Urodziny Neala
Caleb & Neal
Nadszedł w końcu ten dzień, dwudziesty lutego. Caleb z samego rana wybrał się do sklepu zoologicznego. Był już tam kilka tygodni wcześniej, by uzgodnić ze sprzedawcą cenę i wybrać odpowiedniego kota. Chciał Nealowi sprawić przyjemność, więc jego pierwszy pupil musiał być idealny.
- Witam, piękną panią - powitał dziewczynę za ladą. Miała długie blond włosy, zapewne farbowane, brązowe oczy i delikatny makijaż. Urodą się nie wyróżniała, jednak brzydka też nie była. Jej wygląd był dość przeciętny, ale uśmiech przyjemny dla oka. Zamrugała zalotnie, gdy oparł się łokciami o blat, przy którym siedziała. Caleb uśmiechnął się uprzejmie i sięgnął po portfel tylnej kieszeni spodni. Dostawał coś na kształt kieszonkowego z pieniędzy, jakie pozostawili po sobie jego rodzice. - Przyszedłem po kota - wyjaśnił, widząc jej pytające spojrzenie.
- Oh! Oczywiście - wydusiła z siebie po chwili zawieszenia. Podniosła się z krzesełka i ruszyła na zaplecze. Do uszu blondyna dotarło miauczenie, a po chwili oczom ukazał się mały łysy kotek. Uśmiechnął się szerzej, wyciągając rękę, by zabrać od dziewczyny ciężką klatkę. Podniósł ją na wysokość oczu i zrobił słodką minę. - Jak ją nazwiesz?
Podniósł wzrok na ekspedientkę i nieco spoważniał na moment. Po chwili jednak uśmiechnął się smutno.
- To prezent dla przyjaciela - wyjaśnił, kładąc odpowiednią sumę pieniędzy na blacie. - Miłego dnia! - Zawołał jeszcze przed wyjściem i puścił jej oczko, po czym spojrzał na zwierzątko, które mu się przypatrywało z zaciekawieniem. Zacmokał. - Chodź, mały gremlinie, czeka na ciebie twój nowy właściciel.
Wrócił do Instytutu autobusem. Nie użył runy niewidzialności, jak to zrobił, gdy jechał do zoologicznego. Reakcja ludzi była przeróżna. Niektórzy spoglądali na niego prawie że z obrzydzeniem, widząc kota bez sierści, a inni zachwycali się nim. Zwłaszcza licealistki. Właściwie większe wrażenie robił na nich Caleb niż kot, ale od czegoś musiały zacząć. Uśmiechał się do nich szarmancko, trzymając ostrożnie kotkę i co jakiś czas zerkając, czy wszystko z nią w porządku. Nadszedł na niego czas i z udawanym smutkiem pożegnał dziewczyny. Czasami naprawdę nie znosił bycia widzialnym. Przewrócił oczami i ruszył prosto przed siebie. Było ciepło jak zwykle i ludzie zbierali się grupkami jak zgraja szarańczy. Przyziemni. Nie rozumiał ich. Wszedł do Instytutu kilka minut później i szybko ruszył do pokoju Neala. Po drodze wziął małą kotkę na ręce. Kiedy tylko wpadł do środka postawił klatkę tuż obok drzwi i stanął cały szczęśliwy przy łóżku, na którym leżał jego parabatai. Wyciągnął do niego dłonie. Kociak zamiauczał.
- Wstawaj, solenizancie! - zakomenderował blondyn żartobliwym tonem. - Zawsze chciałeś mieć zwierzątko, więc dzisiaj spełnię twoje marzenie - oznajmił, wręczając mu ostrożnie w chude ręce kotkę. - Masz się nią dobrze opiekować albo ci ją zabiorę - dodał, grożąc mu w żartach palcem w jednej chwili, a w drugiej przytulając go nieco z boku, by nie zgnieść "podopiecznej" Neala. - Jaką nazwiesz? - spytał głaszcząc ją po głowie. Zamruczała, przechylając małą główkę. Najwyraźniej go polubiła. Zwierzęta od zawsze go lubiły, a on lubił je. Z ludźmi było już gorzej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz