Elizabeth Melissa Ivri
Lizz nie mogła spać, około godziny czwartej zrezygnowała z dalszych prób. Poszła do kuchni i zaczęła przyrządzać ciasto czekoladowe.
Melissa szła przez korytarz i notorycznie ziewała. Jej bose stopy dotykały zimnej podłogi. Dopiero wstała. Było dość wcześnie, mianowicie koło szóstej, ale dziewczynę dręczyły koszmary i nie chciała dłużej spać. Zmierzała do kuchni skąd wabiły ją przyjemne zapachy. W pomieszczeniu ujrzała Elisabeth, która pichciła coś smacznego. Tylko raz miała okazję kosztować specjałów głowy Instytutu i były przepyszne. - Witaj... - długie ziewnięcie. - Lizz. Od której jesteś na nogach?
Uśmiechnęła się na widok Melissy. -Witaj - skinęła jej głową. Zamyśliła się - Od jakiejś czwartej, a co ? - zaśmiała się cicho.
Mel wytrzeszczyła na nią oczy z niedowierzaniem. Spała do czwartej. SZOK. - Masz ochotę na poranny trening? - spytała ciemnowłosa rozciągając się.
Lizz spojrzała na nią, tak dawno nie miała czasu na nic. Skinęła jej głową - Tylko wyjmę ciasto
Kiedy była już była gotowa poszły na sale treningową, zahaczając o jej pokój. Lizz szybko się przebrała.
Melissa z uśmiechem przyjęła odpowiedź dziewczyny. Przebrała się w wygodne ubrania i dołączyła do Lizz na sali treningowej. Zaczęła się walka na miecze. Wszystkie chwyty dozwolone. Stanęła w pozycji bojowej i uniosła broń przed siebie. Potem zaatakowała białowłosą w nogi.
Dziewczyna skoczyła zwinnie do tyłu. Uniosła miecz i ruszyła na Mel. Nie chciała jej zrobić krzywdy, ale to był trening, przycisnęła swoją broń do broni dziewczyny. Uśmiechnęła się złośliwie, a jej oczy zabłyszczały złotem.
Melissa wykorzystując siłę Elisabeth szybko kucnęła w dół, a białowłosa się przewróciła.
Lizz przeturlała się na bok widząc jak Mel na nią naciera. Podniosła szybko miecz z podłogi i skoczyła na dziewczynę. Odparła atak ciemnowłosej i ze zdwojoną siła pchnęła ją.
Melissa starała się przewidzieć każdy ruch przeciwniczki. Jej conversy jeździły po podłodze i ciężko było jej utrzymać równowagę. Każdy krok wywoływał ich pisk i to ją denerwowało. Nie powinna był ćwiczyć na dopiero co wypastowanej podłodze. Zobaczyła jak białowłosa na nią naskakuje i już miała uniknąć ataku, kiedy jej stopy odmówiły posłuszeństwa. Lizz z łatwością zwaliła ją na podłogę. Na plecach zapewne już pojawiały się siniaki.
- Mam cię. - zaśmiała się Lizz.
Melissa odpowiedziała jej uśmiechem, ale naprawdę czuła niepokój. Dlaczego nie mogła się ruszyć? Jakaś runa na parkiecie? Lizz zabrała miecz, a ona podniosła się z posadzki. Skrzywiła minę z bólu.- Narysujesz mi iratze? - spytała podając jej swoja stelę.
Lizz wyciągnęła rękę w stronę Mel, aby pomóc jej wstać - Jasne - kiwnęła głową. Wzięła rękę dziewczyny i bardzo precyzyjnie narysowała iratze. Kiedy już skończyła kiwnęła głową - Proszę - uśmiechnęła się - a co powiesz teraz na moje ciasto ?
- Z wielką chęcią je zjem. - powiedziała z uśmiechem Melissa już pozbawiona bólu. Poszły razem do kuchni. Było to dość duże pomieszczenie, ale mniejsze od sali gimnastycznej. W końcu musi pomieścić dużą liczbę osób. Melissa usiadła na krześle i z głodem patrzyła jak Lizz kroi ciasto. Pachniało aromatycznie, aż ślinka ciekła. W końcu dostała swój upragniony kawałek i zjadła go z prędkością światła.
Lizz zaśmiała się widząc jak szybko kawałek ciasta znika z talerza Mel. Usiadła spokojnie i zaczęła jeść swój kawałek ciasta - Może wyjdziemy na miasto? - zapytała.
- Masz prawdziwy talent kulinarny. - pochwaliła ją siedemnastolatka i usłyszała jej pytanie. - Pewnie możemy się przejść. Co powiesz na klub Requiem?
Lizz kiwnęła głową - Daj mi chwilę. - Pobiegła do swojego pokoju. Otworzyła szafę i przejrzała ubrania, w końcu wybrała rurki i białą koszulkę z krótkim rękawem. Włosy zostawiła rozpuszczone.
Mel w tym czasie ubrała krótkie szorty i bluzkę na grubych ramiączkach z flagą Francji. Włosy zaplotła we francuski warkocz. Właśnie skończyła nakładać runę niewidzialności, gdy Lizz zjawiła się.
- I jak?- zapytała białowłosa i okręciła się wokół własnej osi.
- Wyglądasz świetnie. – rzekła Melissa. - Jedziemy tam moim motocyklem? - zaproponowała. Właściwie ''pożyczyła'' ten demoniczny motocykl od Warnera, ale nie miała zamiaru go oddawać. Mel wsiadła na pojazd i podała kask Lizz. Odpaliła go. Silnik się włączył i zaczął pieścić jej uszy. - Gotowa? - rzuciła przez ramię i nie czekając na odpowiedź pojechały ulicami Los Angeles. Przechodni co chwilę patrzyli na samo jeżdżący pojazd, ale kiedy przecierali oczy już ich nie było. W końcu Melissa się zatrzymała. Stanęły centralnie przed klubem Requiem. W tym lokalu spotkasz najwięcej przeróżnych stworzeń, a najmniej ludzi. Ciemnowłosa uśmiechnęła się i położyła kask na siedzeniu. Bez czekania w kolejce weszły do środka. Było tam strasznie duszno i głośno. Muzyka była puszczana na cały regulator. Teraz na scenie grała jakaś niedoświadczona grupa hard rockowa, a że znała się trochę na muzyce z trudem zdusiła śmiech. Usiadła przy jednym z brudnych i oblepionych stolików.
Lizz uśmiechnęła się do siebie i zniknęła w tłumie. Podeszła do sceny i zaczęła tańczyć.
Mel westchnęła i wstała. Było tu strasznie dużo ludzi, pff, Ich to akurat było mało, najwięcej było wampirów i wilkołaków, lecz czasami dało się ujrzeć jakieś czary. Kiedy przepychała się przez tłumy, żeby dojść do kumpeli, ktoś pociągnął ją za rękę. Obróciła się. Jej dłoń trzymał na oko dziewiętnastoletni blondyn z niebieskimi hipnotyzującymi oczami. Mel mogłaby w nich zatonąć. Wyglądał czarująco i każdy ruch wykonywał z gracją, na przykład poprawianie blond loka, który wszedł mu w pole widzenia. Kiedy się uśmiechnął Mel zaczęła czuć ciepło na sercu.
- Pójdziesz ze mną. - odezwał się, a głos miał melodyjny. Odebrała to jako prośbę do tańca i już miała przytaknąć, kiedy Lizz zobaczyła co się dzieje z jej przyjaciółką i zagrodziła jej drogę.
- Ani kroku - powiedziała przez zaciśnięte zęby. Spojrzała się na chłopaka - Nie z nami te numery czarowniku - ostatnie słowo zaakcentowała. Chłopak rozciągnął usta w uśmiechu. Ukazały się śnieżnobiałe zęby.
- A co? Chcesz iść pierwsza? - zapytał. Mel zachowywała się jak zahipnotyzowana. Nie wiedziała co robi.
Tego było już za wiele, Lizz nie da się tak łatwo. Poczuła, że czarownik z jeszcze większą siłą, próbują ją zahipnotyzować, obmyśliła szybko plan. Przygryzła dolną wargę. - No może - uśmiechnęła się lekko. Poszła przodem, uwodzicielskim krokiem. Kątem oka obserwowała chłopaka. Zatrzymała się w kącie, kiedy czarownik do niej dotarł uśmiechnęła się do niego. Położyła mu jedną dłoń na barku i przybliżyła się.
Kiedy czarnoksiężnik zniknął z pola widzenia Melissy, ta odzyskała w pełni świadomość. Wyciągnęła sztylet i go aktywowała. Podążyła za przyjaciółką i schowała się za ścianą.
Drugą dłonią Lizz szukała w swojej torbie jakiejś broni. Już miała mu wbić sztylet w brzuch kiedy on złapał ją za nadgarstek. Zaśmiał się.
- Głupia Nocna Łowczyni. JA się tak nie dam - powiedział i gwałtownie wbił się w jej usta. Smakowały jak trucizna, Lizz nie wiedziała teraz co ma robić. Instynktownie ugryzła go w wargę, tak że popłynęła krew. Czarownik zdezorientowany spluną czerwoną substancją na ziemie. Dziewczyna wykorzystała to i wbiła mu sztylet w brzuch.
Zobaczyła, co jej przyjaciółka właśnie zrobiła. Melissa złapała się za głowę. - Lizz! - skarciła dziewczynę. - Jeśli się dowiedzą, że go zabiłaś sojusz się rozpadnie i rozpocznie się wojna! - krzyknęła dosyć za głośno. Starała się powstrzymać wspomnienia z ostatniej nocy spędzonej w Instytucie we Francji, ale ono i tak ją dręczyło. Uklękła przy czarowniku i starała się zatamować krwawienie.
Lizz odsunęła się i oparła o ścianę. Nie widzącym wzrokiem spojrzała na czarownika. Po chwili zrozumiała powagę sytuacji - Musimy go zabrać do Instytutu. Ja wezwę Cichych Braci - powiedziała drżącym głosem.
- Leć po nich. Ja go przetransportuję. - powiedziała i zarzuciła jego rękę na swoje barki. Podniosła go i jednocześnie uciskała jego ranę. Czarownik trochę jej pomagał i czasem szedł o własnych siłach. Wyszli z klubu i wsadziła go na motor.
Los Angeles nie spodobało się początkowo dziewczynie. Właściwie nie. Nadal jej się nie podobał. Całymi dniami włóczyła się po ulicach absolutnie bez celu i nie działo się zupełnie nic. Aż do teraz. Coś poczuła. Klasyczne coś, co czuła za każdym razem, gdy zaczynało robić się ciekawie. Tym razem chodziło o dziewczynę, pakującą dość niezgrabnie kogoś na motor. Bez zastanowienia ruszyła w ich stronę, po chwili orientując się, że właściwie zna ową osóbkę. - Mordowanie ludzi w biały dzień jest karalne. - Zauważyła, będąc w zasięgu ich wzroku.
Melissa spojrzała na przybyłą osobę. Miała czarne włosy, niebieskie oczy i rysy twarzy jak u porcelanowej lalki. - Tyle, że dziś jest sobota. – odpowiedziała żartobliwie, ale zaraz przypomniała sobie o powadze sytuacji. - Słuchaj Ivri. Jak widzisz nie mam teraz zbytnio czasu, ale... - wyjęła kartkę i jej podała. - pod tym adresem mnie znajdziesz. - Po swoich słowach usiadła na tylne siedzenie i odjechała prosto do Instytutu.
- Ale co... - Uniosła bezradnie rękę, w której trzymała karteczkę, niestety nie zdążyła dokończyć pytania, bo Mel zdążyła odjechać. - Co ma do tego sobota? - dokończyła pod nosem, zerkając na adres. Wzruszyła ramionami i rozejrzała się po okolicy. Jakby znajoma sądziła, że Iv zna miasto. Będzie musiała się pomęczyć. Wtedy zauważyła, że ktoś jej się przygląda, odwzajemniła spojrzenie białowłosej i jakby nigdy nic pomachała, może trochę z wykpieniem. Nie miała powodów do obaw, była tu nowa, jeszcze nie zdążyła nic zrobić.
Melissa nie stosowała się tym razem do przepisów drogowych. Co chwilę ktoś krzyczał coś w stylu ,,Uważaj Wariatko!'' lub po prostu dzwonił klaksonem. Kiedy podjechali pod Instytut, szybko zsiadła z motocykla i poszła dość powoli do skrzydła szpitalnego. Czarownik był coraz bardziej blady. Tracił mnóstwo krwi. Ciemnowłosa położyła go na białej pościeli, która szybko zmieniła kolor na czerwień. O cholera. Rozpięła mu koszulę i zaczęła przyciskać ręcznik do rany. Teraz tylko utrzymać go przy życiu, do czasu kiedy Lizz przyjedzie z Cichymi Braćmi. - Ej ty. - Ciemnowłosa poklepała go po obu policzkach, aż otworzył szerzej błękitne oczy. - Nie zasypiaj. - zamilkła i szybko zmieniła ręcznik, bo z tamtego kapała ciurkiem czerwona ciecz. - Jestem Melissa, Nefilim. A ty?
- Michael. - wychrypiał, był w coraz gorszym stanie.
Lizz czekała przy wejściu do Instytutu, kiedy zobaczyła nadjeżdżające auto wzdrygnęła się. Ciągle pamiętała to co jej zrobili. Przez nich straciła kolor włosów. Skarciła się w myślach, przecież oni uratowali jej życie. Zaprowadziła ich do Melissy. Sama stanęła gdzieś z tyłu, nie miała odwagi spojrzeć na czarownika.
Ivri chwilę jeszcze stała na chodniku, zastanawiając się, co powinna teraz zrobić. Szybko jednak przypomniała sobie, jak bardzo nudziło jej się przez ostatnie dni i podjęła decyzję. Z pewnym trudem udało jej się złapać taksówkę, podsunęła kierowcy karteczkę i machnęła niedbale ręką.- Gdziekolwiek to jest, niech pan mnie tam podrzuci. - Dotarłszy na miejsce, zapłaciła kierowcy i stanęła przed wejściem do Instytutu, niepewna, co teraz powinna zrobić.
Melissa nadal uciskała raną zrobioną przez Lizz, oczywiście w akcie samoobrony. Stała przy niegdyś białym, teraz czerwonym łóżku z rękami umazanymi we krwi. Spojrzała na nowo przybyłych. Cisi Bracia przepędzili ją i zaczęli prowadzić jakieś obrzędy. Ciemnowłosa założyła ręce na piersi i stanęła obok Lizz. Jeśli zginie będą miały wypowiedzianą wojnę. I to wszyscy Nefilim z tego Instytutu. Powtórka wydarzeń z Francjii. Michael musi żyć. Mnisi wygonili je z pokoju. Melissa poszła pierw umyć ręce. Krew mieszała się z wodą i spływała do ścieków. Przemyła też twarz, następnie wycierając ją w ręcznik. Wyszła i chodziła nerwowo po korytarzach czekając na jakąkolwiek wiadomość.
Lizz usiadła na fotelu i schowała twarz w dłoniach - Clave mnie zabije, Aniele co ja zrobiłam? - zaczęła cicho płakać.
Podeszła do drzwi. Ha, można by powiedzieć, że to już druga spontaniczna decyzja w ciągu jednego dnia. Rozczarowanie na jej twarzy było aż zbyt wyraźne, nawet komiczne, gdy zorientowała się, że nie ma tu dzwonka. W sumie czego się spodziewała po takim miejscu. Odetchnęła spokojnie i weszła do środka. Zamknąwszy za sobą drzwi, ostrożnie ruszyła przed siebie, próbując nie robić zbędnego hałasu.
Melissa zamarła gdy zobaczyła wysoką i szczupłą sylwetkę z burzą czarnych włosów.- Ivri? - spytała zdezorientowana. - Co ty TU robisz?
- Jeej, jakie miłe powitanie. - Wywróciła teatralnie oczami, typowo nie szczędząc niesubtelnych ironii. - Zaprosiłaś mnie tu. Tak sądzę. - Wsunęła dłoń do kieszeni, mając nadzieję znaleźć kartkę, którą wcześniej dostała od Mel. Przypomniała sobie w porę, że zostawiła ją w taksówce. - Ale możesz tego nie pamiętać. Tak czy inaczej Ciebie też miło widzieć. - Uśmiechnęła się szeroko, choć z osobliwym błyskiem w oczach.
- Myślałam, że nie przyjdziesz, albo... - otworzyła szerzej oczy. – właściwie co widziałaś jak wchodziłaś? Czy ten budynek przypomina kościół? - Jeśli Ivri odpowie inaczej, zresztą tak jak Melissa przypuszczała, to oznacza, że jest Nocnym Łowcą. Tylko czemu o tym nie wiedziała? Może rodzina przed nią ukrywała prawdziwy świat dla jej bezpieczeństwa. Były już takie przypadki.
Lizz wyszła z pokoju i zauważyła obie dziewczyny.- Hej, jestem Elizabeth, ale możesz mówić mi Lizz.
- Umm. - Zawahała się na chwilę, nie wiedząc, po co Mel pyta o coś takiego. No cóż, nie zna się podstaw wszystkich pytań. - Bądźmy szczerzy, do Kościoła bym nie weszła. - Rzuciła z rozbawieniem, spoglądając na drugą, obecną tu dziewczynę. Widziały się wcześniej, na ulicy. Iv skinęła lekko głową w jej stronę. - Ivri. Miło poznać. Tak sądzę. - Dopowiedziała, nieco zbita z tropu jej wcześniejszym płaczem.
Melissa westchnęła i skierowała zmartwiony wzrok na Lizz. - Co z nim? - spytała z troską. Musiał żyć. Głównie dlatego, że nie chce żadnej wojny. Przed jej oczami stanął płomień, a do jej uszu dochodziło wołanie małej dziewczynki. Wołała jej imię. Mel pokręciła głową i zamrugała oczami.
Lizz nerwowo chodziła po pomieszczeniu. Spojrzała na siedemnastolatkę.- A co jeśli on umrze? - zapytała patrząc jej prosto w oczy.
Mel nie musiała odpowiadać, obie dobrze wiedziały co się wtedy stanie. Ciemnowłosa głęboko westchnęła. - Iv, chodź za mną, wszystko ci wytłumaczę. - zwróciła się w stronę czarnowłosej. - Nie jesteś tu przez przypadek. Jesteś taka jak my i nie chodzi mi o zwyczajnych ludzi. - Zaczęła iść korytarzem, mając nadzieję, że dziewczyna za nią pójdzie.
Ivri ruszyła za nią, początkowo w milczeniu. Ciężko było ją zdziwić, ale zdecydowanie zbyt łatwo zainteresować. - Już od jakiegoś czasu niewiele rzeczy ze mną związanych ima się zwyczajności i ludzi. - Wyznała, jakby chcąc nieco rozluźnić atmosferę. Podejrzewała, że nie powinna jeszcze wtykać nosa w nieswoje sprawy, więc została przy pierwszym temacie. - Tak czy inaczej... Co jest z nami nie tak? - Zrównała się z towarzyszką, nadrabiając kroki stracone na wcześniejszym rozglądaniu się.
- Widzisz to? - spytała Melissa wskazując na runy na swoim ramieniu. - To są znaki, które pomagają nam w walce. Wyostrzają lub dodają różne umiejętności. Ta to runa niewidzialności. - wskazała na czarny symbol. - Przyziemny, czyli normalny nieświadomy człowiek nie widzi nas. Ty jesteś Nocnym Łowcą. Masz w sobie krew Anioła, Razjela. - oblizała suche usta. - Walczymy z demonami, wampirami lub wilkołakami. Z wszystkim, aby ochronić normalnych ludzi. Coś ci rozjaśniło czy nic? - spytała z nadzieją. Może ma po prostu zablokowane wspomnienia? Dzisiaj uratowały jednego czarnoksiężnika, może odblokuje jej pamięć? Oczywiście jak się uleczy. Kątem oka zerknęła na drzwi. Cisi Bracia nadal odprawiali rytuał.
- Wspomnienia z Aniołem, który nałożył na mnie obowiązek chronienia ludzi. - Spojrzała na nią kątem oka, jakby plotła od rzeczy. - Kurcze, mogło mi co nieco umknąć w tej kwestii. - Uśmiechnęła się pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem. - O runach wiem niewiele, nic w sumie, o demonach, wampirach, wilkołakach i setkach innych dziwactw wiem sporo. Nie jestem pewna czy to ma coś do rzeczy, ale ostatnie lata spędziłam na dosłownym patroszeniu ich. Nic innego nie działało. - Umilkła szybko, choć miała zamiar dorzucić kilka szczegółów. Spojrzała z lekkim niepokojem na Lizz. Nie istotne, o co się rozchodziło. Niepokoiło to Iv tak czy inaczej.
Mel słabo się uśmiechnęła.- Zostaniesz w Instytucie i podszkolisz swoją wiedzę. Mamy tu sporą bibliotekę. - Melissa teatralnie się ukłoniła. - Będę twoim przewodnikiem. - potem mina jej zbrzydła. - Wyjaśnię ci jaki mamy plan na te piękne sobotnie popołudnie. Widziałaś tego gościa ze mną na skuterze? - Iv potaknęła głową. - Byłam z Lizz w klubie Requiem i tam zauroczył mnie czarnoksiężnik. Elizabeth oczywiście mnie wyciągnęła z opresji i w samoobronie zraniła dość mocno tego blondyna. Jeśli on umrze będziemy mieli istną wojnę, Iv. A na wojnach są straty. - skończyła i wpatrzyła się w podłogę.
- Wojna ma nie tylko złe strony. - Uśmiechnęła się w niby pocieszeniu. Nie chciała przekraczać granic moralności, ale mogła się tego po sobie spodziewać. - Jeśli są straty, to mogą być też zyski. No i koniec końców w każdej wojnie chodzi o władzę. Ten kto wygra ma ją niepodważalną. - Uśmiech zmienił się w lekki grymas zwątpienia. - A jeśli sytuacja wygląda, jak wygląda, to nie mamy wpływu na to czy wojna będzie, czy nie. Trzeba czekać.
- Może i masz rację, ale sama nie brałaś udziału w wojnie, prawda? - uśmiechnęła się. W wojnach najczęściej Nocni Łowcy giną. W ich wojnach może i chodzi o władzę, ale głównie wynikają z nieporozumień i zerwania sojuszu.
- Wojna czy nie, i tak wszystko będzie po staremu, trzeba tylko częściej się ukrywać i robić swoje.
Melissa zauważyła, że Cisi Bracia wychodzą, a w jej głowie odzywa się głos jednego z nich.
- Uleczony. - tylko to powiedział i odeszli.
Mel razem z Cassandrą poszła do skrzydła szpitalnego i popatrzyła na Michaela. Jego skóra nabrała normalnego koloru, a po ranie nie było ani śladu. Chłopak był przytomny. - Słuchaj, Mike. - zaczęła ciemnowłosa siadając na krawędzi łóżka. - Jesteś na siłach zobaczyć czy ktoś założył jej blokadę wspomnień?
Chłopak kiwnął głową i powiedział do Ivri:
- To będzie bolało.
Cassandra nie wyglądała na zadowoloną. - Z całym szacunkiem, ale nie było szans na blokowanie czegokolwiek. Z tego, co kojarzę, blokady rzadko są trwałe dla geniuszy mojego pokroju. Nie wytrzymałyby trzynastu lat. - Skrzywiła się. Nie miała zamiaru znaleźć się na łasce nieznajomego, który na dodatek miał czelność uprzedzać, że będzie bolało. - Cholera. - Zreflektowała się, choć znacznie po czasie. - Nie wypada nazywać samego siebie geniuszem, wybacz...cie.
Mel uśmiechnęła się. Lubiła Ivri za jej poczucie humoru. Poprawiła kosmyk ciemnych włosów, który wysunął jej się z francuskiego warkocza.- Słuchaj, on tylko lekko cię muśnie. - spojrzała karcąco na czarownika. - Nie jesteś ciekawa, dlaczego nic nie wiesz? Czemu ten świat - zatoczyła ręką koło - był przed tobą ukrywany? - Miała nadzieję, że trafiła w czuły punkt. Ciekawość.
- Ten świat nie był przede mną ukrywany. Dobrze go znam. No, może niezupełnie ten. - Rozejrzała się znacząco po pomieszczeniu, które wydawało jej się podejrzanie bogate. - Ale wiem, o co się rozchodzi. - Skrzywiła się, spoglądając kątem oka na czarownika. - To jest na serio konieczne?
Melissa wzruszyła ramionami. - Jeśli nie chcesz, to cię nie zmuszam. - powiedziała i wstała z łóżka. - Ale to twoja jedyna szansa. Mamy czarownika na usługach. - mrugnęła do Michaela. Zauważyła, że pościel pod nim jest biała. Może Cisi Bracia przywrócili mu krew? Westchnęła. Pewnie nigdy się nie dowie.
- Nie chcę. - Przyznała, ku własnemu zdumieniu. Po raz pierwszy w życiu zdarzyło jej się odmówić wiedzy, a w szczególności tak istotnej. - Nie interesuje mnie to, co było, jakkolwiek złe czy dobre miałoby być. Jest w przeszłości, możliwe, że za jakimiś blokadami, ale niech tam zostanie, wszystko ma swoje miejsce. Przyzwyczaiłam się. - Wsunęła ręce do kieszeni spodni i zakołysała się od niechcenia. - Co teraz? Mam prawo zażądać lokum, skoro już oficjalnie przydzieliłaś mnie do swojego świata?
Melissa zaśmiała się.- Pewnie, zaprowadzę cię. Jeśli chcesz koło mnie jest wolny pokój. - wyszły ze skrzydła szpitalnego i skierowały się na pierwsze piętro. Było tam mnóstwo pokoi, oczywiście Nefilim było multum mniej niż pomieszczeń, ale to gdyby ktoś ich odwiedził. Na przykład cały Idrys.- To jest mój pokój, a ten jest twój. - wskazała na drzwi. - No to do zobaczenia. - uśmiechnęła się i zniknęła w swojej samotni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz