shadowhunters
Wszystko skończyło się szczęśliwie. Demoniczny kielich został zniszczony, Mroczni Nocni Łowcy pokonani, a nowe porozumienia zawarte. Na świecie zapanował pokój, a wszyscy uradowani opuścili Idrys wracając do swoich Instytutów. Głos w Twojej głowie zaśmiał się. Najlepiej by było, gdyby Demony nie ruszały się ze swojego wymiaru i nie atakowały, biednych, głupich Przyziemnych. My, Nocni Łowcy, stworzeni przez Anioła Razjela, mamy brać na swoje barki ciężar tego świata, zapobiegając wszelkim konfliktom i wojnom. Ulepszeni runami i nafaszerowani treningami, walczymy z demonami i Podziemnymi.

wtorek, 13 grudnia 2016

Góry 2016/17

Salon z kominkiem

Spotkanie w górach. 2016/17 i tradycyjna gra w butelkę. Biorą w niej udział głownie Nefilim i kilku Podziemnych.


Uczestnicy


  1. Orion
  2. Fela
  3. Tara
  4. Di
  5. Rose
  6. Nee
  7. Colin
  8. Nate
  9. Melissa
  10. Michael
  11. Nova
  12. Drake
  13. Danny
  14. Jared
  15. Margo
  16. Freddie
  17. Samuel
  • As

Przebieg gry


Kuchnia:

Colin: Zapach mandarynek miał w sobie coś odświeżającego, co nawet Colina pobudziło do jedzenia, chociaż moment wcześniej wcale nie czuł tego głodu. Podążając za nią, próbował ignorować tą intensywną woń. Zarówno w drodze do salonu, jak i w powrotnej do kuchni. Nie skomentował od razu jej wypowiedzi o zabawie. W sumie sam nie potrafił jej powiedzieć dlaczego się wycofał. Bardziej reagował jego instynkt niż on. Widocznie intuicja podpowiadała mu, że to nie jest gra dla niego. Zresztą, jako łowca rozrywki przyziemnych uważał za uwłaczające. Dokładnie w ten sposób postanowił jej to wyjaśnić.
— To nie jest sposób, w jaki nefilim powinni spędzać czas.
I oparł się o blat obok niej. 

Tara: Zaraz potem do kuchni weszła Tara, rozporządzając się z winem, które zagrzała ponownie, zgarnęła pustą butelkę pod pachę i spojrzała na obecną tu dwójkę.
— Chyba nie zamierzacie się tu zaszyć? — Tara lubiła wyzwania, gra w butelkę była jedną z nielicznych rzeczy, które uznawała za ciekawy wymysł przyziemnych — chyba się nie boicie, czy coś? — dodała na wyjściu, zgarniając ze sobą też dwa, już pełne, kufle grzanego wina.



Danny: Dainiris czekała na odpowiedź, skupiając się na słodko kwaśnym smaku owoców. Przymknęła powieki w zadowoleniu, zajadając pojedyncze ćwiartki w specyficzny sposób. Najpierw ściągała zębami skórki, a dopiero później pochłaniała miąższ; takie przyzwyczajenie z dzieciństwa. Była tym tak pochłonięta, że dopiero głos Colina przywrócił ją do rzeczywistości. 
Otworzyła oczy i zamrugała, nieco zdezorientowana, ostatecznie skupiając granatowe tęczówki na twarzy towarzysza. Była mu poniekąd wdzięczna za przerwanie fali napływających do jej głowy wspomnień. Nie chciała wspominać. Nie chciała pamiętać.
- Ach tak? - mruknęła i mimowolnie uniosła brew w akcie powątpiewania. - Daj spokój, a twoim zdaniem co nefilim powinni robić? Siedzieć w kamiennej komnacie i uderzać kuflami w rytm biesiadnych pieśni? - zapytała, odstawiając na moment miskę, by ująć w skostniałe dłonie kubek z herbatą. 
Nie miło znaczenia, że naczynie było gorące. Danny przetrzymała je o kilka chwil dłużej pomimo tego, że skóra już zaczęła ją dokuczliwie piec. Ostrożnie upiła łyk i pokiwał głową z aprobatą. Lubiła herbatę, bez względu na smak, o ile nie była przesadnie słodka. 
- Czasy średniowiecza już dawno minęły - zauważyła po chwili i uśmiechnęła się półgębkiem, zatrzymując wyłącznie dla siebie informację, że ona tak naprawdę nie była nefilim i teoretycznie bliżej jej było właśnie do takich zabaw. 
Brunetka zerknęła na kolejną nieznajomą, która pojawiła się w kuchni. Obserwowała ją, jednocześnie sięgając po kolejny kawałek mandarynki, żeby oderwać ćwiartkę i podrzucić ją w kierunku towarzysza tak, aby mógł ją w porę złapać, tyle, że prosto do buzi. Nie wiedziała dlaczego, ale jego towarzystwo traktowała jako dość... naturalne. 
- Ja jestem przerażona - przyznała, zachowując powagę i nawet nie mrugając przy tym kłamstewku. Po chwili jednak uśmiechnęła się i zerknęła na Colina. 

C: Danny była całkiem zabawna i gdyby nie miała do czynienia z Colinem, ktoś w jej towarzystwie pewnie by się zaśmiał. Colin potraktował jej żart zbyt poważnie. Dziewczyna słowa dobierała z wyczuciem, nie okraszała ich zabawną nutą, a kpiną. Tą można było różnie odczytywać, dlatego Levittoux zastanowił się chwilę nad sensem jej słów.
— Nie przypominam sobie, żebym kiedyś w czymś takim brał udział — zmarszczył brwi, poważnie się nad tym zastanawiając — To na pewno nie żadna tradycja z Alicante. Może tylko w niektórych stanach łowcy tak robią? — zasugerował. Tym razem jednak, jego powaga wydawała się aż nazbyt podejrzana. Zawsze pozostawał obojętny i niewzruszony, ale miało się wrażenie, ze z każdym słowem, z pomiędzy jego warg spływa więcej sarkazmu niż rzeczywistego stwierdzenia. Może mimo wszystko załapał żart, chociaż udawał, ze nie? 
— Spróbuj przykuwania na łańcuchu do ściany i rzucania sztyletem do celu — zaproponował — To jedna z najbardziej emocjonujących rozgrywek mojego dzieciństwa. Zwłaszcza jeśli ty jesteś celem.
Zanurzył dłoń w misce z mandarynkami, sięgając po jedną. Chwilę potem odprowadzając nieznajomą nefilim spojrzeniem. Wrócił nim do Dainiris. 
— Spróbuję… tego tam. A ty moich rozrywek — rzucił jej wyzwanie. Od tak, bo dawno już nie miał okazji zaczerpnąć trochę starych nefilimskich gier. 


D: Blackedge przez moment analizowała słowa Colina. Zastanawiała się czy faktycznie załapał żart i czy nie odebrał tego za bardzo do siebie albo jako przytyk. Tego by nie chciała. Mimo wszystko jednak instynktownie wyczuwała, że brunet jest wystarczająco inteligentny, nawet pomimo tej całej sztywnej oprawy, by domyślić się co chciała mu w ten sposób przekazać. 
Danny mimowolnie uniosła kącik usta i skrzyżowała dłonie na klatce piersiowej, wcześniej podciągając rękawy bluzy do łokci.
- Ciekawe mieliście zabawy - wymamrotała, wyraźnie rozbawiona, ale nie wspomniała słowem o tym, że u nich w instytucie też wymyślali podobne gry. Wolała zatrzymać to dla siebie.
- To gra w butelkę - sprostowała i zaśmiała się, odgarniając z twarzy kolejny kosmyk włosów. Założyła go sobie za ucho i zeskoczyła z blatu, kiwając głową z entuzjazmem. - Zgoda - mruknęła, niewiele się nawet nad tym zastanawiając. Wszystko co wyzwalało w jej żyłach adrenalinę było warte ryzyka.





Salon:  


T: Tara wróciła do pomieszczenia z butelką w dłoni i siadła na środku pokoju. Ludzie jakoś się ociągali, dlatego założyła, ze grają wszyscy i zakręciła butelką.


Michael: Vera była okropnie zazdrosna o swojego pana, w ogóle o wszystkich, więc teraz nie wiedziała czy jest zazdrosna bardziej o Michaela czy o Mel czy może o nich oboje. Dlatego miała zamiar odpłacić się im pięknym za nadobne i znaleźć sobie kogoś, kto okaże jej uwagę, która przecież jej się należy. 
Wilczy instynkt nasunął się pierwszy przez co tylko nieznacznie odsunęła kufę i cofnęła uszy, widząc ruch dłoni Oriona, ale już po chwili postawiła je do pionu, łapiąc jego zapach z dystansu. Otwarcie przesunęła ogonem po ziemi.

Melissa: Odwróciła się do zbiorowiska na kanapach i przy kominku, uznając za obowiązek przedstawienia starego znajomego, zwłaszcza po długotrwałym obserwowaniu jej postaci przez Oriona. – Michael Battlecraft, mój nauczyciel walki z Marsylii. – Zerknęła na byłego trenera, uśmiechając się przy tym. – Który powinien jeszcze raz przetestować moje umiejętności. Jestem pewna, że tym razem wybitna uczennica rozłoży mistrza na łopatki. – Szturchnęła go przyjacielsko. Nie mieli tu Sali treningowej, jednak aby było jeszcze ciekawiej i trudniej, mogli walczyć na śniegu. Co prawda w zbyt zimnych strojach treningowych, ale widok wpadającego w zaspę Michaela i euforii zwycięstwa byłby tego wart. Zerknęła w stronę Tary, która wysunęła się z propozycją butelki. – Dołączasz? – Kiwnęła w stronę zgromadzenia, bardziej twierdząco, aniżeli pytająco, siadając jak zwykle przy kominku, zerkając na Verę i Oriona. 



Orion: Wstrzymał oddech na kilka sekund, kiedy suczka się cofnęła, ale zaczekał. Rozumiał, że potrzeba czasu. Większość psów nie bywała tak otwarta i przyjazna jak Nana. A jednak udało mu się. Dostrzegł ruch ogona i to jak przysunela do niego łepek. Dlatego również powoli co wcześniej zbliżył do niej rekę i zaczął ją głaskać. - Jesteś piękna - szepnął jej, jakby mogła zrozumieć komplement. Nie mógł sie jednak długo nacieszyć psem. Zabrał po jakimś czasie rękę, bo wolał nie dotykać psa, gdy wyciagal do niego rękę. - Orion Kershaw - przedstawił się mu i choć się uśmiechnął widać było, że wciąż nie dokonal oceny jego osoby. Zerknął jeszcze na Mel, po czym znowu w tym samym tempie wyciągnął rękę do psa, ciekawy czy otrzyma taka sama reakcje, czy moze juz sie choc troche do niego przekonala. 

D: Chwyciła Colina za krawędź koszulki i pociągnęła za sobą kawałek, żeby potem puścić i wejść do salonu. Rozejrzała się po twarzach zgromadzonych, kiwając na powitanie tym, których już wcześniej miała przyjemność poznać. Na koniec jej wzrok padł na psisku, które siedziało niedaleko. Danny momentalnie zatęskniła za swoim towarzyszem; żałowała, że nie zabrała go ze sobą, ale ten nie znosił towarzystwa kotów zbyt dobrze. No i brunetka martwiła się, że podczas zadania może mu się coś stać. 
Brunetka mimowolnie zwolniła kroku, lustrując pupila o podejrzanie wilczych rysach czujnym spojrzeniem. Sama przechyliła głowę nieznacznie na bok, w zwierzęcym geście i uśmiechnęła się mimowolnie.
Piękne stworzenie...
Dainiris usadowiła się gdzieś na podłodze niedaleko, siadając po turecku. Zerknęła wyczekująco na Colina i uśmiechnęła się, przybierając na twarz wyzywającą maskę. W końcu zgodziła się na jego warunek, prawda? 

M: Vera może nie nie rozumiała słów, ale wyłapała cichy ton, pełen zachwytu, jakże mogłaby to zignorować? Też należała do płci pięknej. Z tego tytułu Orion zaplusował już na starcie, więc bezproblemowo pozwoliła mu się głaskać, a nawet przysiadła bliżej, co by mógł dalej sięgnąć. Zerknęła przy tym na Michaela, czy na pewno patrzy, a że patrzył, sama trąciła nosem dłoń Oriona, by głaskał dalej. Na to Michael zaśmiał się szczerze i z równie szczerym uśmiechem uścisnął dłoń mężczyzny bez zbędnych grzeczności. 
- Lubi Cię - zauważył - Raczej nie domaga się pieszczot. Czyżbyś miał psa?
Wywnioskował to po tym, że Vera nie ugryzła go na dzień dobry, więc musiał zachować zasady niepisanego psiego kodeksu. Niedługo potem zerknął na Mel i uśmiechnął się pod nosem, zajmując miejsce po drugiej stronie swojego psa. 
- Póki co zamierzam rozluźnić się po podróży, więc pozwól, że dam Ci popalić następnym razem, madam. 



Jared: Wszedł z dworu, otupał buty i ściągnął kurtkę. Ostatecznie zdjął też buty nie chcąc moczyć dywanu. Słyszał dobiegające z salonu głosy, więc skierował tam swoje kroki, po drodze przeczesując włosy, w których zaczęły rozpływać się płatki śniegu. Widząc zasiadających na kanapach Łowców podszedł bliżej. Wyglądało na to, że do czegoś się szykowali. -Cześć - rzucił do wszystkich i usadowił się na jednej z kanap, jednocześnie stawiając reklamówkę z piwami na podłodze. Piwo było na tyle zimne, że na razie nie było potrzeby wkładania go do lodówki. 

O: Z szerokim i szczerym usmiechem na twarzy, wpatrywal sie w psa z zachwytem. Kochal psy, co mógł na to poradzic. Dlatego głaskał suczke, ile tylko chciała i nie miał zamiaru przestac, poki sama nie da mu o tym znać. - Berneńczyka. Wabi się Nana - przyznał, bo naprawdę uwielbiał o niej mówić. Podniósł wzrok na kilka sekund, ale szybko ponownie większą część swojej uwagi poswiecil psu, który domagał się pieszczot. 

C: Nie przewracał oczami, bo nie miał tego w zwyczaju, ale gdyby to robił, pewnie wlaśnie to miałoby teraz miejsce. Siad lobo Dainiris, zginając nogi w kolanach i oparl na nich rece. Siedzial troche bardziej z tylu niż ona, ale w niewielkiej odległości od niej, obserwowal jak butelka, która była chyba kluczowym elementem gry, skierowala się na nią.

T: — Pytanie czy zadanie? — spytała Tara, od razu zakładając, że Danny gra z nimi

D: Danny ledwo zdążyła usiąść, a butelka, którą dziewczyna zakręciła zatrzymała się na niej. Dziewczyna skrzywiła się i rozejrzała, bo nie wiedziała czego właściwie miałaby się spodziewać. Łowczyni wyglądała na nieprzewidywalną i Blackedge przez moment się wahała. Ostatecznie jednak westchnęła.
- Zadanie - odpowiedziała i przygryzła wargę, czekając na polecenie.

Fela: *sączy sobie grzanca i stracha sie ze nejt jej zabierze *

Nova: *tylko siedzi i wszystkich obserwuje * 

T: Tara chwilowo siedziała na krawędzi stolu, poki krecila butelką. Oparła się o blat jedną dłonią, zakładając nogę na nogę i zastanowiła się nad tym. — Na początek coś lightowego, na rozgrzewkę — stwierdziła bardzo łaskawie jak na siebie i zerknęła na kominek, szukając inspiracji — Wylej na swoją bluzkę herbatę, którą trzymasz w ręku. Mam na myśli, całą herbatę. Miejmy nadzieję, ze założyłaś dzisiaj stanik.



Pokój Margo i Freddiego

Margo: Margo i Freddie weszli do środka i Margo spojrzała krótko na Tarę, bo raczej niecodziennie ktoś kazał się komuś oblać herbatą. Nie wiem jak Freddie ale Margo bez słowa zwinęła się do ich pokoju, by się rozpakować. 


Freddie: Freddie wszedł do środka za Margo, po drodze zaglądając do salonu. - No niezłe zbiegowisko nefilim. - mruknął jedynie. Zdążył usłyszeć, że akurat Danny została wylosowana w butelce i że ma wylać na siebie herbatę. Oczywiscie musiał to zobaczyc, wiec na chwile zatrzymał sie w progu. Bez słowa zaczął bić brawa Danny, gdy naprawdę oblała się herbatą, po czym poszedł za Margo do pokoju zeby sie tez rozpakowac.


M: Kiedy dotarła do pokoju, położyła torbę na jednym z łóżek i zerknęła na Ricka, gdy usłyszała go za sobą.
- Chcesz brać w tym udział? - zapytała jakby nieco zniesmaczona, zaczynając zajmować miejsce w szafie. Na szczęście Margo nie była tym typem kobiety, która potrzebuje Bóg wie ile miejsca, bo targa ze sobą całą garderobę. Zmieściła się na jednej półce. 



F: - To może być zabawne, nie sądzisz? - zapytał patrząc na blondynkę, wyczuwał w jej głosie zniesmaczenie, ale się nim nie przejął. - Poznasz trochę zwyczajów tych żałosnych Łowców z LA. - wzruszył ramionami i posłał jej jeden z tych swoich olśniewających uśmiechów. On nawet nie kwapił się szczególnie rozpakowywaniem się, bo przecież mógł wyjmować ubrania z torby i było to dla niego wystarczające.



Salon c.d.


D: Danny przez moment siedziała w bezruchu, nie do końca wierząc w to, co właśnie usłyszała. Spoglądała na Tarą spod przymrużonych powiek, zaciskając w dłoni herbatę coraz mocniej. Wciąż była bardzo ciepła, może już nie całkiem gorąca, ale jednak. Jasne, runy to jedno, ale... Blackedge wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się zawadiacko.
- Nadzieję zawsze możecie mieć - mruknęła, ściągnęła bluzę i stanęła na klęczkach, oblewając się parującą herbatą od ramienia do ramienia. Zacisnęła zęby, kiedy ciecz podrażniła jej skórę, ale nie pisnęła ani słowem, kiedy usiadła ponownie po turecku.
To wcale nie było przyjemne, przez chwilę miała ochotę wydrapać Tarze oczy i spojrzenie jakie jej posłało było chyba wystarczającym dowodem na to.
Danny nachyliła się, chwyciła butelkę i zakręciła, starając się nie skupiać na bólu. 



T: Tara uniosła obronnie ręce do góry — Spokojnie, to zawsze lepsze niż tępe udawanie dżdżownicy czy robienie z siebie debila — wróciła na miejsce obok Drake'a i odetchnęła. Sama nie miałaby nic przeciwko, gdyby miała się oblać hherbatą. Co cię nie zabije to wzmocni, nie? / Tara

F: Kiedy wypadło na nią, wypiła szybko kolejny łyk wina. Tak dla odwagi. - Wyzwanie - powiedziała, a serce jej zabiło nico szybciej. Liczyla, że Danny nie wymysli czegos tsk szalonego jak Tara.

C: Colin drgnął, obserwując jak Danny oblewa się herbatą. Ta gra miała dziwne zasady. Próbował zrozumieć ich sens. W międzyczasie wychylił się w przód, odgarniając wilgotne jeszcze włosy z jej karku i wyciagajc z kieszeni stelę, wyrysował bezpardonowo iratze na jej szyi. Każdy łowca zareagowałby w ten sposób.

D: Dainiris zerknęła na Freddiego, kiedy ten zaklaskał i mimowolnie uniosła brew. Nie wiedziała co to właściwie miało oznaczać, ale zignorowała wampira, dochodząc do wniosku, że porozmawiać mogą kiedy indziej. 
Zamiast tego przeniosła wzrok na dziewczynę, na którą wypadło i zamyśliła się. 
- Wejdź na stół i zatańcz dla nas nucąc macarenę - mruknęła, nie chcą dawać nic zbyt trunego póki nie wybada kto, z kim, jak i dlaczego. 
Sama drgnęła, kiedy poczuła jak Colin rysuje na jej karku runę, ale skinęła mu głową w podzience.

Diana:  Po wczorajszej bitwie chyba miała gorączkę, bo czuła się trochę skołowana i było jej zimno. Dlatego siedziała teraz obok Nate'a na kanapie i leczyła sie grzancem. 

Nate: Widząc, że Fela znów pociąga, odebrał jej wino. Przeciwko tańczeniu nic nie miał, więc na odwagę poklepał siostrę po plecach. W końcu Fela odziedziczyła pewne zdolności po matce, pamiętał to doskonale. Niech się pochwali. Chyba tęsknił za tym głosem. 
- Potrzymam Ci to. - mówi Nejt, który tula Di, co by było jej ciepło.

Samuel: Samuel nie planował wcale tu zajść. Podróżował tu z nawyku, prawdopodobnie było to ostatnie miejsce, w którym widział Jackie. Nie był to sentyment, a zwyczajny przypadek, że tu trafił. Podświadomosc go tu przygnała. Widzac, że w chatce pali się światło, postanowił przyjść nieproszony. W milczeniu oparł się ramieniem o ramę drzwi, obserwujac wszystkich zebranych. Bawiąc się kolczykiem miedzy wargami, w końcu zaśmiał się — Wy, łowcy, robicie sie ostatnio mocno przewidywalni — wyszczerzył zęby w uśmiechu, pokazując swoje kły. Dopiero po chwili zaciagajac się wszystkimi zapachami, wyłapał jeden intensywniejszy, znany mu z jakiegoś powodu, który zignorował, bo nie pachniał dokładnie tak, jak go zapamiętał. 

F: - Ej - prychnela na brata, gdy ten zabral jej kufel, ale kiedy uslyszala zadanie mimowolnie parsknęła śmiechem. Wzruszyła ramionami i wstała. - Tylko nie patrz - szepnęła do Nate'a, zanim wdrapala sie na stół. Stanela nieco niepewnie, a wszystko to przez wino, ale nie dala nic po sobie zachowac i jak przystalo na lowce zachowala rownowage. Zaczela nucic dobrze znana wszystkim piosenke, a raczej sam jej refren, bo przeciez nikt nie znal reszty i prawie z gracja zatanczyla, choć ledwo powstrzymywala smiech. Zeszla w końcu i wróciła na swoje miejsce. Wzdrygnela sie, slyszax nowy głos, ale szybko sie zreflektowala i wrocila do gry. Zakrecila butelka. 

C: Colin pochylił się do przodu, przyglądając się uważniej przebiegowi gry. Oparł ręce na kolanach, oddychajac Danny prawdopodobnie wprost na kark, kiedy postanowił pół-szeptem zadać jej istotne pytanie — Ktoś kręci butelka. Ten co wypadnie ma zdecydować czy woli pytanie czy zadanie i zadaniem kręcącego jest wymyślenie jak najbardziej absurdalnej rzeczy? — próbował nadążyć. 

D: Dainiris zaśmiała się, kiedy Fela wdrapała się na stół i zaczęła tańczyć do melodii. Nie wyszło jej wcale tak źle, więc pokiwała jej głową w uznaniu i zmarszczyła brwi, kiedy poczuła oddech Colina na karku, gdzie jeszcze chwilę wcześniej narysował znak. Skóra wciąż była wrażliwa, ale właściwie jej to nie przeszkadzało. Zerknęła na niego kątem oka i wskazała na swoją mokrą bokserkę, która przylegała do jej ciała, prześwitując. Bez problemu można było zobaczyć czarny, obszyty koronką biustonosz. 
- Mniej więcej - odpowiedziała i skrzywiła się delikatnie. - To nie wygląda jak polecenie osoby o zdrowych zmysłach, prawda? - dodała i wywróciła oczami, bo było jej w mokrej bokserce po prostu niewygodnie. 

C: — Mhm, rozumiem — rzucił w zasadzie bez przekonania i idąc za jej spojrzeniem, spuścił wzrok na jej bokserkę. W zasadzie nikt jej nie kazał siedzieć w mokrej koszulce. Skoro jednak Colin nie miał pomysłów jak jej to przekazać, bo powiedzenie tego wprost mogło zabrzmiec surowo, zrzucił z siebie swoją kurtkę i narzucił ją na jej ramiona, a sam wrócił do swojej poprzedniej pozycji, układając się wygodnie w fotelu.

M: - Skoro tak twierdzisz... - mruknęła, mimowolnie nie potrafiąc nie uśmiechnąć się odrobinę na widok jego uśmiechu. Wychodząc z pokoju, trąciła go zaczepnie w ramię. 
- No to chodźmy, zobaczymy, czy będzie zabawnie. 
Po czym wybyła, kierując się do salonu, gdzie nie wiedziała co zaskoczyło ją bardziej - dziewczyna tańcząca makarenę na stole czy Sam. Nie, zdecydowanie Sam. Instynktownie przystanęła ale poczuła za sobą Freddiego, więc zmusiła się do rzucenia wszystkim krótkiego powitania i zajęcia miejsca na wolnej kanapie. Była cała śpięta.

M: - Nie mogę się doczekać. - Rzuciła, nawiązując do przyszłego starcia z Battlecraftem, sadowiąc się obok Oriona i Michaela, bacznie obserwując przebieg gry w butelkę, ale bardziej interesujące jednak było miejsce pobytu ASa, którego Rose jej podkradła. Widząc, jak się wyleguje i miauczy, usta Melissy ułożyły się w jedno złowo. - Zdrajca. - Odwróciła wzrok i skierowała go na Fele, wykonująca zadanie. Uniosła kciuk do góry, gdy zeszła ze stołu. W akcie zemsty na kocie, zaczęła głaskać Verę, obserwując przy tym towarzystwo. Znowu butelka poszła w ruch i padła na nieznaną jej osobę. Mel ziewnęła krótko, opierając się na drugiej ręce. Jeszcze nie doszło do tych "ciekawszych" zadań.

F: Podniosla wzrok na dziewczyne. Nie znala jej, ale patrzac po jej reakcji znala mezczyne, ktory wlasnie wszedl. - Pytanie czy zadanie? 

M: - Zadanie - rzuciła, tracąc przekonanie do gry, ale przecież miało być zabawnie.

F: - Sprawdzimy, czy Łowcy mają poczucie humoru. - stwierdził jeszcze, po czym wyszedł za Margo z pokoju. JJego też zadziwiła dziewczyna tańcząca makarenę na stolę, ale pozostawił to bez komentarza. Razem z wampirzycą usiadł na wolnej kanapie. Zlustrował zebranych w salonie spojrzeniem, oczywiście zatrzymując je na dłużej na Danny, którą tutaj chyba jako jedyną z Nefilim znał. Jego uwadze nie umknelo tez to, ze Margo spiela sie cala na widok mężczyzny, który najwidoczniej musiał być tym całym Samuelem o którym się od niej nasłuchał. Przypadek?

S: Samuel stał dalej w progu, kiedy poczuł charakterystyczną woń bliżej nozdrzy. Obrócił się przez ramie, obserwując… Ją. Jej obecność była dla niego niemniejszym szokiem niż dla niej. Jeśli jednak go to w jakimś stopniu krępowało, wcale nie dał tego po sobie poznać. Uniósł kąciki ust w lubieżnym uśmiechu, taksując ją uważnym spojrzeniem. 
— Margo — zawołał za nią, odpychając się ramieniem od ramy drzwi — nie krępuj się. Możesz się ze mną przywitać — rzucił podchodząc do jej fotela i oparł się rękoma za jej głową, pochylając się w przód nad jej uchem — Cześć — i siadł na podłokietniku obok niej.

D: Danny uniosła kącik ust i wzruszyła niedbale ramionami. 
- Zaletą tej gry jest to, ze nie trzeba jej rozumieć - zauważyła, nie dodając głośno, że dodatkowo jest też idiotyczna. W takim gronie można się było spodziewać dosłownie wszystkiego. 
Blackedge wiedziała, że nie musi siedzieć w tej koszulce. Chciała jednak zaczekać aż herbata trochę wyschnie, zanim ją z siebie ściągnie. W końcu po to poprzednio zsunęła z siebie bluzę. To była przecież sucha. 
Brunetka mrugnęła, zaskoczona, kiedy Colin zarzucił na nią swoją kurtkę. Była za duża, ale Dainiris postanowiła zamienić to w plus. Zapięła ją i wciągnęła ręce do środka, by zręcznie ściągnąć z siebie bokserkę, a następnie założyć bluzę, co poszło jej trochę gorzej, ale jednak się udało. Kiedy wreszcie rozpięła kurtkę, zamiast oddać ją właścicielowi, podłożyła ją sobie pod plecy, aby oprzeć się wygodnie o fotel, tuż koło nóg Colina. 

As: As leżał na kolanach Rose zadowolony z głaskania. Obserwował też wszystkich zebranych w salonie dowiadując się o nich różnych rzeczy. Widząc jak Mel nazywa go zdrajcą i zaczyna głaskać Verę, wielce oburzony zeskakuje z kolan ciemnowłosej, przeciąga się powoli i kuśtyka w stronę brunetki. Nawet nie patrzy w stronę wilczegopsa, wpatruje się z wyrzutem we "właścicielkę". Z jego pyszczka wyrwało się pretensjonalne miauknięcie.

F: Fela zagryzla dolna warge i spojrzala na Rose, szukając w niej wsparcia. Zdecydowanie wolała wykonywac zadania. Albo zadawac je ludziom ktorych znala. Czemu padło akurat na nieznajomą? - Więc... możesz zatańczyć. Na stole. Cokolwiek chcesz - powiedziała, chcąc w jakiś sposob choc na chwile uratowac ja od bliskosxi mezczyzny, za ktorym najwidoczniej nie przepadala. 

C: Obserwował ją bacznym okiem, bo w sumie to co kombinowała było ciekawsze od krecącej, czy nie kręcącej się butelki — Szczwane — skomentował, instynktownie wyciągając dłoń po swoją kurtkę, ale oparł ją tylko bardziej na przedzie kolana, bo jak się okazało wcale jej nie odzyskał — Ona czeka na zwrot — uprzedził, bo chociaż teraz mu to nie przeszkadzało i wcale by się przy oddawaniu jej nie upierał, nie chciał jej komuś podarować na wieczne nieoddanie. Kobiety miały przykre przyzwyczajenie przywłaszczać sobie cudzą własność.

S: — Mogę Ci pomóc — zaoferował się Sam bardzo usłużnie, uśmiechajac się do niej kątem ust i zanim zdążyłaby odpowiedzieć, porwał ją w górę, wyciągając ją na środek podłogi, między kominkiem, a stołem — Pisałem do Ciebie… chyba — pochylił się nad jej uchem, obejmując ją w talii.

O: Miział tak psa i miział i drpał za uszkiem i pod bródką. I w ogóle gdzie tylko się dało. Az w pewnym momencie trafił na rękę Mel. Spojrzal na nią z boku łagodnie i kojąco. Cały Orion. W takich sytuacjach nie lubił naciskać, ale nie zabrał ręki. Dalej głaskał psa. Jednak odwrócił wzrok na zebranych, gdy padlo kolejne zadanie. Uniósł brew, obserwujac, co wyprawia nieznajomy mężczyzna. Patrząc na to, jak reagowala na niego dziewczyna, stwierdzil, ze wlasnie dlatego sie nie narzuca, ale nie znal ich historii, wiec nie mial zamiaru sie odzywac. /Orion

D: Łowczyni posłała towarzyszowi blady uśmiech i pokiwała głową.
- Wiadomo - mruknęła i przeciągnęła się leniwie, odkładając bokserkę gdzieś na bok. Okrycie Colina było zdumiewająco wygodne, więc mruknęła z aprobatą i szturchnęła palcem jego kolano, odszukując ciemnymi tęczówkami jego twarz. 
- Przecież wiem - odpowiedziała i podciągnęła rękawy bluzy do łokci. - Tak jak kluczyki do camaro - dodała, posyłając Łowcy znaczący uśmieszek. Nie wiedziała, czy brunet miał wcześniej okazję przyjrzeć się brelokowi. 
Kiedy Danny przenosiła spojrzenie na resztę zgromadzonych, przypadkiem podchwyciła spojrzenie Bell'a, który jej się przyglądał. Niewiele się nad tym zastanawiając, chapnęła zębami, imitując ugryzienie, a jej zęby zastukały o siebie, co skwitowała łobuzerskim uśmiechem, by następnie przyjrzeć się też nowo przybyłemu, który porwał do tańca wampirzycę. 

C: Zapamiętał brelok kluczyków, ale wyciągnął je z kieszeni spodni, żeby przypomnieć go sobie z bliska. Podzwonił nim chwilę, niespecjalnie nadając takt tańczącej parce, a zaraz potem schował jednak kluczyki z powrotem do kieszeni — Zostawię sobie w zastaw — wyjaśnił, rozkładając inaczej nogi, bo zbyt natarczywe dźganie go w kolano mogłoby wywołać inne reakcje niż tylko skupić jego uwagę. — Wracając do nefilimskich gier, znasz jakieś jeszcze? — znów pochylił sie w przód, bo zwyczajnie rozmowa w ten sposób zdawała się bardziej intymna, a Colin nie lubił gadać do całej paczki zebranych.

M: Kiedy natknęła się na rękę Oriona, mimowolnie się spięła, zerkając na niego kątem oka. Nie przepadała za tego typu rzeczami, tak jak za trzymaniem się za ręce i nadmiernym przytulaniem. Uśmiechnęła się do niego delikatnie, wysuwając dłoń spod jego ręki, ale dalej głaskając psa, co jakiś czas muskając palce Kershawa. Zerknęła też na kota. - Teraz cierp. - Rzuciła, drugą ręką tarmosząc go po grzbiecie i posyłając mu zawadiacki uśmiech. Musiała oprzeć się nieco na osobie siedzącej obok dla zachowania równowagi, inaczej skończyłaby prosto w kominu. /

D: Dainiris pokiwała głową w zamyśleniu. 
- To prawdopodobnie dobra decyzja, chociaż czy przedmioty dane w zastaw nie powinny być równej albo chociaż zbliżonej wartości? - zapytała, zmieniając nieco pozycję. Teraz siedziała prosto, uginając ostatecznie kolana. W ten sposób znalazła się nieco wyżej. 
To naprawdę nie było konieczne, bo Blackedge dźgnęła go tylko raz i to delikatnie! Mimo wszystko nic nie powiedziała. 
Na pytanie mężczyzny zamyśliła się i mimowolnie przywołała kilka wspomnień. Jasne, nie były to złe urywki obrazów, ale i tak nie przychodziło jej to zbyt łatwo. 
- Graliśmy w ślepych szermierzy - wypaliła w końcu i uniosła kącik ust. - Zawiązywaliśmy sobie oczy i walczyliśmy na kije. Wygrywał ten, kto w danym czasie uderzył celniej więcej razy - wyjaśniła i zerknęła na Colina z uśmiechem. /

M: Czuła się odrobinę lepiej, kiedy Rick siedział obok, więc okręciła głowę w jego stronę, lokując niesprecyzowane spojrzenie w jego stronę. Kącik ust drgnął, a palec wychylił, by powoli przesunąć palcem po linii jego szczęki. Wyraźnie nadała sytuację. 
- Witaj, Sam - zamruczała miękko, tym rozkosznie rozlewającym się po kościach tonem, który kiedyś przecież tak uwielbiał. Kiedy postawił ją obok stołu, bez problemu pozbyła się jego rąk z talii, w końcu była wampirem. Zajęła buty. Następnie zwinnie wskoczyła na stół, obracając się w stronę faceta, który siedział z winem i odebrała mu butelkę, którą cisnęła w stronę Sama. Przeczuwała że ją złapie. 
- I co napisałeś, Sam? - zapytała odwracając się do wilkołaka plecami, jakby rzeczywiście ją to interesowało, choć zdążyła już wprawić biodra w ruch, kołysząc nimi miarowo i powoli, kiedy ze złączonymi kolanami schodziła w dół, długimi palcami zadzierając wolno sukienkę, tak by odsłonić mu wykończenia pończoch i skrawek pośladka, kiedy niezmiennie kręciła tyłkiem. Kiedy zeszła na dół, bezwstydnie rozłożyła kolana na boki, jedną z nóg wystawiając w bok. Pociągnęła kciukiem po własnym udzie, patrząc na Sama przez ramię, a gdy dotarła dłonią wysoko, odpięła pończochę, zaczynając wolno ją zdejmować. A gdy to zrobiła, złączyła znów kolana i wyprostowała się, gnąc kręgosłup w koci łuk. Następnie, licząc że otępiła nieco jego zmysły, rzuciła pończochą prosto w jego twarz. 
- Albo zapomnij. Nie interesuje mnie to -rzuciła już oschle, zaskakując miękko na podłogę i wracając na miejsce obok Freddiego. Zakręciła, po czym zdjęła drugą pończochę i poprawiła sukienkę. 

F: Całe jego zainteresowanie nagle przeszło z Danny na Margo oraz Sama. Posłał jej przelotny uśmiech, gdy chapnęła zębami w jego stronę. Teraz był zajęty patrzeniem na tamtą parkę. Nie podobało mu się to, że Sam tak po prostu nagle porwał "jego wampirzycę". Nie ruszał się jednak z miejsca wiedząc, że blondynka powinna sobie dać radę sama. No i świetnie sobie radziła, wywijając seksownie na stole, żeby potem wrócić na miejsce obok niego. Uśmiechnął się nieznacznie i zerknął na nią. - Ładnie rozegrane. - pochwalił ją, nie kryjąc swojego rozbawienia. 

O: Uniósł brew, gdy butelka padls na niego. No prosze. Nie spodziewal sie tego. - Zadanie - stwierdzil. Nie miał nic do stracenia, a pytanie nir mialoby sensu, skoro sie nie znali. 

A: Prychnął ukazując na chwilę swoje ostre ząbki, po czym bezwstydnie podszedł jeszcze bliżej Mel i wepchnął jej w rękę swój łepek, żeby dalej go głaskała (tak się akurat składało, że była to właśnie ręka, którą dziewczyna muskała co jakiś czas palce Oriona).

M: Omijając Sama spojrzeniem, spojrzała na Ricka i uśmiechnęła się do niego, składając krótki, całkowicie pozbawiony seksualności pocałunek na jego policzku, zupełnie jakby całowała starszego brata. Wróciła uwagą na Oriona. Nie znała go, w ogóle może drugi raz w życiu grała w butelkę, więc przez chwilę myślała,jednak sytuacja mocno ją rozpraszała. Widząc jednak, że jest oblegany przez osoby i zwierzęta, w tym pewną Nefilim, nie chciała go podnosić. Uśmiechnęła się do niego lekko, ze zrozumieniem.
- Zanieś swoją przyjaciółkę do łóżka. Chyba chce jej się spać. 

O: Tym razem Orion uniósł jeszcze druga brew do kompletu. I zamrugal, ale ostatecznie pogłaskał psa po rsz ostatni. - Wracaj do wlasciciela - szepnal suczce na ucho i wstal. *troche wezme zagram mel w jednym zdaniu zeby oboje mieli spokoj xd* - Ktoś zakręci za mnie? - odlozyl butelke na stół i odwrocil sie do Mel. - Zadanie to zadanie - stwierdzil z czarujacym usmiechem, a gdy Mel wstała, wziął ją na ręce i ruszyl na górę do ich pokoju. Zamknął za nimi drzwi i nawet jesli kot za nimi poszedł to nie zdążył wejść. *barykaduje sie, naklads rune na drzwi i ma spokoj od kota w koncu tak a mel sie nie odzywa bo jej nie ma xdddddd* 

Rose: *Ros na chwile wychodzi z pokoju by z szerokim usmiecjem podejsc pod drzwi Oriona i Mel. Usiluje wejsc, ale nie moze. Otwiera wiec drzwi runa, a ze drzwi musi pociagnac a nie pchnac, barykada malo co daje* lap braciszku *mowi i rzuca do Oriona paczke gumek. Wyraznie chce go zawstydzic, ale ZUPELNIE nieswiadomie wpuszcza tez kota*..

A: *Kot oczywiście poszedł za Orionem, gdy ten zaniósł Mel do pokoju. Oczywiście chłopak nie wpuścił go do środka, więc koczował przed drzwiami, zamiatając ogonem podłogę ze złości. Na szczęście Rose przyszła mu z pomocą i po paru chwilach wszedł do środka, żeby uwalić się na Mel i iść spać. *

C: — Ta kurtka ma dla mnie bardzo dużą wartość — odpowiedział jej niby powaznie, ale było w tym coś kpiącego. Wyciągając ostrze zza pasa, pochylił się w przód, opierając ręce na kolanach i opuścił je po bokach jej ramion, przekręcając ostrze w ręce przed jej oczami — A graliście w to? — Ustawił ostrze na dłoni i szybkim ruchem wycofał rękę w bok, chwytając za rękojeść zanim sztylet spadł niżej — ćwiczy refleks. Najpierw robi się to z poziomu dłoni, później z przedramienia, z łokcia z barku, uda, stopy. Zawsze polega to na tym samym. Żeby chwycić ostrze zanim spadnie na ziemię. Wygrywa kto zdobędzie więcej punktów i nabawi się najmniejszej ilości nacięć.

T: Tara zniecierpliwiona, że Rose zamula i prawdopodobnie usypiała na fotelu, zakręciła za nią. Tak się nie dało grać, jak ludzie wymiękali już przy początku / Tara
- Pytanie czy zadanie?- spytala nieznanego jej Ricka.

F: Zadanie

T: Tara obserwując napięcie pomiędzy Margo, a Samuelem i nie mogąc jednocześnie wyłapać posuwistych spojrzeń, jakie posyłała sobie dwójka nowoprzybyłych, uśmiechnęła się sardonicznie, wychylając w przód. Upiła kilka łyków swojego grzańca, na zwilżenie gardła, zanim rzuciła z przekorą: — Ustąp miejsce temu tu na pięć tur— wskazała podbródkiem na Samuela. 

S: Samuel nie mógł nie wyczuć podejrzanej nuty w jej tonie. Zapamiętał ja trochę inaczej niż to, co sobą teraz prezentowała. Wpatrywał się w jej pokaz, zakładając kciuki za szlufki spodni, które opadły mu z bioder nieznacznie w dół. Nie odrywał z niej spojrzenia to i odchylił głowę, kiedy pończocha poleciała w jego kierunku. Nic się nie odzywał. Zrobił to dopiero kiedy mu zabroniła, odwracając za nią głowę. — Teraz już się tego nie dowiemy, nie?

T: Tara zerknęła na Drake’a, był wyjątkowo milczący. Musnęła go wargami w zagłębienie szyi, owiewając go oddechem z nutką woni grzanego wina.

M: I nagle jej dobre samopoczucie zniknęło. Rick był jedyną osobą w otoczeniu, przy której czuła się dobrze, natomiast Sam. Sam był tego kompletnym przeciwieństwem. Nie dając jednak poznać, że ma z tym jakikolwiek problem, stwierdziła, że wstanie, kiedy Lesauvage okaże się ostatecznie nie do zniesienia.

D: Blackedge pokiwała głową na znak, że rozumie o co mu chodzi. Nie wyglądała na zbyt przejętą, ale w końcu w tonie mężczyzny było coś specyficznego. Nie do końca wiedziała jak powinna była to odebrać, dlatego po prostu to zignorowała.
Rozejrzała się nieco zdezorientowana, kiedy Colin zmienił pozycję i nachylił się nad nią nieco, ale nie zaprotestowała. Łowca i tak zrobiłby co chciał, a Danny w końcu to nie przeszkadzało. Zamiast więc skupiać się na dziwnym uczuciu, zwróciła swoją uwagę na sztylecie, który jej pokazał.
- Ciekawe - przyznała i uśmiechnęła się półgębkiem. Ona uczyła się nieco inaczej, ale tę metodę również znała. Odgarnęła z włosy za ramię i uniosła dłoń, by sięgnąć ostrza i przesunąć po nim opuszkiem palca.
- Mnie szkolono trochę inaczej - wymamrotała w pewnym momencie i zabrała dłoń, odwracając wzrok od ostrza.

F: Zmarszczyl brwi, kiedy usłyszał swoje zadanie. Wstał, rzucił Samowi krótkie spojrzenie, zakręcił butelką, a potem przysiadł na podłokietniku sofy, żeby w tym momencie nie oddalać się za bardzo od Margo. Dopiero teraz znów zaczął obserwować Danny, która właśnie rozmawiała z jakimś łowcą.

C: Ciekawe? Colin mógłby spytać co dokładnie te słowa znaczyły, ale dziewczyna zdążyła już w następnych słowach mu to wyjaśnić. Obserwował jak muska opuszką palca ostrą krawędź serafickiego ostrza i przewrócił je w dłoni, chwytając ostrą część, uważając przy tym, żeby się nie zaciąć. Jej podał rękojeść.
- Pokaż jak.

Drake: Drake był milczący, bo nie miał nic do powiedzenia. Głęboko się zamyślił, w zasadzie nie chcąc brać udziału w tej pseudozabawie, dlatego wzdrygnął się mimowolnie na dotyk ust. Zaraz potem okręcił głowę w jej stronę, krzyżując z nią spojrzenie.
- Hm?

S: Samuel siadł obok Margo, ale więcej nic nie zrobił. Po prostu siedział, obserwując grę. Wpatrywał się w butelkę dość uważnie, jakby chciał ją ahipnotyzować, eby padla na niego. 

N: * siedzi sobie sama i patrzy. *

T: Tara rzuciła Novę poduszką, kiedy Drake w końcu postanowił się do niej odezwać. Podała mu swojego grzańca, a raczej przyłożyła mu go do boku policzka, tak o, po prostu się z nim drażniąc, zaróżawiajac jego skórę, bo napój był dalej ciepły
- O czym tak myślisz?

S: — Zadanie — rzucił od razu, kiedy jego hipnoza zadziałała. 

M: Milczący Sam? To było do niego niepodobne. Uśmiechnęła się pod nosem i nagą stópką powiodła po jego łydce. Nim jednak się odezwała, butelka wskazała go na następnego gracza, więc zamilkła, czekając na rozwój wydarzeń.

D: Nie odsunął się, bo bardzo lubił ciepło i dopóki nie parzyło, nie miał nic przeciwko temu, żeby grzała mu policzek.
- O niczym konkretnym. Po prostu staram się nie zwracać uwagi na to, co się dzieje - odpowiedział jak zawsze zabójczo szczerze i pstryknął ją w nos. 

T: Zawiodła się na tej odpowiedzi. Dalej uparcie trzymając winko przy jego twarzy, podciągnęła nogi pod siebie i oparła się na kolanach, siadając przodem do niego — Dlaczego nie o mnie? — obruszyła się. 

D: Łowczyni zręcznie przejęła sztylet, co zresztą uczyniła w czystym odruchu jeszcze zanim Colin poprosił ją, aby pokazała mu jak się uczyła. Zaciskając dłoń na rękojeści kątem oka dostrzegła, że Freddy się przemieszcza. Póki co, nie poświęciła mu jednak zbyt wiele uwagi. - Dobrze - mruknęła ostatecznie w odpiwiedzi i podniosła się na kolana, by było jej wygodnie, po czym postawiła sobie ostrze czubkiem na opuszlu palca. Przez chwilę balansowała dłonią, aby sztylet utrzymał się w powietrzu, a następnie podbiła go do góry, w ułamku sekundy chwytając na powrót za rękojeść. Zaledwie kolejny ułamek sekundy później wzięła zamach i cisnęła broń w wybranym kierunku. Sztylet przeleciał tuż obok policzka Freddiego i wbił się w belkę przy oknie za nim. Dainiris uśmiechnęła się i powoli obróciła głowę w stronę wampira. Wstała, po czym przemaszerowała przez pomieszczenie, obok niego, by wyrwać broń z drewna i ostatecznie wrócić na miejsce, by oddać ją właścicielowi. Doskonale pamiętała ile razy pokaleczyła sobie dłoni nim jej to wyszło, w dodatku bez run. 

D: Uśmiechnął się na jej słowa, po czym pochylił w jej stronę i zajrzał głęboko w jej oczy.
- Wolę myśleć o Tobie w bardziej intymnych warunkach. I kiedy jesteś daleko, a nie pod moim ramieniem - wyjaśnił jej, mrugnąwszy lekko.

C: Cofnął się w tył, splatając ręce razem i patrzył na jej poczynania. Sam fakt, że musiała przybrać odpowiednią pozycję był już dość intrygujący. Dalej było jeszcze lepiej. Musiał przyznać, ze takiej sztuczki to on nie umiał. Mimo lat doświadczenia jako Łowcy, ta wymagała konkretnie przećwiczenia dokładnie tego, dokładnie w tej samej technice. Nie oddychał na ten czas na jej szyję, żeby jej nie rozpraszać. Kiedy wróciła na miejsce, odebrał sztylet, rzucając:
— Imponujące — i trudno czy naprawdę tak myślał, bo jego ton brzmiał na znużony. Wyprostował się i podniósł lekko na fotelu, żeby schować sztylet tam, skąd go wyciągnął. Jednocześnie zerknął za mężczyzną w kierunku, którego Danny posłała ostrze. Przyglądał mu się w milczeniu.

T: - Pod Twoim ramieniem, taaa? – mruknęła nieprzekonana i rzeczywiście, dopiero teraz się po nie wcisnęła, opierając się o jego pierś. Nogi przerzuciła przez jego uda, ogrzewając stopy o poduszki, które wyciągnęła sobie zza pleców i położyła między Drakiem, a Jaredem, a następnie upiła swojego winka i wpadła na wredny pomysł przyłożenia ciepłego kufla zamiast do jego policzka, do jego kolana.

F: Uśmiechnął się pod nosem, kiedy butelka wskazała akurat Sama. Nie dał mu od razu pierwszego lepszego zadania, bo nagle obok jego ucha przelecial sztylet. Domyslal się oczywiście kto nim rzucił i jego myśli potwierdziły się, gdy tylko Danny obok niego przeszła. Podążał za nią wzrokiem, kiedy szła po sztylet, a potem wracała z nim na miejsce do tego jednego z nefilim. Dopiero po tym zdarzeniu spojrzał na Sama. - Musisz przelizać się z tamtym typkiem. - Powiedział w końcu, wskazując ręką na Colina, który właśnie się na niego gapil. Odpowiedział spojrzeniem na jego spojrzenie.

C: Colin wpatrywał się w nieznajomego zastanawiając się czy coś mu zrobił. Dawanie takiego zadania facet facetowi było dość wredne — Ja nie chcę, muszę? — spojrzał na Danny, szukając w niej osoby, która wytłumaczy mu zasady. Poprawił przy tym położenie rąk na kolanach i ściągnął w napięciu łopatki. 

M: Spojrzała na Freddiego nieco zaskoczona jego pomysłem, ale już chwilę potem wpatrywała się w profil Sama, chcąc wyłapać każdą najdrobniejszą zmianę na jego twarzy, w końcu kiedyś znała go tak dobrze o była ciekawa czy teraz coś z niego wyczyta. 

D: Brunetka wzruszyła ramionami, podchwytując spojrzenie Colina. To nie było nic takiego, a przynajmniej już nie. Z zamyślenia wyrwał jednak Dainiris głos Freddiego. Nie spojrzała na niego, tylko wsłuchiwała się w jego słowa. Po jej głowie krążyły teraz niekontrolowane obrazy, których pozbyła się dopiero kręcą gwałtownie głową. Dotarł do niej sens słów wampira, którego obecność wyczuwała na jakiś dziwnym poziomie podświadomości, którego nie mogła kontrolować. - Bell - szepnęła, a kącik jej ust zadrgał i uniósł się ku górze. Aby pokazać mu jednak swoje pełne niezadowolenie z obrotu tej sytuacji przygryzła boleśnie dolną wargę do krwi i oblizała usta, zerkając na wampira. - Cóż, ogólnie nie musisz, ale jeśli uczestniczysz w grze - urwała, spoglądając na powrót na Colina. Współczuła mu i wcale nie zazdrościła. - Powinieneś przyjąć to na klatę i szykować zemstę - dokończyła i ponownie, niepostrzeżenie zlizała krew z wargi.

S: Samuel zerknął niechętnie w kierunku mężczyzny zajmującego fotel. Zadanie to zadanie, ale mimo to do jego wykonania wcale mu się nie paliło. Nieśpiesznie wstał z miejsca przechylając głowę na bok, w jedną i w drugą stronę. Palce przyłożył do karku, czekając aż strzeli mu w karku. Dokładnie tak, jakby szykował się do walki. W gruncie rzeczy, to co miał zaraz zrobić trochę takowe wydarzenie miało przypominać. — Nie potrafisz sam rozwiązywać swoich problemów, piękny? — rzucił jeszcze w kierunku Freddiego i ruszył do fotela mężczyzny — dobra, stary, miejmy to za sobą — oparł się ręką o fotel za plecami faceta, przykładając wargi do jego ust. Pocałunek był gwałtowny, jakiś taki dziki i pozbawiony ładu i składu, bo też nie było w nim żadnej chemii. Chodziło głównie o to, żeby był szybki, a tą funkcję spełnił.

C: Colin zaraz po pocałunku odetchnął z czymś na kształt rezygnacji. Jego twarz rozciągnął raczej krzywy wyraz. Rozmasował szczękę i rozciągnął usta, jakby właśnie oberwał w twarz. Nie odprowadzał faceta nawet spojrzeniem tylko warknął jakieś nefilimskie przekleństwo pod nosem. Gra od tego momentu przestała mu się już całkiem podobać. W akcie rezygnacji, zrobił coś, co pozwoliłoby mu zmyć z ust tą dziwną gorycz, jaka na nich teraz wstąpiła. — Dainiris — ostrzegł ją zachrypniętym z zażenowania tonem, dotykając sugestywnie dłonią jej ramienia, czekajac aż wychyli się do niego chociaż w niewielkim stopniu. Dopiero wtedy mruknął bez większego przekonania — Przepraszam — bo zaraz potem chwycił jej policzek w dłoń, przechylając jej twarz w swoją stronę i złożył na jej ustach nienachlany pocałunek. Śledząc jej reakcję i nie nadwyrężając jej uprzejmości (a raczej początkowej uległości z zaskoczenia) nie napierał na jej usta nachalnie. Po prostu chciał sobie ulżyć. Wolał zapamiętać smak jej ust, zamiast mężczyzny, który właśnie wracał niewzruszony na swoje miejsce. Zresztą, dziewczyna nawet odpowiednio przygotowała wargi, zwilżając je wcześniej językiem, Charakterystyczny metaliczny posmak jaki pozostał mu na ustach pozwolił mu dość skutecznie zmyć pamięć po poprzednim pocałunku. 

S: — Wybitne... że sam na to nie wpadłem — skomentował z boku, posyłając lubiezny uśmiech 

M: Widząc jego lubieżny uśmiech sama uśmiechnęła się kątem ust, choć uśmiech nie sięgał oczu.
- Oczywiście, że wpadłeś, Sam, przecież to Ty. Zwyczajnie się boisz.

S: Poruszył się gwałtownie, z prędkością wilkołaka, zamykając ją pomiędzy swoimi ramionami, co w tym położeniu przyszpiliło ja do oparcia kanapy — Pocałuję Cię — szepnął, bo ich usta znajdowały się teraz w odległości kilku centymetrów od siebie, ściszył więc jeszcze bardziej ton — tylko wtedy, kiedy sama będziesz mnie o to błagać — tym razem warknął w jej usta, w typowy dla siebie, odpowiadający jego rasie, sposób. 

M: W odruchu bezwarunkowym przylgnęła plecami do oparcia, jednak już po chwili rozluźniła mięśnie, z jakiegoś dziwnego powodu nie potrafiąc odczuwać przed nim strachu. Patrząc mu prosto w oczy, przechyliła głowę nieznacznie w bok, uchyliwszy warg tak, że słodkim oddechem musnęła jego usta, kiedy szepnęła wyzywająco - Błagam...

S: Oparł dłoń na jej karku, tak jak chwytał ją setki wcześniejszych razy. Jej spojrzenie, automatycznie go przyciągało, bo była wampirem, hipnotyzującym go tym wzrokiem, z tego samego powodu go odrzucała, przez co ściągał wargi w cieńszą linię. Czując jej oddech na ustach, podniósł się lekko ponad materac, zmieniając kąt jej oddechów, spoglądając na nią coraz bardziej z góry — Z przekonaniem, cheri d'amour. Skoro zaraz potem masz mi odgryźć wargę, niech to będzie warte poświęcenia. 

D: Danny obserwowała jak nieznajomy zbliża się do fotela, na którym rozsiadł się Colin, a następnie nachya się w jego kierunku. Nie przyglądała się jednak samemu pocałunkowi, bo musiałaby się bezczelnie obrócić i po prostu gapić, a to już by była przesada. Zamiast tego po prostu zerknęła na Freddiego, który zapewne był wielce zadowolony ze swojego pomysłu i uniosła kącik ust w kpiącym uśmiechu. Zastanawiała się co go dziś ugryzło, przecież nic mu nie zrobiła i z braku lepszego pomysłu zwaliła to na Mirę, która ostatnimi czasy była źródłem jego problemów. Zanim jednak Blackedge zdołała jakoś głębiej się nad tym zastanowić, poczuła dotyk na ramieniu i mimowolnie obróciła się w kierunku, z którego padło jej imię. Zmarszczyła brwi w niemej konsternacji, kiedy łowca ją przeprosił i znów nie zdążyła zareagować. Mimowolnie wygięła do tyłu łuk szyi pod naporem dotyku jego skóry i mruknęła coś, prawdopodobnie jakieś przekleństwo w demonicznym języku nim Colin wreszcie ją pocałował. Z początku spięła się niekontrolowanie i zacisnęła dłonie w odruchu bezwarunkowym, by przypadkiem nie chwycić go za kudły i odciągnąć, ale powstrzymała się. To naruszenie jej przestrzeni osobistej nie należało do nieprzyjemnych, więc Danny z każdą sekundą rozluźniała mięśnie, pozwalając badać mu smak swoich ust. Metaliczny posmak krwi najwyraźniej brumetowi nie przeszkadzał, więc ona też nię nim nie przejmowała. Pozostawała pozornie bierna na jego działanie, ale kiedy brunet miał się już odsunąć, Blackedge unisła dłoń do jego karku, by przytrzymać go w miejscu i skubnąć delikatnie jego dolną wargę. Chwilę później powoli wróciła do poprzedniej pozycji, unosząc kąciki ust w lakonicznym uśmiechu. Wiedziała dlaczego Colin to zrobił i w gruncie rzeczy nie miał za co jej przepraszać. - Interesujący sposób - mruknęła i przeczesała włosy, by odgarnąć je za plecy.

C: Cofając się do swojej pozycji, oblizał jeszcze raz wargi, pozbywając się ostatnich poszlak po krwi, odbijającej się czerwienią na jego wargach. Kobiecie mogło być z tym nawet twarzowo, ale nie Colinowi. Dlatego przetarł wargi jeszcze kciukiem i oparł się za sobą, zsuwając się na fotelu. Naprawdę nie miał pojęcia, czy chciał dalej grać, ale był zbyt słowny, żeby się wycofać. Pamiętał swoje ustalenia z Dainiris. — Obiekt jego wykonania wcale nie przeszkadzał — dorzucił w reakcji na jej słowa.

D: Drake uśmiechnął się zadowolony, z efektu, jaki wywołał, nieco przyciągnął ją do siebie, aby musnąć krótko jej usta własnymi wargami. Był ciekaw, jak zareaguje na swoją własną broń, bo jeszcze nigdy jej przeciwko Tarze nie wystosował. I gdyby kubek nie grzał go przez spodnie, może z czasem zacząłby go parzyć. Niestety nie w tym układzie.
- Jeśli Ci nie smakuje, mogę go wypić - zaproponował jakże uprzejmie.

T: — Uważaj, bo dostaniemy ochrzan i wilczy bilet od Clave — zaśmiała się, łaskocząc go pod żebra. Mogłaby go całować, nie miała co do tego oporu, ale ludzie zwykli na to krzywo patrzeć, jako, że byli parabatai. Chociaż... drugiej strony odkad Tara przejmowała sie ludźmi? Wsunęła się na kolana Drake'a, kładąc kubek pomiędzy nimi, oparty o zwieńczenie jej ud, zeby nie spadł i pochyliła się do chłopaka, oddając mu jego pocałunek, jednak dłuższy i znacznie gorętszy od niego — Ja mogę tak długo — ostrzegła go, bo pewnie nie narobi im to dobrej sławy. Nefilim często wpierdzielali się w nieswoje sprawy, nawet jeśli nie było to konieczne. Bo czy jeśli dwójka parabatai odwala takie rzeczy publicznie, to czy mogą mieć coś do ukrycia? Raczej by się wtedy z tym kryli, prawda? 

D: Jacy ludzie? Kiedy Drake obiegł pomieszczenie spojrzeniem, wszyscy albo przysypiali, albo zajmowali się sobą. Dlaczego oni mieli by być gorsi?
Wracając spojrzeniem do Tary, uśmiechnął się z rozbawieniem i oddał śmiało pocałunek, finalnie przygryzając jej dolną wargę. Cholera jasna, dlaczego nie robił tego wcześniej? Chwycił Tarę za kark nieznacznie podnosząc głowę z oparcia, aby szepnąć jej na ucho.
- Dlaczego mamy być gorsi? - zapytał, odnosząc się do par w pomieszczeniu. 

T: — Bo ja wiem. To ponoć nielegalne podrywać parabatai — wzruszyła ramionami, chwytając dłońmi kufel, bo Drake zaczął się zbyt gwałtownie poruszać, przez co płyn niebezpiecznie chwiał się w szkle. Dokończyła swoje wino na jednym hauście i odlożyła puste naczynie na stolik przed nimi i uśmiechnęła się zadziornie — A co, chcesz pójść z nimi w konkurencję. To znaczyłoby, że musisz ze mną zatańczyć, pocałować mnie po francusku i co najmniej jeszcze raz przygryźć mi wargę.


M: Podążyła za nim wzrokiem, gdy się podnosił, sięgając dłonią do jego szyi, miękkim opuszkiem kciuka przesunąwszy po jego tętnicy niemalże z czułością. Najwidoczniej była porządniejszym wampirem niż była człowiekiem. Chwyciła go za kark, z szyi przenosząc dłoń jego policzek. Kącik ust drgnął, kiedy krótko, ale jakże wymownie łypnęła w kierunku jego szyi, do której dał jej teraz doskonały dostęp. Jej ciało wiotczało pod jego dotykiem, zupełnie jakby mu się oddawała, aczkolwiek oczy wciąż były nieugięte.
- Wiesz, że teraz mógłbyś wić się po podłodze, zdychając w agonii, prawda, d'amour?
Nie zmieniła tonu, nie urywała spojrzenia, wciąż trzymając jego twarz w dłoni, po czym zmieniła taktykę, zsuwając dłonie na jego pierś i napierając nań.
- Nie całuję się z psami. 

S: Utrzymał spojrzenie na jej oczach, nie odchylając twarzy na bok. Pozostawał z nią w stałym kontakcie wzrokowym. Nie czuł strachu. Był odważny, albo tylko głupi, wierząc, że nic mu nie zrobi. Uśmiechnął się kątem ust, bardzo ironicznie i pokręcił przecząco głową.
— Nie — to nie była odpowiedź na jej pytanie, tylko zaprzeczenie wobec jej słow.
Zaraz potem zaśmiał się kpiąco.
— A mimo to łżesz jak jeden z nich — postanowił przybrać postawę: „Uraza – not taken”. I tak wiedział swoje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz