sobota, 16 maja 2015

                Niebo było zachmurzone, ale nie zbierało się na deszcz. Nie wiedział co go podkusiło, aby w taką pogodę wyjść z domu. Niedawno wprowadził się do własnego mieszkania i nie zdążył jeszcze się nim nacieszyć. Dostał nawet od swojego znajomego dywan z Peru, jako prezent powitalny, który stał się jego oczkiem w głowie. Właściwie to nie było aż tak niedawno. Jakieś 67 lat temu. Dla niego czas stanął. Denerwowało go to, że nie mógł zbytnio namieszać w historii. Musiał chować się w tłumie jako normalny obywatel. Nie wychylać się, nie pozwolić, aby zwykli ludzie zobaczyli magię. Bez sensu. Takie życie w niewiedzy musiało być nudne, chociaż jeśli Przyziemni mieliby prawdę na wyciągnięcie ręki, wątpił, aby w nią uwierzyli. Podziemni natomiast musieli ukrywać się w klubach, w ich cieniu.  Pokręcił głową z dezaprobatą. Wiatr znowu zsunął mu cylinder na oczy. Westchnął i poprawił go wolną ręką, bo w drugiej trzymał laskę. Teraz chował się w przebraniu jakiegoś młodego arystokraty. Polubił Paryż, a ludzie zdecydowanie za szybko orientowali się, że coś z nim jest nie tak. Dobre tyle, że jego znamieniem były lekko przydługie kły, co traktowali jako zwykłą wadę genetyczną, a Kai nie kłopotał się z ukrywaniem ich. Powolnym krokiem przechadzał się po Nowym Moście i kopał drobne kamienie, które nawinęły mu się pod nogi. Nie wiedział czego szukał. Po prostu szedł przed siebie. Usłyszał jak dorożka przejechała środkiem mostu. Podniósł wzrok, łapiąc się na tym, że ciągle patrzył pod nogi. Zauważył jakąś postać wpatrzoną w rzekę. Zmarszczył brwi. Mężczyzna wyglądał jak podróżnik. Płaszcz, torba i długie, ciemne włosy. Kaylock kontynuował spacer, ale co chwilę zerkał w jego stronę. Coś wyczuł. Coś słabego, jakby starał się to coś ukryć. Gdy już miał go minąć, gwałtownie skręcił, poprawiając przy tym cylinder, który znowu zakrył mu pole widzenia. Jeśli jeszcze raz spadnie mu na oczy, wrzuci go do Sekwany. - Duża moc wymaga większych i bardziej profesjonalnych zaklęć ochronnych. - powiedział, opierając się o laskę i lustrując go spojrzeniem. Jego zaklęcie było dość mocne i uchroniłoby go oczu innych czarowników, którzy zbytnio by się na nim nie skoncentrowali i po prostu przeszli przez most. Ale Kaiowi nigdzie się nie spieszyło i był dość skupiony. Na dodatek Magnus Bane uczył go przez okrągłe sto lat, więc potrafił przebić się przez większość iluzji i zabezpieczeń. Jednak ciągle uczył się na błędach oraz studiował stare księgi. Zmarszczył brwi, patrząc na stojącą przed nim osobę. Nie zauważył u niego znamienia, które zdradzałoby jego rasę.
                Powrót do Paryża był rzeczą co najmniej ryzykowną. Przynajmniej, tak było w jego mniemaniu. Nie pojawiał się tam za często, bo zawsze widywał tam wielu takich, od których aż uderzało tą dziwną aurą. Unikanie ich było zwyczajnie trudniejsze, niż gdziekolwiek indziej. Niemniej jednak, nie potrafił zupełnie tego miejsca ignorować. Tam się wychował i przynajmniej raz na dwadzieścia, trzydzieści lat starał się zjawić, by odwiedzić groby - by nie mówić, że jeden, postawiony dla wszystkich nieznanych ludzi ulicy. Z bliskich mu osób tylko jego przybrany ojciec miał własny grób, dzięki znajomości z biskupem katedry Marii Panny. Matkę pochowano wśród wielu innych kobiet, zmarłych podczas porodu, i nawet nie próbował nigdzie szukać jej imienia. Znał je i to mu wystarczało. Szczególnie, że zdarzało mu się wierzyć, że to całe jego życie to jej wina. Że go przeklęła, za to, że sprowadził na nią śmierć swoimi narodzinami. Ale jeśli by tak było, dlaczego dałaby mu ten wisiorek, pod którym ukrywał skrzydła? Dlaczego w ogóle by go miała? Za każdym razem, gdy trafiał na jakiś konkretny trop w tej dziedzinie, pojawiało się znienacka więcej takich osób i musiał uciekać. Nie wiedział, że w nim samym siedzi coś takiego, ale zawsze był pełen myśli o tym, by ukrywać się przed nimi - być może dlatego, intuicyjnie, udawało mu się znikać im z oczu, blokować wszelką magiczną aurę. Co było również o tyle dobre, że - choć nie mógł tego nikt wiedzieć - moc miał naprawdę potężną. Gdyby przypadkiem zawiodły jego bariery i nikt by na to nie zareagował, odczułby to cały Paryż, a nawet spory okrąg wokół niego, i to nie tylko Podziemni, a również zwykli ludzie. On sam zaś nie rozumiał zbyt wielu rzeczy. Dlaczego tak wiele istot, które spotykał, a których ludzie nie widzieli, dawało mu biżuterię w podziękowaniach? I to emanującą różnego rodzaju mocą? To było jednak małym problemem przy tym, jak go nazywali. “Synu demona”, “synu demona o anielskim imieniu”, jeśli je poznali. Anielskie imię jeszcze rozumiał, ale syn demona? Nie potrafił nic znaleźć na ten temat. Wpatrywał się w Sekwanę, jakby miała mu dać jakąś odpowiedź. Wrócił już z grobów i zamierzał lada dzień opuścić to miasto. Cudza moc przeszywała go niczym lodowaty wiatr na mrozie, wbijając zimne szpilki w całe ciało, co tylko go popędzało. Wiatr szalał z jego warkoczem, idealnie pasującym do wizerunku podróżnika. I tylko zamyślenie sprawiło, że nie wyczuł zbliżającej się osoby, a nagły głos z boku sprawił, że prawie podskoczył i spojrzał na mężczyznę ze szczerym zaskoczeniem w czarnych oczach. I chociaż powinien odwrócić się i uciec, zaskoczenie wzięło nad nim górę. Zresztą, co mu szkodzi? Skoro już ten zaczął, to może chociaż się czegoś dowie?- Moc? Zaklęć? - spytał, niedwuznacznie pokazując, że zwyczajnie nie ma zielonego pojęcia, o czym mężczyzna może mówić.
                Uniósł brwi. Czyżby ciemnowłosy nie wiedział o czym mówi? Możliwe, że jeszcze nikt mu nie uświadomił kim jest i jak wygląda prawdziwy świat, który nie jest schowany za iluzją, albo po prostu kłamał, nie chcąc zostać zdemaskowanym. Zaintrygował go. Teraz podróżnik mógł być pewny, że Kai od tak mu nie opuści i zbyt szybko się nie zniechęci. Drugi raz spotkał kogoś ze swojej rasy właśnie w Paryżu. Co za miasto. Zdecydowanie przyciągało za dużo Podziemnych istot. Skinął głową na jego słowa, a cylinder znowu spadł mu na oczy. Zaklął pod nosem. Był zdecydowanie za duży. Ściągnął go i chwycił za rondo, posyłając prosto do rzeki. Ludzie nie zwrócili na to uwagi. Magnus uznałby to za brak poszanowania do prezentów i mody, ale Kai nie miał zamiaru się przed nim tłumaczyć. Nie od niego dostał kapelusz. Przeczesał ręką blond włosy, uśmiechając się do czarownika w stylu "nic nie widziałeś" . - Moc, zaklęcia, Świat Cieni, Dzieci Lilith... - wymieniał mu na palcach, przewracając przy tym brązowymi oczami. - Nie udawaj głupka. Zdajesz sobie sprawę, że masz moc, a nawet znalazłeś sposób, aby ją ukryć. - zamyślił się przez chwilę, wlepiając w niego wzrok. Zauważył medalion spoczywający na jego szyi. Spotkał samouka. Interesujące. Ciemnowłosy długo by nie pociągnął bez praktykowania magii, a takie ukrywanie się było... męczące? Prędzej czy później mógł spotkać jakiegoś źle nastawionego czarownika, a stare księgi z zaklęciami nie były zbyt łatwo dostępne i  zostałby przy tym wzięty za heretyka, a następnie spalony na stosie. Woach. Kazał myślom zwolnić. Nie wiedział czemu tak nagle zaczął go obchodzić czyjś los. W końcu mógł po prostu zostawić go samemu sobie, nie zważając na to co się z nim stanie. Czyżby w Kaylocku obudziła się empatia i chęć wyciągnięcia pomocnej dłoni? Nad tym jeszcze pomyśli. Przez chwilę miał uczucie déjà vu. Był w podobnej sytuacji 167 lat temu.
                Oh, wbrew pozorom, podróżnik mógł pociągnąć tak całkiem długo. Licząc, że uciekł z Paryża, mając niespełna trzydziestkę na karku, ukrywał się już od ponad półtorej wieku, wciąż nie wiedząc nic. I wciąż nie będąc przez nikogo atakowanym. Nie mógł wiedzieć, że w najbardziej dramatycznych momentach, gdy był na granicy wykrycia i wiedział o tym, budziła się jego krew, dodatkowo go osłaniając. Nie potrafił tego wyczuć. To była rzecz zbyt subtelna, jak na jego niewyćwiczoną osobę. Niemniej jednak, jest w stanie stwierdzić, że przed sobą definitywnie ma kogoś z nich, i to doświadczonego. Pewnie i silnego. I traktującego go z niejaką pobłażliwością, to na pewno. Ale czy miał się tutaj o co denerwować? - Bardzo chętnie bym poudawał, ale niestety, nie mam pojęcia o czym mówisz - stwierdził zdecydowanie, przyglądając mu się na tyle uważnie, by próbować wybadać jego motywy. Nie wyglądał, jakby chciał go skrzywdzić. Inaczej - gdyby chciał, już by to zrobił, chociażby wrzucając do rzeki tak, jak ten cylinder. Widywał takich jak on, używających rzeczy, za które normalnie powinni byli być spaleni na stosie. Wiedział o istotach z lasów, widywał i takie, które potajemnie pomagały (albo i przeszkadzały) w domach. Słuchał ich historii, ale żadna z nich nie chciała mu wytłumaczyć jego własnej, podsumowując, że gdy przyjdzie czas, dowie się wszystkiego. Widywał w końcu i demony - bo ciężko było nazwać te stworzenia inaczej - klękające na jego widok albo uciekające mu z drogi. Z całej jego postawy łatwo było wyczytać, że nie jest pewien, co powinien zrobić. Chociaż doskonale maskował moc i uczucia, w takich chwilach bywało, że nie do końca panował nad mową ciała. I nie wiedział, czy ten mężczyzna jest zagrożeniem, czy wręcz przeciwnie; był za bardzo przyzwyczajony do uciekania, zanim tacy w ogóle go zauważyli, by wiedzieć, jak mogą się zachowywać.
                Możliwe, że zaliczał się do tych potężnych czarowników, ale zdecydowanie nie przewyższał mocą i doświadczeniem Malcolma Starka, który był wręcz postrachem Paryża, a Kai zdążył już na niego wpaść i z niejakim trudem ujść cało, bo nie darzyli siebie wielką sympatią. Wszyscy Podziemni ciągle walczyli, aby zostać na swoim terenie i wygonić tych drugich z miasta. Kai z ochotą się w to pchał, chcąc sprawdzić swoje umiejętności. Jak widać, żył, czyli szło mu całkiem nieźle. Dysponował dość dużą mocą, ale jego ojciec był tylko porucznikiem Piekła, znanym fałszerzem broni, skazanym na wieczne cierpienia na górze Duduael. Miał nieprzyjemność spotkania go jakieś 50 lat temu, gdy przesłuchiwał wszystkie demony, aby dowiedzieć się kto jest jego rodzicem. O mały włos się nie pozabijali. Na odpowiedź podróżnika uśmiechnął się tylko kręcąc głową z dezaprobatą. - A szkoda. - odparł krótko i oparł się o barierkę mostu, cały czas obserwując czarownika. Nie miał zamiaru mu nic mówić, dopóki on nie przestanie utrzymywać, że kompletnie nic nie wie. Nie było takiej opcji. Jak większość ludzi z pewnością znał legendy czy ludowe opowieści, w które nikt nie wierzył, a miały w sobie ziarno prawdy. Musiał widzieć wampiry żerujące w nocy czy psocące faerie. Stali przez chwilę w ciszy obserwując się wzajemnie. - Gdzie moje maniery? Kaylock Foster. - Wyciągnął rękę w jego stronę. Za tym gestem, poza zwykłym aktem kultury, kryło się też sprawdzenie jaką mocą mężczyzna może dysponować. Kai prawdopodobnie byłby w stanie rozbić jego bariery ochronne. Jednocześnie podając mu swoją godność, liczył się z tym, że czarownik mógłby szepnąć biskupowi, że widział jak uprawia magię, a Kai musiałby opuścić ukochany Paryż. Jednak mu zaufał. Nie wyglądał na takiego, który by to zrobił, a przynajmniej nie od razu. Czekał aż uściśnie mu dłoń, patrząc na niego wyczekująco. Zdawało mu się, że gdzieś już widział te czarne oczy.
                Przez całe swoje życie, Gabriel zaufał tylko jednemu biskupowi - katedry Marii Panny, który nauczył go czytać i pisać, z sentymentu do nieco nieudolnego poety, jakim był jego przybrany ojciec. Zresztą, nie był on tak znowu nieudolny, po prostu nie zapisał się na kartach historii. Gabryś wciąż nosił ręcznie zapisany tomik, w którym miał większą część tego, co kiedykolwiek napisał. Dlatego szanse, że wygadałby komukolwiek coś o kimś z nich były równe zero. Albo i ujemne, biorąc pod uwagę, że nawet by mu to do głowy nie wpadło. Spojrzał krótko na jego rękę, a potem znienacka podjął decyzję. Co mu innego pozostaje? Ma okazję. Przez całe lata przed tym uciekał, bo prawdopodobnie słusznie podejrzewał, że nic dobrego by nie wyszło ze spotkań z innymi o tej aurze. Ale teraz? Nie miał już nic do stracenia. Najwyżej go zabije. Bogowie, jak wiele razy marzył o śmierci! Nie miał jednak dość siły, by z własnej woli pchać się w jej ramiona, dlatego tylko czekał. Potrafił głodzić się tygodniami, by w końcu łamać się i jakoś wracać do życia. Nie było w tym nic chlubnego. Wysunął w jego stronę rękę z pierścieniem, który dostał od gromady leśnych wróżek w zamian za drobną pomoc kilkadziesiąt lat temu i uścisnął jego dłoń. Wiedział, że przedmiot ma aurę, że w bliskim kontakcie ogranicza niekontrolowany przepływ mocy - nie znaczyło to, że przy jego braku magicznej edukacji ukrywało to i jego potencjał. Przynajmniej, tak mu powiedziały. I dalej nie wiedział, o jakiej dokładnie mocy mówiły, bo częściowo zwyczajnie odsuwał to od siebie. - Gabriel, po prostu Gabriel. Obawiam się, że naprawdę wiem mniej, niż mógłbyś oczekiwać, ale chętnie rozwinąłbym swoją wiedzę. Trochę trudno zdobyć jakiekolwiek informacje i przy tym nie wylądować w rękach Kościoła… - … albo takich, którzy chcieliby z niewiadomego powodu moją głowę, ale tego już nie powiedział na głos. Tak, również mu zaufał. Tak po prostu. Skoro ten już się zdradził z nazwiskiem i nie kłamał przy tym (a akurat to Gabriel potrafił rozpoznać doskonale), to nic innego mu nie pozostało.
                Podróżnik podał mu rękę. Kai przymknął na chwilę oczy, wyczuwając jakie dokładnie zaklęcie zastosował. Proste, ale skuteczne. Mimo że było parę niedociągnięć i przydałaby mu się mocniejsza obrona, to poradził sobie całkiem nieźle, jako że prawie w ogóle nie miał pojęcia kim jest i z czym ma do czynienia. Podniósł powieki i delikatnie przekręcił rękę, zerkając na jego pierścień, a potem puścił jego dłoń. Widział kiedyś podobne przedmioty na jakiejś aukcji w Podziemnym świecie. - Niektórzy duchowni z pewnością wiedzą o istnieniu Świata Cieni, bo współpracują z wielbionymi przez wszystkich Nefilim, potomkami Anioła Razjela, którzy w niektórych ołtarzach mają magazynek z bronią, aby zabijać demony. - przerwał, czekając aż jakiś przechodzeń przeszedł obok nich. Widać było, że nie darzył Nocnych Łowców wielką sympatią. - Po prostu nas tępią i palą na stosach. Pomiot Lilith, matki demonów. - Prychnął i schował ręce do kieszeni. Zaczął mu powoli wszystko wyjaśniać, uważając, aby jego słowa nie były za głośne i czy przez przypadek nikt ich nie podsłuchiwał. W tym wieku lepiej było nie mieć opinii szaleńca. - Widzisz, Gabryś... - pozwolił sobie na to zdrobnienie. Nie zdziwił go fakt, że nie posiada nazwiska. Spotkał już parę takich osób. - Twoim ojcem jest demon i to dość potężny, sądząc po twojej mocy. Stawiam na jednego z Książąt Piekieł. - po swoich słowach utworzył wokół nich coś na kształt koła, aby być stu procentowo pewnym, że żaden człowiek nic nie usłyszy. Bariera blokowała dźwięk i podsuwała fałszywy obraz. W tym momencie Przyziemni widzieli by po prostu dwa psy lub jakieś inne rzeczy. - Powiedz mi co wiesz. - Łatwiej i szybciej było naprostować jego wiedzę i dodać nowe informacje, niż od nowa wpajać mu rzeczy, które najprawdopodobniej już znał.
                Gdy Kaylock przymknął oczy, poczuł, jakby między ich palcami przeskoczyła iskra. Dziwne uczucie bycia wybadanym, przejrzanym, coś takiego. Nie był pewien, jak to odebrać, ale już za późno. Być może gdyby nie jego słowa chwilę później, próbowałby jeszcze uciec i nie wracać już nigdy do tego miasta, ale faktyczne informacje na moment go niemalże ogłuszyły. Czyli jednak. Czyli może się czegoś dowiedzieć, w końcu! Jego oczy błysnęły, a on sam od razu się wsłuchał, starając sobie uzupełnić tymi informacjami to, co wiedział. A wbrew pozorom, to były niczym słowa-klucze. Wszędzie pomijane, wychodzące z założenia, że czytający już to wie, podczas gdy właśnie tego szukał. Mimowolnie coś nim wzdrygnęło, gdy usłyszał o zabijaniu demonów. Z niewiadomego powodu miał jakiś sentyment do tych istot, chociaż wiedział, że są zwyczajnie złe, niszczące, koszmarne i w ogóle niebezpieczne. Nie dla niego. Zupełnie zignorował to zdrobnienie, a potem nawet jego sentyment wskoczył na właściwe miejsce. Zastanowił się, ignorując barierę, którą doskonale wyczuwał. Jak miałby ułożyć to, co wiedział? Oparł się łokciem o barierkę mostu, wciąż się zastanawiając. - Gdy tak to przedstawiasz, to prawie, jakbym wiedział całkiem sporo. Od lat widuję najróżniejsze stworzenia, gadają do mnie wróżki, demony na polnych drogach albo się kłaniają, albo uciekają. Wiem, że coś we mnie jest i wiem, gdy ktoś o podobnej aurze znajduje się w pobliżu, ale się ukrywam, bo nigdy nie zamierzałem nikomu z nich ufać, w żadnym stopniu. Nie kontroluję tego, to tylko instynkt, przynajmniej tak mi się wydaje. Przez całe lata byłem przekonany, że to klątwa, a wszystkie te istoty uparcie twierdziły, że nic mi o tym nie powiedzą, bo pewnego dnia ktoś mi to wytłumaczy. Więc nie pozostawało mi już nic innego, niż podróże i szukanie odpowiedzi. Ile to już będzie? Uciekłem z Paryża w tym samym roku, w którym Michał Anioł wyrzeźbił Umierającego… To będzie już sto pięćdziesiąt lat. Niewiele wiem o tych, których ty nazywasz Nefilim, i nie wiem prawie nic o dzieciach demonów, chociaż wiele razy mnie tak nazywano - wyrzucił z siebie spokojnym głosem, spoglądając na Kaylocka poważnie. Naprawdę nie pozostało mu nic innego, jak powiedzieć prawdę. Chwilowo postanowił przemilczeć skrzydła. Niech to zostanie na razie jego tajemnicą.
                Zauważył jego błysk w oku i mimowolnie się uśmiechnął. Widywał różne przypadki. Raz trafił na czarownicę, która słysząc prawdę starała się popełnić samobójstwo, ale w końcu do tego nie doszło. Właściwie to nie wiedział co się z nią potem stało, gdy opuścili Lyon. Nie interesowała go zbytnio i od początku spisał ją na straty. Obserwował Gabriela. Wyglądał jakby Kai właśnie rozwiązał jego życiowy problem albo uwolnił go od jakiejś klątwy. Przytaknął głową, przyswajając usłyszane informacje. - Sto pięćdziesiąt lat zdany na samego siebie i jak dotąd nikt cię nie odkrył? - uniósł brwi ze zdziwienia. To zdecydowanie stanowiło rekord i było wręcz nierealne. Gdyby nie ukrywał swoich mocy ciągnęli by do niego nie tylko Podziemni, ale i normalni ludzie. Na dodatek to z kłaniającymi się przed nim demonami... Kai miał pewność, że Gabryś jest synem jednego z Książąt Piekieł. Odchrząknął, przywracając sie do rzeczywistości, bo ostatnimi czasy za bardzo pogłębiał się w swoich rozmyślaniach. - Zacznijmy od początku. - oparł się o swoją laskę. - Czarownicy, Dzieci Lilith, nieśmiertelni, bezpłodni , obdarzeni mocą. Każdy z nas posiada jakieś znamię, które odróżnia nas od zwykłych ludzi. - zawiesił głos, nie będąc pewnym czy to wszystko. Jakby coś mu się przypomniało, zawsze mógł do tego wrócić. - Są Przyziemni, Podziemni i Nefilim. Przyziemni są zwykłymi ludźmi, ale zdarzają się tacy, który mają Wzrok i potrafią zobaczyć przez iluzję. Podziemi to Wilkołaki, Wampiry, Faerie i Czarownicy. - Nie rozwijał informacji o tych rasach, na razie uznając je za zbędne. - Nefilim, potomkowie Anioła Razjela, chronią Przyziemnych przed demonami i Podziemnymi. Kreślą runy na swojej skórze, które wyostrzają albo dają im jakieś nowe umiejętności. Walczą od urodzenia, dowodzi nimi Calve. Mamy z nimi Porozumienia i parę wojen za sobą. - uniósł brew w niemym pytaniu, czy to nie za duża dawka wiedzy jak na jeden raz. Aby mu wszystko wyjaśnić z należytą dokładnością i pokazać parę prostych zaklęć musiałby spędzić z nim więcej czasu, może nawet parę lat, w zależności od jego kompetencji.
                - Umiem się ukrywać - podsumował to krótko. Był w końcu dzieckiem ulicy, czego innego można się było po nim spodziewać? W każdym mieście niemalże automatycznie i podświadomie potrafił znaleźć ciemne uliczki, zakręty, skrytki i miejsca, gdzie zwyczajnie będzie bezpieczny. Nie mówił już nawet o Paryżu, gdzie znał każdy możliwy zakątek, a w razie czego, był gotów uciekać przez katakumby. Co zresztą już nie raz robił, gdy czuł konkretne zagrożenie - czy to ze strony ludzi z aurą, czy Kościoła. Drgnął lekko, gdy Kaylock wspomniał o znamieniu. Czyżby skrzydła…? Nieco obawiał się kontynuować tę myśl, ale to miałoby sens, sporo sensu. Ostatnimi laty powoli zaczynał się uczyć na nich latać, ale że nie mógł ukrywać się w powietrzu, nie ryzykował. Wiedział na razie, że jest w stanie unieść samego siebie, a to było już bardzo dużo. I sprawiało, że skrzydła stawiały się całkiem użyteczne. Ale nie robił sobie większych nadziei. Wcale by się nie zdziwił, gdyby to, co się teraz dowiedział, było wszystkim, a resztę musiałby odkrywać sam. - Wiesz, po tylu przeczytanych książkach i latach obserwowania wszystkiego, dowiedzieć się w końcu fundamentalnych informacji to jak odzyskać życie. Co prawda, zdaję sobie sprawę, że to dopiero początek, ale i tak… Lepiej tak, niż dalej żyć w przekonaniu, że to wynik jakiejś klątwy - powiedział w końcu powoli, zastanawiając się, jak to wyrazić. Wszystko wskakiwało na właściwe miejsca, ale nie miał pojęcia, jak pytać o więcej, ani czy w ogóle dostałby odpowiedzi na te pytania. A potem nagle się uśmiechnął, tak po prostu. - Dziękuję.
                - Zauważyłem. - prawy kącik jego ust uniósł się ku górze. Nie miał wątpliwości, że Gabriel potrafił się ukryć. Sam też nie był najgorszy w odnajdywaniu jakiejś drogi ucieczki czy tajemnych przejść, ale zwykle stawał twarzą w twarz z niebezpieczeństwem. Lubi ten stan, gdy jego umysł zaczynał jeszcze szybciej pracować pod wpływem napięcia sytuacji albo adrenaliny. Przesunął językiem po wydłużonych kłach, jego demonicznym znamieniu, od tak. Ostatnio jakoś wpoił sobie ten nawyk. - Chyba każdy na początku myślał, że został przeklęty. - A na pewno on. Włóczył się po świecie, z trudem dostosowując się do nowych stylów i kultury. Ludzie umierali, a on patrzył na to, nie mogąc nic na to poradzić. Tracił bliskich i po pewnym czasie przestał ich też szukać. Starczał mu on sam i jego głębokie rozważania. Uniósł brwi z zaskoczenia, a po chwili na jego twarzy zawitał uśmiech. Pierwszy raz szczery od paru lat. - Musisz się jeszcze wiele nauczyć, Gabryś. - powiedział, likwidując otaczającą ich barierę. Znowu stali się widoczni dla ludzkich oczu. Chwycił laskę i odszedł od barierki mostu, zerkając przez ramię na czarownika. - Idziesz ze mną? - zapytał, co było równoznaczne z zostaniem jego uczniem czy towarzyszem. Polubił go. Miał nadzieję, że się zgodzi.
                On z kolei doskonale zdawał sobie sprawę, że stanięcia twarzą w twarz z takim niebezpieczeństwem zwyczajnie by nie przeżył. Nie robił sobie nadziei. Po prostu był za słaby, nie miał doświadczenia, ba! do teraz nie miał pojęcia, że ma w ogóle jakąś moc, a nie jest po prostu przypadkowym, przeklętym podróżnikiem. Czy jakkolwiek by go nie nazywano. Zauważył ten gest u Kaylocka, ale nawet nie drgnął. Ile to razy chowając się w lasach czy jaskiniach zakrywał się skrzydłami, stając się, o dziwo, wyjątkowo mało widocznym? Ile to razy gładził je, przejeżdżając dłonią po miękkich piórach? To było zdumiewająco wręcz uspokajające, jakby na to nie patrzeć. Ale nie miał okazji robić tego zbyt często, niestety. Niewiele było miejsc, w których czuł się na tyle bezpiecznie. A jeśli geneza skrzydeł była taka sama, jak tych kłów, to tym bardziej nie miał się co dziwić. Drgnął za to, gdy zniknęła bariera, i po ciele przeszły go ciarki. Interesujące uczucie, ale nie mógł powiedzieć, że był jego fanem. Ale widząc ten uśmiech, słysząc te słowa i widząc ten gest, jakim było zerknięcie przez ramię, poczuł, że zwyczajnie został kupiony. Że w tym momencie mu zaufał, bo nic innego mu nie pozostało. I, co ciekawe, już był pewien, że tego nie pożałuje. Również się uśmiechnął. - Trudno byłoby odmówić - powiedział, zupełnie szczerze, a potem ruszył za nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz