sobota, 4 lipca 2015

The training room


Przez wielkie okna na końcu sali wpadały ostatnie promienie słońca. Ale kiedy? Już zachód? To niemożliwe. Przysięgłaby, że jeszcze chwilę temu wychodziła na przerwę w południe. Słońce tego dnia miało pole do popisu, bo niebo nieskazitelnie czyste, nie odziało się w ani jedną chmurkę. Teraz wielka, ognista kula chowała się za horyzontem. 
Dziki wrzask przeszył nieruchome powietrze, odbijając się od wysokich ścian i kolumn w pomieszczeniu. Gdyby nie wyposażenie, wielkością sala treningowa przypominałaby bibliotekę. 
Drobna dziewczynka z rudowłosym kucykiem ustawiała się w pozycji obronnej. Rozstawiła nogi, ustabilizowała oddech i równowagę, następnie z emocją wysiłku na twarzy wyrzuciła sztylet, który przemierzył z niewiarygodną szybkością odległość z jej ręki aż do tarczy. 
Drżała, choć z nieukrywanym zadowoleniem trafiała kolejne cele. Obrót, przewrót, unik, rzut. Skłon w bok, tarcza z lewej, tarcza z prawej. W takiej sekwencji poruszała się do przodu, przemierzając salę, zbliżając się ku wielkim szybom, za którymi rozpościerał się zachód, pokrywający góry Idrisu różowo-fioletowym blaskiem. 
Taka mała istotka, a po kilku minutach toru znajdowała się już na końcu, przy podziurawionej wcześniej   blokadzie i pokonała ją, docierając do ostatniego celu. Plastikowy manekin z drewnianymi ochroniarzami, zwrócony głową bez twarzy ku krajobrazowi. Dziecko Nefilim bez skrupułów, bezszelestnie sięgnęła po krotki sztylet przy pasie i równie bez żadnego dźwięku poderżnęła gardło nieruchomemu celowi. 
- Lenny...? - cichy głos odezwał się z drugiego końca sali.
Ćwicząca odwróciła się gwałtownie do postaci stojącej w wielkich drzwiach, które dla 8 latki były niczym wrota. W oczach wciąż miała dogasające iskierki dzikości i adrenaliny. 
- Lenny. - powtórzyła postać i weszła do środka, zostawiając korytarz za sobą. Jej ciało oświetliło zachodzące słońce. Ta sama sylwetka, włosy jaśniejsze o odcień. Oczy bardziej niebieskie, ale nadal tak samo uśmiechające się usta. 
- Lenny. - po raz trzeci. - Musisz czasami wracać do domu. Siedzisz tutaj cały dzień. 
Jedna siostra bliźniaczka tylko przyglądała się drugiej w milczeniu. 
- Oh, no doooobrze. - wymruczała zrezygnowana Len, wywracając oczami, które przez chwilą stoczyły z Lil wytrzymałościową bitwę. 
Zebrała sztylety i swój własny, z podkową przy rękojeści, schowała do pochwy przy pasie. To było to samo ostrze, którym poderżnęła gardło kukle. 
- Możemy już iść? - Liliannie odpowiedziało skinięcie głowy. 
Z uśmiechem połączyły dłonie i tym razem Lenny była naprawdę szczęśliwa. Nie zadowolona, nie usatysfakcjonowana. Szczęśliwa. 

***

Kolejna noc. Kolejna nieprzespana noc. Gwiazdy mieniły się na bezchmurnym nocnym niebie, a salę treningową oświetlała wielka tarcza księżyca. Czasami zastanawiała się, dlaczego nie był krwawy jak czerwień, krwawy jak krew. 
Srebrny i złoty blask tańczył na jej rudych włosach, spiętych w kitkę. Była teraz wyższa i bardziej dziewczęca niż dziecięca, ale nie była to wielka różnica. Rozstawiła nogi dla równowagi, pocierając runę siły na nadgarstku. Nie była silna. Nie zasługiwała na to. 
W ułamku sekundy od tych myśli w tarczy na przeciwko pojawiło się wbite na całą długość ostrze. Serafickie ostrze, z zadartą w dół (lub do góry, jak kto woli) końcówką. Nie pomyliła się ani o centymetr. Czyste trafienie, prosto w środek. 
Następnie zajęła się manekinami, ustawionymi dookoła niej, w okręgu. Jedno plastikowe serce - jedna emocja. 
Jeden, ten pod filarem, naprzeciwko drzwi - wściekłość, która przychodzi pierwsza, silniejsza od złości. 
Drugi, pod oknami - bezsilność, która otwiera oczy na to, co musisz zrobić, ale odbiera Ci możliwość uczynienia czegokolwiek. 
Trzeci, w linii równej do drzwi - strach, który poprzedza przerażenie i jest jak deszcz, z którego wpada się pod rynnę. 
Czwarty, naprzeciwko okien - rozpacz, która nadchodzi zawsze po stracie, świadomość beznadziejności, która odbiera myśli i czas. 
I piąty, niedaleko stojaka z bronią - pragnienie zemsty, które często chce przybrać maskę zadośćuczynienia. 
- Lenny? - dziewczyna z dziką furią obróciła się w kierunku manekina numer trzy - strachu. W akcie samoobrony momentalnie wyciągnęła   zza pasa sztylet z podkową i posłała go prosto we framugę. Dla ostrzeżenia. 
W ciężkich, drewnianych drzwiach stała średniego wzrostu brunetka. Inteligentne oczy wpatrywały się w dyszącą Waylandównę. Wyczuły, że tym razem jest bardzo nie tak. Przybyła uniosła obie dłonie do góry, w geście pokojowych zamiarów. 
- Lenny. - powtórzyła, ostrożnie wyswobadzając broń rudej z drewna. - Rozumiem, że nie chcesz wracać do domu... 
- Nic nie rozumiesz! - przerwała jej donośnym głosem, który tonem mógłby uchodzić za krzyk. W sali zapadła cisza. Tępa, ciężka, spowalniająca krew w żyłach. 
- Ona zginęła przeze mnie! - wrzasnęła Lenny, chwytając ostatnie ostrze jakie jej zostało i z desperacją wbijając je w ziemię. Została w pozycji klęczącej, a upięte włosy łaskotały nie wiadomo od kiedy mokre policzki. - Przeze mnie rozumiesz to, Miley...!? 
Znowu cisza. 
- Moja Lil... - wyszeptała. 
Brunetka podeszła ostrożnie i bezszelestnie, bez najmniejszego skrzypnięcie desek. Cichy ślisk metalu dało się usłyszeć dopiero kiedy odkładała ostrze obok przyjaciółki. 
Bez słów objęła ją i pozwoliła by ta cisza nadal trwała. Ale lepiej było przetrwać ją razem. Szloch dało się usłyszeć, tylko, jeśli nie miało się chorej duszy, lecz chore serce. 


- Siedzisz tu kolejną noc.
- Możemy już iść?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz