shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

wtorek, 12 maja 2015

Jaimie brzmi jak imię chłopaka

Jasmine  &  Caleb

Śledziła pewnego podejrzanego demona (jakby wszystkie nie były podejrzane) pod samą siedzibę jego pobratymców. Jak na kogoś, kto nie siedział w Instytucie długi czas, miała dobre instynkty, skoro za miejsce swojego ukrycia się wybrała sobie dokładnie to, w którym znajdował się teraz Caleb. Nie trzeba było być geniuszem, żeby przewidzieć jak to się skończyło. Przyłożył jej seraficki nóż do krtani. Trudno żeby ją poznał. Miała na sobie kaptur, rytualny strój, w którym przypominała bardziej faceta niż kobietę i tylko jeśli zaciągnąłby się jej zapachem, być może, ale niekoniecznie mógłby poczuć jej waniliowy szampon. W pierwszym momencie miała wrażenie, że już po niej, ale dopiero po chwili, uznajcie to za głupie... rozpoznała go. Po jego dłoniach. Mówiłam... głupie. Jasmine zwracała uwagę na wiele szczegółów, które normalnie nikomu nie zachodzą w pamięć. — Oszalałeś? To ja.
Ostatnio dowiedział się od swojego informatora, że pewien demon krążył po mieście i zabił pewną dziewczynę. Caleb właśnie szedł jego tropem i dotarł za nim aż do jego siedziby. Schował się, by mieć na wszystko oko. Nagle ktoś zbliżył się do niego. Instynkt zadziałał. Złapał tego kogoś i przyłożył mu seraficki nóż do gardła. Dopiero po chwili poczuł waniliowy szampon. Zmarszczył brwi, gdy słysząc głos osobnika, który do niego poszedł, zorientował się, że to dziewczyna. - Jasmine? - bardziej stwierdził zszokowany niż spytał. Zabrał nóż, ale nie schował go. Jego wyraz twarzy wyrażał tylko jedno. Zdezorientowanie. - Czyś ty oszalała? - krzyknął szeptem. Mogła mu wszystko zepsuć. - co ty tu robisz? Wracaj do Instytutu. Jeszcze coś sobie zrobisz - syknął i machnął na nią,  jakby odganiał kota.
Jaimie - uparcie poprawiała go jak za każdym razem kiedy zwracał się do niej jej pełnym imieniem. I kiedy odsunął ostrze od gardła odsunęła się gwałtownie, zachowując pewien dystans miedzy nimi - Dzięki. Mam się świetnie - zapewniła go i przeniosła wzrok na siedzibę demonów - Wolałbyś, żebym zawołała tu Melissę? - uśmiechnęła się kpiąco, tak jak za każdym razem uśmiechała się do Di kiedy wspominała o Nate'cie.
Gałęzie krzaków nieco go kuły w plecy. Spojrzał na nią ze zrezygnowaniem. Wywrócił oczami. - Jaimie brzmi jak imię chłopaka - stwierdził z westchnieniem. Z opuszczonej fabryki doszły ich hałasy. Położył jej dłoń na ustach i nachylił się do niej, by tylko ona mogła go usłyszeć. - Siedź cicho albo pożałujemy tego oboje, a ja mam dość nadstawiania karku za innych - syknął, patrząc jej prosto w oczy. To prawda. Zawsze miał dość ryzykowania własnym życiem dla innych. Zignorował jej ostatnią uwagę. Domyślał się, że po tym jak oddzielili się w lesie od grupy, będą takie uwagi, ale nie sądził, że usłyszy ją akurat od niej. - Masz robić to, co ci powiem. Jeśli wpadniesz w kolejne kłopoty, nie pomogę ci. Zrozumiałaś? - mówił to wszystko poważnym tonem, którego nie słyszał ze swoich ust od bardzo dawna.
Wzruszyła ramionami lekceważąco. - A Belleshade jak nazwisko dla dziewczyny. - odpowiedziała mu równie bezsensownym stwierdzeniem na jego zarzut. - Mów mi Hawkins, jak masz problem z moim imię... - zmarszczyła brwi gniewnie kiedy zatkał jej usta i odchyliła się do tylu uwalniając się spod jego reki - Zrób to jeszcze raz, a zacznę gryźć - warknęła stonowanie przez co straciło to na swojej sile. Wstała z miejsca i posłała mu krytyczne spojrzenie. Ruszyła wzdłuż bezpiecznej drogi osłoniętej najpierw przez krzaki a potem niski murek, zbliżając się w kierunku fabryki zdała od dochodzących ja dziwnych szmerów - Kogo ty próbujesz oszukać z tym swoim sztucznym byciem miłym? - zerknęła na niego z politowaniem. W zasadzie to było nawet pytane retoryczne bo zaraz potem weszła do środka przez wejście do magazynu znajdujące się na tyłach. Przecisnęła się przez wąskie okienko z łatwością, z zadziwiająca zręcznością na kogoś kto z taką łatwością pakował się w kłopoty, zeskakując na ziemie. Piwniczka byka ciemna, mocno zagracona. Odsunęła się do tyłu robiąc miejsce dla chłopaka choć nie była pewna czy to okienko dla niego okaże się tak samo dziecinna przeszkoda co dla niej.
Uniósł brwi. Czy ta dziewucha w ogóle słyszała, co mówił? Warknął i przewrócił oczami. Z westchnieniem podniósł się z ziemi i ruszył za nią. Wszystko mu zepsuje, ale nie mógł pozwolić, by popełniła samobójstwo, a na to się zanosiło, po tym co widział w barze.  Jego kroki były pewne, ale na tyle ciche, by nikt ich nie usłyszał. Bał się tylko, że dziewczyna zdradzi ich położenie. Nagle znowu się do niego odezwała. Nie zdążył nic powiedzieć, ponieważ znowu ruszyła. Weszła tak po prostu do środka, nie zastanawiając się nad niczym. Miał jej już serdecznie dość. - Po pierwsze nie jestem dla ciebie miły, bo na to nie zasługujesz - wyszeptał jej do ucha, zaraz po tym jak przecisnął się przez wąskie okienko. Nie było trudno, ponieważ był dość smukły. Nagle coś stuknęło i blondyn usłyszał śmiechy. Złapał ją za ramię i popchnął za beczki, stojące pod ścianą. - Po drugie jesteś gorszą masochistką niż mój parabatai - wycedził bardziej zły na siebie niż na nią. Przyłożył palec do swoich ust, by pokazać jej, że ma być cicho. Kroki zbliżał się. Przynajmniej dwie pary butów szukały o podłogę.
Obserwowała go ze splecionymi na piersi rękoma. Przechyliła głowę lekko na bok, obserwując jak zwinnie, niczym kot zeskoczył na zimny beton w piwniczce. — Uaaa, szkoda. A jakiś czas wydawało mi się, że jesteś dobrej sylwetki facetem, a jesteś po prostu… — szukała odpowiedniego słowa i w końcu odetchnęła zrezygnowana — … zawodzący — zakończyła dobitnie, kierując się w stronę wyjścia z piwniczki, zanim szarpnięta za ramię została sprowadzona znów do niższego poziomu, chowając się za beczkami. Spiorunowała chłopaka wzrokiem i wyszarpnęła ramię, przewracając oczami, kiedy ją uciszał. Matkowanie jej działało jej na nerwy, dlatego bez względu na konsekwencje, odsunęła się od Belly’ego, docierając do drzwi, przy których stanęła, przywierając plecami do ściany. Też słyszała te kroki. Bardzo blisko… tak blisko, że kiedy mężczyzna wkroczył do piwniczki, przygrzmociła mu rękojeścią sztyletu w kark. Może nie była silnym i dobrym łowcą, ale przynajmniej znała punkty witalne człowieka. Dlatego z satysfakcją stanęła prosto, patrząc w stronę beczek, za którymi chował się Caleb — Widzisz…? Nie było tak tru…. Oooh! — w tym momencie czyjeś męskie ramiona szarpnęły ją do tyłu, wykręcając jej ręce. Nie wzięła pod uwagę towarzystwa drugiego osobnika…
Caleb przewrócił oczami na jej komentarz. Był smukły, ale miał dość duże mięśnie i wyrzeźbiony brzuch. To że się zmieścił, nic nie znaczyło. - Jeśli chcesz zobaczyć moje mięśnie, wystarczy powiedzieć - stwierdził z przebiegłym uśmiechem, szepcząc. Nie zdołał jej powstrzymać. Znowu sobie poszła, a on tylko zrezygnowany westchnął. Załatwiła jednego napastnika, chociaż on liczył, że się pośmieje z jej przegranej. Już nawet chciał jej z ciężkim sercem pogratulować, ale wciąż została druga para butów. Tam musiał być jeszcze ktoś. Demon, którego tropił, złapał ją, wykręcając jej ręce. Przeżył wewnętrzne załamanie. Tylko ktoś głuchy mógł nie usłyszeć drugiego napastnika. Czy była takim beznadziejnym łowcą? Zmrużył oczy i wpatrując się w demona, powoli wyciągnął swój seraficki nóż. Machnął nim kilkakrotnie, jakby zaczynał ćwiczenia. Z uśmiechem na twarzy ruszył na przeciwnika, który szarpnął dziewczyną i odrzucił ją gdzieś w bok. Caleb zadrasnął demona w ramię, ale ten niespodziewanie zamachnął się z ogromną siłą, której chłopak się nie spodziewał. Przeleciał przez całe pomieszczenie i trafił plecami w szklane drzwi. Kto normalny ma w takich misjach takie drzwi? Szkło rozbiło się, a odłamki poraniły go w plecy. Zakrwawiony upadł na podłogę. Jęknął i z trudem podniósł się. Przeciwnik zdążył do niego podbiec. Złapał go za gardło i uniósł do góry. Caleb z trudem podniósł dłoń, w której dalej trzymał nóż i wbił go prosto w czoło demona.
Jasmine miała więcej szczęścia, bo łupnęła tylko w jakąś miotłę, która połamana w pół pewnie zostawiła jej siniaka między łopatkami. O ironio, pod wpływem adrenaliny nie poczuła, że jakiś kawałek drewna, wąski odłamek z miotły wbił się jej w ramię, przebijając się aż na drugą stronę obok obojczyka. W całym swoim zasranym szczęściu minął wszystkie ścięgna i ewentualne żyły, które mogłyby stworzyć jakieś zagrożenie czy nieodwracalne uszczerbki na jej kondycji. Na razie, póki co, dobrze, że nie zauważyła wystającego kawałka drewna z jej ręki, bo mogła swobodnie przeklinać Caleba w myślach za jego kurewską chęć odgrywania bohatera. — Szlag — syknęła, widząc jak przeleciał przez całą odległość pomieszczenia, uderzając w szkło. Nie wyglądało to ciekawie. Musiała zasłonić oczy przedramieniem, osłaniając się przed odłamkami i tyle wystarczyło, żeby przeoczyła kulminacyjny moment, w którym demon dostał sztyletem między oczy. Odsłaniając twarz w końcu zobaczyła czarną maź, ektoplazmę rozlewającą się po podłodze. Niemiłosiernie cuchnącą. Właśnie dlatego nienawidziła polowań na demony. Od razu brało ją na mdłości. — Litości, piękny! — jak zawsze ironizowała sobie z jego nazwiska — większego burdelu nie mogłeś tu zrobić, prawda? — mogła być wredną i ironizującą suką, ale jego stan wyglądał niepokojąco, dlatego podeszła do niego, pomagając mu się dźwignąć do pionu i dopiero wtedy poczuła szarpnięcie na własnym ramieniu. Puściła go, zamiast pomocy, zadając mu proste pytanie, które jednak nie tak prosto przebrnęło jej przez usta. — Przeżyjesz? — Miała spytać czy wszystko w porządku, ale jak dla niej brzmiało to zbyt lamersko.
Demon eksplodował, a Caleb wylądował kolanami na czarnej cuchnącej mazi, którą po sobie pozostawił. Skrzywił się i nawet ten drobny ruch, sprawił mu ból. Próbował się wyprostować, ale nie dał rady. Wciągnął powietrze ze świstem. Wszystko go bolało. Pewnie miał poobijane żebra i nie chciał nawet myśleć o tych wszystkich siniakach. - Zamknij się, Jasmine - mruknął, gdy zażartowała sobie z jego nazwiska po raz kolejny. Próbował się podnieść i zapewne nie udałoby mu się, gdyby dziewczyna mu nie pomogła dźwignąć się na nogi. Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. Kiwnął nieznacznie głową na znak podziękowania. - Przeżyłem sztylet w brzuchu, przeżyje wszystko - stwierdził z przekąsem i uśmiechnął się nieznacznie. Dopiero wtedy na nią spojrzał. Sięgnął z trudem do kieszeni kurtki po stelę i szybko narysował sobie potrzebne runy, po czym wręczył ją dziewczynie. - Masz - mruknął, odwracając wzrok, by rozejrzeć się, czy nie ma innych demonów. Teren był czysty, ale musieli się wycofać. Nie byli w stanie walczyć. - Z tobą jest chyba gorzej - stwierdził, gdy ponownie spojrzał na jej ranę. Ciężko mu było porównywać ich rany, ale przecież nie mógł pokazać, że strasznie go boli. W końcu był Calebem Belleshadem.
Obróciła zręcznie stelę w ręce, oddając mu ją. Czasami sama się zastanawiała skąd u niej było kilka tak instynktownych, zręcznych odruchów. Bo generalne sprawiała wrażenie totalnej sieroty, a czasem… wręcz kontrastowo do tego wykazywała się nadzwyczajnym instynktem. Tylko po to, żeby zaraz potem zrobić coś głupiego. Na przykład udać, że nic jej nie jest. — Zachowaj to sobie — mruknęła prostując się i ściągnęła lekko łopatki, czując jak ból ciągnie ją od ramienia. Spróbowała się nie skrzywić. W przeciwieństwie do Caleba, nie zgrywała bohatera. Ona po prostu nienawidziła zainteresowania jej stanem zdrowia. Nawet jeśli tak nikłego, jakim potraktował ją Belleshade. — Wiesz… udam, że wcale przed chwilą nie kazałeś mi się zamknąć. Na potrzeby prowadzenia tej jakże pasjonującej wymiany zdań — otaksowała go wzrokiem i zmrużyła podejrzliwie oczy — zdajesz sobie sprawę, że właśnie przeleciałeś przez grube szkło i znaczna jego część sterczy Ci z pleców niczym ochronna grzywa jeża? Chcesz przestraszyć mnie, czy demony wokół? Bo na mnie to nie działa. Na demony pewnie też nie… — rozejrzała się po pomieszczeniu wnioskując, że na razie nie zapowiadało się, żeby napotkali więcej wrogów niż ta obecna dwójka — Mogę Ci to opatrzyć — zaoferowała się łaskawie, choć nieco burkliwie. Bo w życiu by nie przyznała, że to był jej sposób na powiedzenie: „dzięki”.
Przewrócił oczami. Była równie uparta, co on i też nie chciała zajmowania się jej ranami. On już prawie nie czuł bólu dzięki narysowanej runie, ale jednak potrzebował pomocy. Złapał ją za rękę i mimo protestów, narysował jej runę na przegubie nadgarstka. Potrzebowała opatrzenia, ale to mogło wystarczyć. Za to jemu zdecydowanie trzeba było wyjąć odłamki szkła, żeby nie wdarły się dalej. Puścił jej dłoń i uśmiechnął się ironicznie na jej słowa. Wyglądał jak jeż. Skoro tak uważała. Westchnął i z nieznacznym trudem odwrócił się do niej plecami. - Narysowałem sobie runę, więc przeżyje, ale... wyjmij mi te kawałki szkła - powiedział z niesłyszalna prośbą w głosie. Już się nauczył, że to był sposób podziękowania dziewczyny, a podziękowania się przyjmuje. - Nie ma czasu na opatrzenie mnie. Zajmę się tym w instytucie. Ty też powinnaś. Musimy iść - stwierdził, gdy odłamki szkła nie tkwiły już w jego plecach, które krwawiły przez jakiś czas, a potem zaczęły się powoli leczyć.
Wyszarpnęła rękę piorunując go spojrzeniem. Nie dość, że nadłamywał jej sferę prywatności to jeszcze rządził się jak zwykle. Na tą chwilę jednak na krótki moment przełknęła swoją dumą i uśmiechnęła się do niego w przesłodzony, ironiczny sposób, żeby nie miał czasem wrażenia, że cieszy ją wykonywanie jego poleceń. — Nasz klient nasz pan… czy coś takiego — prychnęła faktycznie wyciągając mu kolejno odłamki szkła z pleców i kiedy stwierdził, że opatrywanie tego nie miało teraz sensu, uniosła ręce obronnie do góry — Jak chcesz. W tym momencie nie miałam nawet zamiaru drugi raz Ci tego proponować. — ruszyła już za nim, zdając się na jego orientację w otoczeniu, czekając czy zamierzał ich jeszcze wprowadzić w konfrontację z jakimiś demonami, czy mówiąc, że musza iść miał na myśli powrót do instytutu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz