żałobny. Musiała przyznać, że nie wiedziała, że ktoś z jego rodziny zmarł. Przeniosła wzrok na zabandażowaną ranę, bo zbyt długo przyglądała się jego kaloryferowi, co mógł mylnie odebrać. - Straciłeś kogoś? - Zapytała bez cienia zainteresowania, choć liczyła, że Nocny Łowca i tak powie, i rozwiązała bandaż. Obrażenie było w lepszym stanie niż wczoraj, ale nadal wyglądało okropnie. Melissa odkręciła maść i zaczęła delikatnie nakładać ją na ranę. Gdyby Caleb nie rzucił się przed Neala, teraz pewnie opiekowałaby się nim. Po głowie nadal chodziły jej słowa Samanthy. Jako zakładnika miała Elizabeth, a od niej chciała czegoś bliżej nieokreślonego.
Odwrócił wzrok, gdy odsłoniła jego klatkę piersiową. Nie miał na sobie koszulki tylko okład na ranie i bandaż. Nie czuł się speszony. Po prostu nie chciał, by wypytywała go o runę żałobną, którą miał narysowaną tuż pod sercem. Zobaczenie jej było nieuniknione, jednak przez moment liczył na zrozumienie z jej strony i ciszę. Nawet nie zareagował z początku, ale musiał coś powiedzieć. Nie mógłby pozostawić jej słów bez odpowiedzi czy komentarza. - Każdy kogoś stracił, księżniczko - stwierdził oschłym tonem, patrząc na nią, jakby to ona zawiniła. Zacisnął dłonie w pięści, gdy zaczęła nakładać maść na ranę, po tym jak zajęła jego bandaże. Powietrze opuściło jego płuca ze świstem.
Przypuszczała, że udzieli jakiejś wymijającej odpowiedzi. Rozmowa o poległych była ciężkim i zwykle unikanym tematem. Sama coś o tym wiedziała. Gdy skończyła smarować ranę, związała z powrotem bandaż i odłożyła maść. Kolejną zmianę opatrunku trzeba było wykonać dopiero za parę godzin. Wytarła ręce w pobliski ręcznik i zerknęła na 'receptę'. Teraz przyszedł czas na wyryte inicjały na jego policzku. Wzięła stelę, bo wiedziała, że przemywanie będzie piec niemiłosiernie, pochyliła się nad jego piersią i przystawiła końcówkę narzędzia do skóry chłopaka. Im bliżej serca, tym szybsze i mocniejsze działanie. Ukradkiem spojrzała na łańcuszek, na którym zawieszony był typowo damski pierścionek. - Niech wydedukuję, - skończyła kreślić runę znieczulającą. - straciłeś posiadaczkę pierścionka, która była twoją ukochaną albo kimś z rodziny. - Chwyciła przedmiot w palce, oglądając go przez chwilę, ale potem wzięła wacik namoczony w wodzie utlenionej. Obróciła jego twarz, aby litery były bardziej widoczne. Z własnego doświadczenia wiedziała, że będą goić się najdłużej. Matt nadal miał ślady po 'prezencie' od Samanthy.
Wiedział, że ta wypowiedź jej nie zadowoli. Spodziewał się, że dziewczyna będzie go o to wypytywać, ale ona milczała. Chyba stwierdziła, że nie będzie go przemęczać. Kiedy zawiązała z powrotem jego bandaż, zacisnął zęby. Spojrzał na nią z wdzięcznością, gdy zaczęła kreślić na jego piersi runę znieczulenia. Przeżyłby, ale pieczenie na policzku przy przemywaniu ran nie było najmilszym uczuciem. Cisi bracia nie zerknęli na wyryte inicjały. Stwierdzili, że runa wystarczy. - Nie będziemy tego wspominać, a ty nie będziesz mnie wypytywać - zaproponował oschle, gdy dziewczyna zwróciła uwagę na pierścionek wiszący na rzemyku. Gdyby nie to pewnie nic by nie powiedział, ale szybko zrzucił z siebie kołdrę i wstał. - Kiepski z ciebie Sherlock, Watsonie - dodał, a po chwili kolana się pod nim ugięły. Zrobił jeden krok. Świat zawirował.
Wyrzuciła wacik i spojrzała na Caleba. Propozycja była nie do odrzucenia, nie chciała wspominać nikomu, że robiła za jego pielęgniarkę. - Dobra, nie mówmy o tym. - zgodziła się z nim. To co działo się w skrzydle szpitalnym, niech w nim zostanie. Westchnęła, gdy gwałtownie odrzucił kołdrę, na której siedziała i wstał. Obserwowała go ze stoickim spokojem. Jego zachowanie porównywała do zachowania dziecka. Kapryśne i zmienne. Zobaczyła jak uginają się pod nim kolana. Prawy kącik ust powędrował delikatnie do góry. Melissa wstała i podeszła do niego. - Chyba jednak niezły, Narcyzku. - założyła ręce na piersi i spojrzała na niego z politowaniem. - Wracaj do łóżka. - kiwnęła w stronę posłania. Gdy zrobił kolejny krok, podupadł, a Mel niemal automatycznie go złapała. Mimo że był wyższy, teraz byli równi wzrostem. Popchnęła go delikatnie w stronę łóżka i puściła dopiero wtedy, gdy siedział na kołdrze. - Masz się stąd nie ruszać, jasne? - pogroziła mu palcem. Caleb nie był na siłach wędrować po instytucie, a rany mogły się ponownie otworzyć. - Jeśli nie chcesz mojego towarzystwa, mogę iść - wzruszyła ramionami. Po tym, gdy 'naruszyła' jego prywatność, nie była pewna czy chce z nią rozmawiać.
Nie zdołał złapać równowagi. Przez moment wydawało mu się, że dziewczyna się śmieje. A może wcale mu się nie wydawało? Ale zdołała go złapać, gdy zachwiał się, robiąc krok do przodu. Nie chciał wracać do łóżka. Nienawidził bezsilności i nic nie robienia. Nawet nie mógł się wymknąć do biblioteki, żeby poczytać. Nie spodziewał się obecności Neala. Chłopak zapewne chciał go ukarać za bycie bohaterem. Caleb zawsze go ratował, a on zamiast dziękować, ignorował go przez kilka dni. Neal prosił się o śmierć, której blondyn nie mógł mu dać. Wyrwał go za każdym razem z jej objęć, kładąc swoje życie na szali losu. Jak dotąd mu się udawało. Na słowa dziewczyny przewrócił oczami i westchnął. Siedział na łóżku, choć nawet taka prosta czynność sprawiała mu problem. Wbił paznokcie w prześcieradło. Odwrócił wzrok. Nie był pewny, czy chce, żeby została, ale nie podobała mu się wizja zostania samemu, a nie wiedział, ile będzie dochodził do siebie. - Przyjdziesz jutro? - spytał bez emocji w głosie. - Mogłabyś w końcu założyć właściwy strój pielęgniarki - zażartował, a na jego twarz wkradł się delikatny uśmiech.
Zapadła między nimi cisza. Melissa przechodziła z nogi na nogę z rękami założonymi na piersiach i wlepiała w niego spojrzenie. W pewnym momencie uznała to jako niemy znak do wyjścia. Już otwierała usta, aby oznajmić, że wraca do swoich zajęć, w końcu niedługo była ceremonia jej siostry, a właściwie za parę minut i musiała na niej być, ale Caleb rzucił w jej stronę pytanie- Aż tak łakniesz mojego towarzystwa? - Uśmiechnęła się. Mogła mu przynieść coś, aby zająć mu czas. Sama nienawidziła bezczynności. Mogłaby obciążyć go papierkową robotą, z którą ledwo się uporała, ale miał zdrowieć, a nie harować. - Zobaczę co mam w szafie i nie wykluczam, że znajdę tam strój pielęgniarki. - Rzuciła do niego rozbawiona i skinęła mu głową. - Zatem do jutra. - Wyszła ze szpitala i pognała na górę, aby szykować się na ceremonię nakładania run.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz