shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

poniedziałek, 11 maja 2015

Takie tam przemyślenia Nate'a.


- Ponoć nie ma złych ludzi. Są tylko nieodpowiednie miejsca w złym czasie. Nikt nie rodzi się mordercą ani gwałcicielem, droga do zboczenia jest długa i złożona. Można nosić w sobie gen warunkujący dane cechy, który nie musi być aktywny. Zespół zachowań nie jest z góry narzucony.
Ponoć trzeba opowiedzieć się za złem, opowiedzieć za dobrem, nie wolno być niczym pomiędzy. Trzeba być ciepłym albo zimnym, jak mówi Biblia, bo jeśli jesteś letni, to Cię nie ma. Jakim cudem, do kurwy nędzy? Oddychasz, więc jesteś, nawet jeśli w pojęciu czysto fizycznym, to jednak zaginasz aurę świata i czujesz się rozkosznie z myślą, że nie trzymają się Ciebie żadne wyższe powinności, ani górnolotne zobowiązania. Masz wolne pole manewru i nie bierzesz jeńców, obchodzi Cię tylko własny interes. Takie życie byłoby piękne, co nie? Byłoby piękne, gdyby los nie obdarzył człowieka sumieniem. Na cholerę mi sumienie, wiem z czego mogę się rozliczyć przed ojcem. Chwila, w ogóle nie muszę się przed nim rozliczać. Nie jest moim ojcem, nie wychował mnie. Wychowała mnie ulica i jestem z tego dumny, jak paw ze swojego ogona. Lub raczej lew ze swojej grzywy, nie lubię ptaków. Zwłaszcza tych, które nie latają. Fuck the logic - bo co to za ptak, który nie lata?!

***

Ciemność wchłaniała jego kroki. Niebo było otwarte na modły choć nie widział sensu by po raz kolejny ośmieszać się przed niebieskim majestatem. To zabawne, że to bydlę oddało się wartościom tak ulotnym jak wiara. Potrafił całować Biblię przed własnym kataklizmem. Teraz wydawała mu się jedynie zbitką fałszerstw.  Jego Apokalipsa nadeszła, a chrześcijanie nadal mieszali się z brudem jak za czasów prześladowań. Może kundle nie mogły dostąpić zbawienia, ponoć mieli je osiągnąć Ci którzy wierzą. W co wierzą? W Proroka czy w Olimp? Siedziba Bogów wydała mu się paradoksalnie namacalna. Ogarnęło go palące uczucie zawiści, więc uśmiechnął się pusto i zadarł brodę, by wbić pociemniałe spojrzenie w tarczę księżyca. Powinien utonąć w mroku za dawanie złudnej nadziei. Po każdej barbarzyńskiej nocy przychodził dzień, by potem znów ugiąć się przed ciemnością i przed tym co skrywa. Zagryzł zęby na sfatygowanej wykałaczce, którą nałogowo mielił w gębie odkąd przestał się truć. Piach rzęził pod podeszwą gdy szedł ulicą oblany mdłym światłem latarni. Malowało miraże na jego obdrapanej mordzie czyniąc ją jeszcze mniej przystojną, bardziej wulgarną i zmęczoną. Płomienie wiły się wgłębi żmijowatych źrenic rozlewając na cięte rysy Szkota. Lepki jęzor zetknął się ze strupem na wardze po czym schował za zębami. Nate byłby ich o mało nie stracił w sporze z tutejszym handlarzem broni. Facet miał krzepę.  Głód pogrywał gwałtem na nerwach. Okryły się rdzą z upływem czasu więc piekło było jedynie kwestią czasu jeśli nie ujarzmi wspomnień. Wyuzdany typ w czarnej koszuli sięgnął do kołnierza by urwać guzik. Oddech rozszczepiał się w powietrzu znacznie gorętszy niż ustawa przewidywała. Rozpiął następny i obleśnym ruchem odsłonił pierś. Ciężka dłoń przesunęła po ramieniu drąc rękaw. Prosty materiał nie stawiał oporu i z chęcią osunął do nadgarstka. Szmaty wepchnął do kieszeni w prozaicznym przekonaniu do plastyczności odpadów. Mogły jeszcze tamować krwotoki bądź utkwić głęboko w gardle komuś kogo świat nie umiłował doszczętnie by oszczędzić życie. Przesunął grabą po ciemnych kosmykach wietrząc łeb. Opuszki wietrznych palcy przesunęły zachłannie po kręgosłupie na co ściągnął brwi żłobiąc we własnym czole. Rozkoszna pogoda. W sam raz na utratę ciepła. Teraz mógł pić. Błyskając rąbem obitego kła wskoczył na stopień aby następnie wsunąć się do pubu bez zbędnego afiszu. Przyniósł ze sobą swąd potu czający się pod odurzającym zapachem wody po goleniu. Zagryzł płonących warg jak człowiek w gorączce, uchyliwszy przed opasłym barmanem mistycznego kapelusza. Spotkał się z odwetem. Gitara kładła się na plecach schowana z pokrowcu.

- Whisky. - rzucił ogólnikowo, po czym zasiadł na wysokim stołku i rozparłszy na siedzisku jak stały klient, dodał - Z lodem, co łaska. 
Miał w tej spelunie odegrać swój teatr jednego aktora. Kiedy wychylił kolejkę na rozgrzanie wstał od baru i ruszył w róg pomieszczenia, gdzie czekał na niego jego artystyczny kącik składający się ze stołka na którym mógłby posadzić swój zacny zadek oraz butelka wody w razie, gdyby był spragniony. Zapowiadała się długa noc. Z westchnieniem dobył swojej gitary, po czym jął dostrajać każdą stronę po kolei, tak by dobrze komponowała się z resztą. Wtedy ją zobaczył.

***
- Była fascynująca. Kojarzyła mi się z pechem, który tylko czeka, aby się komuś przytrafić, a na takiego pecha mógłbym czekać całe życie. Piekielnie ruda, urabiała spojrzeniem, bezczelnie siejąc spustoszenie pośród pewnych zasad moralnych. Ponoć oblizuje warg, gdy obiera śliskie myśli, tak powiedział mi kumpel, ponoć miał okazję testować jej gibkość. Ponoć gryzie. Wtedy miałem ją przed sobą. Nie była klasycznie piękna, ale wiedziała jak okręcić bioder przed mężczyzną. Źrenice jej obleczone w zwodniczą okowę tęczówek hipnotyzowały głębią, usta płonęły zwierzęcym uśmiechem. Przesuwała zielenią oka za moim sygnetem lubieżnie przegięta przez alkoholowe ramię nieprzystojnego tancerza. Na powierzchni skóry pośmiertnym ruchem pełzał frostowy dym, cholera, uwielbiam frosty. Mieszał się z dębowym zapachem jej ulubionej whisky, wspomnieniem potu. Wszystko unosiło się pod duszącym śladem lotnych, drogich perfum. Wiła się w żmijowatym piruecie wychodzącym z pijackiej łapy. Nie przejmowała inicjatywy, oddała się muzyce, bit wlewał się w jej ciało. Czułem ją, była blisko, czułem że moja świadomość chyli się ku upadkowi. On zostawił ją by osuszyć kolejny kielich. Pochłonięty mało zajmującą obserwacją straciłem ją z pola widzenia, a gdy nabrałem dzikiej ochoty, by jeszcze jak przewlec głodnym okiem po jej piersi u wyjścia spotykałem dwoje ud, gdzie opijała się kusząco czarna kiecka. Nie miała długich nóg ale nadrabia zgrabną łydką. Zniknęła. Ostatnie co pamiętam to jej jasna skóra brutalnie odcinająca od kreacji, wąski krzyż i krągłe biodra przesuwające się płynnie kiedy rozmywała się w ciemności za rogiem. Jak Boga kocham, znalazłbym ją i... Co? Dopiero teraz zauważyłeś? Tak, jestem pieprzonym kobieciarzem. I co z tego? Dała mi natchnienie do gry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz