shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

wtorek, 12 maja 2015

Wiesz dlaczego nie masz do mnie siły? Bo cię pociągam.

Jasmine   &   Caleb

Wychodząc z pomieszczenia zarzuciła kaptur na głowę i odetchnęła ledwie dostrzegalnie, wbijając ręce w kieszenie spodni. Już się nie odezwała. Przynajmniej nie z własnej inicjatywy.
Zarzuciła kaptur na głowę, chowając pod nim swoje długie, rude włosy. Nie mógł zrozumieć czemu to robiła. Jej włosy były jedyną rzeczą, która mu się w niej podobała. Warga prawie już go nie bolała, ale nie miał zamiaru jej tego popuścić. — Zazdrościsz mi urody i to dlatego mnie ugryzłaś, co? — zażartował, chcąc przerwać ciszę. — W końcu jestem taki piękny — dodał, zarzucając teatralnie włosami, które były na to za krótkie.
— Tak, to na pewno o to chodziło — spławiła go w odpowiedzi, ale stwierdziła, że na nią to było podejrzanie za mało. Zagryzła na moment własną wargę, wymuszając na sobie dodatkowy komentarz. Spojrzała na Caleba, krytycznie oceniając jego twarz wzrokiem — Teraz wyglądasz lepiej. Jak badass. Nie jak śliczna księżniczka.
Zatkało go. W jej ustach brzmiało to praktycznie jak komplement. Złapał się za serce, jakby ktoś w niego strzelił. Spojrzał na nią, mrugając kilkakrotnie. — Jasmine, w twoim ustach brzmiało to prawie jak komplement — stwierdził z zaskoczeniem malującym się na twarzy. — A poza tym, piękno nie przeszkadza mi w byciu badassem — dodał z nikłym uśmiechem. Prawie niewidocznym.
Przewróciła oczami — Zrozumiałeś to jako komplement tylko dlatego, że masz bujną wyobraźnię — Obróciła się tyłem do drogi, pojawiając się na przeciwko niego, cofając się, żeby nie zboczyć z drogi. Zaczesała krótkim ruchem kosmyk włosów wypadający z warkocza z twarzy za ucho i potraktowała go powątpiewającym spojrzeniem — Tak, księżniczko? Dlaczego tylko ty w to teraz wierzysz? — przyjrzała się mu uważnie i uśmiechnęła się kpiąco kątem ust — Niebieskie oczka, blond włoski, Twoja karnacja. Mógłbyś być laleczką Barbie. Czekaj, nie... Kenem. Nie sądzisz, że on zawsze wyglądał jakoś tak... ciotowato? — nie uważała, żeby Caleb wyglądał jak ciota, ale... no, to właśnie zasugerowała, próbując zagrać mu na nerwach.
— Czemu ty jesteś taka trudna? 0Ś spytał, kręcąc głową. Westchnął ciężko. Nawet nie chciało mu się tego komentować. — To przez to, że jesteś ruda. Rudzi ludzie nie mają duszy. Ale chyba już to mówiłem — stwierdził wzruszając ramionami i odpowiedział tym samym na swoje pytanie, które i tak było retoryczne.
Stanęła i oparła się niespodziewanie o ścianę, patrząc na niego w skupieniu — Nie jestem trudna. Jestem wściekła, rozdrażniona, niezadowolona, nieszczęśliwa — rzuciła na jednym hauście, nie musząc się nawet zastanawiać nad swoją wypowiedzią. Dobrze wiedziała, dlaczego jest jaka jest. Zastanawiało ją tylko... co Caleb zamierzał odpowiedzieć na takie słowa? To zawsze było coś nowego. Ale, ze powiedziała za dużo, jednak odepchnęła się od ściany ruszając przodem — Wolałbyś, żebym Ci mówiła, ze jesteś przystojny? Przecież to wiesz. I masz wyjebane na moje zdanie.
Zatrzymał się, kiedy dziewczyna nagle przystanęła i oparła się o ścianę najbliższego budynku, jaki był w ich zasięgu. Stanął w lekkim rozkroku i skrzyżował ręce na piersi. Przyglądał jej się z powagą wymalowaną na twarzy. — Chyba powinienem cię kiedyś upić — zaczął, nawet nie mrugając. — Powiedziałabyś mi wszystko — stwierdził z rozbawieniem. On gdy był pijany, kłamał jeszcze więcej i udawał jak zwykle. — Tez jestem wściekły i nieszczęśliwy — wyznał. Sądził, że powinien okazać jej odrobinę zrozumienia. Może wtedy nie byłaby do niego tak uprzedzona. — Każdy jest, ale trzeba sobie z tym radzić. Ty, Hawkins, czasem przeginasz. Brakuje ci manier. Mnie nauczono dobrego wychowania, więc nie obrażałbym cały czas kogoś, kto ma mnie trenować, bo inna osoba ma mnie już dość — oznajmił, marszcząc brwi. Na jej kolejne stwierdzenie nagle się nieco rozpogodził. Tak bardzo od zawsze udawał ósmy cud świata, choć tak nie uważał, że już to mu weszło w nawyk. — Przyznajesz, że jestem przystojny? — bardziej stwierdził ze zdziwieniem niż spytał. Uśmiech nie objął jego oczu, ale prawy kącik ust uniósł się nieznacznie.
— Po alkoholu mam raczej ochotę na inne rzeczy niż rozmowy… — mruknęła krzywiąc się na choćby sam fakt poznania Jareda — A po co Ci cokolwiek wiedzieć? Lubisz mieć nad ludźmi władzę? Łechta to Twoje ego? A potem mieścisz się razem z nim w drzwiach? — Na wściekłego i nieszczęśliwego to on nie wyglądał. Ruszyła znów w stronę sklepu, patrząc na niego z boku. Wiecznie się uśmiechał i rżnął głupa. Podejrzewała, że to mogły być tylko pozory, ale… nie wnikała w to głębiej — Dlaczego? Dlaczego jesteś wściekły i nieszczęśliwy? — sprecyzowała pytanie, żeby nie mógł się wywinąć, chociaż pewnie i tak zaraz to zrobi — Któraś nie dała Ci dupy, to Cię tak przygnębia? Melissa? — obserwując go dzisiejszego dnia, konkretyzowanie jego niepowodzeń z kobietami wydawało się banalnie proste. Cały czas posyłał dziewczynie swoje spojrzenia i krzywił się na każde jej gesty względem Daniela — Powinnam używać ładnego języka, słodzić wszystkim wokół aż do rzygania i dygać przed mężczyznami może jeszcze? Też nie jesteś bez wad, Caleb — prawdopodobnie jeden z nielicznych razy zwróciła się do niego po imieniu, jak nie pierwszy — naprawdę potrafisz to sobie wyobrazić? Jakbym była po prostu… miła? To nudne — skwitowała w końcu i zacisnęła wargi, kiedy wywnioskował sobie tylko jedno z całej jej wypowiedzi— Proszę Cię…— mruknęła przewracając oczami, bo nie była dzieckiem, żeby nie potrafić powiedzieć tego głośno. Po prostu nie chciała. — Przecież znasz odpowiedź.
Coś innego niż rozmowy? Czy to miała być jakaś aluzja? Caleb zignorował to i czekał, aż skończy mówić. A właściwie praktycznie krzyczeć. Wiedział, że na wściekłego nie wyglądał. Nie zachowywał się też jak ktoś nieszczęśliwy, ale po prostu bardzo dobrze grał. Na chwilę zamilkła i chciał powiedzieć coś, co miało odwrócić jej uwagę od tego, jaki jest, ale znowu zaczęła swój wywód. Tym razem jej słowa dotknęły go za bardzo, by mógł je zignorować. On taki nie był. Ale czy był wystarczająco wkurzony, żeby jej to wykrzyczeć? Z każdym jej słowem stwierdzał, że tak. Gniew przeradzał się we wściekłość. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że zwróciła się do niego po imieniu ani na to, że przyznała mu rację. To były rzeczy drugorzędne, o których mógł myśleć później albo w innych okolicznościach. — Chciałem tylko zrozumieć, czemu tak bardzo mnie nienawidzisz — zaczął dość spokojnie, jeszcze nie podniósł głosu do krzyku. — Chcesz wiedzieć dlaczego jestem wściekły i nieszczęśliwy? — spytał, a jego głos był coraz donośniejszy. — Nie jestem jakimś cholernym niewyżytym chłopakiem, który rozpacza, bo dziewczyna dała mu kosza! Od kiedy cała moja rodzina zginęła obwiniam się o wszystko, co dzieje się na tym świecie i gdybym pozwolił sobie choć na moment okazać to nieszczęście, nie wybrnąłbym z tego bólu, który mnie wypełnia! — nie sądził, że byłoby go stać na taką szczerość w stosunku do Jasmine. Kompletnie zignorował jej następne słowa. Gdyby była milsza, może by ją polubił. Miał deja vu przez to, co zrobił w następnej sekundzie, gdy skończył krzyczeć. Zmniejszył odległość między nimi i pocałował ją. Był zdenerwowany przez nią jeszcze bardziej niż był przez Melissę, gdy pocałował ją jakiś tydzień wcześniej. Pocałunek więc był gorętszy. Było całkiem miło, a właściwie to nawet bardziej niż całkiem, ale alkohol nie przyćmił mu rozumu. Odrywając się od jej ust, przygryzł jej dolną wargę, odwdzięczając się za pocałunek podczas gry w butelkę.
Wzruszyła ramionami trochę beznamiętnie — Właśnie o to pytałam, prawda? — a że ze swoich pytań się nie wycofywała to czekała spokojnie na odpowiedź. Szła spokojnym krokiem, przechylając głowę na bok, bo takiego wywodu się nie spodziewała. Próbowała się w trakcie niego wtrącić, uciszyć go, zauważyć, ze wcale nie chciała tego wiedzieć i że zrzucił na jej barki zbyt poważne kwestie, ale nie zdążyła. Syknęła więc tylko pod nosem, słuchając go dalej, bo nakręcił się tak, ze znała tylko jeden sposób żeby się zamknął. Może dwa. Ale oba nie wchodziły w rachubę. Była więc cierpliwa. Spojrzała gdzieś w bok w pozorowanym znużeniu, chociaż zastanawiała się dokładnie nad tym co mówił. Analizę trochę utrudniał szumiący w głowie alkohol. Gdzieś po drodze nie wiedziała kiedy zgubiła swoje piwo, dlatego teraz nie miała czym ostentacyjnie popić jego gorzkie żale. Dlatego nie popijała niczym. Przez to, że uciekała od odpowiedzialności słuchania go przez odwracanie spojrzenia, nie dostrzegła kiedy zmienił między nimi odległość. Dopiero poczuła jego usta na swoich i metaliczny smak jego krwi na wargach, kiedy automatycznie oddała pocałunek, w stanie upojenia alkoholem, nie wyczuwając podstępu. Albo ignorując oczywiste zagrożenie: chciał się tylko na niej odbić za butelkę. Z racji, że głębsze pocałunki wymagały odpowiednich środków, przyłożyła chłodną dłoń do jego policzka, pozwalając mu całować siebie namiętniej, ba, czerpiąc nawet z tego przez chwilę przyjemność. Póki jej nie ugryzł. Wtedy odepchnęła go od siebie w naturalnym odruchu przykładając dłoń do podrażnionej wargi. — Kurwa! Jebło Cię? A przez moment było miło — syknęła na niego, piorunując go spojrzeniem. — Jak dla mnie całkiem jak niewyżyty się zachowujesz, a to ponoć jak chodzę wiecznie napalona, takie chodzą ploty. Mówią tak tylko dlatego, ze jeszcze z Tobą nie mieli do czynienia. Geeez!— oblizała swoje wargi wymijając go — Toń sobie w tym bagnie. Już nie wiem czy rozpraszałeś moją uwagę czy mówiłeś serio — wykorzystywanie swoich przeżyć do tak podłych pocałunków było poniżej pasa. Burcząc pod nosem całą wiązankę przekleństw weszła w końcu do sklepu, obok którego się zatrzymali. — Jesteś beznadziejny, Belleshade. A jak wrócimy, znów wykorzystasz mnie, jako przynętę puszczoną na Melissę? Błagam. Nie ze mną takie zagrywki. Jebać to ze mną, a nie mnie.
Wiedział, że źle robi otwierając się tak przed nią, ale kiedy był tak nabuzowany, nie panował nad sobą. Jak widać popełniał idiotyczne błędy, ponieważ nie myślał o starych. Był niepoprawnym idiotą. Westchnął, kręcąc głową. Zacisnął szczękę i odwrócił wzrok. — Możesz sobie myśleć, co chcesz, ale zostałem wychowany lepiej niż to. Nie wykorzystałbym dziewczyny — wysyczał, po czym odwrócił się. Nie miał zamiaru dalej ciągnąć tej rozmowy. Chciał wszystko naprawić, a jak zwykle zawalił. Zawsze wszystko było jego winą. Nawet cholerne trzęsienie ziemi było jego winą. Nie miał zamiaru rozmawiać z nią więcej tego dnia. Ruszył przed siebie, byle jak najdalej od niej. Nie obchodziło go, czy trafi z powrotem do instytutu, czy gdziekolwiek indziej. Byle nie tam.
— Mnie wykorzystałeś… — mruknęła jakkolwiek głupio to nie brzmiało, bo choć zachowywała się jakby cały świat miała w dupie, potrafiła go trafnie analizować, wyciągać konkretne wnioski. Była dobrym obserwatorem. Dlatego teraz uśmiechnęła się kpiąco pod nosem, tylko dlatego, że zawsze to było lepsze niż płakanie nad swoim kurewskim losem. Nawet zdążyła ją wkręcić ta chora rozmowa, kiedy zostawiła go za sobą. Teraz postanowił się wycofać. Piekielnie niedobre wyczucie czasu  — Shit… — wyszła ze sklepu i poszła za nim. Teraz nie planowała mu odpuszczać, powiedział za dużo. — Hej… hej! — ale żaden ton głosu go nie zatrzymał. Musiała podejść do niego i szarpnąć go za ramię, co zresztą też nie od razu odniosło pożądany efekt. Złapała go silniej za łokieć, obracając w swoją stronę — Czekaj. Belleshade. Gadając ze mną nie walisz głową w mur. Kiedy udaje, ze nie słucham, nie znaczy, że nie słyszałam, co do mnie mówiłeś. — nie była pewna, czy rozumiał, co do niego mówiła. Zacisnęła mocniej jego ramię, próbując wyłapać jego wzrok.
— Może po prostu chciałem cię pocałować, nie wiedzieć czemu — wyszeptał do samego siebie, licząc, że go nie usłyszy. Nie wiedział, co czuje. Zawsze miał dziewczyny na jedną noc. Wiedziały, że nie mogą oczekiwać niczego poza tym, a teraz wszystko musiało się zepsuć. Nic o nim nie wiedziała, a myślała, że widzi wszystko. Była równie dobrym Sherlockiem co Melissa. Obie traktowały go jak chama, którym nie był. Poszła za nim. Po takim czymś powinna go zostawić w spokoju. Ale po co? Oczywiście, że nie mogła mu dać żyć w spokoju. Mógłby rozwalić wszystko dookoła. Kiedy złapała go za ramię, wyszarpnął się. Nie zwrócił uwagi na jej słowa. Nie miały one teraz znaczenia. Złapał ją za ramię na tyle mocno, by nie mogła się uwolnić. — Zostaw mnie w spokoju albo nie racze za siebie — warknął, patrząc jej prosto w oczy. Jego zielone tęczówki płonęły w morzu gniewu.
Ona robiła z niego chuja, on z niej sukę. Chyba byli kwita. Tylko, ze podobnie jak on, miała swoje granice, choć mogło wydawać się, ze jest inaczej. Docierało do niej jak dużo rzeczy jej powiedział, w zupełnym zaufaniu. Znaczy, tej kwestii akurat nie rozumiała, bo nie była wcale godna tego zaufania, ale… no. Rozumiała zamysł i jego zdenerwowanie. Dlatego, kiedy ścisnął jej ramię, nie była wściekła, znając fundamenty jego złości. Tylko, ze nie potrafiła go uspokoić. Odkupić się. Zrobiła jedyną rzecz, za którą mógł ją albo zabić, albo… albo zabić na jakiś wyrafinowany sposób. Postąpiła jeszcze jeden krok w jego kierunku, bardzo dynamicznie, równie niespodziewanie przykładając wargi do jego ust (tylko nie gryź!) i złożyła na jego wargach o dziwo spokojniejszy pocałunek. Taki, którym chciała go stonować. Pociągnęła z niepodobną do siebie delikatnością chłopaka w dół, zmuszając go w ten subtelny sposób, żeby się pochylił. Z ich różnicą wzrostu było to konieczne. Wyjątkowo delikatnie muskała jego wargi swoimi, bo nie chciała go podjudzać. Chciała go uspokoić. Dlatego przesunęła dłoń na jego policzek, gładząc jego szorstki zarost opuszką kciuka, w sposób, jaki wiedziała, że uspokoiłby ją. Dopiero wtedy odsunęła się na niewielką odległość, oddychając dalej na jego wargi, kiedy spojrzała w zieleń jego oczu, odczytując z nich stan jego umysłu. Próbowała przynajmniej — Już? Uspokoiłeś się? — mimo treści nie napastowała go tym pytaniem, nie kpiła z niego. Spytała czysto, łagodnie, nie podnosząc głosu. Nie wściekając się na niego za to, ze prawdopodobnie zostawił jej siniaka na ramieniu. Chciała go przeprosić. Tak po ludzku. Ale nie potrafiła, bo nie znała odpowiednich słów. „Przepraszam”, zawsze ostatnie przychodziło jej do głowy.
Oddychał niespokojnie, a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała szybko. Już miał ją puścić i odejść, ale Jasmine nagle zrobiła krok w przód, żeby go pocałować. Ich wargi spotkały się tego wieczora po raz trzeci i Caleb nie rozumiał, co się dzieje. Przecież ta dziewczyna go wkurzała. Doprowadzała go do granic wytrzymałości, a jednak gdy go pocałowała, poddał się temu. Pociągnęła go w dół, wiec nachylił się, napierając na jej wargi. Kiedy położyła dłoń na jego policzku, który zaczęła gładzic, on poluźnił uścisk na ramieniu. Pewnie zostawił jej siniaka, ale nie dbał o to. Przeprosi ją, jeśli będzie musiał. Później. Pocałunek trwał, dopóki nie go nie przerwała. Wciąż była na tyle blisko, że czuł na swoich wargach jej oddech. Zamrugał wpatrując się w jej oczy. Czy to się właśnie działo? Ich relacja była naprawdę spaczona. Zamrugał jeszcze raz i pokiwał głową. Był tak bardzo zdezorientowany, że nie wiedział, czy powinien się odezwać. — Całujesz wszystkich przystojniaków, którzy mają cię trenować, żeby się uspokoili? — spytał, ale na jego twarzy nie było ani cienia drwiny.
Jeszcze chwilę trzymała dłoń przy jego policzku, wpatrując się w jego oczy, szukając w nich oznak złości, ale kiedy się odezwał, odetchnęła, na jego usta, znów, zaraz potem cofając się o krok wracając również i swoją dłoń. Z początku miała wątpliwości czy ten gest byłby go w stanie uspokoić. Na szczęście, uspokoił. Pokręciła lekko głową na boki, nie wiedząc co mu odpowiedzieć. Była osobą, która tak samo często analizowała swoje działania, jak i równie dobrze postępowała w myśl zasady: „rób, a potem myśl”. Ten moment był właśnie takim spontanicznym posunięciem. Odruchowo sięgnęła dłonią do kieszeni kurtki, wyciągając z niej zapalniczkę. Odpaliła ją i dopiero wtedy, czując ciepło płomienia blisko dłoni, odpowiedziała. — Nie. Tylko tych, którzy mają mi pomóc nieść piwo. — a propo, wyciągnęła telefon patrząc na wyświetlacz. Wycieczka do sklepu zajęła im znacznie dłużej niż powinna — zresztą Jared jest raczej typem osoby: „mam na wszystko wyjebane, nie da się mnie wkurzyć, ani sprowokować”. — dodała w zamyśleniu, wracając wzrokiem do Caleba — impreza się już chyba powoli kończy. Chodź, postawisz mi drinka. — Nie była pewna, czy wolała to, czy powrót do Instytutu. Ten dzień koniec końców był dość.... męczący z uwagi na jego przewrotność.
Jeszcze przez chwilę trzymała dłoń na jego policzku i nie mógł uwierzyć, że jest tak delikatna. Że potrafi taka być. Kiedy zabrała rękę, zamrugał, jakby nagle się obudził ze snu. — Czy próbujesz mnie uwieść, żebyś sama nie musiała tego robić? — powrócił do sarkazmu. Jared? Kojarzył kogoś o tym imieniu. Był na zabawie. — To ten ciemnowłosy chłopak z dziwnym akcentem? Jesteście razem czy co? — spytał, chowając ciekawość w swoim głosie. Czemu się całowali? Nie miał pojęcia, czemu go to obeszło. Na jej propozycję zawahał się. Chciał wrócić do Instytutu. — Innym razem — stwierdził i spojrzał na nią spod zmrużonych oczu. — Wróćmy już. Mam dość, a inni pewnie myślą nie wiadomo co.
Wypuściła ze zrezygnowaniem powietrze z płuc.I znów był tym samym Belleshadem, którego należało tępić, żeby nie podjudzać jego ego. — Nie potrafię uwodzić. Ktoś musiałby być szalony, żeby się na to nabrać — sparafrazowała jego słowa, dopasowując je do obecnej treści odpowiedzi i uśmiechnęła się kwaśno. Z powrotem narzuciła kaptur na głowę, cofając się jeszcze kilka kroków. — Mój chłopak kazałby zlizywać innemu alkohol z mojego pępka? — uniosła nieznacznie brew — Nie. Mears to… — wzruszyła ramionami. Nie potrafiła określić jej relacji z Jaredem. Była tak dziwna i tak nieokreślona i tylko jedno w niej było pewne — nie lubimy się. Mój chłopak rżnie moją przyjaciółkę w Nowym Jorku — powiedziała to tak, jakby ją to bawiło, choć nie bawiło wcale. Przystanęła w końcu po tych kilku krokach, patrząc na niego mdłozielonymi tęczówkami. — Boisz się, co o nas powiedzą, Bella? — wolała z niego zakpić niż przyznać się, że nie chciałaby wiedzie wiedzieć, że jakakolwiek możliwość, że ktoś mógłby spędzać z nią miło czas to dla niego tylko abstrakcja — Spokojnie. Zdążę jutro wszystkim opowiedzieć, jak zajebiście uległy jesteś w łóżku, kotku. — aaa… jeśli o tym mowa — śpię dzisiaj Ciebie… — wyjaśniła. 
Caleb uśmiechnął się, gdy dziewczyna sparafrazowała jego słowa. Czasami była lepsza, niż się wydawała. Pokiwał głową. — W końcu się czegoś nauczyłaś — stwierdził żartem, ale po chwili zamilkł, gdy skomentowała relację jej i Jareda. Nie wiedział czemu, ale uśmiech mu sie nieznacznie poszerzył, gdy stwierdziła, że się nie lubią. A potem wzmianka o chłopaku. Co to miało być? — Twój chłopak? — nie wiedział, czy był bardziej zaskoczony przez fakt, że miała kogoś, czy że ten ktoś ją zdradza. — Naprawdę masz zamiar nazywać takiego palanta "swoim chłopakiem"? — uniósł brwi. Nawet ona nie była na tyle głupia. Spojrzał na nią wyzywająco, gdy nazwała go Bellą. — Myślałem raczej o tobie — zaczął powoli, jakby to była zwykła pogawędka o pogodzie. — Nie przeszkadza ci, co ludzie pomyślą? W końcu to ja. Nie lubisz mnie. I masz tego "chłopaka" — dodał z niechęcią wymawiając słowo "chłopak". Przewrócił oczami. Zaśmiał się wymownie na jej kolejny komentarz o nim w łóżku. — W łóżku to ja jestem zajebisty, ale nie uległy, kotku — wyszeptał jej na ucho, po tym jak się nachylił do niej. — Skoro chcesz spać u mnie, mogę ci pokazać — stwierdził, nawet nie kwestionując jej słów, tylko ostentacyjnie oblizał usta.
Wzruszyła ramionami wbijając ręce do kieszeni kurtki, razem z zapalniczką, którą bezpiecznie ulokowała na dnie — Jakby fakt, ze jest palantem przeszkadzał mi w nazywaniu go moim chłopakiem, musiałabym przyznać, że w rzeczywistości nigdy nim nie był. — zerknęła na niego z pod materiału kaptura osłaniającego jej twarz i przez chwilę jej wzrok wykazywał coś więcej niż tylko zwyczajową niechęć, dezaprobatę i pogardę. Jakby odrobina melancholii przez chwilę zagnieździła się w jej oczach. Ale było to ulotne wrażenie, bo zaraz przerzuciła wzrok przed siebie. — Mój eks — poprawiła się — oficjalnie dalej do mnie pisze, jakbyśmy byli razem…. Jak mu się przypomni. — to znaczy… kiedy akurat nie zajmuje się obracaniem innej. — Hawkins miała tego pełną świadomość — Co ze mną? — utkwiła nim wzrok, nie rozumiejąc dlaczego miałby w ogóle się nad nią zastanawiać. Uśmiechnęła się kpiąco pod nosem — To już tyle o mnie nie myśl, bo jeszcze uznam, że czegoś ode mnie chcesz — mruknęła z przekąsem, trochę z rozbawieniem, które jednak zataiła w swoim tonie. Słysząc coś kolejny raz o jej chłopaku. Prychnęła, Chyba oboje wiedzieli, ze… — On już nie jest moim chłopakiem — mruknęła, jakby łapała go za słówka, w rzeczywistości znów parafrazując tylko to, co on do niej mówił, co zabrzmiało śmiesznie, bo moment wcześniej utrzymywała inną wersję wydarzeń. Zamilkła na chwilę na jego komentarz, unosząc delikatnie kącik ust w lekkim uśmiechu, z niewiadomej przyczyny. — Nie chcę wchodzić w kompetencje Twojej dziewczynie, Cal. Poza tym uważaj, bo jeszcze Ci się to spodoba.
Nie pytał jej, po co jej zapalniczka, skoro najwyraźniej nie paliła. On tez miał swoje dziwactwa, o których nie chciał mówić. — Jeśli cie zdradza najwidoczniej nie powinien nigdy nim być — stwierdził, wzruszając ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. Po krótkiej wymianie zdań, stwierdził, że nie powie nic po tym, gdy oznajmiła, że nie jest już jej chłopakiem. Nie zmieniało to faktu, że koleś był totalnym palantem. Lepiej było się nie pchać w związek, jeśli miało się potem kogoś zdradzić. Dlatego on uznawał tylko jednorazowe spotkania. Mniej bólu. — Nie mam dziewczyny — mruknął na jej stwierdzenie ze zrezygnowaniem. — Nie ma tak pięknej jak ja, żeby mogła mi dorównać, wiec się nie martw, Jasmine.
Szła w stronę Instytutu obok niego i zaśmiała się krótko, kiedy rzucił pewną sugestią pod jej adresem. Z początku miała jej nie komentować, bo tak naprawdę nie wymagała ona odpowiedzi, ale… nie mogła się powstrzymać. Zerknęła na Caleba, a na jej twarzy już nie gościło żadne rozbawienie. Może tylko odrobina sarkastycznej nutki, kiedy rzuciła z przekonaniem — Oj, Bella, spokojnie. Twoje prywatne podboje naprawdę nie są w stanie mnie poruszyć — i otaksowała go spojrzeniem, zawieszając go na poszczególnych partiach ciała. — Nie jesteś idealny — stwierdziła po momencie — A za kilka lat zaczną Ci się robić zakola, o tutaj — ostentacyjnie przeciągnęła dłonią po jego włosach koło skroni i posłała mu wredny uśmiech.
Z początku szła cicho. Zerknął na nią i przypomniały mu się te pocałunki. To było takie złe. Nie powinno do tego dojść. W końcu to Jasmine. Zaśmiała się na jego sugestię. Już było tak dobrze, a ona znowu musiała się odezwać. — Jaim, mówiłem już, żebyś mnie tak nie nazywała, bo inaczej koniec z treningami — stwierdził ze znużeniem, jakby go to już prawie nie obchodziło. Westchnął. Spoglądał gdzieś przed siebie, starając się nie zwracać na nią zbytniej uwagi. Prychnął. Oczywiście, że był idealny... a przynajmniej musiał takiego zgrywać, ponieważ tak było łatwiej. Już i tak zbyt wiele jej powiedział. Ale gdy tracił nad sobą panowanie, był niesamowicie szczery. Cieszył się, że nie powiedział niczego więcej. Że nie wspomniał niczego więcej o swojej rodzinie, ani o tym czemu znalazł się w tym instytucie. Choć równie dobrze mogła nie zrozumieć nawet jego akcentu. W końcu nie był ze Stanów. Kiedy dotknęła jego włosów, śmiejąc się z tego, że będzie miał zakola, na chwilę zesztywniał. Nie spodziewał się tego. Zanim zdążyła zabrać rękę, złapał ją za nadgarstek i zatrzymał się. Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem, który mógł oznaczać wszystko. — A ty będziesz miała zmarszczki i celulit — skwitował, po czym puścił jej dłoń i z tajemniczym uśmiechem ponownie ruszył w stronę instytutu.
Nie potrafiła zrozumieć jego oburzenia z powodu głupiej ksywki. Tak samo nie rozumiała tego szantażu. "Nie, bo nie będzie jej trenował i już"? Westchnęła ciężko spuszczając wzrok na drogę i zmarszczyła lekko brwi — Dlaczego nie Bella? Cały czas powtarzasz jaki jesteś piękny. A me chere? — rzuciła po francusku o dziwo z bardzo ładnym akcentem i zawiesiła na nim wzrok zastanawiając się nad tym — Piękny? Pasuje? Nie? Misiaczku? Kotku? Skarbie? Kochanie? Złotko? — teraz rzucała już luźnymi zdrobnieniami, które potrafiłaby wymawiać w bardzo rożnym tonie i uśmiechnęła się do niego katem ust — Ptysiu? Pomóż mi. Nic ci nie pasuje, Bell...eeee — niezgrabnie przeciągnęła sylabę, bo z początku znów miała go okrzyknąć Bellą. To był dobry moment na zatrzymanie się. Zerknęła na swoja dłoń, zamkniętą w jego uścisku, tym razem jej nie wyrywając. Wiedziała, że zaraz i tak ja puści. Zawsze poszczał. Zagrodziła mu drogę kiedy to zrobił i wrócił do poprzedniego toru ruchu — Teraz czy za kilka lat to nie będzie mój największy problem... — rzuciła niewymownym tonem i przez chwile wydawało się jakby coś chciała zrobić, choć ostatecznie puściła go i ruszyła w stronę Instytutu, bo byli już blisko — Dlaczego ci tak bardzo zależy...? Na tym wyglądzie? Melissa tez ci się podoba ze względu na wygląd?
Westchnęła ciężko. Ona nie lubiła, gdy nazywał ją pełnym imieniem, a jemu nie podobała się ksywka "Bella". Z tym że jego przezwisko było gorsze. Prawy kącik jego ust uniósł się w ironicznym uśmiechu. — Kotku brzmiało nieźle — stwierdził, poruszając brwiami. — Lubię koty -—dodał po chwili. Odwrócił wzrok, udając zamyślonego. — Chyba kupię Nealowi kota na urodziny. Takiego bez włosów 1 mówił to wszystko z dziecinnym zachwytem. Uśmiechał się sztucznie, ale dość naturalnie dla oczu innych ludzi. Przewrócił oczami. Kąciki jego ust opadły. — Melissa mi się nie podoba. Obie identycznie mnie irytujecie — stwierdził na jej pytanie. Jego duma została przy tym urażona. Nie obchodził go jedynie wygląd. — Nie jestem płytki — warknął, po czym wyminął ją i ruszył przed siebie. Czemu ona zawsze musiała go wytrącać z równowagi?
W głowie poszukiwała jeszcze innych odpowiednich epitetów jakich mogłaby użyć pod adresem Caleba, miała już naście, ale każdy był równie spouchwalawczy i mało ironiczny. Że zdecydował się z tego wszystkiego akurat na "kotku", tym ją zaskoczył. Na pewno nie przeszkadzałoby mu gdyby zwracała się tak do niego notorycznie przy wszystkich? Zawiesiła na nim wzrok próbując sobie to wyobrazić. — W porządku, kotku — zdecydowała. Tak własnie miała się do niego teraz kierować. Na dłuższą metę pewnie dostanie od tego szalu, ale będzie mógł mieć wtedy pretensje tylko do samego siebie. Wyraził przecież na to zgodę. - Łysy kot? Auć. Bardzo musisz tego Neala nie lubić — rzuciła trochę ironicznie, a trochę żartobliwie. Chwile potem straciła poczucie równowagi i pewności. Wydawało się, że normalnie gadali aż nagle chlopak jak zawsze się wkurzył a ona jak zawsze nie wiedziała o co. Spojrzała za nim mrużąc w zastanowieniu oczy. Naprawdę próbowała zgadnąć o co chodzi — Auć. Nie chciałam tego wiedzieć. Ranisz moja dumę — zakpiła, ale to wcale go nie udobruchało. Skrzywiła się. — Za to obrażasz się jak mała dziewczynka, kotku — postawiła akcent na ostatnie słowo żeby wiedział jak kurewsko dobrze starała się go teraz nie irytować. Przynajmniej przez tą jedna noc, kiedy ktoś musiał ja przenocować. — Belleshade, daj spokój. — jęknęła doganiając go, zrównując z nim poziom — Już. Weź. Powiedz mi coś wrednego. Zgnój mnie. Niech mi aż w piety pójdzie.  — Kolejne całowanie go nie wchodziło w grę. To była metoda na jeden raz. Gdyby musiała go całować za każdym razem kiedy go wkurzy ktoś mógłby zacząć snuć względem nich dziwne podejrzenia.
Nie sądził, że go posłucha. Ten kotek był żartem, ale zdecydowanie było to mniejsze zło. W jej ustach każde przezwisko brzmiało równie sarkastycznie i obraźliwie. — Neal ma alergie na sierść — wyjaśnił, wzruszając ramionami. Nagle znowu go zdenerwowała. Czemu tylko przy niej tracił nad sobą panowanie? A tego wieczoru było najgorszej. Nie wiedział, czy to wina alkoholu, czy może to te pocałunki. Nie był aż tak zdenerwowany. W porównaniu do tego, co było wcześniej był zaledwie podirytowany. Po prostu miał dość jej głupich aluzji o tym, jaki to on jest, a jaki nie jest. Nie jej sprawa. Kiedy się z nim zrównała, spojrzał na nią zrezygnowany. — Przy tobie nie mam już na nic siły — stwierdził i pokręcił głową. — Nie jestem aż tak zły. No i w końcu jesteś poniekąd dziewczyną... matka mnie starała się wychować na mężczyznę, który szanuje kobiety. Przy tobie jest to cholernie trudne, Hawkins — wyznał, po czym kiwnął głową w stronę Instytutu. Byli już blisko. — Mówiłaś serio o nocowaniu u mnie? Chcesz mi zrobić na złość, czy nie możesz wrócić do siebie? — spytał z delikatnym uśmiechem.
Zamyśliła się nad tym. Skądinąd wiedziała, ze Neal był jego parabatai dlatego zmarszczyła brwi. — Ale łyse koty są paskudne — stwierdziła nie dzieląc się z Calebem swoimi innymi wątpliwościami, dotyczącymi całkiem innej kwestii—- Kup mu psa z włosami zamiast sierści — doszli do Instytutu. Otworzyła drzwi i stanęła przy nich opierając się o nie plecami. Iście po dżentelmeńsku — Śmiało, kotku — miałoby to lepszy przekaz gdyby nie zabronił jej do siebie mówić Bella, ale mogła to jakoś przetrawić. Sam jej ton był w tym momencie wystarczająco sugestywny. Jak i gest przepuszczania go w drzwiach. Kiedy był już na poziomie jej ramion spojrzała mu prosto w tęczówki oczu — Nie. Po prostu chcę spać z Tobą. - nie spuszczała z niego wzroku i nie wydawało się jakby nie mówiła poważnie, przez co przez chwilę mogło się zrobić niezręcznie z uwagi na ich relacje. Dlatego zaraz dodała z westchnieniem — Moja parabatai i jej chłopak... — musiała to kończyć? Wszystko wydawało się jasne — Lepiej żeby mnie tam dzisiaj nie było. — i żeby zmienić temat przechyliła lekko głowę na bok uśmiechając się do niego wrednie — Wiesz dlaczego nie masz do mnie siły? — podeszła do niego wspierając się na jego ramieniu żeby szepnąć mu do ucha — Bo Cie pociągam. — i wyminęła go odwracając się jeszcze przodem do niego, jednocześnie sama idąc tyłem. — Tylko jeszcze jesteś w stanie zaprzeczania.
— Wszystkie koty są świetne — stwierdził udając urażonego. Po chwili westchnął. — Skubany jest uczulony praktycznie na wszystko, więc nie zdziwiłbym się, gdyby zaczął się drapać nawet przy psie z włosami — dodał nieco zrezygnowany. Myślał o tym. Ale kot bez sierści jest o niebo lepszy niż pies bez sierści. Otworzyła mu drzwi, jakby to on był dziewczyną. Już chciał coś powiedzieć, ale powoli się uczył, że z nią trzeba stosować te same metody. Zarzucił dramatycznym gestem dłoń na czoło. — Ach, mój wybawco, co bym bez ciebie zrobił? — jego głos był wystarczająco ironiczny, by podłapała aluzje. Przewrócił oczami. — Aww, skarbie, mogłaś od razu to powiedzieć — zagruchał na jej kolejne słowa. Nawet uniósł dłoń, a palce zacisnął na jej policzkach i zaczął kręcić jej głową, jak w zwyczaju mają to robić stare ciocie. Był nieco za blisko i zrobiło się niezręcznie. Puścił szybko jej twarz, ale dość powoli się odsunął. Jakby nic się nie stało. — I postanowiłaś przenocować u osoby, która traktuje cie jedynie jako odskocznie? — zacmokał, parafrazując jej poprzednie słowa o Melissie. Niedane mu było jednak kontynuować tej myśli, ponieważ dziewczyna szybko zmieniła temat. Zmarszczył brwi na jej pytanie. Spodziewał się, że zaraz pozna odpowiedź. Kiedy Jas wsparła się na jej ramieniu, by wyszepnąć mu na ucho te trzy słowa, nie drgnął nawet odrobinę. Z tym samym wyrazem twarzy spoglądał gdzieś za nią, słuchając odpowiedzi, która przyprawiła go o wewnętrzny śmiech. Wyminęła go i zaczęła iść tyłem do przodu. Wyciągnął rękę i przyciągnął ją do siebie. Zaczął zbliżać do niej swoją twarz. — Hm, może masz rację — wyszeptał, gdy był już naprawdę blisko jej warg. Nagle złapał za gumkę i ściągnął ją z jej włosów, rozsypując jej warkocz. Zaśmiał się, wymijając ją. Zaczął iść do swojego pokoju, pogwizdując i machając w powietrzu zdobyczą na tyle wysoko, by nie była w stanie jej dosięgnąć. — Mam tylko jedno łóżko i nie mam zamiaru spać na podłodze — oznajmił jeszcze, jakby nic z tego nie miało miejsca. — Oczekuje też jakiegoś rewanżu za moją gościnność. Chyba ze wolisz spać na korytarzu — zaproponował z rozbawieniem w oczach. Dalej wymachiwał jej gumką do włosów.
Już nie powiedziała nic na temat psa uznając kwestię za wyczerpaną. Wzruszyła tylko ramionami kwitując: — Skoro tak uważasz. — Sama miała inne zdanie na ten temat ale przecież nie musieli się w tej kwestii zgadzać. W momencie, w którym złapał ja za twarz w bardzo dziwacznym, komicznym geście poruszając jej głową na boki,  cofnęła się, wyszarpując się z uścisku jego palców — Belleshade, do diabla, co z Toba? — warknęła, ale że to było do niej niepodobne tak łatwo tracić nerwy, wzięła jeden oddech czy dwa i wróciła sobie normalny jego rytm. Takie błaznowanie było wyjątkowo śmieszne w ich wieku dlatego jeszcze tylko raz spiorunowała go wzrokiem, postanawiając tego nawet nie komentować. Znacznie bardziej wolała kiedy to ona ironizowała. Zresztą nie było mu z tym wcale do twarzy, chociaż dopiero teraz zaczynała rozumieć dlaczego mogła momentami go wkurzać. Przyciągnięta do niego od razu zwietrzyła jakiś podstęp, ale na razie się jeszcze nie odzywała dając mu działac, ciekawa o co mu chodzi. Kiedy zwinął jej gumkę, odwróciła się gwałtownie poprawiając kaptur na głowie, który jej chłopak strącił przy swojej szopce — Czy my jesteśmy w podstawówce, kotku? — teraz ostatnie słowo brzmiało jak najgorsza obelga z jej ust. Dogoniła go mrużąc zawzięcie oczy, chowając jeszcze nie tak całkiem rozwalony warkocz pod bezrękawnik żeby włosy kompletnie jej się nie zrujnowały — Będziesz tym sobie wiązał włosy łonowe? Bo te na głowie masz trochę za krótkie. — syknęła wulgarnie w jedynej obronie — Och. Sorry. Nie mam pięciu lat. Wydaje mi się ze jakoś będę musiała ten przykry fakt dzielenia z tobą łózka znieść. — Na słowa o rewanżu nie od razu zareagowała. Najpierw sięgnęła po swoja gumkę. Dłuższy moment udawała brak zainteresowania, ale teraz chciała ją odzyskać wykorzystując fakt, że może pomyślał, że o niej zapomniała — Czego chcesz? — dopytała od razu do rzeczy nie chcąc przeciągać tej jego słabej gry.
Widząc jej zdenerwowanie, poczuł się choć odrobinę lepiej. Zaśmiał się w duchu, ale dalej tylko pogwizdywał, bawiąc się jej gumką do włosów. Zignorował jej wzrok, który mógłby zabijać. I to on się łatwo denerwował? — Mogłabyś raz na jakiś czas rozpuścić włosy. Są całkiem ładne — stwierdził, wzruszając ramionami, zanim zrobiła komentarz o jego włosach. — Uch — syknął, jakby właśnie go poparzyła. Zachowywali się jak małe dzieci. Dla niego to robiło się coraz zabawniejsze. — Może serio chcesz snickersa? — spytał niby z troską, nawiązując do swojego żartu podczas gry w butelkę. Dobra gra aktorska. — Wychodzi z ciebie mała zdzira — dodał, kręcąc głową z zawodem wymalowanym na twarzy. Nie zareagował na jej słowa o dzieleniu łóżka, a ona zamiast od razu zgodzić się na rewanż, próbowała mu odebrać gumkę. Naiwna. Uniósł rękę nieco wyżej. Jas była zdecydowanie za niska, by dosięgnąć swojej "zguby". — niech pomyślę — zaczął powoli. Otworzył drzwi do swojej sypialni i oparty o nie kontynuował. — Będziesz mi usługiwać przez cały najbliższy weekend w stroju pokojówki. Ale wiesz... takiej z filmów. Krotka spódniczka, obcasy i inne takie -—zażądał z chytrym uśmiechem. — Przygotujesz mi śniadanie, ale takie dobre. Żebym się nie otruł. Wyprasujesz mi ciuchy, ale żeby były wyprasowane a nie spalone — zastrzegł, ponieważ wiedział już, do czego jest zdolna. — Oczywiście, poza połową ciepłego łóżka i połową kołdry, odzyskasz także swoją cenną gumkę do włosów. — Uśmiech mu się poszerzył. To mogło być niesamowite. Ah, był tak wredny, ale czuł się z tym tak dobrze.
Zignorowała uwagę o włosach. Kto wie z jakiego powodu. Odnotowała i potraktowała z odpowiednią obojętnością. Uśmiechnęłaby się nawet kpiąco, puszczając to mimo uszu, ale nie miała na to siły. W głowie jej szumiało od spożytego alkoholu, a on ją maltretował swoją bezczelnością. Przemilczała znaczną część jego wypowiedzi z dość niezadowoloną miną, zaciskając zęby. Wyraźnie było widać, że powstrzymywała się od warknięcia pod jego adresem. — Caleb… — odezwała się w końcu, piorunując go kolejny raz dzisiejszej nocy wzrokiem: — Zamilcz. — oficjalnie straciła do niego nerwy. A najlepiej to w ogóle jakby nie musiała na niego patrzeć. Jego mimika, gesty, frustrowały ją możliwie bardziej niż sowa. Przystanęła przed jego pokojem, przybierając instynktownie tą samą pozycję co jej rozmówca. Splotła ręce na piersi, wpatrując się w chłopaka. Po tym, jak rzucił swoje żądania, pokręciła przecząco głową — Nie — rzuciła krótko, acz z całym przekonaniem — więcej zapłacę za ten strój niż za nocleg w hotelu. Zapomnij. Wymyśl coś innego, albo nic. — posłała mu ostatnie spojrzenie zanim go wyminęła, kierując się od razu bez pytania w stronę komody z jego rzeczami — Pożyczysz mi coś do spania? — to było chyba pytanie retoryczne, bo otworzyła pierwszą lepszą szufladę, szukając jakichkolwiek dresów, wygodniejszych niż ciemne jeansy, które miała na sobie. Odruchem, kiedy się pochyliła, a włosy uciekły jej z pod ubrań, zaczesała rude pasma do tyłu, wplatając palce w pomiędzy sploty warkocza, rozwalając tym całą konstrukcję. Ostatecznie odetchnęła ciężko, rozplatając pozostałą część warkocza. Falowane włosy spłynęły jej całą kaskadą na plecy, sięgając niewiele ponad pas dziewczyny. Nieskrępowane żadną gumką okazywały się jeszcze dłuższe niż mogłoby się wydawać. Dlatego właśnie zarzuciła je na jedno ramię, żeby jej nie przeszkadzały. — Gdzie ty chowałeś te dresy, kotku? — próbowała na głos przypomnieć sobie gdzie ostatnio po nie sięgał.
Chyba powinien częściej mieć do niej takie podejście, ponieważ nawet zwróciła się do niego po imieniu. Spiorunowała go przy tym wzrokiem, ale to mógł przeżyć. Nawet gdyby zaatakowała go w tej chwili, z łatwością by sobie z nią poradził. Mogła mieć jakieś instynkty jako łowca, runy wzmacniające, ale mimo to dzieliły ich lata treningów i z łatwością by ją powalił. Odmówiła. Caleb się tego spodziewał. Ale nie kazał jej płacić za strój. Nie miała żadnej takiej spódniczki? Była w końcu dziewczyną. Nawet on to widział. Westchnął. — Może być samo śniadanie do łóżka — oznajmił, ale w jego głosie słychać było tylko znużenie. — I będziesz się zwracać do mnie po imieniu. "Kotek" nas obydwoje wykończy kiedyś — zażartował jak zwykle. Teraz gdy był w instytucie, nie denerwował się tak bardzo. Może to przez fakt, że Neal był blisko, a jego obecność zawsze go uspokajała. Wszedł za nią do pokoju i zamknął drzwi. Przez chwilę przypatrywał jej się, jak zagląda mu do szafek. Stał z boku i tylko kręcił z rozbawieniem głową. Spytała go o dresy, ale nawet nie poczekała na jego odpowiedź. Uśmiechnął się pod nosem, gdy znalazła jedynie ciemne jeansy. Nagle rozplotła warkocz, a włosy spłynęły po jej plecach kaskadą. Nie pomyślałby, że są aż tak długie. Bez słowa podszedł do niej i otworzył szafkę, do której jeszcze nie zajrzała. Były tam koszulki i kilka par dresów.
Zerknęła na niego przez ramię — Naprawdę? Dwie rzeczy? — Ostatecznie śniadanie do łóżka nie było aż takie krzywdzące. Mogła mu w tej kwestii już odpuścić ku swojemu ogólnemu dobru. Tylko nie byłaby w stanie mu obiecać, że prędzej czy później mówienie do niego po imieniu pozbawi ja cierpliwości. To było takie... nudne. Aż się skrzywiła, ale nie zaprotestowała. Miała już dość walk na dziś. Przynajmniej na razie. Potrzebowała regeneracji. Dlatego wyprostowała sieę patrząc jak rozsuwał szufladę i zgarnęła z niej pierwsza lepszą parę dresów i dłuższą bluzę bez kaptura. Wyjątkowo. W końcu ten mocno piłowal w kark podczas snu, a Jasmine na pewno taką możliwość już przetestowała. Również milcząc skierowała się w stronę łazienki gdzie już chwilę potem rozbrzmiał odgłos natrysku prysznica. Nie wyszła dopóki nie nabrała pewności, ze trochę otrzeźwiała. Wracając do pomieszczenia przecierała włosy ręcznikiem, bo chociaż bardzo starała się ich nie zmoczyć, nie do końca jej to wyszło. Spojrzała na Belleshade'a i przystanęła na chwile w miejscu nic się nie odzywając. Na moment jej wzrok uciekł na jego usta obdarowując je krótkim, nieznacznym spojrzeniem. Dzisiaj może jeszcze nie, ale Jasmine jutro na pewno ogarnie, że te wszystkie pocałunki tego wieczora i nocy... to było nikomu niepotrzebne, bo zamiast sprostować ich relacje bardziej je skomplikowały, a jak się ze sobą kłócili tak kłócą się nadal — Dobrej nocy, Cal - westchnęła w końcu, odrzucając ręcznik na komodę i ułożyła się na łóżko zabierając mu calłą poduszkę, układając się na niej wygodnie.
Kiwnął głową na jej pytanie, a raczej lekkie zdenerwowanie. To nie było wiele. A w końcu coś mu się należało. Musiał spędzić tą noc z nią, a nie mógł spać, więc będzie skazany zapewne na jej chrapanie. Złapała za rzeczy i bez słowa poszła do łazienki. Czekał, aż skończy. Kiedy wyszła przeszyła go wzrokiem, a on tylko uniósł brew, nie mówiąc nic. Mógł się założyć, że także myślała o ich pocałunkach. To było chore. Nic z tego nie powinno się wydarzyć. Musiał to z siebie zmyć. — Karaluchy pod poduchy — zmusił się do żartu, po czym ruszył do łazienki. Stał pod prysznicem z ręką opartą o kafelki na ścianie. Woda spływała po jego włosach na ramiona, a potem po plecach. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Zacisnął powieki, chcąc pozbyć się wszystkich myśli, ale nie mógł. Znowu obwiniał się o wszystko. Wytarł swoje mokre ciało i założył jedynie bokserki. Nie spał w niczym więcej i nie miał zamiaru tym bardziej robić z siebie przy niej jakieś cnotki. Wyszedł z łazienki z ręcznikiem zakrywającym jego mokre włosy i opadającym na umięśnione barki. Stanął na środku pokoju, przyglądając się dziewczynie wtulonej w jego poduszkę. Pokręcił głową z niewidocznym uśmiechem. Sięgnął do ręcznika i przetarł jeszcze ostatni raz mokre włosy, po czym odrzucił go na bok razem z tym, którego używała Jasmine. Ułożył się na łóżku obok i nakrył dziewczynę pościelą. Wyglądała, jakby spała, ale nie był pewien. Za poduszkę posłużyła mu ręka. Oddał jej praktycznie całą kołdrę, więc sam nie był niczym nakryty, ale nie było mu zimno. Jeszcze nie. Czekał, aż przyjdzie sen a wraz z nim koszmary, które obudzą go w środku nocy z niemym krzykiem na ustach. Nie chciał jej budzić. Może lepiej było w ogóle nie spać. Odwrócił się do niej plecami, a kropelki wody z jego włosów zostawiły ślady na pościeli w miejscu, gdzie przed chwilą jeszcze była jego głowa. Oddychał cicho i miarowo. Jakby zasnął, ale nawet nie był śpiący. Udawał, że śpi, by jej nie przeszkadzać. Chociaż ona mogła mieć dobry sen.
Nie zasnęła od razu. Czuła ciężar kołdry na ramionach, kiedy ją nią nakrył, układając się obok i równie mocno odebrała zagięcie się materaca pod ciężarem chłopaka. Ale udawała, że śpi. Póki faktycznie nie zasnęła. Nie wiedziała czy zajęło to godzinę, czy dłużej. Zwykle minimum właśnie tyle. Ale nie spała długo. Obudziła się dwie godziny później, chociaż ciężko to było nazwać przebudzeniem. Gwałtownie szarpnęła się do góry, łapiąc oddech. Oddychała ciężko. Mimo, że tak działo się co noc, czasem raz, czasem częściej, nigdy nie byłaby w stanie się do tego przyzwyczaić. Oddech jej świszczał, kiedy próbowała go uspokoić, jak i bijące serce. Miała wrażenie, że ten łomot obudzi chłopaka. Zerknęła na niego klnąc siarczyście pod nosem. Ostatecznie odrzuciła kołdrę na bok, na chłopaka, bo samej jej zrobiło się gorąco. Położyła się zrezygnowana na poduszce, przysłaniając twarz przedramieniem. Była zmęczona, jak za każdym razem budząc się w nocy, szczególnie często tu, w Los Angeles, daleko od domu. — Kurwa… — powtórzyła wiercąc się na łóżku, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Aż w końcu odciągając rękę od twarzy przez przypadek przygrzmociła chłopakowi z łokcia w bark. Mogła tylko liczyć na to, ze się nie obudzi, nie wiedząc, że wcale nie spał.
Zdecydowanie potrzebował swojej poduszki, ale nie chciał jej budzić. Tylko zgrywał aroganta. Przez to musiał jeszcze więcej udawać w takich właśnie momentach. Nie mógł spać, ale pozwolił jej myśleć, że tak jest. Dla swojego i jej spokoju. Nie widział jej, ale miał wrażenie, że ona także nie może zasnąć. Po jakimś czasie usłyszał jej spokojny oddech i miał pewność, że odpłynęła w sen. On jednak dalej ze sobą walczył. Z jednej strony wiedział, że potrzebował chwili snu. Z drugiej nie chciał kolejnego koszmaru. Nie przy niej. Nie chciał by kolejne osoby wiedziały o jego koszmarach. Zaskoczyła go, gdy jakieś dwie godziny później obudziła się, siadając. Słyszał jej ciężki oddech, ale dalej się nie ruszał. Leżał z zamkniętymi oczami. Nie zmienił pozycji, od kiedy się położył. Nagle poczuł na sobie kołdrę, ale dalej pozostawał niewzruszony. Dziewczyna w końcu położyła się i myślał, że wróci do snu, ale kręciła się niemiłosiernie. Znowu zaklęła. Po chwili poczuł ból w barku, gdy uderzyła go łokciem. Westchnął, nie otwierając jednak oczu. Przewrócił się na drugi bok i wyciągnął rękę. Szturchnął ją w ramię, delikatnie, tak jak robią to przyjaciele. — Jas, idź spać — wyszeptał, ale w jego głosie nie było słychać zmęczenia. Nie brzmiał jak ktoś, kto został brutalnie obudzony. — Miałaś koszmar? — miał spytać, ale bardziej stwierdził.
Przymknęła oczy tym razem klnąc w myślach. A jednak... obudził się. Wyczula kiedy trącił ja w ramię. Czyli przeciwnie, nawet nie spal? Zdziwiona patrzyła na niego chwilę zastanawiając się, czy to było możliwe, że nie zmrużył oka, czy może zawsze miał tak mało zachrypnięty głos kiedy ktoś go budził. Sprawiał wrażenie raczej jakby tylko moment się nie odzywał niż wcześniej spal. I potem to pytanie... było jej całkiem niewygodne — Tak. Ty mi się śniłeś... — zmarszczyła brwi nie chcąc o tym gadać. Nie spodziewałaby się, że nie spał. Z doświadczenia wiedziała, że jej nocne zrywy wcale nie budziły Diany, z która dzieliła pokój, już wcale niekrótko. Dlatego nie mogła przewidzieć, że ktoś przyłapie ją na jej własnej, nocnej zmorze. — Spałeś coś? — przekierowała pytanie w jego stronę i podniosła się jednak do pionu. Już całkowicie odechciało jej się spaś. Wcześniejsze stwarzanie pozorów, że naprawdę chciała zasnąć i znów budzić się rozpalona, z tym samym szybkim oddechem to tylko przekonywanie samej siebie ze była dostatecznie zmęczona żeby ją te atrakcje minęły, ale prawie nigdy nie mijały — Idę się umyć... — mruknęła przecierając spocony kark i zerknęła jeszcze na niego. — Caleb...? Jak długo nie spisz?
Przez chwilę jeszcze leżał z zamkniętymi oczami. Powieki mu ciążyły, ale nie mógł spać. Po części nie chciał. Skoro się obudziła nawet nie miał powodu. Na jej słowa uśmiechnął się. Przez kilka sekund był to szczery uśmiech, ale potem znowu przybrał maskę. Nie mogła i tak zobaczyć żadnej z jego reakcji, ponieważ było zbyt ciemno. Otworzył oczy. Widział tylko dzięki runie. Choć nie potrzebował jej, bo czuł bijący od niej niepokój, wywołany przez koszmar. Nie odpowiedział na jej pierwsze pytanie. Westchnął tylko cicho. Uniósł dłoń, by odebrać od niej swoją poduszkę, gdy się podniosła. Widział kropelki potu na jej skórze. Wyczuł je także palcami na poduszce, której w ostateczności nie zabrał. Skulił się nieco, przytulając w jakiś sposób do kołdry, którą był przykryty. Udała się do łazienki, ale zdążyła zadać mu pytanie. Zaskoczyła go. Zamknął oczy, a na jego ustach pojawił się zrezygnowany uśmiech. — Nie pamiętam — stwierdził wymijająco. Nie spał tylko kilkanaście godzin czy może kilkadziesiąt? Dwa dni? Sam już nie wiedział, ale nie tęsknił za snem. O dziwo, gdy drzwi się za nią zamknęły, zasnął i był to bardzo niespokojny sen. Znowu widział twarze swoich rodziców. Znowu obwiniali go o swoją śmierć. Wiedział, że to nieprawda, ale dla niego naturalnym było obwiniać się o wszystko. Zacisnął dłonie w pięści przez sen. Zdarzało mu się krzyczeć. Czasami nawet mówił przez sen. Czyżby teraz tez tak było? Nagle przed oczami zobaczył krwawiącego Neala. Z brzucha jego parabatai wystawał nóż. Ten sam, którym to Caleb został dźgnięty, gdy bronił swego przyjaciela.
Wrociła z łazienki przeczesując mokre włosy palcami na zmianę z ręcznikiem, którym ugniatała je od końcówek w górę. Nie miał szczotki wiec musiała je wcześniej potraktować grzebieniem. Przykre. Próbowała osuszyć długie pasma ręcznikiem, ale nie przynosiło to oczekiwanych efektów. Dlatego jeszcze zanim wyszła z łazienki wiedziała, że szybko nie położy się spać. Musiała poczekać aż jej wyschną. Siadła na krawędzi łóżka zaczesując je na jedno ramię. Wtedy sięgnęła dłonią po swoja gumkę do włosów na jego nadgarstku. Chwyciła delikatnie jego przegub kiedy akurat się nie miotał przez sen, ale cofnęła dłonie, widząc jak mięśnie chłopaka instynktownie ulegają skurczowi, a jego palce zaciskają się na pościeli. Nie odzywała się. Nie budziła go. Spokojnie patrzyła na chłopaka nie wierząc, ze ktoś autentycznie może mieć gorszy sen od niej. Chwyciła jego dłoń w jedna swoją, a drugą przyłożyła do jego czoła, bardzo lekko, prawie nieodczuwalnie, odgarniając jego włosy do tylu, całując go w czoło muśnięciem warg, licząc na to, że chłopak się nie obudzi. Nie wiedziała skąd zna ten gest, ale podświadomie wiedziała, że zawsze przynosił jej ukojenie. Chwilę potem cofnęła się siadając na krawędzi łóżka. Jej gesty nie były kierowane żadna wewnętrzna sympatią. Niczym takim. Nie było w nich nic z ciepła jakim mogłaby darzyć kobieta mężczyznę. Były to gesty czysto strategiczne. Chciała mu przynieść choć trochę dobrego snu. Dawała mu zrozumienie całując go jak człowiek cierpiący na bezsenność kogoś o tej samej ułomności. Role się odwróciły. Teraz ona nie spala. Siadła przodem do okna i schyliła się do kolan opierając na nich ramiona a na rekach głowę. Przymknęła oczy. — Caleb... śpij dobrze — mruknęła bardziej do siebie niż do niego. Miała nadzieje ze jego sen chociaż odrobinę się uspokoi. Nie chciałby się obok niej obudzić z krzykiem. Tego była pewna. Zerknęła na niego przez ramię, prostując się i poprawiła kołdrę. Bo mogła. I nie patrzył. I teraz czuła się bezkarnie nie musząc pilnować tego czy psuła swój autorytet zimnej suki. Była zimną suką z sumieniem dla tych, którzy źle spali w nocy. Taka taryfa ulgowa dla zuchwałych blondynów działających jej na nerwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz