shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

wtorek, 12 maja 2015

Akurat w ten talent wątpię

Evelyn  &  Jared

      Zbliżała się już dziesiąta i było ciemno, gdy wracała z kina. Miała dziwne przeczucie, że ktoś ją śledzi, zdawała sobie sprawę, że to prawda. Jej cichy, szybki krok przemierzał brukową kostkę. Była cała spięta, przez to uczucie niebezpieczeństw​a. Mniej więcej czterysta metrów dalej potwierdziły się jej najgorsze obawy. To było głupie z jej strony gdy, mimo to skręciła w ciemną uliczkę, aby skrócić sobie drogę. Wampir błyszcząc kłami znalazł się tuż przed nią. Odwróciła się. Za jej plecami zeskoczyły jeszcze dwa. Wyciągnęła dwa ostrza, schowane w kurtce. Zaczęła obracać nimi na palcu, by po chwili przyjąć pozycję bojową. Nie była pewna czy poradzi sobie z trójką Dzieci Nocy. Zaklęła. Co teraz? Za Podziemnymi zobaczyła czarną postać...   
      Zauważył ich jeszcze w klubie i już na pierwszy rzut oka wydali mu się podejrzani. Widać było, że coś knują.  Rozbiegane oczy, wymuszone półuśmiechy, do których zapewne kły pękały im z bólu. Czyżby wybierali się na jakieś polowanie? Trudno było stwierdzić to jednoznacznie. Mears jako Nocny Łowca zapewne powinien, to sprawdzić. W sumie to i tak nie miał teraz lepszego zajęcia niż gapienie się na tańczące dziewczyny i popijanie zimnego piwka, czemu więc nie pozwolić sobie na trochę rozrywki? Dawno nie zabił żadnego wampira, trzeba coś z tym zrobić. Co prawda trzech na jednego... Może być zabawnie. Odczekał przy piwku, aż się zbiorą. Zeszło może ze dwie kolejki, ale w końcu ruszyli te swoje leniwe dupska. Poczekał aż wyjdą, po czym narysował sobie na wszelki wypadek runę szybkości, która była doskonałym dopełnieniem dla pozostałych. Przydałaby się też siła, ale nie chciał ich zgubić. Wyszedł z klubu i rozejrzał się, właśnie znikali za rogiem. Nie chciał, żeby za szybko zorientowali się, że ich śledzi dlatego miał zamiar utrzymać bezpieczną odległość. Przeszedł za nimi tak trzy przecznice, kiedy to na drodze krwiopijców pojawiła się dziewczyna. Jared z daleka nie widział kim jest. Wyglądała normalnie, dlatego wziął ją za zwykłą Przyziemną. Wampiry wydały się bardzo rozochocone, a on właśnie na to czekał. Można by rzec, że po prostu szukał pretekstu do bójki, jak zawsze zresztą. Przyspieszył kroku, byli tak zaaferowani dziewczyną, że nawet nie zwrócili na niego uwagi. Błąd. Wszedł za nimi w ciemną uliczkę, ciemność mu nie przeszkadzała i tak wszystko widział. Trzeba było przyznać, że Łowcy posiadając całkiem niezły pakiet tych swoich run. - Trzech na jedną, prawie, że bezbronną dziewczynę? To nie po dżentelmeńsku - zakpił donośnym głosem, który odbił się od ścian wąskiej uliczki, jedynie go potęgując. Chciał zwrócić na siebie ich uwagę. Mógłby zaatakować tych dwóch z zaskoczenia, ale po co psuć sobie zabawę? Dostrzegł w dłoniach dziewczyny ostrza, w sumie to wcale nie była taka bezbronna. Miejmy tylko nadzieję, że to nie straszaki i potrafi się nimi posługiwać. Wampiry na dźwięk jego słów obrócił się w jego stronę. Dostrzegł w ciemności ich gęby wykrzywione w nienawistnym grymasie. Czyżby popsuł im ich doskonały plan pognębienia kogoś? Och jak mu cholernie przykro z tego powodu. Ten jeden przed dziewczyną w wampirzym tępię rzucił się w jej strone, a dwóch za nią na Jareda. Chłopak zdążył jeszcze wyciągnąć katanę, którą miał przewieszoną przez plecy. Zaatakowali go obaj na raz. Chłopak zamachnął się, a ostrze cięło jednego przez tors, drugi zdążył w porę odskoczyć. Byli nieostrożni, a runa szybkości bardzo się przydała. Brunet doskoczył do drugiego wampira sprzedając mu kopniaka w brzuch, żeby móc nieco odwrócić uwagę od ostrza i zaraz wyprowadzić cięcie wprost w szyję pijawki.
      Szybko skupiła się na swoim przeciwniku. Wiele nie myśląc, przywaliła wampirowi z pół obrotu i skoczyła na niego, wbijając ostrze prosto w jego serce. Dała radę jeszcze przekręcić ostrze tak, aby sprawić jak największy ból, łamiąc jedno z żeber. Dla pewności jeszcze głęboko poderżnęła mu gardło. Wstała i rzuciła nóż w stronę stojącego do niej tyłem Dziecka Nocy. Usłyszała jego wrzask, ciarki przeszły ją po plecach. Chłopak, który jej pomógł okazał się być Nocnym Łowcą. Dobił wreszcie ostatniego napastnika. Podeszła powolnym krokiem do truchła i obróciła je na brzuch. Złapała za mokrą od krwi czarną rękojeść swojej broni. Skrzywiła się z obrzydzeniem wieszając ją na palcu. Wyciągnęła szmatkę i sprawnie ją oczyściła. Spojrzała na szarookiego Nephilim. - Dzięki.
    Ciął w szyję wampira, który jeszcze próbował się osłonić ręką i wysunął kły, jakby mimo wszystko w chciał zaatakować. Nim zdążył się obrócić dziewczyna rzuciła sztyletem w stronę drugiego i w sumie dobrze, bo pewnie chętnie wgryzłby się on w szyję Jareda. Cięty ostrzem katany wampir osunął się na kolana i dalej na bruk, który spłynął jego gęstą posoką. Chłopak nachylił się i otarł klingę z kwi o łachy leżącego na ziemi i zerknął na drugiego z wampirów, który przed chwilą skonał obok. Dziewczyna zbliżyła się, a on mógł jej się teraz lepiej przyjrzeć. Czekoladowe loki, jasna skóra i ciemne, tajemniczo błyskające oczy. Zawadził wprawnym męskim spojrzeniem o jej szyję i dekolt, jednak nie zatrzymał się przy nich zbyt długo, przesuwając wzrokiem po reszcie jej zgrabnej sylwetki. Nie dostrzegł żadnych run więc nie mogła być Nocnym Łowcą. Zmarszczył brwi i wyprostował się chowając ostrze. Ze swoistą gracją rozprawiła się ze swoimi przeciwnikiem, szkoda tylko, że mógł obserwować to jednie kątem oka. Na przyziemną ze wzrokiem miałaby za mało siły... A co do czarownicy... Powiedzmy sobie szczerze, który czarownik byłby tak prymitywny, aby chwytać w dłonie ostrza. Faerie? Oni woleli wygrywać słowne batalie. Zostawiało tylko jedno. - Cała przyjemność po mojej stronie - odparł wracając spojrzeniem do jej twarzy. Można by powiedzieć, że na jego twarzy zatańczył cień uśmiechu. - Jesteś wilkołakiem, prawda? - Zapytał tylko, aby uzyskać pewność.
      Posłała mu kolejne spojrzenie zaciekawionych, mahoniowych oczu. Czy jej się zdawało czy jeden kącik ust uniósł się minimalnie ku górze? - Owszem, ale nie lubię z tego korzystać. - wzruszyła ramionami. - Tak jakoś... stare przyzwyczajenia.​ - Jak na likantropkę, miała mało wilczych zachowań. Nie miała, jak to nazywa, "psiego chodu" czy też nie zmieniała się w bestię pod wpływem gniewu. No maże czasami... ewentualne warczała. Obejrzała swoją granatową tunikę czy nie jest czasem pobrudzona krwią. Obejrzała też spodnie. Na szczęście przetrwały bez szwanku. Ucieszyło ją to, jednak mimo wszystko je otrzepała. Zaczęła badać wzrokiem twarz swojego towarzysza. - Jestem Evelyn Mitchell. Nie należę do sfory. - oznajmiła. - Przedstawisz się? - Uniosła wyprofilowaną brew. Szczególnie​ ostatnio stała się bardzo bezpośrednia. Już nie jest tą dziewczyną o wielkiej nieposkromionej wyobraźni. Stała się bardziej poważna, nie jest już tak bezmyślna. Zgrabnie ominęła kałuże ciemnej krwi i ich martwych właścicieli stając nie daleko ciemnowłosego chłopaka.
   Nie wnikał w jej lykanotropią przynależność, chociaż w pierwszej chwili rzeczywiście nie sprawiała wrażenia wilkołaka. Zapewne nie urodziła się nim, a po prostu musiała zostać przemieniona, może nawet nie tak dawno. Chociaż w sumie, kto wie. Może jej obecny styl bycia jest po prostu wyuczony. Na dobrą sprawę chyba nie szczególnie powinien się mieszać w sprawy walk między wampirami a wilkołakami, to nigdy nie wróżyło niczego dobrego, ale na pierwszy rzut oka wyglądała po prostu jak normalna dziewczyna, nie jeden Łowca mógłby się pomylić. Skinął głową słysząc jej nazwisko, po czym uśmiechnął się nieznacznie na zadane pytanie. - Jared Mears. Obecnie przynależę do grupy Łowców z tutejszego Instytutu - odparł, sam do końca nie wiedząc ile jeszcze przyjdzie mu spędzić czasu w tym mieście. W końcu jakby nie patrzeć nie był stąd, o czym świadczył jego specyficzny akcent. - Idziesz w jakimś konkretnym kierunku? Mogę Cię kawałek podprowadzić - zaproponował oglądając się za siebie na leżące za nimi martwe truchła wampirów. - Oczywiście w celach towarzyskich, bo co do reszty to wydajesz się świetnie sobie radzić - dodał rzucając do niej spojrzeniem ciemnoszarych oczu.
    Uśmiechnęła się. Powstrzymała rosnący jej w gardle cichy śmiech. - Nawet najlepsi potrzebują czasem pomocy. Wybieram się do domu. - Przyjęła propozycję, zastanawiając się czy przeprowadził się tutaj tak jak ona. Tylko, że to był jej sposób ucieczki przed bratem i znajomymi. Próba oddzielenia życia Przyziemnej od Podziemnej. Odrzuciła przeszkadzające włosy do tyłu i poprawiła wsuwki z których uwolniły się niesforne ciemne kosmyki. U niej nie było słychać szwedzkiego akcentu, tylko dlatego iż potrafiła sprytnie go ukryć. Odniosła wrażenie, że kończy jej się adrenalina w żyłach, jednak miała świadomość - to nie do końca była prawda, mimo spokojnego bicia serca. Stała się bardziej czujna. Skupiona na wszystkim co działo się w około, a przede wszystkim na Jaredzie, wystarczająco, aby nie słyszeć własnych kroków. W końcu zobaczyła swój dom. Był niewielki, dwupiętrowy. Wdrapała się na schody, które nawet nie jęknęły nad ciężarem dwóch osób. Wyciągnęła klucz z kieszeni i przekręciła w zamku. Drzwi otworzyły się z głośnym szczękiem. - Wejdziesz? - zapytała i otworzyła szerzej drzwi. W środku było bardzo czysto i przestronnie. Włączyła światło na ganku i w korytarzu. Nie przeszkadzało jej by towarzystwo Nocnego Łowcy. Przecież nie raz już ich gościła. W pewnym sensie lubiła ich. Pomogli jej i nauczyli samoobrony. Potem już sama się doszkalała. Spojrzała wyczekująco na swojego rozmówcę.
   -To prawda - przyznał bez oporów, słysząc jej stwierdzenie. O nie. Nie był wcale najlepszym Łowcą. On po prostu sobie jakoś radził, raz lepiej, raz gorzej, ale jak na razie wystarczająco skutecznie, bo nadal żył. Cóż... Wilkołaki prowadziły może nieco inni styl życia niż Łowcy, ale nie zmieniało to faktu, że byli wcale nie mniej narażeni na niebezpieczeństw​a niż Nocni. A jak miał okazje widzieć ona całkiem nieźle sobie radziła. Widząc jak wchodzi po schodkach i otwiera drzwi domu przystanął. W sumie w tym miejscu ich wspólna droga powinna się zakończyć. Nie chciał się wpraszać, jak również nie chciał, żeby czuła jakiekolwiek zobowiązanie ku temu, aby zaprosić go do środka. W sumie nawet na to nie liczył, w końcu była dla niego dopiero co poznaną dziewczyną, a on dla niej zapewne dopiero co poznanym chłopakiem. Nie sądził, że jest na tyle interesującą osobą, żeby chciała poznawać go bardziej. Zresztą jakoś nigdy nie miał swoistego daru do zjednywania sobie ludzi, chyba właśnie wręcz przeciwnie, dużo łatwiej było mu ich do siebie zrazić szczególnie, kiedy wychodziło z niego, to prawdziwe "ja". Dlatego gdy zapytała zawahał się. W sumie i tak nie miał nic lepszego dziś do roboty, więc jeśli wróci te pięć czy 10 minut później do instytutu, to chyba nic się nie stanie. - Jeśli masz whisky, albo piwo, to chętnie - odparł skinąwszy przy tym głowa, a towarzyszył temu niejaki uśmiechem. Korzystając z zaproszenia pewniej ruszył w stronę wejścia.
    Ukryła lekkie rozbawienie. Wpuściła go do środka, prosto w delikatny, ledwie wyczuwalny zapach lilii i bzu. Zamknęła drzwi od środka na zasuwkę. Wprowadziła go do salonu wyposażonego w długą kanapę identycznego koloru co jego szare tęczówki. W budynku dominowała głównie biel, czerń i brąz, sprawiający wrażenie drewna. Wszystko było zrobione w nowoczesnym stylu. Mieszkała tu całkiem sama, a ciszę domu często zastępowała muzyką. Jeden rzut oka na ciemną gitarę położoną w nie dogodnym miejscu; na szklanym stole i zostawiła Jareda ze słowami "Rozgość się". Poczłapała na palcach do kuchni. Na drzwiach lodówki było po przyczepianych kilka zdjęć. Fotografie to był jej zastępczy język. W domu wala się ich cała masa. Otwierała kolejno drzwiczki szafek, przeszukując ich zawartość w poszukiwaniu butelki whisky. Znalazła ją w końcu w ostatniej z prawej strony, zakopana najgłębiej jak to było możliwe. Otwarta, ale praktycznie nie zaczęta. Jim Beam. Wyciągnęła dwie szklanki i do jednej wlała czysty alkohol, a sobie wymieszana z colą. Zawsze tak robiła jak już coś takiego piła. Zawsze mieszała pół na pół, taki drink całkiem nieźle rozgrzewa. Wróciła do swojego gościa i podała mu szklankę z bursztynowym płynem. Teraz mogła mu się porządnie przyjrzeć. Złapała za pasek od futerału gitary. Przerzuciła sobie przez ramię i ruszyła na drugi koniec pomieszczenia, aby tam postawić bezpiecznie sprzęt na wyznaczonym dla niego miejscu. Rozejrzała się i nareszcie usiadła spokojnie obok jak gdyby nigdy nic. Założyła nogę na nogę i oparła plecy.
    Rozejrzał się po mieszkaniu, w sumie to chyba najbardziej po salonie. Nie chciał zanadto się panoszyć. W końcu az tak dobrze się nie znali. Cóż nie ulegało wątpliwości, że dziewczyna miała dobry gust i na pewno trochę funduszy, bo urządzenie tego wnętrza zapewne kosztowało swoje. Nie żeby miał ją z czegoś rozliczać, po prostu zwrócił na to uwagę, a tym bardziej, że była wilkołakiem, a one raczej średnio kojarzyły mu się z wyczuciem estetyki. Uwadze nie umknęła również gitara. Co prawda on nie potrafił grać na żadnym z instrumentów, jakoś natura nie obdarzyła go talentem muzycznym, nie to co innych Łowców, którzy nie dawali mu o tym zapomnieć. Ostatecznie usadowił się na kanapie czekając na dziewczynę. A gdy już przyszła i wręczyła mu alkohol podziękował jej po czym zaraz dodał. - Sama tu mieszkasz? - Zapytał, bo poniekąd dziwiło go to. Powiódł za nią spojrzeniem gdy szła odstawić gitarę, ot taka męska skłonność do obdarzania pięknych dziewczyn większą porcja uwagi. Żeby jednak nie wyszło na to, że się na nią bezczelnie gapi upił łyk alkoholu ze szklanki i oblizał usta. Czuł jak whisky pali go w przełyk tym samym przywołując do porządku. -Od dawna jesteś wilkołakiem? - wypalił z pytaniem lokując w niej spojrzenie. Może nie było to do końca na miejscu, ale nie widział powodu, dla którego mieliby uznać to za temat tabu.
     Skinęła głową na jego pierwsze pytanie. - Nie chciałam narażać brata. Nie mam więcej żadnej rodziny, a w tym mieście jeszcze nikomu na tyle nie ufam by z nim zamieszkać. - Czasem, szczególnie po zmroku dom stawał nieruchomy i nieprzyjazny. Lubiła czekać aż ktoś wróci do domu, noce stawały się wtedy niepowtarzalne. Teraz nie miała już na kogo. Gdziekolwiek jesteś, w nocy wiatr się zmienia. Czasem lekki i delikatny, czasem gwiżdże, zaś jak robi się niebezpiecznie głośno jęczy. Na początku się bała bo wszędzie mogło się coś czaić, jej zdaniem to za duże mieszkanie. Pokonała jednak ten strach. Była teraz tylko trochę samotna, kwestia przyzwyczajenia. ​- Od dwóch lat. - odparła. Poczuła przyjemne ciepło w żołądku. Jim Beam wypalił jej kubki smakowe. Nawet Dzieciom Księżyca nie ufała, a była jedną z nich. Eve miała pewną przewagę. Wiedziała gdy ktoś coś chciał, czy coś kombinował. Jeszcze za życia Przyziemnej miała tą specyficzną umiejętność. Nie zmieniła się wcale a wcale, doszedł tylko złotooki, biały wilk, którym teraz może się posłużyć. Wyjrzała przez okno i znowu skupiła wzrok na Mearsie.
    Poprawił się na kanapie siadając nieco bokiem, a przodem do dziewczyny. Rękę zarzucił na oparcie kanapy, drugą natomiast uniósł do ust i upił ze szklanki większy łyk alkoholu. Skoro whisky była schłodzona, to trzeba było z tego korzystać. Obserwował dziewczynę jednocześnie słuchając tego co mówiła. Sam do końca nie wiedział co ma o niej myśleć. Była miła i ładna, wydawała się być również błyskotliwa, ale jeśli by zechciała mogłaby być równie niebezpieczna co tamte wampiry, które razem zdążyli dziś zabić. - Mam nadzieje, że kogoś prędzej czy później znajdziesz. To duży dom. One na dłuższą metę przytłaczają ciszą i przestrzenią - powiedział, jakby doskonale wiedział o czym mówi, bo zresztą tak też było. Swego czas nie mieszkał jedynie w Instytucie, teraz jednak można było powiedzieć, że się tam zadomowił. Nie umknęło mu jej spojrzenie w okno. W pierwszej chwili przemknęło mu przez myśl, że może na kogoś czekać, ale przecież powiedziała, że z nikim tu nie mieszka. Alkohol powoli mamił mu umysł. Nie tyle ta wypita teraz whisky, co poprzednie wyżłopane w barze piwa. Mieszanie nigdy nie było najlepszym pomysłem. Zaraz jednak uderzyła go druga myśl, już nieco bardziej jasna. Odchrząknął. W sumie to nie wiedział czy powinien o to pytać.
-Tęsknisz za czymś... - powiedział cicho. Sam do końca nie wiedział czy to stwierdzenie czy pytanie.
    Trochę przytłacza - przyznała. Mówił jakby wiedział. Ale ona prawie zawsze była sama. Nie miała rodziny, brat próbował zastąpić rodziców. Cudem uniknęła wpadnięcia do sierocińca, a Chris do poprawczaka. Chrząknięcie sprawiło, że spojrzała na twarz chłopaka. Spuściła wzrok na szklankę. Mogła zaprzeczyć. Nie zrobiła tego jednak. Nie było sensu. Czasem to widać. Gdy komuś kłamiesz, to w rzeczywistości samego siebie próbujesz przekonać że to to kłamstwo jest prawdą. A że po kilku łykach rozwijała temat to już inna inszość. - Za wieloma rzeczami: Za znajomymi, za Szwecją w której się wychowałam, za Nov i Rikard'em Łowcami którzy próbowali mnie uratować przed were, za bratem z którym nie mogę spędzać tyle czasu, ile bym chciała, za starym pokojem, w którym było wszystko pod ręką, za dawnym życiem wśród Gór Skandynawskich, za wędrowaniem kilometrami po lasach i łąkach. Szkoda mi, że nie mogę odwiedzić grobu rodziców. - Z powrotem spojrzała na Jareda. To były piękne wspomnienia, uwiecznione na wielu fotografiach. Miała z pięć albumów. Wiedziała, że i tak nikomu ich nie pokarze, no bo kto chciałby to oglądać? W portfelu miała zdjęcie szczęśliwych Mitchellów. Zawsze gdy wyciągała pieniądze, gładziła je. Nie ważne że ich prawie nie znała. Dużo słyszała, pokochała ich oboje, mimo to. Jej kącik uniósł się minimalnie ku górze, ale potem upiła łyk i lekki uśmiech znikną.
     Za jednym razem zdradziła mu więcej informacji o sobie niż mógłby się tego spodziewać. Nie żeby miał mieć jej to za złe, wręcz przeciwnie. Bardzo dobrze, że to powiedziała. Czasem wypowiedzenie pewnych rzeczy na głos łagodzi ból czy tęsknot za nimi. A jeśli w ten sposób miałaby sobie ulżyć, to nie miał nic przeciwko temu. - Nie zaprzeczę, z Los Angeles jest kawałek do Szwecji - stwierdził zerkając na dziewczynę. Sam nigdy nie był w tym kraju. W ogóle to dopiero ostatnio miał okazję widzieć jakiekolwiek góry na oczy, a z tego co mówiła dziewczyna rzeczywiście musiało być tam pięknie. No i miała znajomych, rodzinę, więc miała za czym tęsknić, to też się liczyło. - Czemu akurat wybrałaś Los Angeles? Nie było czegoś bliżej? - zapytał uśmiechając się kącikiem ust, po czym zerknął na swoją szklankę i ruchem dłoni zamieszał w niej alkohol, po czym wypił resztę na raz. Wychylił się i odstawił szklankę na blat stolika. Miał nieodpartą ochotę zapalić. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę czerwonych Lucky Strike'ów. - Palisz może? - Zapytał wskazując ruchem brody na papierosy.
     Wyjawiła mu powód swojego przybycia. - Gdybym przeprowadziła się bliżej znaleźli by mnie bez trudu. Nie potrafiłabym okłamać przyjaciela. Znają mnie na wylot, wiedzieli by że coś kręcę. Może dlatego że zawsze byłam szczera. Zniknęłam po ugryzieniu, w Instytucie, tam właśnie mnie podszkolili, wyjaśnili zasady i tak dalej. Po pierwszej pełni, wyjechałam i znalazłam się tu. Po jakimś czasie pozwoliłam, aby Christopher mnie odnalazł. Tylko mam z nim problem, bo jak na Przyziemnego ze Wzrokiem jest zbyt ciekawski i wpada w kłopoty. - pokręciła głową - Gdybym mu wtedy nie obiecała... żyłby sobie spokojnie tak gdzie był. Już go musiała ratować raz przed niedźwiedziem, a raz przed innym likantropem. Gdy się jej zapytał czy chciała by go zmienić, dostał w twarz. Spojrzała na paczkę. -Nie, dzięki. - Dokończyła cole z alkoholem i też odstawiła szklankę. Obietnica."Obiec​aj, że mnie nie zostawisz.., że pozwolisz się odnaleźć. Jest nas tylko dwoje" A ona się zgodziła. Nie żeby tego żałowała, dobrze go mieć przy sobie. Zauważyła, że dobrze się czuje w towarzystwie Jareda. Można było się z nim dogadać, mimo że coś w niej mówiło "Uważaj". Ale uważaj na co? Na nic.
   Jared nie miał rodzeństwa (a przynajmniej tak sądził), dlatego nie wiedział do końca jak to jest martwić się o brata czy też siostrę. O ile potrafił sobie to wyobrazić, o tyle wiadomo, że wyobrażenia rzadko mają coś wspólnego z rzeczywistością.​ Skoro stwierdziła, że trudno byłoby jej się trzymać z daleka od brata, chociaż jego zdaniem to właśnie powinna zrobić, to po prostu przyjął to na wiarę. Na pewno nie był tu po to, żeby ją oceniać, po prostu wiedział, że czasem w wpada się w pewnego rodzaju gówno i nieważne, czy pójdzie się w prawo czy w lewo, to i tak się przyjdzie człowiekowi w nim ubabrać. - Masz tu może jakiś balkon albo taras? Skoro nie palisz nie chcę Ci smrodzić w mieszkaniu - powiedział podnosząc się i wsadzając odruchowo papierosa między wargi. Rozejrzał się pobieżnie i ostatecznie wyjął jeszcze papierosa skupiając wzrok na dziewczynie. - Powinnaś go przeszkolić w walce o ile jeszcze tego nie zrobiłaś. Jeśli ma wzrok i do tego siostrę wilkołaczkę, to jak magnes na kłopoty. Dobrze by było, żeby w razie czego potrafił się chociaż bronić - stwierdził mimowolnie postukując końcówką papierosa o paczkę, jakby dodatkowo ubijając tytoń.
    Miło z jego strony. - Tam. - Wskazała prowadząc go przez kuchnię do jadalni i na taras. Za stanowiła się nad jego słowami. Zawsze próbowała go odsunąć, jednak on miał rację. Nie uda jej się robić tego w nieskończoność. Nawet jeśli uda mu się kilka sztuczek... Może się potknąć. Postanowiła, że od jutra zacznie szkolenie. Zawiadomi go dzisiaj. - Chyba masz rację. Jak na razie potrafi tylko dobrze uciekać. Wyszli na całkowicie drewniany taras, a po obu stronach, tam gdzie nie było schodków był kamienny murek. Evelyn usiadła na niego i wyciągnęła telefon pisząc SMSa do braciszka. Odpisał niemal natychmiast. Nie powiedziała po co ma przyjść, ale kazała mu być z jakimś strojem do ćwiczeń. Oparła głowę o ścianę.
    Udał się za nią na taras, a wychodząc zaciągnął się nocnym powietrzem. Wydawało się być świeżę, jeśli można to w ogóle powiedzieć o powietrzu w tak dużej aglomeracji jaką było Los Angeles. Słysząc stwierdzenie dziewczyny na temat uciekania zaśmiał się. - To też wcale nie jest aż tak zła opcja - odparł rozbawiony jej słowami, po czym oblizując warki i przysiadając nieopodal dziewczyny przypalił sobie papierosa. Usiadł tak, żeby potencjalny powiew wiatry w razie czego nie dmuchał na nią dymem. Niektórzy tego po prostu nie lubili i Jared doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zaciągnął się rozkoszując się dymem, żeby zaraz móc wypuścić z płuc szary obłok dymu. Palił od tak dawana, że gdyby miał wybrać między jedzeniem, a papierosowymi, wybrał by papierosy. Nałóg. Uśmiechnął się pod nosem i strzepnął popiół za barierką. Przeniósł spojrzenie ciemnych oczu na dziewczynę wydawała mu się być nieco zmęczona. W głowie zrodziło się mu pytanie czy chodziło o sposób życia do jakiego musiała przywyknąć, czy po prosty o dzień dzisiejszy..? - Dopalę i będę się zbierał - zakomunikował, zaciągając się po raz kolejny. - Późno już, a ja i tak nadużyłem Twojej gościnności. Poza tym nie chcę Cie bardziej męczyć swoją osobą, powinnaś się przespać - dodał zerkając na trzymany przez dziewczynę telefon.
     Pokręciła głową. Była trochę zmęczona. Ale nie nim, tylko w ogóle. Była przyzwyczajona do samotności. Przecież odkąd miała pięć lat tak było. Chris owszem był, była sąsiadka, ale po kolejnych sześciu latach ona również zniknęła. Nie, nie umarła tylko nagle nie wróciła. No i radzili sobie sami bez nikogo. Sporo kasy schowane było w schowku w domu. Jakoś to było. Nie chcieli trafić do domu dziecka. Wykorzystali fakt że mieszkali na uboczu, tylko z tą babcią. No i tak do szesnastego roku życia, jak brat stał się pełnoletni. - Niczego nie nadużyłeś. Czasem dobrze z kimś pogadać. - uśmiechnęła się lekko kącikiem ust, patrząc na niego - Jakbyś mnie męczył swoją osobą, możliwe, że wyleciałbyś przez okno. - Powiedziała rozbawiona. Schowała telefon, gdy dostała potwierdzenie. - Odwiozę cię. - Dodała.
    - Zawsze zastanawiałem się jak to jest być wyrzuconym przez dziewczynę, przez okno - zaśmiał się pod nosem, po czym zaciągnął się po raz ostatni, po czym pstryknął papierosem poza taras gdzieś w kierunku rosnącego krzaka. Pet upadł na trawie i raczej nie powinien niczego podpalić, a zgasnąć sam po jakimś czasie. Słysząc propozycje dziewczyny przeniósł na nią spojrzenie, po czym pokręcił przecząco głową. - Piłaś - zwrócił uwagę na ten drobny fakt. Nie po to odprowadzał ją pod dom, żeby teraz miała jechać na drugi koniec miasta, a on miał zastanawiać się później czy dotarła w jednym kawałku. Podniósł się do pionu, po czym zahaczył kciukami o kieszenie spodni i wzruszył ramionami jakby właśnie stwierdzał najbardziej oczywisty fakt jaki tylko może istnieć. - Dam sobie radę, to niedaleko - powiedział, po czym dodał zaraz. - W końcu jestem Nocnym Łowcą, nie ? - mruknął z niejakim rozbawieniem marszcząc przy tym zabawnie nos.
   - Zawsze możesz spróbować mnie wnerwić, może uda ci się na to zasłużyć. - odpowiedziała rozbawiona - Jednak, powodzenia życzę. Jak na wilkołaka, mam nie wyczerpane pokłady cierpliwości. - Obdarzyła go spojrzeniem mahoniowych oczu zabarwionych iskierkami rozbawienia i szerokim uśmiechem. - Nie da się ukryć, ale wiem gdzie jest Instytut i nie powiedziałabym, że to nie daleko. - Dałaby mu nawet kluczyki, ale wolała nie ryzykować jego zniszczeniem, czy też wypadkiem z udziałem Jareda w roli głównej. On też wypił i to więcej niż ona. Eve była na tyle rozwagi, żeby nie uprzeć się przy swoim. Może i miała bardzo mocną głowę do alkoholu i nawet pięć takich drinków nie zmąciło ty jej umysłu. Lepiej nie ryzykować. Zważywszy na to, że lubi szybką jazdę. Rzadko kiedy jechała tak jak powinna.
    - Chyba jednak nie chciałabyś żebym Cię zdenerwował. Wbrew pozorom pod tym względem jestem całkiem nieźle uzdolniony, żeby nie powiedzieć, że mam do tego wrodzony talent - odparł lekko z łobuzerskim uśmiechem i puścił jej oczko. I to wcale nie był żart, Jared jeśli tylko chciał potrafił nie jedną osobę wyprowadzić z równowagi, nawet jeśli miała ona anielska cierpliwość. Z drugiej strony, tak na dobra sprawę, to po demonstracji jej umiejętności, to taka próba wyprowadzenia jej z równowagi mogłaby się dla niego kiepsko skończyć. Ale to już inna sprawa. -Nie martw się, spacer dobrze mi zrobić - dodał zgodnie z prawdę, rześkie powietrze sprawi, że promile trochę wywietrzeją mu z głowy. - Poszedłbym przez ogród, ale zostawiłem broń w twoim holu - stwierdził wskazując ruchem głowy w stronę wnętrza domu, jednak nie oderwał przy tym spojrzenia od brunetki.
      Odgarnęła włosy z twarzy, zakładając za ucho. - Akurat w ten talent wątpię. - zaśmiała się cicho.
Nawet jeśli cudem udałoby się wyprowadzić ją z równowagi i obalił skomplikowane treningi to byłby prawdziwy wyczyn. Mimo to nie zaatakowałaby go. Stałaby się zimna i niebezpieczna, jednak nie posunęłaby się do rękoczynów. Daleko jej do tego... Chyba. Uśmiechając się wstała z murka. Nawet nie zauważyła kiedy to zrobił. Eve przyzwyczaiła się do tego, że nawet w domy nie rozstaje się z bronią. taki... nawyk. Nigdy nie zostawaj bez broni. Może i miała jeszcze w zanadrzu wilka, ale niech on lepiej siedzi w swojej klatce. Na krótkiej smyczy. Znaleźli się w holu. Oparła się o framugę drzwi, przyglądając się uzbrajającego się Jareda.
     Słysząc jej odpowiedź pokręcił głową w wyrazie dezaprobaty. - Nie wątp. Uwierz mi, mam nawet świadków - odparł marszcząc zabawnie nos. Nie miał zamiaru się z nią sprzeczać w tej kwestii, powiedział co miał powiedzieć, na tym koniec. Co prawda niemiły był raczej dla ludzi, którzy go denerwowali czy drażnili w jakiś inny sposób, ale z nią przecież całkiem nieźle mu się rozmawiało. Powędrował do holu, żeby tam móc się uzbroić. W sumie, to zostawił tam jedynie katanę, ale bez niej przecież by nie wyszedł. Przerzucił ją sobie teraz przez plecy, bo do pochwy przytroczony był pasek, który pozwalał na noszenie ją na plecach. Tak po prostu mu nie zawadzała. Omiótł dziewczynę przyjaznym spojrzeniem, po czym uśmiechnął się nieznacznie. To była ta chwila pożegnania, chociaż chętnie spędziłby z nią jeszcze trochę czasu, aczkolwiek coś czuł w kościach, że to jeszcze bardziej mogłoby skomplikować, jego i tak nie do końca jasną sytuację. - Dzięki za gościnę i miłe zwieńczenie tego wieczoru - odparł przypatrując się brunetce jakby chcąc, aby jej obraz został z nim na dłużej. - Do zobaczenia. I powodzenia w trenowaniu brata - dodał uśmiechając się do niej na pożganie, po czym obrócił się i skierował do drzwi. Czemu "do zobaczenia"? To miasto może i było wielkie dla ludzi, ale nie dla dzieci nocy, coś czuł, że prędzej czy później przyjdzie im się jeszcze spotkać.
     Było jej szkoda, że ten wieczór już się kończył. No ale cóż nic nie trwa wiecznie. - Dzięki. Pewnie nie raz się jeszcze spotkamy. - Dokończyła pożegnanie przy drzwiach. - Cześć. - Gdy wyszedł, obserwowała go przez okno, dopóki Łowca nie zniknął w mroku nocy, wracając do Instytutu. Miała nadzieję, że nic go nie zaatakuje. Odwróciła się na pięcie i potruchtała do łazienki. A potem do sypialni. Ułożyła się na puchowych poduszkach i nakryła ciepłą kołdrą. Jeszcze nigdy nie było takie miękkie. Zasnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz