shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

wtorek, 12 maja 2015

W skali bólu

Próg pierwszy: ktoś szarpie Cię za ramiona. Czujesz go. Uliczny, brudny dotyk zimnych, silnych palców i ukłucie brudnych paznokci przez materiał  cienkiej koszuli, brudny oddech na karku i brudne myśli w głowie, faceta od brudnych interesów, wciągającego cię siłą do czarnego vana. Czujesz wstrętny odór patologicznego ścierwa zarzucającego ci worek na głowę i wiesz, ponad wszelką wątpliwość, że to nie rubaszny gest kluje cię w ciało, tylko przejmujący je odór odrzucenia do faceta, wrzucającego cię, zawodowym przeszkolonym ruchem, jak szmatę do auta. To pierwszy ból.  Ból przywrócenia cię do rzeczywistości, w której jest on, twój oprawca, i ty jego ofiara, dusząca się w odmętach tego stęchłego zapachu. Spleśniałej bawełny i przepalonego, zadymionego fajkami fagasa. W ostatnim przebłysku trzeźwego myślenia, na oślep wysyłasz smsa pierwszemu numerowi w kontaktach z niezdarną treścią: „he;p”, dziękując Bogu, w którego nie wierzysz, że masz włączonego GPSA.

Próg drugi: gleba. Zimna twarda pod Twoim ciałem, otulająca chłodem Twoje uda przez materiał podartych spodni. Lekko sącząca się krew z zabrudzonej żwirem rany, tej którą on – oprawca, plami wstrętnymi, nieczystymi łapskami, z premedytacją wcierając grys z ziemi w mocne otarcie na kolanie. Ból który nie boli w sumie prawie wcale. Teraz, ani wcześniej, kiedy ciągnął cię przez grunt, Zdzierając spodnie i część skóry, z infantylnym zadowoleniem, że w ogóle udało mu się cię zranić, jeszcze przed grą wstępną. Dziecięca ranka. Zwykłe otarcie, na które reagujesz lekkim skrzywieniem warg i zaciśnięciem zębów, kiedy wbijał ci czarne od żwiru paluchy w kolano, paznokciem i twardym kruszcem zdzierając mocniej skórę, sącząc z pod niej więcej krwi. Głupiutka zabawa. To drugi ból.

Próg trzeci: kiedy wykręca Ci nadgarstki i unosi je ponad Twoją głowę. Wysoko, wyżej niż możesz sięgnąć, ponad swoje ramiona, aż wisisz w powietrzu na samych rękach, czując jak ból rozrywa ci przeguby i możesz tylko stłumić syknięcie w sobie, kiedy rzuca Cię na ścianę, rozciągając ręce na krzyż, skuwając drobne dłonie w kajdany. Bawimy się w średniowieczne tortury? Chcesz spytać, ale masz zakneblowane usta. Nie zapominasz, bo facet dociska Ci sznur do gardła, powodując, że krztusisz się własnym językiem. Trze nieprzyjemnie po tkance aż w końcu gwałtownie pociąga za knebel, pozostawiając piekącą szramę na języku, wywołując niekontrolowane krztuszenie się. Nie masz złudzeń. Chcą wiedzieć, jak krzyczysz z bólu. To próg trzeci. Jeszcze niewinny prolog, tego co dopiero się zacznie.

Próg czwarty: tutaj zaczyna się drobne popieszczenie. Męska, szorstka dłoń przesuwa się po twoim ciele pod materiałem koszuli i zaciska na karku. Boleśnie. Ciało chce jęknąć, ale ty nie pozwalasz. Bez satysfakcji dla nich. Zły wybór. Pace drugiej ręki zaciskają się na twojej krtani, przez chwilę przyduszając gardło. Krótką. Głuche stęknięcie mimowolnie wydziera się z twoich ust. Przygotowanie do bólu czwartego. Typ cię puszcza, czujesz jak ciągnie cię za włosy i pieprzy jakieś farmazony, z których nic nie rozumiesz, kiedy pierwszy raz uderza cię w twarz, tak, ze głowę odrzuca na bok i szurasz policzkiem o chropowaty mur za sobą, czując jak strużka krwi spływa Ci z wargi i z piekącego policzka. Oblizujesz wargi, wiedząc, ze to było tylko ostrzeżenie. Zrozumiałaś.

Próg piąty: w momencie, w którym zaczynasz rozumieć, ze to na poważnie. Pytają cię o rzeczy, o których nie masz pojęcia, osoby, których nie znasz, nazwiska, których nie kojarzysz, miejsca, w których nie byłaś. Robią Ci mętlik w głowie. Totalny.  — Macie złą osobę — kopnięcie w brzuch znaczy chyba, ze się nie zgadzają. Nie szczędził w sile. Mimowolnie spomiędzy warg wykasłujesz powietrze razem ze strużką śliny, lądującą na ziemi przed tobą. Klęczysz, z rękoma wyciągniętymi do góry, modląc się (dzisiaj jesteś bardzo wierząca), żeby to nie był początek twojej prywatnej egzekucji. Jaki zaszczyt Cię kopnął. Rąbnął z siłą dwóch osiłków, z których jeden wygina Ci głowę do tyłu, a drugi raz po raz znów kopie cię w brzuch. To piąty ból.

Próg szósty: w chwili, w której nie możesz zatrzymać krzyku w gardle. Ten wyrywa się z niego mimowolnie, kiedy łamią ci rękę, bo nie chcesz udzielić odpowiedzi, której nie znasz. Kurewska agonia rozrywa ci wszystkie nerwy od łokcia aż po bark. Ból promieniuje na kark i klatkę piersiową. Albo… błąd. W klatce zabrakło ci tchu z bólu, kiedy wydałaś z siebie żałosne tchnienie, czując jak wykręcają ci połamaną rękę. Jak obca dłoń jak młot zaciska się na pogruchotanej kości. Zaczynasz śpiewać. Pieruńsko zawodzić głuchym jękiem aż brakuje ci nut w gardle. Ciągły taniec czyichś ciężkich butów uderzających o twój żołądek wywołuje mdłości. Na szczęście mdlejesz, w agonii, z tłumionym jękiem, bo ten rodzaj bólu – szósty, to ten, który potrafisz wydzielać i dawkować. Momentami, nie cały czas.

Próg siódmy: w dźwięku filharmonii łamanych kości. Jedno żebro po drugim. Zaraz po tym, jak ocucili cię wodą. Polewając ją prosto do gardła. Podduszając. Nie mieli dla ciebie w ogóle litości. Jakby byli pewni, że im łgasz. Nie możesz, bo nie wiesz o co im chodzi. Zajmujesz myśli tysiącami przeczytanych stron książek do anatomii łapiąc się na tym, że kiedy jak grom, ktoś zrzuca na ciebie taki kurewski ból, po którym rzygasz żółcią i krwią i śliną, i to kurwa, nie wiesz nawet konkretnie czym, bo książki nie mówiły ci, że organizm może wydzielać tak zatrute toksyny. Rzygałaś, płynnym cierpieniem i złością na swoich agresorów. To był ból siódmy. Nie wiedziałaś. Myślałaś, że jest to może jakieś no… osiem. Co najmniej.

Próg ósmy: przychodzi on. Drake. Podchodzi do ciebie, kuca przed Tobą i łapie delikatnie za podbródek podnosząc twoją twarz do swojej. Oddychasz z westchnieniem, chociaż oddech ci świszczy i bez tego. Przychodzi pierwsza ulga. To już koniec. Dziwi cię, co on tu robi, ale nie pytasz, czekając na uwolnienie — Który to zrobił?! — wydaje się wściekły, przechylając twoją twarz na bok, przyglądając się napuchniętemu rozcięciu na wardze — Mówiłem, nie ruszać buźki! — i już wiesz, ze coś jest nie tak. Nie przyszedł cię uratować. Jego palce zacisnęły się boleśnie na twojej szczęce kiedy przedzierał się przez twoje oczy, swoimi, z socjopatycznym popędem wdzierając się w twoją duszę — Jasmine… droga, kochana, głupiutka Jasmine — drwił z ciebie coraz dotkliwiej wbijając palce w policzki. — Czekałem na ciebie — uśmiechnął się obrzydliwie, nie widziałaś tego uśmiechu nigdy wcześniej. Ból ósmy. Bolesna prawda i wspomnienia.

Próg dziewiąty: Podniósł cię na łańcuchach do góry, oceniając wzrokiem, bardzo krytycznym, nieznanym ci. Zaraz przed tym jak sztyletem rozpiął ci najpierw jeden, a potem kilka następnych guzików koszuli. Serce przyśpieszyło ci kilkukrotnie, bez tego znanego prądu, kiedy robił to w odosobnieniu w waszej wspólnej sypialni. — Myślałaś, że jesteś taka wspaniała, co? — zakpił, podchodząc bliżej, szarpiąc za warkocz, targając twoją głową w dół, wsuwając rękę pod materiał. Zacmokał okrutnie do ucha, zanim wspomagając się ostrzem zdarł z ciebie wierzchnią część stroju, odsłaniając całą klatkę piersiową, osłoniętą już tylko biustonoszem. Odkrył i ramiona. Piękne, szczupłe obojczyki, mostek… i blizny. Bardzo wyraźne, teraz błyszczące twoim potem, jeszcze bardziej dostrzegalne, chropowate bruzdy na skórze, bardzo nieprzyjemne w dotyku. — Mówiłem ci, że jesteś piękna? Kłamałem — zaśmiał ci się wprost w twarz przejeżdżając dłonią po twoim boku, wzdłuż dawno spalonej, teraz wybroczonej skóry. Zaciskał dłoń inaczej niż kiedyś. Silnie, dociskając ją do złamanych żeber drapiąc paznokciami dalej wrażliwą tkankę. — Ty?! Spójrz na siebie. Kto by cię chciał z własnej woli dotknąć. Jesteś odrzucająca, Hawkins. — Milczysz. Milczenie wydaje się najlepsze. Bezpieczne, kiedy ktoś wpycha dłoń między uda rozstawiając je szeroko, a zaraz potem wsuwa dłoń pod spodnie i zrzuca je, pozostawiając cię nagą, odsłoniętą. Narażając na widok własny i podjaranych fagasów. Nie wiesz co jest gorsze. To czy podniecać ich może twój widok, czy wywierany gwałt i agresywność z jaką twój były chłopak pozbawia cię godności.  — Spierdalaj — syczysz w końcu, nie dając się zagiąć. Nie chowającym się po opuszczonych budynkach szczurom. Ból dziewiąty. Graniczny.

Próg dziesiąty: jak czujesz zimny metal na plecach, kiedy odpina ci stanik ostrzem, jakby brzydził się ciebie dotknąć. Omiatasz spojrzeniem pomieszczenie i dwóch knypków, którzy stoją za nim. Masz do siebie szacunek. Zwykle. Teraz przestajesz go mieć, kiedy obcy mężczyźni łapczywie chłoną twoje ciało spojrzeniem, a facet, który zadaje ci ten mentalny ból, gorszy od każdego fizycznego, zrzuca z ciebie z łatwością ciuchy, aż w końcu nie pozbawi cię resztek dumy, pozostawiając całkiem nagą. Spływający pot wymieszany z krwią i brudem pomieszczenia odznacza się na twojej skórze bardzo klarownie, tak jak jego jasne warknięcie: — Ktoś by ciebie zechciał? — nie…. Myślisz sobie pod wpływem chwili, bo mówi to jedyny facet w twoim życiu, który był twoim małym światem. Ktoś kto nie rżnął cię na procencie, a był z tobą w normalnym związku przez lata. Nie powiesz jednak swoich myśli głośno.  — żebyś się nie zdziwił — śmiejesz się, czując, jak każdy nerw, każda komórka ciała boli cię przy najdrobniejszym ruchu, kiedy próbujesz zignorować gulę na gardle i oczy zachodzące mgłą, piekące. Lepiej od kurzu niż z wiadomej przyczyny…. Jesteś złamana. Zaraz będziesz. Wiesz o tym — spójrz na siebie… SPÓJRZ! — nie dał ci czasu na reakcję. Odwołał swoich fagasów jedną komendą i złapał cię za barki, uderzając kolanem pod żebra. Raz… drugi, trzeci, dopóki nie zaczęłaś pluć krwią i nie połamał ci ostatniego, przetrwałego żebra, a drugiego nie wbił w płuco. — Udawanie Twojego chłopaka to była prawdziwa katorga. Brzydzę się tobą. Nie mogę na ciebie patrzeć. Jesteś paskudna, Jaimie — twoje imię wymówił z prawdziwą odrazą, gorszą niż jakby mówił do robaka rozdeptanego butem — jak zamierzasz mi to wynagrodzić, hmmm? — zgięta w pół, nie możesz odpowiedzieć. Czujesz płytki oddech, patrząc zamroczonym spojrzeniem na odrażające blizny na udzie. Zmuszona jesteś patrzeć, bo nie możesz nawet podnieść głowy. Ta sama opada ci na twoją pierś, a zaraz potem zsuwa się razem z całym twoim ciałem, kiedy nagle on opuszcza łańcuchy, a ty w pozycji prawie embrionalnej lądujesz na ziemi, nie wiedząc co się dzieje. Ból przyćmiewa Ci wszystkie inne zmysły. Ciało rozrywane jest na miliony kawałków, kiedy uderzasz o glebę, nie wiedząc czy dusi Cię, przygniata, rwie czy przełyk pali Cię od odkasływania, a język cierpnie od metalicznego posmaku krwi. Na chwilę tracisz połączenie z rzeczywistością. Bo kiedy łączy się ze sobą tyle rodzajów bólu, przez chwilę nie czujesz nic. Agonia odpuszcza. Na krótki moment. Wtedy to jest maksymalny ból. Kiedy jest już wszystko jedno i jesteś gotowa odpuścić. Umierać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz