shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

niedziela, 16 maja 2010

Let the skyfall

W gabinecie siedziała ósemka przerażonych Nocnych Łowców. Każdy przywdział strój bitewny i miał ze sobą broń. Zawsze w gotowości do walki. Wróg osaczył Instytut, a Clave odmówiło udzielenia pomocy. Musieli poradzić sobie sami. Piątka dorosłych, dwójka nastolatek i dziecko. Ta armia wyglądała żałośnie na tle watahy Podziemnych. Becca White, głowa Instytutu, chodziła po pokoju z grobową miną starając się znaleźć jakieś logiczne rozwiązanie dobre dla obu stron. Chciała oszczędzić te dzieci, polubiła je, spędzili przecież razem sześć lat. Wiedziała, że jeśli rozpocznie się walka, nie wszyscy przeżyją. Gabrielle, najmłodsza, trzymała Melissę za rękę. Traktowała ją jak starszą siostrę. W szarych oczach siedmiolatka miała łzy, a w lewej ręce trzymała Pana Misia, jej nierozłącznego pluszaka. Czasem Becca przychodziła i tuliła ją do snu śpiewając najróżniejsze kołysanki, aby przegonić potwory czające się pod jej łóżkiem. Przeniosła wzrok na Melissę. Dziewczyna zawsze wymyślała coś nowego. Przybyła tu gdy miała dwanaście lat. W tym czasie widziała jej wszystkie wzloty i upadki, rozterki i pomysły. Wiedziała, że przyjaźniła się przez ten czas z April, jednak jej parabatai została dziewczyna z innego Istytutu, Yennefer Louis Waters. April Starkweather natomiast zaczęła chodzić z Paulem, o dwa lata od niej starszym, teraz pełnoletnim chłopakiem. Parabatai była natomiast z Christopherem. Becca wiedziała wszystko. Też wychowała się w tym Instytucie. Wytrwale prowadziła lekcje i treningi, patrzyła jak pod jej skrzydłami dorastają. Żal jej było teraz to wszystko stracić. Muszą walczyć. Nie chodziło jej już o obronę Instytutu. Mają walczyć, choćby o własne życie. 
Nastała ta niezręczna chwila. Ostatnie słowa, ostatnie uściski. Może się już więcej nie zobaczą. Wszyscy Neflim objęli się bez słów.
- Wiecie, że was kocham, nie? – zapytał ze słabym uśmiechem Matthew.
W ciągu tych sześciu lat stali się kimś więcej niż przypadkowymi dziećmi wysłanych przez rodziców do pierwszego lepszego instytutu. Stali się rodziną. Wszyscy aż podskoczyli, gdy usłyszeli dobijanie się do drzwi wejściowych. Próbują je wyważyć. Melissa wiedziała, że im się to uda. Wszyscy wyszli na korytarz. W głowie zaczęły jej brzmieć słowa piosenki Adele Skyfall, która idealnie pasowała do sytuacji.

Let the skyfall
When it crumbles
We will stand tall
Face it all together

Napięła wszystkie mięśnie, jednocześnie wsłuchując się w dźwięk łamanych drzwi. Ich niebo właśnie się skończyło, a oni stanęli z podniesionymi głowami i stawili temu czoła. Tak ich zapamiętają. Taką też mieli powinność. Nie po to szkolili się przez trzynaście lat, niektórzy nawet dłużej, żeby teraz stchórzyć. Drzwi się zapaliły i przeleciała przez nie chmara wilkołaków. Każdy Nefilim aktywował broń i rzucił się na bestie. Ogień szybko się rozprzestrzenił i zajął większą część Instytutu. Melissa zręcznie i celnie atakowała z każdej strony. Gdy zabijała złotego wilka, przypomniała sobie o dziewczynce z tym samym kolorem włosów.
- Gabrielle! – krzyknęła wyciągając broń z martwego wilka. – Trzymaj się mnie!
Blondynka dzielnie wyciągała przed siebie sztylet, który wyglądał jak miecz w jej rękach. Ostrożnie podeszła do ciemnowłosej i stanęła jej za plecami.
- O-o – osłaniam cię. – powiedziała niepewnie siedmiolatka.
I razem dzielnie walczyły. Wszystko jarzyło się ogniem. Melissa wszędzie go widziała. Zabójczy płomień. Na szczęście przewidzieli taką okazję i nałożyli na swoje rzeczy runy ognioodporne. Wilków było coraz mniej. Niektóre wycofywały się wyczuwając, że przywódca watahy już poległ, niektóre nadal zażarcie walczyły. Ciemnowłosa usłyszała krzyk. April.
- Rielle. – powiedziała w stronę siedmiolatki. – Musimy dotrzeć do April.
Dziewczynka skinęła głową.
Szły czujnie i ostrożnie omijając ciała pokonanych. Nagle siedemnastolatka stanęła, a Gabrielle na nią wpadła. Już chciała się spytać o co chodzi jednak zaraz sama zrozumiała. Na podłodze leżał Matthew. Martwy. Brązowe włosy miał wymieszane z krwią, a w prawej ręce nadal trzymał sztylet, który tracił swój blask. Granatowe oczy dwudziestolatka straciły wesołe ogniki. Widziała w nich pustkę. Melissa zamknęła mu powieki. Tylko tyle teraz mogła zrobić.
- Teraz wygląda jakby spał. – powiedziała Gabrielle ocierając łzy. Matt zawsze był dla niej miły. Bawił się z nią lalkami i chodził z nią na plac zabaw do parku. Mocniej ścisnęła rękę dziewczyny. W środku czuła pustkę, nie chciała go stracić. Nie mógł umrzeć.
- Tak. –  słychać było odgłosy walki. - Wygląda jakby spał. – potwierdziła Melissa, a w myślach dodała ,,Zasnął i więcej się nie obudzi. Sen bez końca. Wieczny odpoczynek”. – Chodźmy. Musimy pomóc April.
Z gracją omijały ciała i odbijały atak wilków nadchodzący z każdej strony. Dobiegły do blondynki. Leżała na ziemi. Z początku Mel myślała, że nie żyje. Uklęknęła przy niej. Pod palcami wyczuła słaby puls. April straciła mnóstwo krwi. Ciemnowłosa wyjęła z kieszeni turkusową stelę i narysowała iratze na szyi dziewczyny.
- Ap, co się dzieje?  - spytała zaniepokojona.
Szare oczy dziewczyny szeroko się otworzyły.
- Paul! Musicie mu pomóc. Dwójka wilkołaków go gdzieś zaciągnęła. – April chodziło o Paula Ragnera. Spotykali się ze sobą już od dwóch lat. – Był razem z Mattem…
 - April. – Melissa jej przerwała i zmieniła ton na poważny. -  Matt nie żyje.
Blondynka otworzyła usta. Do jej oczu naszły łzy. Szybko je otarła, wstała i ruszyła dalej do walki. Teraz nie ma czasu na żałobę. Kiedy to się skończy należycie go pochowają. Ciemnowłosa razem z Gabrielle przeskoczyły nad ogniem. Najgorszy był dym. To on powodował śmierć, oparzenia zawsze da się wyleczyć. Nagle na ciemnowłosą rzucił się ogromny brązowy wilk. Usłyszała krzyk siedmiolatki.  Z hukiem upadła na podłogę, przyciśnięta ciężarem wilkołaka. Otworzył pysk. Z tej odległości jego zęby wydawały się ogromne, a ściekająca ślina z języka leciała prosto na twarz dziewczyny. Już miał zaatakować rozkoszując się strachem i cierpieniem jednej  z Nefilim, gdy uszło z niego życie. Ciemnowłosa wyślizgnęła się spod martwego cielska i spojrzała na swojego wybawiciela. To był Tony. O głowę od niej wyższy osiemnastolatek. Pod czarną koszulką doskonale rysowała się wyćwiczona klatka piersiowa, a przy spodniach przypiętą miał zapasową broń. Jego ciemnobrązowe włosy były zmierzwione, a w głębokich zielonych oczach widziała niepokój. Niepokój o nią. Podeszła do niego i pocałowała go prosto w usta. Po krótkiej – ale fantastycznej -  chwili odsunęła się od niego i zobaczyła zdezorientowanie na jego twarzy.
- Dzięki za ratunek, héros. – powiedziała z uśmiechem akcentując ostatnie słowo.
Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko odwzajemnił uśmiech i rzucił się w wir walki. Melissa udała się na poszukiwanie Paula. Przy okazji odcięła głowę napotkanemu wilkowi. Żeby go znaleźć musiała chodzić szybciej i co chwilę nie oglądać się na Gabrielle. Westchnęła i kucnęła przy niej kładąc ręce na jej ramiona.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie. Musisz się gdzieś schować, a ja poszukam Paula.
Dziewczynka ocierała łzy, ale musiała być twarda, więc tylko spytała:
- A jak mnie znajdą? Uratujesz mnie? Wrócisz po mnie?
Melissa wysiliła się na słaby uśmiech.
- Przysięgam na Anioła, że nic ci się nie stanie.
Siedmiolatka spojrzała na nią i zniknęła. Siedemnastolatka wstała i rozejrzała się po korytarzu, w tym miejscu rozgrywała się główna walka. Wilków zostało niewiele, są nikłe szanse, że Nefilim wygrają. Nadzieja umiera ostatnia. Spojrzała na ściany. Miały wyrzeźbione liście akantu. Wzięła sztylet w zęby i zaczęła się wspinać. Poczuła się jak pirat. Stamtąd miała lepszą widoczność. Zauważyła Christophera, April, Tony’ego i Beccę, ale po Paul’u ani śladu. Przełknęła ślinę. Będzie musiała to jakoś przekazać April. Ale jeszcze nie teraz. Wybiła się ze ściany, w powietrzu czas jakby zwolnił. Tyle dzisiaj poległo. Nie tylko Nocnych Łowców, ale też wilkołaków. I pomyśleć, że to wszystko wyniknęło ze złego doboru słów w sojuszu napisanych przez jej gatunek. 
Wylądowała koło Christophera, który wyciągał zakrwawiony miecz z ciała czarnego wilkołaka. Zasalutowała mu i pobiegła rozliczyć się z innymi. Kochała czuć tę adrenalinę i niebezpieczeństwo. To pobudzało jej zmysły i jej mózg pracował na pełnych obrotach. Czuła się wtedy tak samo jak Sherlock Holmes, przy rozwiązywaniu zagadek. Uwielbiała tę książkową postać. Po paru minutach walki zostało już tylko sześć wilków. Może i Podziemni mieli przewagę liczebną, ale Nocni Łowcy uczyli się bić od małego. Mieli to we krwi. Nagle Melissa usłyszała krzyk przeszywający jej serce. Dziecięcy głosik wołał jej imię. Obróciła się i zobaczyła jak dwa wilkołaki wgryzają się w szyję Gabrielle. Wyciągnęła drugi sztylet i zaatakowała. Pierwszemu przecięła tętnicę i zostawiła na wykrwawienie. Drugiemu wbiła ostrze prosto w serce i czekając, aż ucieknie z niego życie, patrzyła mu prosto w złote ślepia. Wydawały się takie ludzkie. Potem uklęknęła nad blondynką. Szybko namalowała jej iratze i czekała na skutki. Niepokój narastał. Nic się nie stało. To nie może się tak skończyć. Ona nie umrze. Dotknęła palcami jej zimnej szyi. Nie wyczuła pulsu. Do kawowych oczu dziewczyny napłynęły łzy. Wzięła zimną rękę Gabrielle.
- Przepraszam… - wyłkała – Ja… ja przysięgłam na Anioła, że nic ci się nie stanie… a…a… a ty jesteś… - słowo ’’martwa” nie pasowało do dziewczynki. – Ty… ty śpisz. Po prostu śpisz. Rielle, przepraszam.
Łzy spływały po jej policzkach. Melissa położyła głowę na klatce piersiowej dziewczyny i w nią łkała. Ktoś położył jej rękę na ramieniu i zamknął oczy Gabrielle. Odeszła.

***

Bitwa się skończyła, a ogień ugaszono. Ci co ocaleli szukali ciał poległych. Cisi bracia włożyli ich do trumien i bez słowa odeszli. Każdy miał opuchnięte oczy od nadmiernego płaczu. Zginął Matthew, Paul, Tony i Gabrielle. Gabrielle. Melissa przysięgła, że nie pozwoli umrzeć żadnemu niewinnemu istnieniu i jeśli będzie mogła uratuje je. Tej przysięgi musi dotrzymać. A z Tony’m, znała się od zawsze i odważyła się na pocałunek, tuż przed jego śmiercią. April natomiast była załamana po śmierci Paula. Matthewa też. Każdy ma nowe blizny wojenne na sercu. Osiem Nefilim przerodziło się w czwórkę.
 Becca White zarządziła natychmiastowe zebranie. Wszyscy przyszli.
- Musicie jak najszybciej wyjechać. – powiedziała bez emocji. – Były wódz watahy ma brata. Na pewno się o tym już dowiedział i będzie chciał go pomścić. – podeszła do biurka i rozwinęła kartkę. - Zadzwoniłam do różnych Instytutów i są gotowi was przyjąć. Christopherze, ty pojedziesz do Aten, April do Londynu, a Melissa do Los Angeles. Wyruszacie dzisiaj po południu. Do szesnastej macie się spakować.
- Ale Becco…
- Bez żadnych dyskusji. – uciszyła April. – Idźcie, no już.
Każdy rozszedł się w swoją stronę i wykonał polecenie głowy Instytutu. O piętnastej pięćdziesiąt pięć spotkali się z walizkami pod rozwalonymi drzwiami. Nastrój był ponury. Każdemu chciało się płakać. Ciemnowłosa pociągnęła nosem.
- Obiecajcie, że będziecie pisać, dobra? – powiedział Christopher.
- Przysięgam…
- Nie. – przerwała jej Melissa. –Po prostu piszmy. Starczy już na dziś obietnic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz