sobota, 13 czerwca 2015

Witam nową Głowę Instytutu Los Demonles

Henry&Melissa

   Powiadomiono go odpowiednio wcześniej, kiedy ma przejąć obowiązki Głowy Instytutu w Los Angeles. Z początku nie chciał opuszczać Idrisu, do którego powrócił po wielu latach, ale spotkał go poniekąd zaszczyt. Nie każdego dnia Clave kogoś wybiera, żeby przejął obowiązki zmarłego Łowcy, który pełnił taką funkcję. Nigdy nie był w Stanach. Większą część życia spędził w Idrisie oraz w Madrycie z matką, dlatego postanowił nie przenosić się przez portal. Wziął swój ukochany motor i ruszył w trasę. Oczywiście, musiał przeprawić się do Ameryki statkiem, ale była to przyjemna podróż, która zajęła mu kilka dni. Mógł pozwiedzać, poznać kawałek innego świata. Instytut dostrzegł już z daleka i na moment wstrzymał oddech. Nie wiedział, czy sobie poradzi. Musiała panować tam grobowa atmosfera przez takie nieszczęście, jakie ich spotkało. Clave długo nawet nie wiedziało, że z Głową Intytutu coś się dzieje. Zaparkował pod wejściem, po czym zszedł z motoru i poprawił swoją skórzaną kurtkę. Pchnął niepewnie drzwi. Nikt na niego nie czekał, a przecież się nie spóźnił. Po pewnym czasie znalazł gabinet i zapukał do drzwi, licząc, że zastanie tam kogoś zapoznanego z tematem.
   Obrazy ciągle jej się przyglądały. Twarz ludzi nie zdradzały żadnych emocji, ale Melissa wręcz czuła ich śledzące spojrzenie, które wręcz na niej wymuszało zajęciem się sprawami Instytutu. Teraz wiedziała co cały czas czuła Lizzie. Przeglądała papierkową robotę i nadrabiała wszystkie zaległości, których nagromadziło się całkiem sporo, zwłaszcza, że ostatnio olewała raporty i urwała wszelki kontakt z Clave, które wręcz nad nią stało i patrzyło jak pomału Mroczni przejmują panowanie nad Los Angeles, czekając aż Mel schowa dumę do kieszeni i zrezygnuje ze stanowiska. Bo prawdę mówiąc była beznadziejną Głową Instytutu, którą automatycznie została po śmierci przyjaciółki, otwarcie przyznawała to sama przed sobą. Istny przykład dla innych, który pakuje się w różnej maści kłopoty, ma w dupie rozkazy Clave i w wolnym czasie łazi po kostnicach, od tak dla rozrywki. Nie zapominając o tym, że tonie w papierkowej robocie. Wszystkim poszłaby na rękę, stając się nikim więcej niż sztampowym Nocnym Łowcą w Instytucie. Sięgnęła po kolejny list, wyciągając go z koperty i śledząc szybko tekst. Zacisnęła usta w wąską kreskę, przyswajając słowa i odrzuciła papier na podłogę, ukrywając twarz w dłoniach oraz powstrzymując napływające łzy. Kolejna kondolencja o śmierci Elizabeth Lovelace. Kurwa, jakby ich było potrzeba więcej. Wystarczy raz, a dobrze. Mogliby złożyć się na jeden, wielki list, zamiast wysyłać tysiąc mniejszych. Ciągle rozdrapywali świeżą ranę na jej sercu, spowodowaną stratą kolejnej osoby. Kolejnej, której nie potrafiła ochronić. Kolejnej, która była jej przyjacielem. Na dokładkę Elizabeth pociągnęła za sobą do grobu Yennefer Waters. A Mel czuła się całkowicie bezsilna. Myśl, że ktoś zabił Yen, jej parabatai, podczas gdy ona była w tym czasie bezpieczna w Instytucie była nie do zniesienia. Bezsilność, co za denne uczucie. Jeszcze gorsze niż obojętność. Wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić i podniosła się z biurka, na którym leżała, tak było jej łatwiej zebrać myśli. W Gabinecie panował istny chaos. Kartki walały się wszędzie, otwarte księgi ulokowane w najróżniejszych miejscach w pokoju, a w szufladach długopisy i teczki pomieszane. Takie warunki "pracy" jak najbardziej jej odpowiadały. Kompletny burdel, po części odzwierciedlający stan jej umysł. Nie do ogarnięcia. Od co najmniej dwóch tygodni walczyła sama ze sobą o winę śmierci białowłosej, starając się przy tym nie rozklejać, co niezbyt jej wychodziło, oraz praktycznie cały czas unikając kontaktu z kimkolwiek. Może powinna zniknąć z Instytutu na jakiś czas. Mogłaby nocować u przyziemnej znajomej, bo widok pustego łóżka i rzeczy Yen, jakby dziewczyna miała zaraz wrócić, pogłębiał ją w żałobie. - Cholera, Mel, weź się pozbieraj. - warknęła sama do siebie. Najgorsze w tym wszystkim było, że Mroczni dali jej nadzieję i zmiażdżyli ją niczym karalucha. Podrzucili ledwie żywą Nocną Łowczynię do Instytutu. Melissa robiła wszystko co mogła, aby poprawić jej stan zdrowotny, ale nie byli w stanie przywrócić jej do życia. Każdy posiłek zwracała, włosy wypadały jej garściami, a oczy wydawały się już martwe, jakby ktoś coś w niej złamał. Odeszła po dwóch dniach, dołączając do swojej rodziny w Cichym Mieście. Łzy znowu napłynęły jej do oczu, a ona wzięła kolejny głęboki oddech. - Nie rozklejaj się. - zaczęła chodzić wokół biurka z rękami założonymi na piersi, kopiąc kartki, które nawinęły jej się pod nogi, jeszcze bardziej niszcząc ład w pokoju. Najchętniej by coś rozwaliła. I to porządnie. Znacznie wygodniej było zastąpić stratę żądzą zemsty, niż cały czas rozpamiętywać i zamykać się w sobie. Dla niej chyba już było za późno. Kopnęła krzesło, które poleciało w kąt pokoju. Czerwona runa parabatai wyraźnie widniała na jej prawym ramieniu. Chciała się jej pozbyć, wydrapać, wyciąć. Z każdym detalem pamiętała zerwanie więzi. Jakby ktoś wbijał w jej ciało multum małych, ostrych igiełek, specjalnie zahaczając o jej nerwy, a większe ostrze wymierzając prosto w serce. Potem była tylko pustka. Jakby utraciła połowę swojej duszy. Podeszła do ściany i z całej siły potraktowała ją prawym sierpowym. Usłyszała dźwięk łamanych kości. Syknęła z bólu, łapiąc się drugą ręką za nadgarstek prawej i osuwając się na podłogę. To ją ocuciło. Szybko jej się zrośnie, gdy nałoży sobie iratze. Należało jej się cierpienie. Stelę z pewnością zostawiła w pokoju. No nic, zaraz przemknie niezauważalnie korytarzem i zagrzebie się w swoim łóżku. Ręka już jej zaczynała puchnąć. Oparła głowę o zimną ścianę i zamknęła powieki. Gdy usłyszała pukanie, mimowolnie zaklęła pod nosem, nie spodziewając się nikogo. Dźwignęła się z podłogi i przemierzyła pokój, ostrożnie otwierając drzwi. Zlustrowała wzrokiem mężczyznę, nadal trzymając rękę na klamce, gotowa zatrząsnąć mu drzwi przed nosem. Zadarła głowę do góry, aby spojrzeć mu w jego niebieskie oczy, utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Mimo że uważała ten kolor za zdecydowanie zimny, tak samo jak charakter danej osoby, jego wydawał się ciepły. Odchrząknęła, mając nadzieję, że jej głos nie będzie zdradzał jej samopoczucia i specyficznego drżenia. - Jesteś... - uniosła brew, opierając się o framugę drzwi, chcąc, aby dokończył jej zdanie. Zauważyła runy, a że swobodnie wszedł do Instytutu, to był Nocnym Łowcą. Ewentualnie Mrocznym, chociaż ci ostatnio wstrzymali się z nadmiernymi atakami. Czyżby kolejny nowy?
   Zanim zapukał, usłyszał trzask, jakby łamanej kości. Chciał wejść bez pozwolenia. Mogło się coś stać, ale gdy już miał rękę na klamce, drzwi otworzyła mu jakaś dziewczyna. Spojrzał jej prosto w oczy z przejęciem. Wyglądała, jakby wszystko było w porządku. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo gdy patrzył tak na nią, z każdą chwilą dostrzegał coraz więcej. Wyglądała, jakby miała się zaraz popłakać albo jakby już to zrobiła. Zamrugał, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie miała zamiaru go wpuścić? - Henry - odpowiedział od razu, wyciągając do niej dłoń. - Nightingale... Clave mnie przysłało - dodał powoli, jakby ostrożnie dobierając słowa. Drugą rękę uniósł, by palcami przeczesać swoje blond włosy. Kąciki jego ust drgnęły w niepewnym uśmiechu. Z jego oczu biła dobroć. Miał twarz, której tylko głupiec by odmówił. W dodatku był beznadziejnym kłamcą. - Nie dostałaś listu? - spytał, chcąc wybadać sytuację. Przecież Clave musiało powiadomić Instytut.
   Starała sobie przypomnieć czy kiedykolwiek miała styczność z jego nazwiskiem. Coś jej się o uszy obiło, ale nie była pewna czy to była prawda, czy tylko plotki. W każdym razie Marcus Youngheart miał tendencję do opowiadania o członkach Clave przy rodzinnym obiedzie, których Mel tak bardzo unikała. Nijak nie pasowała do swojej rodziny. Do tych rządzących twardą ręką, zadufanych w sobie ciekawskich Nocnych Łowców. Oczywiście, że nie wszyscy tacy byli, ale przeważnie ród Youngheartów składał się z takich typów. O jej tyrańskiej babci, której życzyła szybkiej śmieci, już nie wspominając. Powinna rozważyć zmianę nazwiska. Spuściła wzrok, nie chcąc, aby wyczytał z jej twarzy więcej niż powinien. W takich chwilach była niczym otwarta księga, dlatego wolała przebywać wyłącznie w swoim towarzystwie, na które nie narzekała. - Melissa Youngheart. - przedstawiła się, patrząc na jego wyciągniętą rękę. Chwyciła go lewą dłonią za nadgarstek i nią potrząsnęła. Zapewne słyszał, że złamała sobie rękę, nie musiała tego przed nim ukrywać. To też nie była jego sprawa, aby się mieszał. - Clave cię przysłało..? - uniosła brew, ważąc słowa. Ciekawe gdzie słyszała już taki sam tekst, taką samą bajeczkę. Jak na razie nie miała zamiaru go wpuszczać. Zerknęła przez ramię na kompletny bałagan panujący w gabinecie. - Nie czytam tego, co przysyła mi Clave. Nie ufam im. - odkąd pozwolili zabić Lizz, dodała w myślach. A przecież pisała do nich masę próśb, przedstawiając panującą sytuację. Kazali jej czekać, aż sytuacja stanie się krytyczna. - I nie ufam tobie. - przedstawiła jasno. Mimo że wyglądał na niegroźnego i przystojnego faceta, to nie miała zamiaru popełniać swoich błędów i nabierać się drugi raz.
   Mrugnął, słysząc jej nazwisko. Marcus Youngheart najbardziej ze wszystkich był przeciwny, by właśnie Henry'ego wysłać do Instytutu w Los Angeles, ale Clave zdecydowało. A gdy już podjęli jakąś decyzję, nie dało się ich od niej odwrócić. Sam Henry nic do niego nie miał, ale naprawdę nie przepadał za osobami, które pastwiły się nad innymi, nieważne z jakiego powodu. Przeniósł wzrok z jej oczu, na jej rękę, którą ujęła jego dłoń. A jednak dobrze słyszał trzask łamanej kości. Teraz zauważył, że jej prawa ręka już nieco opuchła. Kompletnie ignorując jej słowa, ze stoickim spokojem sięgnął za pasek po stele, po czym sięgnął po jej złamaną rękę. Starał się być delikatny ale zarazem stanowczy. Nie zwracał uwagi, czy próbuje protestować. Bez słowa narysował jej iratze. Spojrzał na nią spod długich rzęs. - Nikt nie mówi, że musisz mi ufać - stwierdził,  dalej ją trzymając. - Ale ja nie kłamię - powiedział, a w jego niebieskich oczach widać było prawdę. Problem polegał na tym, czy dziewczyna mu uwierzy. Puścił jej dłoń, schował stele, a następnie wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki pogiętą kartkę. - List od Clave. Trochę pognieciony, ale podróżowałem motorem kilka godzin...
   Wiele osób nie przepadało za Marcusem Youngheartem, ale nikt nie zarzucił mu nigdy, że nie potrafi rządzić. Miał to we krwi, przekazywana umiejętność z pokolenia na pokolenie. Od babci, która siała terror we własnym domu, chcąc wszystko kontrolować. No i nie znosiła sprzeciwu, za co dawniej Mel wiecznie się obrywało i musiała iść do pustej piwnicy przemyśleć swoje zachowanie. Clave liczyło się z decyzją Konsula, ale w tym wypadku chyba nic nie było w stanie ich przekonać. W końcu Melissa dość niedawno stała się pełnoletnia i nie była idealnym materiałem na głowę instytutu, a Marcus nie mógł dłużej przekonywać Rady, że świetnie się do tego nadaje, a wręcz, że takie jest jej powołanie i rodzinna tradycja. - Ej! - wyrwało jej się, gdy sięgnął po jej rękę. Oczywiście, że starała się ją wyrwać, ale trzymał ją stanowczo, a każdy ruch wywoływał syknięcie z bólu. A może i tak było lepiej. To była ledwie namiastka cierpienia towarzyszącego Lizz i Yen. Czekała aż nakreśli jej iratze, zbytnio się nie ruszając, aby stela nie skierowała się w przeciwną stronę, a runa nie zmieniła swojego działania. - Nie mam zamiaru. - mruknęła pod nosem, patrząc nieufnie w jego oczy. Delikatnie zabrała nadal opuchniętą rękę, która powinna wrócić do pierwotnego stanu za jakiś kwadrans. Wzięła od niego kartkę, rozwijając ją i zaczynając czytać. Na słowo "motor" zerknęła na niego na chwilę. Może rzeczywiście nie kłamał, a przynajmniej tym słowem jakoś złagodził jej nieufność. - List od Clave. - przytaknęła głową, chowając kartkę do kieszeni. Tak na wszelki wypadek. Weszła do pokoju, usuwając mu się tym samym z przejścia i dając mu znak, że też ma wejść. - Witam nową Głowę Instytutu Los Demonles. - powiedziała sarkastycznie, umyślnie zaznaczając przewagę Mrocznych nad nimi. Oparła się o biurko, lustrując wzrokiem bałagan w pokoju. Powinna go wcześniej ogarnąć.
   W sumie nie wiedział, czemu tak bardzo chcieli jego. Wcześniej wszyscy byli uprzedzeni, jakby był nosicielem jakieś choroby zakaźnej. Nagle wszystko się zmieniło. Może liczyli, że przez niego Instytut upadnie na dobre i będzie łatwym celem do wzięcia na siebie winy? - Trzeba szybko coś z tym zrobić. Nie wierć się - wymruczał, uważnie przyglądając się jej dłoni. Ostrożnie narysował na niej iratze. Odetchnął, kiedy skończył. Niedługo jej kość powinna się zagoić. Uśmiechnął się do niej delikatnie, gdy wzięła od niego kartkę. Zauważył, że nieco złagodniała na słowo "motor", ale się nie odezwał. Wszedł za nią, rozkładając się po pomieszczeniu. Nie podobały mu się te portrety. Zupełnie jakby go obserwowały. Patrząc na nie, pomyślał sobie, że zdejmie je, gdy tylko nadarzy się okazja. Wrócił swoim szafirowym spojrzeniem do dziewczyny. Rozumiał jej ból po stracie bliskiej osoby, ale nie miał zamiaru tego mówić. Ani tym bardziej składać kondolencji. Pamiętał, jak to było, gdy zmarli jego dziadkowie. Nigdy nie słyszał tyle fałszywych słów co wtedy. Przygryzł dolną wargę, spoglądając na nią niepewnie. - Jeśli chcesz, możesz iść odpocząć, a ja się tym zajmę - zaproponował. W końcu teraz cała papierkowa robota była częścią jego obowiązków.
   Nie ściągała tych wszystkich portretów ze względu na Lizz. Ona je lubiła. Normalnie Mel już dawno wyrzuciłaby je za okno, nie przejmując się tym, że kogą komuś spaść na głowę. Wiecznie ją obserwowały. Niby jakaś tradycja. Wieszali na ścianie wszystkie głowy instytutu, tak jakby wieszali ich na linie. Stryczek, szybka śmierć. Lina ocierająca się o skórę, wbijająca Jabłko Adama... Melissa wbiła palce boleśnie w skórę, przywołując się do porządku. Musiała pozbyć się takich rozmyślań. Pokręciła głową. - To był mój gabinet, a przekazuję ci go w dość... chaotycznym stanie. - To nie była jej wina, że świetnie odnajdywała się w bałaganie. W porządku za to wcale. Nigdy nie wiedziała gdzie co położyła. - Dość już odpoczęłam. - westchnęła, spoglądając na mężczyznę - A ty bez mojej pomocy nie dałbyś sobie rady - uśmiechnęła się wyzywająco.
   Przyglądał się jej z delikatnym uśmiechem i współczuciem malującym się w jego głębokich, przyjaznych oczach. Nie znał ani jej ani Elizabeth osobiście, więc nie chciał się wypowiadać na temat zmarłej głowy instytutu. Dziewczyna wyglądała na silną, ale smutek po stracie przyjaciela zawsze jest ciężki. Henry nie chciałbym, żeby ktoś obcy próbował go pocieszać w takiej sytuacji. Pokręcił głową na znak, że nic się nie stało. - Nie szkodzi - mruknął, od wracając od niej wzrok, by przyjrzeć się papierom leżącym na biurku. - Pewnie nie - przyznał krótko, z niewiarygodnym spokojem, zerkając na nią kątem oka, a kącik jego ust uniósł się w przyjacielskim uśmiechu. Wyciągnął do niej dłoń, w której trzymał papierek. - A ty beze mnie nie znalazłabyś oryginalnej wersji listu od Clave - dodał po chwili milczenia, wręczając jej kopertę.
   I dobrze, że nie starał się jakkolwiek jej pocieszać, ani słówkiem nie wspominał o Elizabeth Lovelace. Nie ścierpiałaby kolejnej fali empatii i rozczulania się nad nią, zwłaszcza, że w ogóle go nie znała. Powinno go chyba interesować dlaczego przejmuje rządy, w jakich okolicznościach zmarła Głowa Instytutu i jak stoją sprawy z Mrocznymi. Najwyraźniej nie wszyscy ludzie byli tak ciekawscy jak Melissa. A może po prostu ktoś mu wcześniej powiedział, chociaż nie wymieniła słowa z Clave od ponad miesiąca. - Na pewno... - mruknęła pod nosem, zbierając papiery porozrzucane wokół biurka. Niektóre z nich były w dość opłakanym stanie, ale dołączyła je do jednej kupki. Utworzył się z tego niemały stosik do przeglądnięcia i odesłania z powrotem. Masa roboty. - Jeśli... - urwała, widząc jego wyciągniętą rękę. Wzięła list i szybko go przeczytała, marszcząc brwi. No tak, leżał na biurku wśród masy innych dokumentów, zapewne na samym dnie. Jak mogła go przeoczyć. - Wróżę ci świetlaną przyszłość jako Głowa Instytutu. - rzuciła kopertę na biurko, następnie siadając na meblu i rozglądając się ostatni raz po pomieszczeniu. Pewnie i tak będzie tu często wchodzić, nawet bez wiedzy Nightingale'a, aby czasem poszperać w aktach i znaleźć jakąś ciekawą sprawę. Jak to robiła za czasów Elizabeth. - Już sobie idę - powiedziała, unosząc ręce w obronnym geście, widząc jak na nią patrzy. Może błędnie odczytała jego spojrzenie. - rozgość się tutaj. - zeszła z biurka i zaczęła zmierzać w stronę wyjścia. - Gdybyś sobie z czymś nie radził, to nadal jestem zastępcą.
   Domyślał się, jak się czuje, bo w końcu on sam stracił ważną dla niego osobę. Tęsknił za ojcem i wciąż go wspominał. Nie chciał jeszcze bardziej ranić dziewczyny. W sumie nie rozumiał, czemu to on miał zostać Głową Instytutu. Nie kwestionował decyzji Clave, które wyznaczyło właśnie jego. Melissa pewnie się zastanawiała, czemu on i gdyby spytała, nie umiałby odpowiedzieć. Był świetny w walce i uczył się już zarządzania Instytutem od matki, ale to niczego nie oznaczało. Rozglądał się po gabinecie, myśląc nad tym, ile pracy go czeka. Posłał dziewczynie delikatny uśmiech w podzięce za miłe słowa. Henry domyślał się, że dziewczyna jeszcze nie raz zajrzy do gabinetu, gdy rozglądała się po pomieszczeniu z tęsknym wzrokiem. Nie miał nic przeciwko. W końcu musiała tu spędzić dużo czasu. Przechylił głowę na bok, patrząc na nią wymownie, jakby chciał powiedzieć, że wcale nie to miał na myśli. Obszedł biurko, by po chwili za nim usiąść. Chciał już teraz zabrać się do roboty, której było mnóstwo. Przygryzł dolną wargę, spoglądając niepewnie na stos papierów. - Liczę, że mnie odwiedzisz, jeśli się tu zasiedzę - rzucił niby żartem, ale naprawdę chciał, by do niego przyszła. Wydawała się miła. Mogli zostać dobrymi przyjaciółmi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz