shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

czwartek, 30 lipca 2015

(...) a zmęczenie da Ci siłę, by w końcu coś zmienić.

Nathaniel ciężko opadł na ławkę w sali treningowej. W łazience zdążył zaledwie schłodzić łeb pod bieżącą wodą. Zimne krople zbierały się w krańcach ciemnych włosów, strosząc bezładną szczecinę i opadając na nagie ramiona; kreśliły mokre ścieżki. Bił od niego żar zmęczenia, a zdawał sobie sprawę, że to dopiero początek. Potarł obity nadgarstek ze świadomością, że dziś będzie jeszcze musiał oprzeć na nim niejeden miecz, wydać dziesiątki cięć. Spoglądał, jak to się mówi, spod byka na rówieśników, którzy właśnie skończyli trening i rozchodzili się do swoich pokoi. Odetchnął głośno, zaplótł dłonie na gorącym karku i gnąc błyszczące od potu plecy wbił rozeźlone spojrzenie w podłogę. Nie mieli prawa odbierać mu czasu wolnego przed kolacją… Prawda? Należał mu się przecież jakiś odpoczynek. Gdzie ten cholerny nauczyciel, którego to zapowiedziała sama Głowa Instytutu? Dlaczego nie mógł kontynuować nauki razem z Setem i resztą? Indywidualny tok… Rzekomo go potrzebował, bo był za dobry by mieścić się w standardzie. Miał się wybić. Wyrobić własne ścieżki. Zostać prawdziwym Łowcą. Jak ojciec, który zakrawał niemal o legendę.

– Nathaniel… – usłyszał głos, który dał się nienawidzić już od pierwszego wypowiedzianego słowa. – Słysząc o Tobie, spodziewałem się zastać tutaj kogoś… Innego. 
Nie dało się nie zauważyć, że na ławce siedział nie kto inny, jak zmordowany wielogodzinnym hartowaniem, dziesięcioletni chłopak. Dotychczas zgarbiony, teraz wyprostował się, rzucając obcemu mężczyźnie zupełnie niechętne spojrzenie. Jego oczy były w tym świetle czarne jak smoła. Kogoś innego? On chyba stroił sobie żarty. Nate zbył uwagę grobowym milczeniem. Był wykończony. I tak trenował więcej niż inni, bo przecież nazwisko zobowiązuje.
– Jestem Peter. Od dziś… 
– Od dziś nie będę trenował z innymi. – przerwał jak zwykle bezczelnie brunet, czując w sercu nawarstwiającą się gorycz – A Ty będziesz mnie nauczał. Powiedz mi coś, czego nie wiem. Słysząc o mnie: kogo konkretnie się spodziewałeś? Herkulesa? – dorzucił z wyraźną kpiną, tak oschle i bezpośrednio, jakby w tym małym ciele siedział zgorzkniały starzec, a nie młody, pełen werwy duch. Było w nim coś zimnego, wręcz odstręczającego, coś czego nigdy nie chciałoby się doświadczyć ponownie od drugiego człowieka. Nefilim. Wszystko jedno.
– Wiem czego się nie spodziewałem - rozwydrzonego smarka. – odparł mężczyzna, szczerze zniechęcony takim wstępem. Obiecali mu doskonale zapowiadającego się młodego Łowcę, ostatniego dziedzica sławy potężnego rodu Nightcrawlerów, a nie jakiegoś niewyrobionego szczeniaka. – Wstawaj i chwytaj za miecz. 

Nie trzeba było powtarzać dwa razy. Nathaniel posłusznie wstał i wziął wcześniej oparty o ścianę miecz do ręki, choć szczególnie się z tym nie śpieszył. Poczuł jego ciężar na nadgarstku, w który jakieś pół godziny wcześniej głowicą przydzwonił mu Set. Oparł więc szpic o podłogę, by ukryć drżenie przeciążonej ręki. Spodziewał się instrukcji, jednak nieznajomy nie zamierzał z nim więcej rozmawiać. Podjął atak. Błyskawiczny i skuteczny. Dzieciak tak naprawdę nie zdążył zareagować, nie wiedział nawet co dokładnie się stało, bowiem sylwetka napastnika rozmyła się. W ułamku sekundy pokonała dzielące ich metry. Trafiony uderzył w ścianę, a potem z jękiem żelaza runął na podłogę. Miecz wypadł mu z ręki. Dałby sobie głowę uciąć, że jeszcze słyszy jak ostrze dzwoni obijając się o marmur. Nic podobnego. Po prostu przyłożył potylicą w beton. Pierwszym odruchem, mimo szoku, było ponowne chwycenie za broń. Oparł się na łokciu by od razu wstać, ale drętwe z przepracowania mięśnie pomału zaczynały odmawiać współpracy.
– Twój ojciec był doskonałym Łowcą i wielkim wojownikiem.  – mruknął Peter bez emocji.  – Na jego miejscu wstydziłbym się Ciebie. Trwonisz mój czas. 
Skurwysyn. Doskonale wiedział, gdzie ma bić. W Nathanielu coś się poruszyło i odbiło w jego spojrzeniu. Coś niewymownie złego. Niesamowite, jak niespożyte podkłady gniewu mógł nosić w sobie dziesięciolatek… Chłopiec przysunął miecz bliżej.
– Jeszcze nie mam run… – wycedził przez zęby, zaciskając dłoń na rękojeści. Dopiero teraz połączył fakty, to musiała być runa szybkości. Cios poniżej pasa. Atakować runą kogoś bez run to prawie jak kopać leżącego. 
– Demonowi też to powiesz? – ton był bezwzględny – Wstawaj, smarku!
Już ja Ci pokażę, przemknęło młodemu przez łeb. Ignorując sztywne mięśnie i palący nadgarstek pozbierał się z ziemi. Zachwiał się, więc podparł ciało mieczem, już chwilę potem stając w pozycji bojowej. W lekkim wykroku. Z otwartymi ramionami. Łokcie na zewnątrz. Klinga równo z linią mostka. Ten wysiłek uwidocznił uraz prawej ręki. Peter obszedł Nathaniela, mierząc go krytycznym spojrzeniem, jak sędzia rasowego psa na wystawie, co tylko zdezorientowało młodego Nefilim. Nagle wymierzył solidne uderzenie w nagie plecy, tak samo szybkie co poprzednie. Fala bólu zmusiła chłopaka do wyprostu, aczkolwiek tym razem milczał. Zbyt dumny na skargę. Nie był świadom tego, że wcześniej się pochylał.  
– Dlaczego pozwoliłeś mi zajść Cię od tyłu? Gdybym był demonem, byłbyś już martwy.
– Ale żyję. 
– Z tym podejściem już niedługo. Co z Twoim nadgarstkiem?
– Nic.

Kolejne zaskoczenie. Głowica, którą ułamek sekundy temu Peter trzymał w dłoni, uderzyła w bolący nadgarstek tak mocno, że Nate z obelżywym warknięciem wypuścił broń z ręki. Czy to był jakiś odpowiednik bicia linijką po łapach za kłamstwo? A ten facet? Jakim cudem wpuścili tu tego sadystę? Miał go uczyć, a nie katować!
– Musisz nauczyć się walczyć lewą ręką.  
– Dlaczego?
– Bo prawą zaraz Ci połamię. – nie zdążył na dobre zebrać się, by wypełnić swoje słowa. Wizja przewlekłego cierpienia była dobrą motywacją do obrony, a brunet zdążył zorientować się, że jego nowy mentor jest po prostu nieprzewidywalny i zdolny do wszystkiego. Nie chcąc ryzykować kolejnych urazów, wziął szybki wdech i sięgając po miecz, wykonał zadziwiająco wysokie kopnięcie z półobrotu. To wystarczyło, by wytrącić broń z ręki trenera. Stając znów twardo na nogach, Nathaniel przerzucił rękojeść do lewej dłoni i wysuwając w pełni sprawne ramię, zetknął szpic z grdyką Petera. Patrząc mu nieustępliwie w oczy, wystąpił o dwa kroki w bok po okręgu, by następnie ugiąć kolana i sięgnąć po leżący na ziemi miecz. Nie cofał przy tym własnego ostrza. Teraz dysponował dwoma.
– Nareszcie zachowałeś się jak na Nefilim przystało, Nathaniel. – nie można powiedzieć, że te słowa w jakikolwiek sposób podbudowały.
 – Poczułem się zagrożony. 
– Poczujesz się zagrożony jeszcze wiele razy i dlatego musisz umieć się bronić. 
– Bronię się doskonale. Właśnie Cię rozbroiłem. 

Peter uśmiechnął się pod nosem, po czym roztropnie cofnął o krok,  machnięciem ręki oznajmiając, że to koniec lekcji. Chłopak nie opuścił jednak gardy od razu. Był nieufny, a dodatkowo jego nauczyciel dał mu podstawy do tego, by mu nie ufać. To była jakaś paranoja… Mężczyzna przez chwilę skalował młodego spojrzeniem, starając się odgadnąć, o czym ów może teraz myśleć. Analizował jego czujną postawę, dochodząc do wniosku, że Głowa Instytutu nie rozminęła się z prawdą. Syn Richarda Nightcrawlera miał w sobie potencjał… Należało go jedynie wydobyć odpowiednim podejściem. Należało oszlifować ten surowy diament. 

– Być może nie przyniesiesz ojcu wstydu. Kochasz go? Kochasz swoją rodzinę? 
– Jasne, że tak. – odparł Nate, bez pomyślunku i pewnie, choć nie dało się ukryć, że nagła zmiana tematu solidnie zbiła go z tropu. Pomijając już to, że jego rodzina nie żyła od lat… Czy to jednak dawało mu powód, by ich nie kochać? 
 – Pamiętaj, że wolno Ci kochać jedynie zmarłych. Kochać żywych to słabość. 
– Moi rodzice się kochali… – mały Łowca zaoponował. Może go nie wychowano, ale miał wspomnienia. A w nich ojca, powtarzającego do znudzenia: „Musisz kochać rodzinę i bronić jej nawet za cenę życia, bo rodzina to wszystko co masz.” Więc… Teraz nie miał niczego? Poglądy ojca i trenera były zupełnie różne. Nie pokrywały się ze sobą i Nathaniel nie wiedział, za czym powinien się opowiedzieć. Peter zauważył tę chwilę wahania i natychmiast ją wykorzystał. 
– Kochali siebie, Ciebie i Twoją siostrę, a teraz nie żyją. Wiesz dlaczego?
– Ktoś spalił nasz dom. Rodzice próbowali ratować mnie i Felę. 
– Wiesz, kto?
– Nie… Ale się dowiem. A jak się dowiem to go zabiję. – jak absurdalnie musiało to zabrzmieć w ustach dziecka.
– To byli Mroczni. 
– Więc zabiję wszystkich Mrocznych. 

Mężczyzna zaśmiał się. Chłopak wyglądał na zdeterminowanego. 

– Wiesz chociaż, jak się za to zabrać?
– Jeszcze nie. Ale Ty mi powiesz. Od tego tu jesteś. 
– Mroczni nie czują. Jeśli chcesz się z nimi mierzyć, Tobie również nie wolno niczego czuć.
Brunet ściągnął brwi, patrząc na mężczyznę jak na przybysza z innej planety. 
– Nie jestem maszyną. 
– Chcesz zabić Mrocznych?
– Chcę…
– Więc będziesz maszyną. Maszyną do zabijania Mrocznych. I nie tylko. 
– To mi się podoba. – niemrawy uśmiech odsłonił rąbki kłów. Nefilim dopiero teraz pozwolił sobie opuścić broń. Właśnie zdał sobie sprawę, że wszystko zaczyna nabierać głębszego sensu. Nie mógł pozwolić by ofiara jego rodziny poszła na marne. Mroczny czy nie, czują czy nie, zabije ich tylu, ilu tylko będzie w stanie. Żeby to zrobić będzie musiał się szkolić. Bardzo intensywnie szkolić. Czas wolny przed kolacją stał się nagle śmiesznie małą sprawą, przestał mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Kupiło go zdanie: „Maszyną do zabijania Mrocznych.” Podał broń nauczycielowi.
– Naucz mnie walczyć lewą ręką. (…)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz