shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

piątek, 23 czerwca 2017

You're all alone out in the cold waiting to die



VENCY MILSTEAD
jeszcze przez chwilę Przyziemna | 22 lata i 158 centymetrów w pionie | dotychczas studentka geodezji

Życie było idealne. No, prawie. Trochę się z niej śmiali w szkole, że jest ruda, ale przynajmniej nie miała piegów. Prócz tego miała cudowną, choć lekko wybrakowaną, bo bez ojca, rodzinę. Matka zawsze była surowa, ale Vency myślała, że tak ma być. Trzymała ich krótko, a to oznaczało, że wyjdą na ludzi, prawda? Ona i jej młodszy brat. I jakoś nie zauważała wtedy, że to "surowe wychowanie" zakrawa o dręczenie i znęcanie się nad własnymi dziećmi. Tak więc Vency starała się być idealna, idealnie się uczyć, idealnie się zachowywać i ogólnie mieć idealny świat i idealne życia. Wmówiła sobie, że tak jest. Victor był tylko dwa lata młodszy i dogadywali się wyjątkowo dobrze, jak przystało na dzieci, które mają ten sam problem. Wspierali się na miarę dziecięcych, a potem nastoletnich możliwości. Cieszyli się z wzajemnych sukcesów, których było raczej niewiele i pocieszali, gdy matka dokazywała. Największym sukcesem Vency, takim, który mógł pozwolić na rozwinięcie podciętych skrzydeł, było dostanie się na studia. Wprawdzie stypendium nie dostała (co było jawną niesprawiedliwością - zważywszy na warunki, w jakich żyła) i musiała pracować, łapiąc się czegokolwiek, byle tylko móc zostać na uczelni, ale jej zależało. Wtedy jeszcze nie narzekała, wtedy myślała, że tak musi być. Że musi się przemęczyć, musi swoje przeżyć, aby nabrać doświadczenia i zrozumieć, że nie wszystko przychodzi z łatwością, tylko trzeba na to zasłużyć ciężką pracą. Miała dziewiętnaście lat, wiecznie naćpaną i pijaną matę za ścianą, kochanego brata, któremu tłumaczyła matmę, ulubione studia, do których musiała ciągle kuć i koszmarną pracę, aby w ogóle jakoś wiązać koniec z końcem. Tylko że brata straciła dosyć szybko, co było pierwszym powodem jej podłamania. Przecież miał ledwie osiemnaście lat. Ale pojawił się Peter, a Vency myślała, że się zakochała. Był pięć lat starszy, taki dojrzały, pocieszał ją i rozumiał stratę. Z początku na nic nie naciskał, a ona o niczym więcej prócz platonicznej relacji nie myślała. Tyle jej wystarczyło. Rozmowy, przytulenie, połączenie dusz, jak zwykła to nazywać w swojej romantycznej głowie. Dziwiło ją naleganie na coś więcej. Za każdym razem kulturalnie mówiła, że tego nie potrzebuje, że nie rozumie, o co mu chodzi. Pod pewnymi względami Vency zawsze była niewinna i naiwna jak dziecko. Peter jednak w końcu stracił cierpliwość. Nie po to starał się dwa lata, aby potem przeszło mu wszystko koło nosa, więc postanowił wziąć siłą to, co mu się, według niego, należało.
Oczywiście, że krzyczała, głos zawsze miała dobry. Szarpała się, gryzła, drapała, ale była przecież tylko małą, słabą kobietką, której nawet nie byłoby widać w tłumie, gdyby nie ognisty kolor włosów. Szorowała się trzy dni. Potem poszła do matki, szukając pomocy. Pomocy, której nie dostała, a zamiast tego została nazwana dziwką i wyrzucona za drzwi. Pół nocy szlajała się po mieście, a kiedy wróciła do domu, otwierając sobie prosty zamek spinką, zastała rodzicielkę leżącą na kanapie. W rzygowinach. Martwą. I ze stertą papierów leżących na starym stoliku, których treść mówiła o kosmicznie wielkich długach, o których Vency nie miała wcześniej pojęcia. Egzekucja miała się odbyć w trybie natychmiastowym i w momencie, gdy wynoszono panią Milstead w czarnym worku, z mieszkania wyprowadzoną również Vency, bo przecież od tej pory nie miała do niego żadnych praw.
Nie miała się gdzie podziać. Nawet nie myślała racjonalnie. Straciła chęć na cokolwiek. A życie wcale nie było idealne.
A nieidealnego nie chciała. Nie chciała już żadnego, więc postanowiła, że lepiej jest po prostu nie żyć.

 

__
7610622
Holland Roden

14 komentarzy:

  1. Jego rozkład dnia bardzo rzadko się zmieniał. Seth lubił mieć wszystko czarno na białym, łącznie z grafikiem, bo w pewnym sensie pozwalało mu to mieć kontrolę nad sytuacją. W jego przypadku takie złudne poczucie bezpieczeństwa było bardzo istotne. Był panem swojego losu, a przynajmniej bardzo chciał w to wierzyć. Niestety, ostatnimi czasy jego spokój został poddany próbie i z każdym dniem, który zbliżał go do pełni, Coleman był coraz bardziej zestresowany. Nieznajoma, którą kilkanaście dni temu wyłowił z rzeki zaprzątała jego myśli zdecydowanie zbyt często, by mógł to zignorować. Martwił się mimowolnie, a przez to denerwował się jeszcze bardziej. Tego wieczoru jego niepokój przybrał na sile i Seth chwytał się każdego zajęcia, jakie tylko mógł znaleźć pod ręką. Z uwagi na powagę sytuacji zrezygnował nawet ze zwyczajowych przyjemności takich jak wypad do baru, czy noc spędzona w towarzystwie pięknej kobiety, a zmiast tego zostal w domu. Po kilku godzinach, jakie poświęcił sprzątaniu, rozwiązywaniu krzyżówki w gazecie oraz książce, nie miał co ze sobą zrobić. Chwycił więc telefon, klucz i paczkę paierosów, a następnie opuścił swoje mieszkanie, po drodze zabierając ze sobą śmieci. Uporał sie z nimi dość szybko, po czym przystanął w bocznej uliczce i odpalił papierosa, z łapczywością zaciągając się dymem, a także zanieczyszczonym przez niego powietrzem. Dokładnie w tym samym momencie do jego nozdrzy dotarł znajomy zapach. Coleman mimowolnie napiął mięśnie i przymrużył podejrzliwie ślepia, które zdążyły już przybrać lekko srebrzysty odcień. Zmrszczył nos i wyrzucił peta gdzieś na bok, by następnie - kierowany zapachem - dotrzeć do wyjscia z zaułka. Zaklął szpetnie pod nosem, kiedy dostrzegł kobiecą sylwetkę, przyczajoną pod drzwiami do budynku. Dzięki rudym włosom od razu ją rozpoznał, jakby jej aromat nie był wystarczajacym dowodem na to, że stoi przed nim obiekt jego wyrzutów sumienia. Przełknął głośno ślinę i przeczesał dłonią przydługie kłaki, by ugrać chwilę na czasie. Ostatecznie nie mógł przecież teraz uciec, prawda?
    Zanim się zorientował, znalazł się tuż przed kamiennym podestem, wciskając ręce w kieszenie spodni, by dodać sobie nieco pewności. Starał się też powstrzymać rosnącą z sekundy na sekundy irytację. Dziewczyna go odnalazła. Niepotrzebnie się z nią kontaktował! Przede wszystki jednak, niepotrzebnie wogóle ją ugryzł.
    - Mogę w czymś pomóc? - zapytał, siląc się na obojętny ton, który był jawną sprzecznością z jego galopującymi myślami.
    Czego ona, do cholery, od niego chciała? Czy to się działo naprawdę? Jak go wytropiła? Czy w ogóle wie, kim on jest?

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyczuwając niepokój i zagubienie dziewczyny, Seth zmarszczył brwi i przyjrzał się jej uważniej. Dopiero teraz, stojąc bliżej dostrzegł szczegóły w jej wyglądzie i zachowaniu, które jasno wskazywały na to, że nieznajoma tak naprawdę nie ma pojęcia co tu robi, a także kim on jest. Najwyraźniej nie pamiętała nic z tamtej nocy i nie zdołała zapamiętać jego zapachu. Mimowolnie odetchnął z ulgą, ale zdenerwowanie nie zniknęło. Wciąż tu przecież stała i najwyraźniej faktycznie próbowała się z nim skontaktować.
    Dlaczego nie mogła odpuścić.
    Mimowolnie zrobił krok w stronę drzwi, a rudzielec natychmiast się cofnął. Coleman zastygł w bezruchu i zacisnął zęby, uwydatniając w ten sposób mięśnie szczęki, spoglądając na nią z góry. Wziął głęboki wdech i bez trudu wyczuł w powietrzu woń jej strachu. Stało się dla niego całkiem jasne, że nieznajoma jest najzwyczajniej w świecie przerażona. Nie był tylko pewien dlaczego.
    - Kogoś konkretnego, czy... - urwał, by obrzucić ją czujnym spojrzniem - ...po prostu kłopotów? - zapytał, aczkolwiek zszedł nieco z tonu, by dziewczyna nie odniosła wrażenia, że jej grozi. Co prawda, chciał się jej pozbyć, ale nie planował wystraszyć jej jeszcze bardziej.
    Kiedy chmury, do tej pory zakrywające niebo, przesunęły się, a światło księżyca oświetliło rozstrzęsionego rudzielca, Seth mimowolnie wzniósł oczy ku górze. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że skoro nieznajoma stała tutaj w jego towarzystwie, nie przemieniła się jeszcze.
    Brunet mimowolnie zaklął i potarł szorstką dłonią odsłonięty kark, ponownie skupiając się na towarzyszce. Dlaczego los płatał mu takie idiotyczne żarty? Przecież ona mogła przemienić się w każdej chwili.
    - Nie powinnaś tu była przychodzić - mruknął zrzędliwie i wyciągnął klucz z kieszeni, by móc otworzyć drzwi. Chciał się ewakuować jak najszybciej, póki dziewczyna nie zmieniła się jeszcze w dziką bestię.

    OdpowiedzUsuń
  3. Seth zganił się w myślach za to, że nie trzymał języka za zębami. Skoro chciał ją zbyć to po co kontynuował rozmowę i dawał jej wszelkie powody do podejrzeń? Po co w ogóle się zatrzymywał i zwracał na nią uwagę? Powinien był przejść obok niej i zignorować ją jakby była powietrzem. Nie chciał się bawić w pieprzoną niańkę i brać odpowiedzialności za decyzję podjętą pod wpływem emocji. To nigdy nie kończyło się dobrze. Tym razem prawdopodobnie nie będzie inaczej.
    - Nie - warknął, teraz już zdradzając wyraźną niecierpliwość, kiedy ruda nie przesunęła się, by go przepuścić. Miał ochotę odepchnąć ją na bok i zniknąć za drzwiami, ale nie był przecież aż tak popaprany. Powstrzymał się więc od rękoczynów i teraz on również cofnął się o krok. - Nie mieszkają tu mili ludzi - dodał, rezygnując zupełnie z udawanej uprzejmości. Nie było sensu zgrywać uprzejmego dżentelmena; ta postawa najwyraźniej na nią nie działała.
    Kiedy nieznajoma wyciągnęła telefon z kieszeni, Coleman zrobił kolejny krok w tył, ostrożnie ześlizgując się ze schodów na chodnik. Cholera. Telefon miał przy sobie, więc jeśli dziewczyna wpadnie na to, by...
    - Kurwa - wycedził przez zęby, kiedy na ekranie aparatu, który skierowała w jego stronę, wyświetlił się jego numer i informacja o nawiązywaniu połączenia. Nie minęła chwila, kiedy poczuł wibracje w kieszeni spodni, a potem po okolicy rozległ się dzwonek. Rokowa piosenka była wystarczającym dowodem na to, że rudzielec odnalazł osobę, której szukał.
    Seth ze złością sięgnął po telefon i odebrał, przykładając smartfon do ucha. Podchwycił spłoszone spojrzenie nieznajomej, a jego oczy przybrały srebrzysty kolor, który odbił światło księżyca, wytwarzając na tęczóce złotawe refleksy.
    - Nie powinnaś tu była przychodzić - powtórzył cicho, a nieznaczna chrypa dodała temu zdaniu wyraźnej dramaturgii. Tym razem faktycznie mogło to zabrzmieć jak groźba.
    W następnej sekundzie brunet rozłączył się i wcisnął aparat do kieszeni, nie zrywając z dziewczyną kontaktu wzrokowego. Mimowolnie zacisnął dłonie w pięści, ale nie ruszył się z miejsca. Ignorował uporczywy ból, kt9ry pojawił się w jego kościach, nakazujący mu przemianę. Odrzucił jąz starając się zachować spokój.
    - Nie czeka cię tu nic dobrego - ostrzegł i dopiero wtedy rozejrzał się po okolicy. Było późno, więc ulica była opustoszała, ale kiedy jego towarzyszka zacznie się zmieniać był pewien, że usłyszy ją całe osiedle.
    - Nie zostało ci zbyt wiele czasu - wymamrotał, wyraźnie zrezygnownny i bez ostrzeżenia pokonał dzielącą ich odległość, chwytając rudą za ramię. Skoro nie mógł się jej pozbyć, postanowił zabrać ją jak najdalej stąd.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie było sensu przytakiwać, kiedy dziewczyna wyraziła na głos to, co w tym momencie krążyło jej po głowie. Prawda wyszła na jaw i Seth nie miał zamiaru zaprzeczać, nawet jeśli istniała jakaś szansa, że rudzielec mógłby mu uwierzyć. Nie zaskoczyła go też reakcja dziewczyny; był na nią przygotowany, bo w końcu nikt normalny nie stoi w bezruchu, gdy ktoś narusza bezprawnie jego przestrzeń osobistą. Naturalnym więc było, że zrodziła się w niej jakaś - nawet marna - chęć walki. Coleman westchnął tylko z rezygnacją, kiedy jego towarzyszka zaczęła się szarpać, a następnie wzmógł uścisk palców na jej ramieniu, by w kolejnej chwili bez trudu ściągnąć ją ze schodów. Była drobna, a zamiast starać się ustać w miejscu, próbowała mu dołożyć, mimowolnie ułatwiając mu tylko robotę.
    - Uspokój się - oznajmił, starając się zachować spokój. Nie chciał dać ponieść się emocjom co było nieco trudniejsze niż zwykle ze względu na pełnię. Warknął jednak głośno, gdy drobna piąstka trafiła go prosto w mięsień ramienia, po czym obrócił ją gwałtownie ku sobie, podniósł i bez zbędnych ceregieli przerzucił ją sobie przez ramię niczym worek kartofli. Zupełnie nie zwracał uwagi na jakiekolwiek protesty, starając się dotrzeć do zaułka.
    - Musimy zejść z ulicy, masz coraz mniej czasu - powtórzył, jakby miało jej to cokolwiek wyjaśnić.
    Seth przyśpieszył kroku, zaciskając zęby, które w tym czasie przemieniły się w kły. Kiedy już znaleźli się w bocznej uliczce, Coleman rozejrzał się drugi raz, by się upewnić, że nikt im się nie przygląda, po czym bezceremonialnie zrzucił dziewczynę na stertę kartonów i cofnął się o kilka kroków.
    - Ogarnij się, nic ci nie zrobię - wymamrotał. Chwilę temu czuł jak drobne kości dziewczyny poruszają się pod jej skórą, a nie chciał stać zbyt blisko, kiedy ruda faktycznie zacznie się przemieniać.
    - Oddychaj głęboko, to będzie bolało - ostrzegł zgodnie z prawdą i na moment wzniósł oczy ku niebu, po czym znów skupił srebrzyste spojrzenie na dziewczynie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chociaż jej wrzask ranił jego uszy, nie zwrócił na to większej uwagi. A przynajmniej się próbował. Na jej miejscu pewnie też starałaby się wyrwać ze wszystkich sił, dlatego nie zamierzał jej za to w żadnym wypadku ganić. Może najwyżej pochwalić, kiedyś, w dalekiej przyszłości... Tuż przed tym, nim ostatecznie się jej pozbędzie.
    Seth skrzyżował dłonie na umięśnionej klatce piersiowej i przyglądał się czujnie jak rudzielec wstaje chwiejnie, a potem zgina się w pół. Myślał, że nieznajoma zwymiotuje, ale - o dziwo - pozytywnie go zaskoczyła.
    - Kimś, kto wyłowił cię z rzeki - odpowiedział, chociaż doskonale wiedział, że nie tego dotyczyło jej pytanie.
    Uznał jednak, że lepiej będzie grać na zwłokę niż od razu ujawniać wszystkie karty, bo dziewczyna może tego wieczoru najzwyczajniej w świecie nie zapamiętać, a Coleman nie lubił się powtarzać.
    - To nie powinno długo potrwać - mruknął wreszcie, z niepokojem przyglądając się cierpiącej na bruku istotce. Skrzywił się mimowolnie, kiedy przypomniał sobie jak bardzo uciążliwa była przemiana i w nerwowym odruchu przeczesał (już i tak zmierzwione) włosy, po czym przykucnął przed rudą.
    Było to prawdopodobnie kolejnym, wielkim błędem.
    - Dasz sobie radę... - urwał i westchnął ze współczuciem. - Mam nadzieję.

    OdpowiedzUsuń
  6. Seth wcale nie oczekiwał od dziewczyny podziękowań. Był realistą i wiedział, że nie ma tu miejsca na żadną wdzięczność z jej strony tym bardziej, że nie uratował jej życia dla poklasku i miłych słówek. Zrobił to pod wpływem chwili; nie przemyślał konsekwencji, a teraz ma nauczkę. Los ukarał go uzbrojoną w rude loki i arsenał kłów nastolatkę. A wystarczyło po prostu nie wściubiać nosa w nie swoje sprawy.
    - No już, spokojnie - wymamrotał i westchnął w duchu z rezygnacją, bez trudu rozpoznając jedno z tych nienawistnych spojrzeń. Gdyby nieznajoma mogła mówić, zapewne wygłosiłaby teraz jakiś zacny monolog na temat tego, jakże to zmarnował jej szansę i skazał na parszywy żywot na tym świecie.
    Dobrze więc, że nie była w stanie mówić.
    Kiedy przemiana osiągnęła punkt krytyczny, Coleman podniósł się na równe nogi i cofnął, unosząc obie dłonie w pojednawczym geście.
    - Brawo - pochwalił, nie kryjąc wcale kpiny w głosie. - A teraz ostrożnie, twoje łapy nie są jeszcze przyzwyczajone i jeśli ruszysz zbyt szybo, mogą nie nadążyć - zauważył i sam przekrzywił głowę w zwierzęcym geście, przyglądając się wilkołaczycy uważnie spod przymrużonych powiek.

    OdpowiedzUsuń
  7. Właśnie dlatego nie chciał mieć z tą dziewczyną nic wspólnego. Przemiana była procesem dość... niekomfortowym, ale to było niczym w porównaniu z z pierwszą transformacją i Steh po prostu wolał być wtedy daleko. Niestety - karma jest zołzą.
    Mimo wszystko jednak, z trudem powstrzymywał się, by nie podejść bliżej i nie pomóc rudzielcowi w pokonaniu tych pierwszych kilku kroków. Tylko, że po pierwsze - podejrzewał, że odgryzłaby mu ręce gdyby tylko spróbował, a po drugie - te kroczki planowała postawić w kierunku jego osoby najpewniej po to, by doskoczyć do jego gardła i rozszarpać je nowymi, ostrymi ząbkami.
    Coleman zaklął pod nosem w geście irytacji, kiedy nieznajoma w postaci wilka faktycznie klapnęła na niego kłami. Był jej stwórcą i gdyby tylko chciał, mógłby przywołać ją do porządku. Uznam jednak, że należy jej się odrobina "wolności". Dlatego też cofnął się jeszcze o kilka kroków, aż światło księżyca padło na jego twarz. Kości stały się o wiele bardziej wyraziste, a ślepia rozbłysły srebrem na chwilę przed tym, nim Seth warknął ostrzegawczo w kierunku bestyjki. To już nie była zabawa.
    - Nic ci nie będzie, przyzwyczaisz się - wycedził przez zęby, jakby to miało cokolwiek zmienić.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie chodziło o to, że Seth zamierzał się jakoś zaciekle bronić. Prawda byłą taka, że w tym momencie dziewczyna nie mogła mu wyrządzić zbyt wielkiej krzywdy ani w postacie wilka, ani człowieka. Mimo wszystko jednak zasłużył sobie na jej wściekłość, bo najwyraźniej tamtego wieczoru była bardzo zdecydowana, by umrzeć, a on stanął jej na drodze.
    Nawet jeśli Ruda oczekiwała, że się cofnie i zacznie uciekać, brunet nie zamierzał się ruszyć. Nieznajoma nie miała pojęcia, że brak przemiany był jedynym ustępstwem na jaki mógł sobie pozwolić. Gdyby się przemienił, pozbyłby się większości skrupułów i najprawdopodobniej to on zrobiłby jej krzywdę. Zamiast jednak poddać się temu i zmienić formę, Coleman dawał jej czas na przyzwyczajenie się do sytuacji, a także okazję do ataku. Nawet jeśli jego instynkt krzyczał, by jej na to nie pozwalał, wilkołak zamierzał dać jej się ugryźć.
    - No dalej, maleńka - sprowokował, posyłając rudzielcowi nieco kpiący, łobuzerski uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
  9. Seth spodziewał się po wilczycy ataku dokładnie w tym guście. Zwierzęcy instynkt brał nad nią kontrolę, a drapieżniki najczęściej doskakiwały do szyi ofiary, by następnie bez problemu rozszarpać delikatną skórę. Innymi słowy - był na to w jakimś stopniu przygotowany, więc kiedy Ruda wyrwała do przodu i wybiła się z ziemi, Coleman jednym ramieniem osłonił krtań, a drugą dłonią chwycił ją za futro na karku. Odchylił głowę, by utrzymać ją z dala od ostrych zębisk i pozwolił Vency wgryźć się w lewe ramię.
    W odruchu bezwarunkowym warknął głośno, ale o wiele więcej bólu sprawiły mu łapy wilkołaczki, których pazury pozostawiły na jego klatce piersiowej głębokie, krwawe szramy. Brunet zachwiał się pod ciężarem zwierzęcego cielska i ugiął nieznacznie kolana, po czym bez ostrzeżenia z całej siły zacisnął dłoń na karku rudzielca, by rozwarła szczęki i wykorzystując do tego swoją siłę, odrzucił dziewczynę na bok, ciskając nią o ceglany budynek.
    Wilczyca gruchnęła o ścianę, na pierwszy rzut oka przyjmując uderzenie na bark i łeb, co niewątpliwie skończy się dlań utratą przytomności. Seth jednak nijak się tym nie przejął. Jej organizm dojdzie teraz do siebie o wiele szybciej...
    Sapnął głośno i wyprostował się powoli, oceniając zniszczenia, jakich dziewczyna zdołała dokonać. Jego koszulka nadawała się już teraz do wyrzucenia. Trzy ślady po pazurach ciągnące się przez całą pierś stanowiły dowód na to, że nieznajoma stanowiła pewnego rodzaju zagrożenie.
    - Kurwa - wymamrotał i odlepił zakrwawiony skrawek materiał od brzucha.
    Zaraz jednak przeniósł spojrzenie na leżącego na ziemi wilka i westchnął ciężko.
    - Lepiej ci? - mruknął niepocieszony wiedząc, że dziewczyna prawdopodobnie nawet go już nie usłyszy.

    OdpowiedzUsuń
  10. Seth obserwował uważnie ciało rudzielca mając na uwadze, że dziewczyna może po prostu próbować go oszukać. Tak naprawdę wcale jej nie znał, nie wiedział czy nie miała takich asów w rękawie. Dopiero, kiedy ciało wilka zaczęło się przeistaczać na powrót w ludzką formę, brunet odetchnął w duchu i odwrócił wzrok. Po chwili namysłu (krzywiąc się przy tym i klnąc pod nosem) ściągnął z ramion swoją czarną skórzaną kurtkę, która jakimś cudem ocalała starcie. Miał zamiar opatulić nią dziewczynę. Wciąż się jednak wahał, czy zabierać ją z tego zaułka i po raz kolejny ratować jej tyłek, gdy wcale tego nie chciała... Nie był jednak idiotą. Naga dziewczyna śpiąca na brudnych kartonach wzbudziłaby poważne zainteresowanie. Coleman mógł, co prawda, zadzwonić na policję i powiedzieć, że znalazł ją, gdy wyrzucał śmieci, ale musiałby się wytłumaczyć skąd jego DNA wzięło się pod jej paznokciami...
    Wilkołak zerknął na Rudą i zamarł w bezruchu, kiedy dostrzegł sińce i zadrapania na jej bladej skórze. Mimowolnie zacisnął dłonie na materiale okrycia i gwałtownie wypuścił powietrze przez nos, starając się zapanować nad nagłym, przepełniającym go gniewem. Poczuł, jak kości na jego grzbiecie przemieszczają się boleśnie, wiec westchnął głośno i unormował oddech. Podchodząc do dziewczyny pokręcił gwałtownie głową, by pozbyć się z niej dziwnej furii na samą myśl, że ktoś miał czelność skrzywdzić coś, co poniekąd należało do niego. Bo prawda była taka, że Vency nie była jego własnością. Przemienił ją, uratował jej życie, ale nie miał zamiaru rościć sobie do niej żadnych praw. Była wolna.
    Bez zbędnych ceregiel Seth okrył drobne ciało kurtką i wsunął napięte ramiona pod kolana i tułów Rudej, by następnie ją podnieść. Przez chwilę przyglądał się jej spokojnej twarzy, po czym ruszył do mieszkania.
    Miał o tyle duże szczęście, że o tej porze mieszkańcy budynku smacznie już spali. Przynajmniej w większości. Nikt nie dostrzegł rozmazanej sylwetki, poruszającej się po schodach z zadziwiającą szybkością, więc kilka minut później brunet zatrzaskiwał już swoje mieszkania mocnym kopniakiem i niósł nieznajomą do salonu. Ostrożnie ułożył ją na kanapie i sam zniknął na chwilę w kuchni, by wrócić do pomieszczenia z kamiennym moździerzem w dłoniach. Ucieranie ziół nie zajęło mu zbyt dużo czasu; starał się zrobić to jak najszybciej, po czym odstawił naczynie na stoliku i przyniósł z łazienki ręcznik zwilżony ciepłą wodą i zsunął z Vency skórzane okrycie.
    - Co ci się stało? - mruknął wiedząc, że mu nie odpowie. Mimo wszystko instynkt podpowiadał mu kilka wariantów i każdy przyprawiał go o niewyobrażalną, niezrozumiałą wściekłość. Nie powinien się nią przejmować. Miał dość własnych problemów.
    Coleman prześlizgiwał się po krągłościach dziewczyny bez żadnego zażenowania. W tym momencie skupiał się na jej obrażeniach, a nie na urodzie i taksował jej ciało analizując jego stan na chłodno, by w następnej chwili przykucnąć przed kanapą. Ostrożnie przemył zranienia wilkołaczki, odkrywając kolejne obtarcia i sińce. Jego uwadze nie umknęło umyślne rozmieszczenie znamion. Póki dziewczyna była ubrana nikomu nawet przez myśl by nie przeszło, że pod warstwami okrycia jest zbita.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy skończył czyścić skórę Vency, ponownie chwycił moździerz i zamoczył palce w mazi, by wetrzeć ją w każde zaczerwienione miejsce, które udało mu się zlokalizować. Specyfik powinien przyśpieszyć regenerację tkanek przynajmniej odrobinę. Zawsze coś.
      Seth podniósł się z cichym westchnieniem, dopiero wtedy przypominając sobie o ranach na brzuchu. Przemył je na szybko tym samym ręcznikiem i wsmarował w szramy zgniłozieloną maść. Powoli zsunął z siebie podartą koszulkę, pozostając w samych czarnych jeansach i wyrzucił ją do kosza. Prze dłuższą chwilę krążył po mieszkaniu, nie wiedząc co ze sobą zrobić, po czym uznał, że jego gościa wypadałoby jakoś ubrać lub okryć. W tym celu przyniósł jedną ze swoich koszulek oraz koc z sypialni i nieco niezdarnie nałożył rudzielcowi t-shirt, a następnie opatulił ją miękką tkaniną.
      Sam Coleman w końcu zrzucił z nóg buty i przysunął sobie stary, wysłużony fotel, by rozsiąść się w nim wygodnie, krzyżując nogi w kostkach na stoliku. Zamierzał pilnować nieznajomej, ale nie wiedzieć kiedy sam w końcu odpłynął.

      Usuń
  11. Coleman przespał resztę nocy dość spokojnie. Nie borykał się z żadnymi koszmarami i nie wybudzał się co pięć minut, jak to mu się ostatnio zdarzało. Na tym jednak plusy się kończyły, bo gdy z letargu wybudził go jakiś hałas, brunet zamrugał zdezorientowany i mimowolnie spróbował się przeciągnąć, a w tym samym momencie zastałe kości i ścięgna zaprotestowały boleśnie.
    Seth mruknął, wyraźnie niezadowolony i ostrożnie zsunął nogi ze stolika, po czym przeniósł spojrzenie w kierunku kanapy, gdzie napotkał zwiniętą na podłodze sylwetkę. Wilkołak, w przeciwieństwie do nieznajomej, nie musiał sobie przypominać gdzie jest ani c się stało. Zmarszczył jednak brwi, bo nie orientował się co takiego się wydarzyło. Dopiero po chwili wyczuł w powietrzu aromat krwi, co skłoniło go do powstania z fotela. Zrobił to jednak powoli i ostrożnie, unosząc obie dłonie w ugodowym geście, by rudzielec nie zareagował zbyt gwałtownie.
    - Co się stało? - wychrypiał, po czym przełknął ślinę i w tym samym tempie co poprzednio przykucnął w bezpiecznej odległości od Vency. W pierwszej chwili pomyślał o jakiejś ranie, którą się wczoraj nie zajął, ale przecież sprawdził wszystkie miejsca, jakie przyszły mu wtedy do głowy, więc tę myśl na razie odrzucił. Potem przyszła mu do głowy kobieca dolegliwość i zaklął od nosem na to idiotyczne wyczucie czasu. Ruda jednak pachniała wciąż tak samo i nie rozsiewała wokół siebie specyficznego uroku, więc to również nie mogło być przyczyną.
    Trzecia myśl napełniła go wyraźną grozą.
    - Poroniłaś? - zapytał cicho, błagając w duchu, by zaprzeczyła.
    Zapomniał nawet o negatywnych emocjach względem niej i nie zwracał uwagi na to, że jego pierwszym odruchem była chęć opieki nad nią, a nie pragnienie pozbycia się jej jak najszybciej. A wszystko to przez wyraźne poczucie winy.

    OdpowiedzUsuń
  12. Jeszcze zanim Vency zaprzeczyła, Seth zrozumiał swój błąd. Zaskoczony swoim odkryciem, przyglądał się rudzielcowi z nieokreśloną miną, przez moment nie mogąc się ruszyć z miejsca. Prawda spadła na niego nagle i odebrała mu na moment zdolność racjonalnego myślenia. Oczywiście, że nieznajoma nie poroniła. Te wszystkie siniaki i zadrapania były śladami po walce, a krwawienie po prostu dowodem na jej przegraną.
    Brunet warknął niekontrolowanie, ale nie kierował swojej wściekłości na wilkołaczkę. Zdusił ją jednak natychmiast w sobie wiedząc, że w tym momencie dziewczyna za nic w świecie nie zdradzi mu, kto zrobił jej krzywdę.
    Coleman rozejrzał się w niejakiej panice. Co mógł zrobić? Tak naprawdę niewiele.
    - Nic ci nie zrobię, spokojnie - zapewnił, chociaż pewnie na niewiele się to w tym przypadku zda.
    Zerknął jeszcze na zakrwawioną dłoń Rudej, po czym zerwał się do pionu i ruszył do łazienki. Odkręcił ciepłą wodę i zatkał odpływ wanny, by ta się napełniła. Korzystając z chwili czasu ruszył do kuchni, a następnie z powrotem do salonu i po raz drugi kucnął przed dziewczyną z tabletką w jednej dłoni i szklanką wody w drugiej.
    - Połknij to, powinno zadziałać przeciwbólowo - oznajmił i zaczekał aż nieznajoma połknie środek. To były najmocniejsze tabletki jakie miał w mieszkaniu.
    - Nie ruszaj się - mruknął, kiedy odstawiła naczynie na stolik, po czym nachylił się i ostrożnie wsunął dłonie pod kolana i ramiona Vency, by ją podnieść. - Chcę ci pomóc - dodał w razie, gdyby miała zamiar się szarpać.
    Zignorował dreszcz, który przebiegł mu po plecach i ruszył z wilkołaczką do łazienki, gdzie powoli zanurzył ją w ciepłej wodzie, po czym zakręcił kran i odsunął się, spoglądając na nią z wyraźną bezradnością w oczach. Ciecz nie była gorąca, by jej przypadkiem nie podrażnić. Nie wiedział co jeszcze w takiej sytuacji mógłby zrobić.
    Steh odsunął się o krok i wyłamał sobie kilka palców, odwracając wzrok. Stał tak nad wanną, półnagi, nie wiedząc co począć. Przez jego pierś wciąż przechodziły trzy czerwone szramy, umazane zgniłozieloną maścią.

    OdpowiedzUsuń
  13. Kiedy już wydobrzeje, mogła się na niego wściekać tak długo, jak tylko chciała. Niestety, to nie był odpowiedni moment na szarpaninę. Seth naprawdę chciał pomóc, ale przyznał dziewczynie w duchu wielkiego plusa za to, że nie chciała poddać się bez walki. Według niego każde działanie poza biernością było w takiej sytuacji jak najbardziej na miejscu.
    Stał tak przez chwilę, gapiąc się na mętniejącą od krwi wodę i zaciskając pięści. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Takich skurwieli powinno się kastrować przy urodzeniu. Niestety, na te chwilę nie mógł nic na to poradzić.
    Zerknął z ukosa na nieznajomą, kiedy ta się odezwała, ale w pierwszym momencie nie ruszył się z miejsca. Podtrzymał jej spojrzenie przez kilka sekund, a potem obrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia.
    - Wszystko czego mogłabyś potrzebować znajduje się w łazience - mruknął, zatrzymując się przed drzwiami. - Brudne rzeczy po prostu wrzuć do pralki jak skończysz.
    Napiął ramiona w odruchu bezwarunkowym i westchnął przeciągle. - Zostawię przed drzwiami coś na przebranie - dodał i wyszedł na korytarz.
    Przez chwilę znów się zawahał. Chciał zaproponować jej pomoc, ale podejrzewał, że w tym momencie Ruda prędzej utopiłaby się w wannie niż ją przyjęła. Zamiast tego postanowił więc powiedzieć coś zupełnie innego.
    - Cokolwiek ci się stało, cokolwiek sobie teraz myślisz i bez względu na to ja bardzo pragnęłaś się wtedy utopić... - urwał, by wziąć głęboki wdech. - Śmierć nie jest rozwiązaniem. Dawno temu odkryłem, że o wiele lepiej się poczujesz, kiedy na złość wszystkim przeżyjesz i przekujesz swoją złość oraz frustrację w broń przeciwko nim. W ten sposób zmieciesz uśmiechy z ich twarzy - wymamrotał i zamknął za sobą drzwi.
    Tak jak obiecał, pod drzwiami do łazienki zostawił kolejną koszulkę i wąskie spodnie od dresu, z których już dawno temu wyrósł. Miały w pasie gumkę, więc Ruda mogła śmiało je zawiązać, by nie spadały.
    Zamierzał przygotować się na grad pytań, którym zapewne wilkołaczka go zasypie, kiedy tylko wróci do siebie. Usiadł więc na tym samym fotelu, na którym spał i wlepił spojrzenie w okno.

    OdpowiedzUsuń